Noworoczny "deal" z USA: F-16 za MiG-29
Wymiana polskich samolotów MiG-29 za amerykańskie F-16, pomoc w modernizacji „Orła” za deklarację podgrywania strony rosyjskiej w ćwiczeniach NATO, współfinansowanie budowy okrętu chemicznego w zamian za czyszczenie dna Bałtyku z pozostałości wojennych, to tylko kilka z noworocznych pomysłów, które mogłyby rozwiązać palące problemy Sił Zbrojnych RP, gdyby ktoś chciał je w ogóle przeanalizować.

Początek roku 2020 to moment, kiedy można z pozoru nierealne fantazje próbować zamienić na realne zobowiązania. Dużej części z takich planów najczęściej nie udaje się zrealizować, ale pierwsze dni stycznia to okres, kiedy nawet najbardziej zaskakujące pomysły mogą być inspiracja do zmian. I tak jest np. z polskimi samolotami MiG-29.
Czytaj też: Dodatkowe F-16 za MiGi-29? [ANALIZA]
„Machniom” - F-16 za MiG-29
Pomysł pozyskania używanych samolotów F-16 dla polskich Sił Powietrznych powracał już wielokrotnie, jednak zawsze na zasadzie pozyskania myśliwców w formie zakupów i zastępowania nimi samolotów MiG-29 i Su-22 nadal wykorzystywanych w polskich Siłach Powietrznych.
Tymczasem wycofanie MiG-ów w Polsce wcale nie musi być związane z ich złomowaniem. Być może warto je zaproponować Amerykanom dla ich programu FSAT (Full Scale Aerial Target) – bezzałogowych celów powietrznych, budowanych ze starszych typów samolotów bojowych, przystosowanych jedynie do lotu zdalnie sterowanego i z pustą kabiną. W zamian za to, wystarczyłoby zażądać tych samolotów F-16, które w Stanach Zjednoczonych są zestrzeliwane jako cele powietrzne.
Polskie Siły Powietrzne uzyskałyby w ten sposób jeszcze latające, amerykańscy myśliwce i miałyby w ten sposób rozwiązanie pomostowe do czasu zakupu nowych statków powietrznych. Polacy pozbyliby się dodatkowo kłopotu związanego z ponownym wprowadzeniem do służby samolotów MiG-29, które jak wiadomo miały wielomiesięczną przerwę w lotach i poza przeglądem wymagają dodatkowo modernizacji (związanej z zainstalowaniem systemu „swój-obcy”). Zyskałby też polski przemysł, który mógłby pomóc Amerykanom w przerabianiu polskich myśliwców na wersję bezzałogową.

Zyski byłyby też po stronie Stanów Zjednoczonych. Ważne jest chociażby to, że na wschodniej flance NATO pojawiłoby się kilkadziesiąt dodatkowych samolotów F-16, które byłyby ponadto obsługiwane i finansowane przez Polaków. Amerykanie nie traciliby też właściwie niczego, ponieważ i tak przeznaczają swoje myśliwce na zniszczenie, a więc wymiana sztuka za sztukę nie powinna im robić żadnej różnicy. Zarobiłby również przemysł w Stanach Zjednoczonych, który na pewno dostałby zadanie przygotowania samolotów F-16 do działań w Polsce.
Najważniejszy zysk z takiej wymiany mieliby jednak amerykańscy piloci i operatorzy systemów przeciwlotniczych. Uzyskaliby oni bowiem unikalną możliwość zmierzenia się z realnymi myśliwcami MiG-29, praktycznie identycznymi jak te, które mogą napotkać ścierając się z rosyjskimi siłami powietrznymi. I nie chodzi tu jedynie o samą sylwetkę samolotu i jej „wygląd” w systemach kierowania ogniem, ale również o inny sposób manewrowania i taktykę wykorzystywane przez pilotów MiG-ów w czasie realnej walki. Tutaj mogliby również pomóc polscy lotnicy, którzy na pewno są zdolni do zdalnego sterowania swoimi dawnymi myśliwcami mierząc się z amerykańskimi systemami obrony powietrznej.
Wymiana z Polską eliminowałaby więc najważniejsza wadę programu QF - to że Amerykanie do symulowania przeciwnika są nadal zmuszeni korzystać z amerykańskich samolotów. Początkowo bezzałogowymi celami były odpowiednio przerobione myśliwce Convair F-106 Delta Dart (oznaczane w wersji bezzałogowej jako QF-106A), które od 1998 roku zostały zastąpione amerykańskimi myśliwcami z czasów wojny wietnamskiej McDonell Douglas F-4 Phantom II (oznaczanymi jako QF/QRF-4). O potrzebach armii Stanów Zjednoczonych może świadczyć fakt, że koncern BAE Systems na zlecenie Sił Powietrznych USA przerobił w sumie na drony aż 314 Phantomów-II różnych wersji.
Od września 2016 roku rolę bezzałogowych celów powietrznych przejęły już tylko starsze wersje samolotów F-16 (oznaczane jako QF-16). I tu bardzo ważna dla Polski informacja: bezzałogowce QF-16 wcale nie są tylko wrakami przygotowanymi do jednego lotu. Podczas przerabiania myśliwców na drony zachowywane są bowiem wszelkie charakterystyki lotne wersji załogowych, w tym możliwość wykonywania lotów naddźwiękowych oraz manewrów z przeciążeniami 9G. Montowane jest też nowoczesne wyposażenie walki radioelektronicznej, tak aby systemy przeciwlotnicze miały zadanie ogniowe jak najbardziej zbliżone do warunków rzeczywistych.

