- Analiza
- Wiadomości
- Opinia
Dlaczego w Polsce nie będzie stałej amerykańskiej dywizji? [OPINIA]
Pomimo wzrostu zagrożenia ze strony Rosji Amerykanie nie zdecydowali się na rozlokowanie w Polsce na stałe jednostki wielkości dywizji pancernej. Część komentatorów uznała to za porażkę Warszawy. W praktyce jest to jednak spowodowane przede wszystkim wewnętrzną sytuacją wojsk lądowych (i całych sił zbrojnych USA), a polscy politycy – niezależnie od opcji – mają na to niewielki wpływ.

Po szczycie NATO w Madrycie część komentatorów była zawiedziona, że nie podjęto decyzji o stałej obecności na terenie naszego kraju jednostek amerykańskich, najlepiej wielkości dywizji (lub większej). Szef Platformy Obywatelskiej i były premier Donald Tusk jeszcze przed szczytem apelował, by w Polsce rozmieszczono nawet 30 tys. żołnierzy amerykańskich. O tym, że w Polsce powinna znaleźć się amerykańska dywizja, mówiło wielu ekspertów i komentatorów, jak choćby gen. Leon Komornicki.
Zobacz też
Tak się jednak nie stało. Pojawia się pytanie: czy jest to porażka polskiej dyplomacji, czy może stoją za tym inne przyczyny? Bardzo wiele wskazuje na to drugie, co jest związane z wewnętrzną sytuacją polityczną w USA i pewnymi, występującymi od lat niekorzystnymi trendami które nasiliły... pandemia koronawirusa oraz „szturm na Kapitol" i spadek zaufania do instytucji centralnych (federalnych) samego rządu USA.
Dywizja potrzebna, ale...
Kwestia zabiegania o rozmieszczenie amerykańskiej dywizji w Polsce nie jest niczym nowym. Propozycję w tym zakresie władzom USA przedstawiono jeszcze w latach 2017-2018. Taki związek taktyczny miałby zostać rozlokowany w rejonie Torunia i Bydgoszczy. To dałoby możliwość reagowania na zagrożenia na najważniejszych kierunkach (Kaliningrad, Białoruś), a jednocześnie pewną elastyczność.
Ostatecznie jednak Amerykanie nie zdecydowali się na stałe rozmieszczenie w Polsce nowej dywizji. W 2019 roku zawarto jednak porozumienie o rozszerzonej współpracy obronnej – Enhanced Defence Cooperation Agreement, zakładające wzmocnienie obecności USA poprzez zmianę jej charakteru z rotacyjnej na trwałą, a także uzupełnienie o struktury dowodzenia i wsparcia, w tym m.in. wysunięte dowództwo dywizji oraz wysuniętą kwaterę główną nowo formowanego V Korpusu. Dodajmy jeszcze, że równolegle rozpoczęto budowę baz magazynowych Army Prepositioned Stock w Poznaniu, pozwalających na przechowywanie sprzętu dla jednej brygady pancernej (obok jednostki „rotacyjnej", operującej z Żagania). Dzięki temu w sytuacji zagrożenia konieczny miał być przerzut tylko żołnierzy, a nie sprzętu i dodatkowego wyposażenia. Amerykanie rozpoczęli też zakupy i modernizację sprzętu, przeznaczonego do umieszczenia w Powidzu. Z kolei sprzęt dla kolejnej, trzeciej już brygady rozlokowano w istniejących magazynach na zachodzie Europy.
To dało Amerykanom możliwość szybkiego rozmieszczenia na terenie Polski jednostki wielkości dywizji w sytuacji zagrożenia, z rozbudowanymi zawczasu strukturami dowodzenia i logistycznym. Znaczenia tych ostatnich nie wolno nie doceniać. Świadczy o tym przebieg wojny na Ukrainie, gdzie właśnie zaniedbania w logistyce oraz niespójny system dowodzenia kosztowały Rosjan bardzo wiele, zwłaszcza w pierwszej fazie działań.
Zobacz też
Jednocześnie rozlokowanie na stałe całej dywizji Amerykanie uznali za zbyt kosztowne, biorąc pod uwagę to że USA są zaangażowane na innych teatrach działań (Azja, Bliski Wschód), ale też fakt, że na formowanie takiego związku od podstaw armia USA ma zbyt mało żołnierzy (i już borykała się z problemami z ich rekrutacją), a przeniesienie istniejących formacji z kontynentu amerykańskiego byłoby nie do zaakceptowania politycznie. Bo który parlamentarzysta zgodzi się, by usunąć ze swojego okręgu pracodawcę zapewniającego tysiące miejsc pracy? Rozlokowaniu stałej dywizji w Polsce w 2018 roku sprzeciwiał się m.in. znany amerykański analityk Michael Kofman. Kilka lat później, od 2021 roku, ten sam analityk ostrzegał przez zagrożeniem pełnoskalową inwazją Rosji na Ukrainę...
