Reklama
  • Komentarz
  • Wiadomości

„Polski” Bałtyk: Patrolowców nie ma, tankowce harcują

Komunikat o „skutecznej interwencji polskiego wojska” w odniesieniu do statku „floty cieni” manewrującego koło naszego, bałtyckiego kabla energetycznego jest, najdelikatniej mówiąc, nieścisły. Wysłanie samolotu patrolowego nie wystarczy bowiem, by zapobiec dywersji podwodnej. Zapobiec temu może groźba zatrzymania statku, ale do tego trzeba mieć pływające jednostki interwencyjne. A takich Siły Zbrojne RP nadal nie posiadają.

ORP „Heweliusz” to nie jest okręt interwencyjny
ORP „Heweliusz” to nie jest okręt interwencyjny
Autor. M.Dura

Informacja przekazana przez polskiego premiera Donalda Tuska o „przepędzeniu” statku „floty cieni” powinna i cieszyć i niepokoić. Z jednej strony doszło bowiem do interwencji, a więc najprawdopodobniej skutecznie zadziałały: zarówno system obserwacji, jak i system ostrzegania.

Rosyjski statek z „floty cieni” objęty sankcjami wykonywał podejrzane manewry w pobliżu kabla energetycznego łączącego Polskę ze Szwecją. Po skutecznej interwencji naszego wojska statek odpłynął do jednego z rosyjskich portów. ORP „Heweliusz” płynie na miejsce zdarzenia.
Donald Tusk – Premier Rady Ministrów RP
Reklama

Co powinna zrobić Polska?

Nieważne jest przy tym, który system obserwacji śledził statek „floty cieni”: Urzędów Morskich, Morskiego Oddziału Straży Granicznej czy też Marynarki Wojennej. Ważne jest bowiem tylko to, że było współdziałanie i doszło do międzyresortowej interwencji. Ktoś więc nie tylko wykrył anormalne ruchy podejrzanej jednostki pływającej nad kablem energetycznym, ale również powiadomił o tym odpowiednie siły według jakichś procedur.

Zobacz też

Nie znając szczegółów całej akcji nie chcę krytykować tego, co się działo, ale wskazać na to, co się powinno teraz zrobić. Po pierwsze sprawdzić czas, jaki upłynął od momentu, kiedy dostrzeżono „anomalię”, a później dokonano „interwencji” przez wysłanie samolotu patrolowego. Ten czas powinien nam bowiem wskazać, czy podejrzany statek miał możliwość dokonania sabotażu przed dolotem do niego statku powietrznego.

Przelicznik jest bardzo prosty. Do dokonania sabotażu potrzebne jest „opuszczenie kotwicy, holowanie jej po dnie przez 2-3 mile i podniesienie kotwicy”. I to jest okres, jaki „nasze wojsko” ma na interwencję. Nawet najbardziej optymistyczne obliczenia pokażą wtedy jednak, że samolot patrolowy nadleciał już po fakcie. I nie ma tu znaczenia, czy dokonano sabotażu na „polsko-szwedzkim” kablu energetycznym, czy też nie.

Sonar holowany Klein System 3000 wykorzystywany przez okręt ORP „Heweliusz” do mapowania dna morskiego
Sonar holowany Klein System 3000 wykorzystywany przez okręt ORP „Heweliusz” do mapowania dna morskiego
Autor. M.Dura

Ważne jest tylko to, że Rosjanie po tej akcji wiedzą, ile mają czasu na dokonanie przerwania instalacji bez zarejestrowania tego z powietrza i powierzchni wody oraz wiedzą, że mogą uciec, bo nikt ich nawet nie będzie próbował zatrzymać. Samolot wysłany po alarmie może bowiem sfilmować uciekającego „intruza”, natomiast nie może go sprawdzić – chociażby przez zbadanie kotwicy. Do tego potrzebne są szybkie, interwencyjne jednostki pływające, które byłyby w stanie dogonić podejrzany statek jeszcze w polskiej, morskiej wyłącznej strefie ekonomicznej. Jednostki te muszą więc być rozstawione w portach wzdłuż całego wybrzeża.

Tymczasem ORP „Heweliusz” musi płynąć z Gdyni i robi to z maksymalną prędkością 13,7 węzłów. Nie jest więc w stanie dogonić podejrzanego statku, ponieważ tankowce pływają z prędkością 15-16 węzłów. ORP „Heweliusz” może więc jedynie popłynąć na miejsce zdarzenia, by sprawdzić dno swoimi systemami. Jest to potrzebne, jednak w tym przypadku my już naprawiamy szkody, a nie im zapobiegamy.

Polski ORP Heweliusz, okręt hydrograficzny zbada dno Bałtyku. Okręt jest już w drodze.
Cezary Tomczyk – Sekretarz Stanu w Ministerstwie Obrony Narodowej

Rosjanie mogą teraz prosić każdy swój statek, bo pomanewrował nad naszymi instalacjami, bo nawet nic nie robiąc, wywoła to bardzo kosztowną reakcję ze strony Polski. Mogą też zapłacić za wrzucenie jakiejś skrzyni w pobliżu np. kabla energetycznego, która po wykryciu będzie musiała być wydobyta. A to oznacza potrzebę wysłania kolejnych okrętów z Gdyni lub Świnoujścia, a więc dodatkowe koszty. Tego rodzaju działania statków „floty cieni” są więc bardzo bezpiecznym sposobem prowadzenia działań hybrydowych.

Zobacz też

Co dalej?

Wnioskiem z tego całego zdarzenia, powinien być plan stworzenia skutecznego systemu interwencyjnego. Premier Tusk jest w o tyle dobrej sytuacji, że to nie on musi się tłumaczyć z braku okrętów patrolowych w Marynarce Wojennej, ale obecna opozycja. To ona bowiem wyraźnie bagatelizowała tego rodzaju jednostki pływające (chociażby przez odsuwanie w niebyt programu Czapla). I nie ma tu znaczenia, czy mają być to Czaple, mini Czaple, czy też jakiś inny środek interwencyjny.

Ważne jest tylko to, by na pokładzie dziwnie zachowującego się statku bardzo szybko pojawili się inspektorzy. A ich obecności nie życzyłby sobie żaden kapitan jednostki pływającej. I to byłby skuteczny system odstraszania.

Reklama
WIDEO: Zmierzch ery czołgów? Czy zastąpią je drony? [Debata Defence24]
Reklama
Reklama