Przy czym każdy samolot QF-16 może być wykorzystywany w dwojaki sposób: z pilotem na pokładzie do jego szkolenia i bez pilota, jako zdalnie sterowany cel powietrzny. Drony są wykorzystywane w 82. Eskadrze Latających Celów stacjonującej w Bazie Sił Powietrznych Tyndall na Florydzie.
Oczywiście pozostaje sprawa kosztów. Przeprowadzone przez stronę polską oceny w 2016 roku wykazały, że zakup i zabiegi odświeżająco-modernizacyjne myśliwców wersji F-16AM/BM (używanych najczęściej do przerabiania jako drony) są bardzo kosztowne i nieopłacalne. Duża część z tych kosztów mogłaby się jednak zwrócić, gdybyśmy samoloty otrzymali za darmo, a dodatkowo Amerykanie zapłacili częściowo za prace przystosowujące samoloty MiG-29 do „ostatniej” misji.
Polsce pozostałoby więc opłacenie remontów myśliwców F-16. O zakresie takich kosztów może świadczyć kontrakt zawarty przez US Air Force z koncernem Boeing (zakładami Cecil Filed na Florydzie) z marca 2015 roku, który za przebudowę 25 myśliwców F-16 Falcon na zdalnie sterowane cele powietrzne QF-16 otrzymał tylko 28,46 mln dolarów. Przed czterema laty zakładano zresztą, że do 2022 roku przerobionych na drony zostanie 210 wycofanych myśliwców F-16. Część z nich na pewno nadaje się do dalszego wykorzystywania w polskich siłach powietrznych. Dodatkowo nie muszą być one wcale starsze od polskich MiG-ów i będą miały w porównaniu do nich tą przewagę, że będą mogły latać i wykorzystywać uzbrojenie zachodnie.

ORP „Orzeł” jako cel, okręt chemiczny jako działający dla wszystkich „saper”
Takich rozwiązań jak wymiana QF-16 na MiG-29 w polskich siłach zbrojnych może być zresztą więcej. Marynarka Wojenna RP ma np. analizuje co zrobić z okrętem podwodnym ORP „Orzeł”, nie wiadomo czy okręt będzie dalej utrzymywany przy tzw. szwedzkim rozwiązaniu pomostowym. Resort obrony zastanawia się, czy inwestować w jednostkę równocześnie z pozyskiwaniem nowych zachodnich okrętów. Według niepotwierdzonych informacji ORP „Orzeł” może mieć bowiem niedługo problemy z torpedami, a wtedy wartość bojowa tej jednostki bez głębszej modernizacji spadnie do zera.
Jak się jednak okazuje, "Orzeł" może znaleźć swoje "podwójne" zastosowanie podobnie jak MiG-29. Wystarczy jedynie zaproponować w NATO ten polski okręt jako jednostkę szkolno-treningową, do podgrywania strony rosyjskiej, chińskiej lub irańskiej w manewrach morskich, żądając w zamian tylko pomocy w przygotowaniu tej jednostki i w jej późniejszym otrzymaniu operacyjnym, gdy będzie przebywała w bazach krajów NATO. Bez modernizacji z integracją nowych torped nie byłby to oczywiście w pełni bojowy okręt podwodny, ale na pewno podniósłby poziom wyszkolenia sojuszniczych sił ZOP, jak również pozwoliłby polskiej Marynarce Wojennej utrzymać wyszkolonych podwodników do czasu wprowadzenia pierwszej „Orki”.
Czytaj też: ORP „Orzeł” jeszcze przez 10 lat w linii
Należy bowiem pamiętać, że Rosjanie nie mając pieniędzy na atomowe, podwodne „myśliwce” (zastępujące jednostki typu Szczuka, Barrakuda, Kondor), zwiększają flotę swoich okrętów podwodnych z napędem diesel-elektrycznym wprowadzając kolejne jednostki projektu 636,3 typu Warszawianka. Są one oczywiście większe wypornościowo od polskiego „Orła” projektu 877 typu Paltus (3950 ton w porównaniu do 3180 ton), ale powstały z wykorzystaniem tych samych założeń konstrukcyjnych, mają podobna długość (73,8 m w porównaniu do 72,6 m), taka samą szerokość (9,9 m) i prawdopodobnie podobne możliwości manewrowe oraz sygnatury.
Obecność sześciu nowych Warszawianek uzbrojonych w rakiety manewrujące we Flocie Czarnomorskiej powoduje, że treningowym „Orłem” były na pewno zainteresowane takie państwa NATO jak Włochy, Hiszpania, Grecja, Francja czy Turcja. Należ również pamiętać, że bliźniacze dla ORP „Orzeł” okręty podwodne wykorzystuje Iran. Do państw zainteresowanych polskim okrętem na pewno należy więc również doliczyć Stany Zjednoczone.

Sposób partycypowania w kosztach modernizacji „Orła” poszczególnych krajów jest oczywiście sprawą do dyskusji, ponieważ wszędzie są ograniczenia co do finansowania obcych sił zbrojnych. Zawsze jednak można stworzyć wspólną pulę pieniędzy na tzw. siły podgrywki i z nich sfinansować: najpierw przygotowanie polskiego okrętu podwodnego, a później jego intensywną eksploatację i ewentualne naprawy.
Podobnie wspólna może być, proponowana już wcześniej na łamach Defence24, budowa okrętu chemicznego. Byłaby to jednostka specjalnie przygotowana do wyciągania z dna morskiego zatopionych tam niebezpiecznych obiektów (w tym przede wszystkim amunicji chemicznej), oczyszczania zbiorników zatopionych okrętów i wyciągania innych niebezpiecznych materiałów (np. akumulatorów z wraków okrętów podwodnych).
Polska mogłaby zaproponować współfinansowanie tego projektu, deklarując jego wykorzystanie nie tylko dla potrzeb jedynie polskich sił zbrojnych, ale również dla dobra wszystkich krajów leżących nad Bałtykiem. Projekt mógłby zresztą dotyczyć o wiele większej grupy państw, ponieważ można by zaproponować pełną dostępność do opracowanych w trakcie jego realizacji rozwiązań i procedur.
Czytaj też: Zneutralizować zagrożenie dla Bałtyku. Okręt chemiczny kontynuacją programu Kormoran II?
Korzyści byłyby więc ze wszystkich stron. Polska miałaby możliwość wykorzystania, a później być może sprzedania, technologii opanowanych podczas budowy niszczycieli min o kadłubach ze stali niemagnetycznej (program „Kormoran II”). Bylibyśmy też pierwszym krajem na świecie, który kompleksowo a nie doraźnie zająłby się oczyszczaniem dna morza przy którym funkcjonuje. Bez tego rodzaju działań Bałtyk już niedługo stanie się morzem skażonym, a w najgorszym przypadku martwym.
Jak widać w naprawieniu tego problemu Polska wcale nie musi działać sama.
WIDEO: Zmierzch ery czołgów? Czy zastąpią je drony? [Debata Defence24]