Wojna to wzmocnienie obecności, ale bez stałej dywizji
Od początku 2022 roku Amerykanie stopniowo wzmacniają swoją obecność wojskową w Europie. Jeszcze przed wybuchem pełnoskalowej wojny na Ukrainie rozlokowali w Polsce brygadę ze składu 82. Dywizji Powietrzno-Desantowej, obecnie zastępuje ją jednostka 101. Dywizji Powietrzno-Desantowej. Z kolei po uruchomieniu Sił Odpowiedzi w reakcji na pełnoskalową inwazję do Europy przerzucono żołnierzy jednej z brygad pancernych U.S. Army. Żołnierzy, bo sprzęt już na nich czekał. W Niemczech, bo tam był przechowywany do czasu ukończenia inwestycji w Powidzu. Obecnie trwa rotacja – brygada przerzucona alarmowo zastępowana jest kolejną jednostką, przybywającą już z własnym sprzętem.
Zobacz też

Co więcej, prezydent Biden zapowiedział w Madrycie „długofalowo" rozmieszczenie w Rumunii kolejnej „rotacyjnej" brygady. Nie wiadomo na razie, czy będzie to jednostka pancerna, czy lekka oraz czy zastąpi którąś ze wspomnianych wcześniej dwóch dodatkowych brygad rozmieszczonych po inwazji. Jedno nie ulega wątpliwości – amerykańska obecność jest wzmacniana, i to znacznie, ale rotacyjnie. Dlaczego? e Odpowiedzią może być komunikat, jaki niedawno oficjalnie opublikowali sekretarz armii USA Christine Wormuth oraz dowódca generał James McConville. Czytamy w nim, że Ameryka zmaga się z najtrudniejszą sytuacją w zakresie przyjmowania nowych żołnierzy do wojska, odkąd przeszła na armię zawodową w 2016 roku. Przewiduje się, że liczebność czynnych wojsk lądowych spadnie do 466 tysięcy do końca roku fiskalnego 2022 (wrzesień br.) i może osiągnąć poziom 445-452 tysięcy w końcu roku fiskalnego 2023.
A jeszcze niedawno zakładano, że liczebność czynnej U.S. Army będzie utrzymywana na poziomie 485 tys. żołnierzy, osiągniętym na przełomie dekad, po tym jak około 2016-2017 roku zahamowano wdrażane przez administrację Obamy redukcje liczebności, na poziomie 460 tys. żołnierzy. Amerykanie zaznaczają, że wojska lądowe będą w stanie realizować cele strategii bezpieczeństwa narodowego, w tym także wzmocnioną obecność w Europie, m.in. dzięki większemu zaangażowaniu rezerw i Gwardii Narodowej, a także wsparciu utrzymania już służących żołnierzy w linii. Odnawianie kontraktów, (retention/reenlistment) idzie bowiem dużo lepiej, niż rekrutacja nowych żołnierzy. Największe braki będą więc dotyczyć żołnierzy szeregowych i dowódców najniższego szczebla, i będą kumulowane w tych jednostkach które nie są wyznaczane do misji zagranicznych lub sił szybkiego reagowania. Amerykańskie wojska lądowe są więc pod dużą presją, nawet jeśli są w stanie skutecznie wykonywać zadania w Europie.

Co spowodowało więc „rekrutacyjne uderzenie" w U.S. Army? Można mówić o czymś takim, bo jeszcze kilka lat temu udawało się przyjmować odpowiednią liczbę żołnierzy do służby i nawet lekko zwiększać liczebność czynnej armii, ale obecnie jest to niemożliwe. Złożyło się na to kilka czynników. O coraz mniejszej dostępności rekrutów, z uwagi na problemy z narkotykami, otyłość lub zbyt niski poziom wykształcenia mówi się od lat, niemniej pandemia koronawirusa odcisnęła tutaj swoje piętno.
Oprócz tego pod uwagę trzeba wziąć dobrą sytuację na rynku pracy i konkurencję o młodych pracowników. Doszedł do tego jednak trzeci, bardzo niebezpieczny czynnik. Po protestach po śmierci George'a Floyda, zaangażowaniu armii i „szturmie na Kapitol" 6 stycznia 2021 roku z obu stron sceny politycznej (ale zwłaszcza ze strony tradycyjnie przychylnych obronności Republikanów) pojawiły się głosy kwestionujące działania armii USA, co spowodowało zmniejszenie legitymizacji sił zbrojnych (a zwłaszcza wojsk lądowych) w społeczeństwie. Wojsko było/jest oskarżane jednocześnie o: rasizm, nieudolne wycofanie z Afganistanu (choć zaważyły tu decyzje polityczne!), nadużycie siły wobec protestujących, niedostateczne stosowanie siły wobec protestujących, szerzenie lewicowej kultury.

