Reklama

Wojna przemysłowa wraca do Europy. Kto wygra? [KOMENTARZ]

Wojna na Ukrainie weszła w etap starcia nie tylko sił zbrojnych, ale i potencjałów przemysłowych oraz gospodarczych. Jej wynik będzie zależał w dużej mierze od tego, czy państwa zachodnie będą w odpowiednim stopniu zdolne i zdeterminowane do kontynuowania wsparcia dla Ukrainy, pomimo wzrostu kosztów tego wsparcia.

Wycofana belgijska samobieżna haubica M109A4
Wycofana belgijska samobieżna haubica M109A4
Autor. FTS Belgium
Reklama

Wojna na Ukrainie - raport specjalny Defence24.pl

Reklama

„Wojnę wygrywają rezerwy" – mówi stara maksyma, którą potwierdza również przebieg wojny na Ukrainie. Oczywiście najważniejszym elementem rezerw są ludzie, ale bardzo istotny jest też sprzęt. Po kilku miesiącach intensywnej wojny na Ukrainie obie strony w coraz większym stopniu są zmuszone angażować sprzęt, który albo nie znajdował się w momencie otwartej agresji w pierwszym rzucie sił zbrojnych, albo wręcz – szczególnie w wypadku Ukrainy – w ogóle nie był na wyposażeniu armii. W obecnym momencie starcie jest coraz bardziej zależne od potencjału przemysłów obronnych – z jednej strony Rosji, a z drugiej strony Ukrainy i przede wszystkim wspierających ją państw. Dlaczego?

Zobacz też

Rosja, pomimo poniesienia bardzo wysokich strat w sprzęcie nadal jest w stanie kontynuować swoją agresję, dzięki wykorzystaniu szerokich rezerw sprzętowych oraz dużych zapasów amunicji, które pozostały jeszcze w czasach Związku Radzieckiego. Rosja zużyła dużą część posiadanych zapasów amunicji precyzyjnej wyprodukowanej w ostatnich latach, takiej jak pociski Iskander i Kalibr. Posowieckie zapasy nadal dają możliwości prowadzenia agresji, a brak precyzji jest „tradycyjnie" nadrabiany siłą ognia.

Reklama

Moskwie udało się też poprawić logistykę, przez co część wozów uszkodzonych w walkach nie jest już porzucanych, jak w lutym czy marcu, ale jest ewakuowana i naprawiana w celu przywrócenia do służby. Rosji, pomimo zapasów, sprawnego i gotowego do użycia sprzętu jednak brakuje, o czym świadczy przysyłanie na front (co prawda tylko do „republik ludowych") czołgów T-62, czy używanie niecelnych, posowieckich rakiet Ch-22 do uderzeń na cele naziemne w głębi terytorium Ukrainy.

Ukraina z kolei w coraz większym stopniu korzysta ze sprzętu, który został dostarczony przez partnerów zachodnich. Dotyczy to broni lekkiej, wyposażenia indywidualnego, ale też – wymagającej zaopatrzenia w środki materiałowe, części zamienne itd oraz amunicję artylerii. Kijów ma na wyposażeniu już ponad 200 haubic kalibru 155 mm, a więc w standardzie NATO, należących do kilku typów (amerykańskie M777, norweskie M109, polskie Kraby, włoskie FH-70, niemieckie Panzerhaubitze 2000). Tylko Stany Zjednoczone dostarczyły do nich ponad ćwierć miliona sztuk amunicji.

Reklama
Ukraińska haubica M777 należąca do 44.Samodzielnej Brygady Artylerii im. hetmana Daniła Apostoła
Ukraińska haubica M777 należąca do 44.Samodzielnej Brygady Artylerii im. hetmana Daniła Apostoła
Autor. Ministerstwo Obrony Ukrainy
Reklama

Na pierwszy rzut oka to bardzo dużo. Jeśli jednak weźmiemy pod uwagę zapotrzebowanie Ukrainy i skalę konfliktu, oraz fakt, że nie może ona w szerokim zakresie korzystać ze wsparcia lotniczego, tak jak czyniłyby to w wypadku wojny kraje NATO, to zbyt mało, a własne zapasy Ukrainy do systemów posowieckich zostały w większości zużyte. Zbyt mała jest też liczba samych środków ogniowych.

Dotyczy to szczególnie najbardziej zaawasnowanych systemów, jak samobieżne haubice 155 mm z lufami o długości 52 kalibrów (Krab, PzH 2000, Caesar), pozwalające razić cele na dystansie ponad 40 km i jednocześnie szybko zmieniać stanowiska, by uniknąć rosyjskiego ognia kontrbateryjnego. Nie mówiąc już o wyrzutniach HIMARS, które choć dostępne w liczbie czterech (a być może ośmiu) sztuk są wykorzystywane z ogromną intensywnością, niemal codziennie odpalając salwy kierowanych rakiet GMLRS na rosyjskie punkty dowodzenia i magazyny amunicji.

Reklama

Każdy system dostarczony z Zachodu wymaga też odpowiedniego wsparcia technicznego, w tym części zamiennych, a w zapewnieniu ich dostaw nie pomaga różnorodność sprzętu, jaki wykorzystuje Ukraina, wymuszona przez wojenne okoliczności jego wprowadzenia. Innych kategorii sprzętu, w tym przede wszystkim zachodniej obrony przeciwlotniczej krótkiego i średniego zasięgu Ukrainie w ogóle brakuje.

Zobacz też

Można więc postawić tezę, że obie strony zależne są od mocy przerobowych przemysłu obronnego i gospodarek. Rosja – przede wszystkim w zakresie remontów i odtwarzania gotowości starego, składowanego sprzętu (lub wcześniej uszkodzonego w walkach) oraz produkcji amunicji, Ukraina – dostaw nowoczesnego, ale jednocześnie trudniejszego do wyprodukowania i kosztownego wyposażenia produkcji zachodniej. O tym, że mamy do czynienia z przemysłową fazą wojny świadczą ostatnie wydarzenia i to po obu stronach konfliktu.

Reklama

Rosja - zimnowojenna baza i mobilizacja

Reklama

W Rosji zgłoszono bowiem projekt przepisów, wprowadzający de facto mobilizację gospodarki. Na jej podstawie zamówienia dotyczące wojny na Ukrainie (zwanej nadal „operacją specjalną") będą musiały być traktowane priorytetowo, nawet kosztem innych kontraktów, czy zmuszania pracowników do nadgodzin i pracy w święta. To z jednej strony dowód na to, że straty jakie ponosi Rosja są znaczne, a sankcje pozwalają ograniczyć produkcję, z drugiej jednak może się to okazać sposobem na ominięcie restrykcji.

Bo produkcja i dostawy komponentów na rzecz przemysłu cywilnego ucierpią jeszcze bardziej, a zaopatrzenie kierowane „na front" będzie traktowane priorytetowo. I o ile w społeczeństwach zachodnich takie rozwiązania pewnie wywołałyby protesty, to Rosjanie – w imię „wielkiej Rosji" – mogą zaakceptować takie restrykcje, tak jak zaakceptowali już obniżenie poziomu życia.

Reklama

Zobacz też

Reklama

Zachód - zmęczenie i nadrabianie redukcji

Reklama

W przypadku państw zachodnich wspierających Ukrainę, to pojawia się problem zużycia posiadanych zasobów sprzętu i amunicji. Szczególnie artyleria i amunicja do niej są na Ukrainie wykorzystywane z gigantyczną, niespotykaną dla państw NATO od dekad intensywnością. Trzeba tu dodać, że znaczna część zapasów amunicji z czasów Zimnej Wojny została zniszczona z uwagi na wdrożenie konwencji o zakazie stosowania amunicji kasetowej z Oslo w 2009 roku. To dziesiątki tysięcy pocisków do rakiet MLRS, i jeszcze więcej pocisków artyleryjskich – tylko w Niemczech ponad 300 tysięcy pocisków artyleryjskich do samych haubic 155 mm. Nikomu chyba nie trzeba mówić, że Rosja na niszczenie zapasów amunicji się nie zdecydowała, a dziś używa jej na Ukrainie.

Armata 2S7M „Małka” kalibru 203 mm. Fot. mil.ru
Armata 2S7M „Małka” kalibru 203 mm. Fot. mil.ru

Z kolei zakupy dokonywane w państwach NATO po 1989 roku nie były realizowane na skalę, która pozwoliłaby na udział w trwającym miesiącami, a nawet latami konflikcie o dużej intensywności i to przy zachowaniu niezbędnego minimum na własny użytek czy do obrony państw NATO. Nikt w Niemczech czy Stanach Zjednoczonych takiej wojny się nie spodziewał. A część kategorii sprzętu, tak jak zestawy przeciwlotnicze NASAMS i IRIS-T obiecane Ukrainie przez USA i Niemcy, musi być produkowana od podstaw. Takiego wyposażenia po prostu nie ma w zapasach państw NATO, albo jest w takiej ilości że wystarcza tylko do własnych, bieżących zadań (NASAMS do obrony Waszyngtonu w USA). Od podstaw będzie też produkowana coraz większa część przekazywanej Ukrainie amunicji artyleryjskiej, o czym świadczy kształt ostatniego pakietu pomocy ze Stanów Zjednoczonych, obejmującego właśnie zakupy od przemysłu, a nie bezpośrednio z własnych składów.

Reklama

Paradoksalnie więc o wyniku wojny na Ukrainie może zdecydować starcie przemysłów obronnych. Z jednej strony rosyjskiego – dużo mniej zaawansowanego, ale wspartego mobilizacją gospodarki, społeczeństwem gotowym do wszelkich wyrzeczeń i gigantycznymi, posowieckimi zapasami sprzętu, który może wymagać remontu, ale niekoniecznie najnowocześniejszych półprzewodników. Z drugiej – zachodniego przemysłu obronnego, produkującego dużo nowocześniej, ale i kosztowniej, w mniejszych seriach no i pozbawionego z uwagi na wcześniejsze decyzje polityczne „zimnowojennej bazy materiałowej", z której dziś szerokimi garściami czerpie Rosja. Trzeba jasno powiedzieć, że niedostatki zachodniego przemysłu z technicznego punktu widzenia można wyeliminować, ale trzeba dwóch elementów: czasu (na rozbudowę potencjału, zakupy półprzewodników itd.) oraz pieniędzy na coraz większe partie uzbrojenia produkowanego dla Ukrainy. Tylko USA przekazały od lutego br. Kijowowi sprzęt wart około 7 mld dolarów, a spełnienie potrzeb na kolejne miesiące, uwzględniając systemy przeciwlotnicze czy amunicję precyzyjną, to zwiększenie tej kwoty o rząd wielkości.

Kluczowe pytanie, na które dziś chyba nikt nie zna odpowiedzi, brzmi: czy społeczeństwa i politycy w zamożnych państwach na zachodzie Europy oraz w USA zdołają utrzymać determinację do wsparcia Ukrainy w odpowiednim zakresie. Bo – zakładając, że Ukraińcom nie zabraknie woli walki, a nic na to nie wskazuje, to one mogą zdecydować o tym, jak zakończy się przemysłowa wojna.

Reklama

Zobacz też

Reklama
WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS
Reklama
Reklama