Siły zbrojne
Europa musi zwiększyć ambicje w ramach NATO [KOMENTARZ]
Obecne wydarzenia, takie jak chociażby ostatnia mobilizacja rosyjskich sił na granicy z Ukrainą, motywują do pogłębionej refleksji nad możliwościami lub raczej aspiracjami państw europejskich względem zdolności obronnych. Wszystko oczywiście w kontekście, co może zabrzmieć trywialnie, zmieniających się dynamicznie warunków architektury bezpieczeństwa kontynentu i świata w XXI w. Albowiem niewątpliwie kończy się swoista swoboda europejskich decydentów oraz całych ich społeczeństw w zakresie uciekania lub przesuwania kluczowych kwestii strategicznych. Przechodząc przy tym w niekończące się snucie wizji nieokreślonej przyszłości mając komfort jednoczesnego bazowania na amerykańskim potencjale militarnym. Czas najwyższy na powiedzenie swoistego „sprawdzam” i rzeczywiste zmierzenie się z nowymi wyzwaniami.
Już nie mityczne "2 proc. PKB" wydawanego na obronność powinno definiować myślenie europejskich członków NATO jeśli chodzi o ich kluczowy wkład w kolektywną obronność przestrzeni transatlantyckiej. Zdaniem Heinricha Braussa oraz Christina Möllinga powinno się bowiem wskazać „europejski poziom ambicji”, właśnie jeśli chodzi o kwestie bezpieczeństwa i obronności. Wiązać mogłoby się to z możliwością wystawienia, ich zdaniem, co najmniej 50 proc. wkładu jeśli chodzi o siły konwencjonalne oraz zdolności strategiczne w przypadku myślenia o obronie kolektywnej w Europie oraz zarządzaniu kryzysowym, które angażowałoby struktury natowskie. W ten sposób, co jest naturalne odciążając Stany Zjednoczone, których zasoby są współcześnie coraz bardziej rozciągnięte między Europą i rosnącym w znaczenie obszarem Indo-Pacyfiku. Trzeba stwierdzić wprost, koniec swobodnego myślenia, że każdy kryzys można rozwiązać prosząc Amerykanów o decydujący wkład. Istnieje potrzeba, żeby NATO miało rzeczywiście odpowiedni, europejski filar.
Autorzy tekstu pt. „NATO 2030 - The Military Dimension” widzą potrzebę tworzenia europejskich sił połączonych (ang. European Joint Forces) EJF, zdolnych do podjęcia się spektrum misji, od klasycznych działań zbrojnych, aż po misje reagowania kryzysowego w ramach NATO. Będąc tym samym pierwszym elementem odstraszania państw europejskich, a także pozwalającym na prowadzenie operacji reagowania kryzysowego właśnie tam, gdzie przecież nie zawsze Stany Zjednoczone będą chciały zaangażować swoje zasoby militarne. Co więcej, widać również nacisk na inwestowanie w segment morski takich sił, bowiem uwypukla się w tekście rolę kooperacji ze Stanami Zjednoczonymi w działaniach mających na celu zabezpieczenie swobody żeglugi.
Koncepcja EJF miałaby zdynamizować możliwości europejskich państw w zakresie zdolności obronnych, generując nawet późniejszą swobodę działań UE w zakresie spraw wojskowych. Jednakże, postrzegając cały czas takie idee jako europejski filar NATO, w pełni kompatybilny z zasobami obronnymi Stanów Zjednoczonych i zapewne też Kanady, choć to państwo nie zostało wskazane wprost. Co ciekawe, tekst ten ukazał się zaledwie parę dni przed zatwierdzeniem Europejskiego Funduszu Obronnego przez Parlament Europejski.
Czytaj też: Szczyt NATO wkróce w Brukseli. Znamy datę
Wróćmy do samego tekstu. Podkreślone zostaje również to, że dziś NATO musi rozciągać swoją przestrzeń zainteresowań zarówno jeśli chodzi o kwestie geograficzne, ale też kwestie np. technologiczne. W przypadku tych pierwszych istnieje pilna potrzeba do dysponowania zdolnościami obronnymi i odstraszającymi w rejonie Morza Norweskiego (jest to oczywiście pochodna napięć na kierunku arktycznym i wyścigu zbrojeń właśnie w tym rejonie świata), utrzymania lub wręcz dalszego wzmacniania zdolności w szeroko pojętym obszarze bałtyckim, nie mówiąc już o potrzebach strategicznych i operacyjnych na Morzu Czarnym i Morzu Śródziemnym (traktowanych nie tylko z perspektywy samego akwenu, ale również kwestii lądowych w obu rejonach działania). Stąd też wyznacznikiem efektywności przygotowania NATO staje się budowanie odporności, możliwość utrzymywania efektywnej i sprawnej wysuniętej obecności wojskowej na swego rodzaju rubieżach Sojuszu.
Autorzy dodają do tego też sprawę posiadania sił o walorach wysokiej gotowości oraz zdolności do szybkiego przerzutu w przypadku kryzysu. Nie można zapominać, że nasze spojrzenie na obronność nie powinno w Europie skupiać się na swoistym sumowaniu tabeli i liczb, ale właśnie na zrozumieniu możliwości wystawienia konkretnej siły militarnej, w określonym czasie i miejscu. Zwróćmy uwagę, że chociażby pokaz siły jest jednym z elementów prowadzenia współcześnie odstarszania i realizacji własnych interesów. Chyba nikogo nie powinno więc zaskakiwać, że tak dokładnie obserwowaliśmy i analizowaliśmy zdolności sił rosyjskich właśnie w zakresie mobilizacji, przerzutu i dyslokacji (niezależnie od celów politycznych, które je determinowały). Co istotne, nie traktuje się w kategoriach tabu również ożywienia i wzmocnienia zdolności odstraszania atomowego. Myślenie o nuklearnym parasolu, to dziś w końcu próba ponownego uzyskania stabilnej podstawy w analizowaniu szerszego spektrum odstraszania. Szczególnie mając na uwadze dynamikę i niepewność świata wokół nas.
Jeśli zaś chodzi o kwestie technologiczne, to NATO i jego członkowie mają rzeczywiście dwa równie ważne wyzwania. Pierwsze dotyczy modernizacji istniejących zasobów oraz wręcz przywracania pewnych kompetencji, które były tracone w okresie rozbuchanej dywidendy pokoju po zakończeniu zimnej wojny. Drugie, to już reakcja na zmiany technologiczne implikujące potrzebę wręcz nowej rewolucji w sprawach wojskowych. Mamy tu bowiem zarówno technologie zmieniające domenę cyber, kosmiczną, etc., ale też takie, których znaczenie rozlewa się po wielodomenowym pojmowaniu współczesnej obronności. Najciekawsze jest to, że w przypadku kwestii technologicznych NATO dziś nie może patrzeć tylko przez pryzmat rywalizacji z innymi podmiotami państwowymi. Albowiem w coraz większym stopniu innowacyjność staje się domeną sektora prywatnego, a więc obronność zaczyna zależeć niejako od układania sobie współpracy np. z wielkimi koncernami technologicznymi, które stają się jakby nie patrzeć elementem strategicznej układanki.
Nie zmienia to faktu, że Europa podobnie jak już zrobiły to wcześniej Stany Zjednoczone musi zaakceptować wymóg wyścigu technologicznego. Co ważne, wyścigu, gdzie w żadnym razie nie ma zapewnionego komfortowego punktu startowego jeśli spojrzy się chociażby na gigantyczną pracę strony chińskiej w tym zakresie lub nawet szerzej przesunięcie się epicentrum pewnych technologicznych przeobrażeń na wschód. Odnalezienie się w świecie rywalizacji technologicznej Chin i Stanów Zjednoczonych jest dziś dla nas równie istotnym wyzwaniem, jak odpowiedzenie sobie na pytanie w jaki sposób budować siły zbrojne czy też ile wydatkować na obronność.
Jeśli chodzi o tego rodzaju wychodzenie z postzimnowojennej strefy komfortu, a może złudzenia w zależności od oceny, to warto też zauważyć upadek kolejnego tabu, tuż po kwestii zakończenia dezawuowania znaczenia odstraszania atomowego w Europie. Chodzi o łączenie spraw bezpieczeństwa i obronności, widzianych z perspektywy natowskiej, z polityką względem Chin. Oczywiście, pewien znaczący restart w sensie kreacji reform NATO i (od)budowania zdolności wojskowych jest w pierwszej kolejności wiązany z rosyjską neoimperialną polityką, podpartą czynnikiem militarnym. Jednakże dziś, chociażby Brauss i Mölling mówią wprost – sojusznicy muszą dokładnie monitorować wielkie chińskie geo-ekonomiczne projekty i przede wszystkim stawiać na wewnętrzne konsultacje w zakresie polityk bezpieczeństwa w tych zakresach.
Podkreśla się również to, że chociażby chińskie inwestycje i przejmowanie zasobów telekomunikacyjnych, energetycznych, infrastrukturalnych może nieść ryzyko dla zdolności sojuszniczych, szczególnie w przypadku kryzysu. Trzeba bowiem zauważyć, że wraz z pojawianiem się coraz silniejszych głosów w państwach Europy Zachodniej o potrzebie akcentowania własnej strategicznej obecności w Indo-Pacyfiku (Francja, Niderlandy, Niemcy…), rodzą się pytania o postawę państw Europy Centralnej i Wschodniej szczególnie w kontekście ich porozumień z Pekinem. To pytanie można również skierować w drugą stronę, widząc chociażby działania strony unijnej względem Chin co było kontestowane przez bardziej proamerykańskich stronników w Europie. Widać tak czy inaczej, że deklaracja londyńska z 2019 r. to nie był jednostkowy sygnał NATO lecz zobrazowanie szerszego trendu w otwartej debacie jak myśleć o wyzwaniach budowanych w obliczu rosnącej siły Chin.
Okazja do zmian jest obecnie wręcz idealna, gdyż jak zwrócili uwagę Brauss i Mölling w przypadku UE trwają prace nad własnym „Kompasem Strategicznym”, a NATO nie kryje się z przymiarek do unowocześnienia swojej Koncepcji Strategicznej. Rodzi się więc niezbędna dyskusja o problemach strategicznych, wyzwaniach w zakresie architektury bezpieczeństwa i przede wszystkim niezbędnych środkach działania. Wobec tego możliwe będzie nie tyle działanie dwutorowe, co być może uzyskanie niezbędnej synergii w kwestiach bezpieczeństwa i obronności w przestrzeni europejskiej oraz transatlantyckiej. Nie można przecież ukrywać i również o tym wspomniano w omawianym tekście, że COVID-19 będzie ingerował w możliwości wydatkowania na kwestie wojskowe, przede wszystkim w państwach europejskich. Wobec tego już nie można ukrywać, że bogactwo Europy pozwala jej na swego rodzaju konkurowanie dwóch koncepcji – natowskiej i unijnej. Być może czysta ekonomia da o sobie znać, motywując decydentów do jeszcze większego zbliżenia w przypadku obu formatów.
Przede wszystkim może to być niezbędne w przypadku formułowania priorytetów modernizacyjnych oraz opracowywaniu nowych technologii na potrzeby wojska. Widać taki proces przede wszystkim z perspektywy Europejskiej Agencji Obronnej i jej sześciu kluczowych obszarów zainteresowań, dotyczących systemów pancernych, wyposażenia żołnierzy, okrętów patrolowych, systemów bezzałogowych, A2/AD, technologii kosmicznych czy też mobilności sił zbrojnych. Wszystkie one wpisują się też w nowe potrzebny natowskie, dając możliwość osiągania upragnionej synergii unijno-natowskiej przy ograniczonych środkach finansowych.
Konkludując, sam tekst autorstwa Braussa i Möllinga wpisuje się w ważną przestrzeń debaty transatlantyckiej i europejskiej przed którą nie ma obecnie już ucieczki, szczególnie w puste deklaracje oraz zapowiedzi przyszłych wielkich planów. Przede wszystkim NATO i UE muszą stanąć w obliczu powiedzenia sobie wprost jak realizować wspólne interesy w iście rewolucyjnych czasach. Choć może słowo rewolucja jest zbyt ostre i jednowymiarowe, gdy widzimy raczej szereg rewolucji - technologia, człowiek, państwa, wojsko, etc., a nie jedno ideologiczne starcie, któremu w toku zimnej wojny było wszystko inne podporządkowane.
Nie da się jednak pominąć, że w perspektywie krótkookresowej wyzwanie rzucają działania Rosji (te mniej lub bardziej konwencjonalne, od walki w przestrzeni informacyjnej po pokazy siły jak ostatnio względem Ukrainy czy nawet użycie siły jak w przypadku zajęcia Krymu). Zaś, długookresowo tak czy inaczej pojawi się o wiele bardziej złożony format wyzwań ze strony polityki chińskiej (o wiele bardziej skomplikowany niż rosyjski, gdyż bazujący na ekspansywnej gospodarce, rozwijającej się nauce i badaniach, etc.). Co więcej, sama Europa nie ucieknie przed jednym – potrzebą zredefiniowania własnych możliwości obronnych w XXI w. Czas, gdy można było jedynie debatować o sprawie wydawania lub nie mitycznych 2 proc. PKB odchodzi w niepamięć i dziś rzeczywiście trzeba wskazać, jakie ma się ambicje i co można zrobić, aby je praktycznie realizować. Aczkolwiek, jednocześnie należy również pamiętać jak wielką pracę wykonuje współcześnie NATO. Tym bardziej, z perspektywy państw europejskich (nie tylko samych członków NATO, ale również partnerów) należy docenić Sojusz i z jego perspketywy myśleć o aspekcie odstraszania oraz obronności.