Wszystko to wpływa na możliwości przyjmowania nowych rekrutów do służby – bo nie identyfikują się oni z armią tak, jak wcześniej. Władze U.S. Army są przekonane, że w perspektywie czasu uda się odtworzyć liczebność na poziomie ponad 460 tys., ale to i tak za mało by mówić o nowych, dużych jednostkach, bazujących na stałe poza USA. Tym bardziej, że konieczność zmian miejsca zamieszkania jest jednym z tych czynników, które – jak mówią sami rekruci – powoduje zmniejszenie atrakcyjności służby. Jeśli więc Amerykanie chcą przyciągnąć przyszłych żołnierzy do wojsk lądowych, cechujących się pod wieloma względami cięższymi warunkami niż np. siły powietrzne, muszą ograniczać niekorzystne czynniki. A do takich trzeba zaliczyć konieczność kilkuletniej wyprowadzki z rodziną na drugi brzeg Atlantyku.
Trzeba też cały czas pamiętać, że Europa nie jest jedynym obszarem zaangażowania US Army. „Rotacyjna" brygada i jednostki stacjonujące na stałe (w tym artylerii rakietowej, lotnictwa wojsk lądowych oraz oczywiście wsparcia i dowodzenia) utrzymywana jest chociażby w Republice Korei. Notabene, jeszcze w tym roku zmieni się charakter rotacji w Korei. Zamiast brygady pancernej będzie tam jednostka na KTO Stryker, choć oczywiście sprzęt pozostanie w gotowości. Amerykanie nie mówią tego wprost, ale można zakładać że wiąże się to ze zwiększonym zaangażowaniem sił pancernych w Europie. Wprowadzenie jednej jednostki na zasadzie rotacji oznacza zaangażowanie trzech – jednej na miejscu, jednej przygotowującej się i jednej odtwarzającej gotowość.
Zobacz też
Wszystko to powoduje, że w obecnej sytuacji Amerykanie na pewno nie chcą i nie wiadomo, czy w ogóle byliby w stanie rozmieścić na stałe w Europie (w Polsce) dywizję pancerną. Tym bardziej, że część komentatorów, zwłaszcza Republikanów (przy czym nadal jest to zdecydowana mniejszość!), wzywa do większego izolacjonizmu i zmniejszenia zaangażowania w NATO i skupienia, a USA borykają się z kryzysem gospodarczym i inflacją.
To wszystko nie powoduje bezpośredniego ograniczenia potencjału bojowego U.S. Army w kontekście zagrożenia ze strony Rosji (Moskwa też ma swoje ograniczenia i na Ukrainie widać je bardzo dobrze), ale ogranicza, czy nawet eliminuje „potencjał" do budowy nowych, stałych baz. Armia USA jest więc w stanie reagować na zagrożenia, ale raczej nie należy się spodziewać, że będzie rozmieszczała dziesiątki tysięcy żołnierzy z rodzinami w stałych bazach.
A zagrożone państwa, takie jak Polska, muszą pamiętać, że Traktat Waszyngtoński to także Artykuł 3, czyli zobowiązanie do wzmocnienia własnych zdolności obronnych. Zwłaszcza, jeśli chcą być zdolne powstrzymać przeciwnika w taki sposób, by znaczna część terytorium nie była narażona nawet na czasowe zajęcie przez przeciwnika i to nawet w niekorzystnym wariancie rozwoju sytuacji, przy równoległym zaangażowaniu USA w innym teatrze. Wszak szef CIA mówi, że o ile chińska inwazja na Tajwan „dziś" jest mało prawdopodobna, to takie niebezpieczeństwo będzie rosło jeszcze w tej dekadzie.
Inną kwestią są wnioski z sytuacji w USA w kontekście planów zwiększenia liczebności Wojska Polskiego, bo pewne negatywne procesy – nawet jeśli w innej skali i o innym charakterze – są obecne w Polsce. I niezależnie od docelowej struktury armii dobrze byłoby, by politycy ponad podziałami (bo te też wpływają na postrzeganie armii) zastanowili się nad tym, jak je eliminować, bo liczebność Wojska Polskiego musi być zwiększona nawet, jeśli nie przyjmiemy założenia tworzenia dwóch nowych dywizji, jak mówi obecny MON.
WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS