Reklama
  • Ważne
  • Analiza

Przemiana Loary w polskiego Pancyra [OPINIA]

Przemysł zbrojeniowy w Polsce ma wszystko by stworzyć lepszy odpowiednik rosyjskiego przeciwlotniczego systemu rakietowo-artyleryjskiego „Pancyr-S1”. Brakuje nam tylko tak naprawdę jednego elementu – decyzji.

Mobilny zestaw przeciwlotniczy „OSA-AK”. Fot. M.Dura
Mobilny zestaw przeciwlotniczy „OSA-AK”. Fot. M.Dura

Stosunek polskich decydentów do budowy następców zestawów przeciwlotniczych „Osa-AK”, ZSU-23-4 „Szyłka” i ZSU-23-4MP „Biała” przypomina działanie strusia, który chowa głowę w piasek i udaje że problemu nie ma. Z jednej strony lekceważy się w ten sposób nowe zagrożenia i potrzeby polskiej armii, a z drugiej bagatelizuje możliwości polskiego przemysłu zbrojeniowego, dla którego zamówienie takich systemów byłyby niewątpliwie wielką szansą na lepszy rozwój.

Brak następców dla systemów „Biała”, „Szyłka” i „Osa-AK”

Sytuacja jest o tyle poważna, że w Polsce nie ma możliwości i prawdopodobnie długo jeszcze nie będzie można produkować zestawów przeciwlotniczych średniego („Wisła”) i krótkiego zasięgu („Narew”). Co więcej umowa podpisana bez „przeciwlotniczego” offsetu na pierwsze dwie baterie Patriot wyraźnie pokazuje, że polskiemu wojsku w ogóle nie zależy, by taką produkcje w kraju uruchomić.

image
Mobilny rakietowo artyleryjski zestaw przeciwlotniczy ZSU-23-4MP „Biała”. Fot. M.Dura

O ile jednak w przypadku systemów „Wisła” i „Narew” próbowano zachować jeszcze jakieś pozory umieszczając je np. w jednym z czternastu priorytetowych programów modernizacji technicznej Sił Zbrojnych (w programie operacyjnym „System obrony powietrznej”), to dostawy następców mobilnych zestawów przeciwlotniczych typu „Osa-AK”, „Biała” i „Szyłka” były jedynie tematem niekończących się analiz, dyskusji oraz coraz to nowych wymagań operacyjnych (np. WO „SONA” na osiągnięcie zdolności bezpośredniej osłony przeciwlotniczej wojsk pancernych). Podejście to nie zmieniło się również po doprowadzeniu przez obecne Ministerstwo Obrony Narodowej do anulowania pod koniec 2017 r. uchwały Rady Ministrów z 2013 r. w sprawie ustanowienia programu wieloletniego „Priorytetowe zadania modernizacji technicznej Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej w ramach programów operacyjnych”.

Sytuacja jest tym dziwniejsza, że w czasie różnego rodzaju manewrów Wojsk Lądowych (w tym z siłami sojuszniczymi) systemy przeciwlotnicze bardzo krótkiego zasięgu klasy VSHORAD (Very Short Range Air Defence) były i są zawsze jednym z najważniejszych elementów bezpośredniej obrony wojsk, np. w czasie przepraw lub zmiany miejsca dyslokacji. Polskie wojsko ćwiczy więc cały czas wykonywanie zadań uzbrojeniem, którym już niedługo nie będzie dysponowało. Nikt bowiem nie ma obecnie złudzeń, by tylko za pomocą programu „Narew’ udało się uzupełnić pojawiającą się lukę w zabezpieczeniu działań Wojsk Lądowych.

image
Wykorzystywany w Wojskach Lądowych Samobieżny Przeciwlotniczy Zestaw Rakietowy POPRAD z radarem SOŁA. Fot. M.DuraFot. M.Dura

„Narew” jest to bowiem system krótkiego zasięgu, zwalczający cele powietrzne do odległości 25-30 km i do pułapu 10 km. I nie pomoże w tym założenie MON, że bezpośrednią obronę walczącym pododdziałom zapewnią zestawy przeciwlotnicze bardzo krótkiego zasięgu przenośne oraz mobilne ("Poprad"), oparte o rakiety klasy MANPADS typu „Grom” i „Piorun” - uzupełnione artyleryjskimi, przewoźnymi bateriami kalibru 23 mm („Pilica”). Nie zastąpią one bowiem na pewno wykorzystywanych obecnie w Siłach Zbrojnych RP zestawów przeciwlotniczych „Osa-AK” (o zasięgu do 10 km) oraz „Biała” (o zasięgu do około 5 km, zakładając zdolność użycia rakiet „Grom”).

A tymczasem zapotrzebowanie na mobilne systemy przeciwlotnicze bardzo krótkiego zasięgu zaczynają dostrzegać zagraniczne siły zbrojne. Wynika to z prostej analizy zagrożeń dla własnych wojsk, której jednym z głównych wniosków jest konieczność posiadania środka do taniego zwalczania takich celów, jak prymitywne drony, bomby szybujące lub pociski moździerzowe. Wykorzystanie do ich zwalczania kosztownych rakiet przeciwlotniczych zakupionych w ramach programów: „Wisła” i „Narew” w bardzo krótkim czasie wyczerpie posiadane rezerwy tego uzbrojenia i pozbawi wojska jakiejkolwiek obrony przeciwlotniczej.

Dodatkowo ze względu na istniejące w Polsce warunki z licznymi przeszkodami i zasłonami terenowymi potrzebnych jest dużo zestawów plot i to mobilnych, poruszających się bardzo szybko, razem z pododdziałami pancernymi i zmechanizowanymi. Od dawna zdawali sobie z tego sprawę Rosjanie, którzy nigdy nie zrezygnowali z tego rodzaju uzbrojenia. Obecnie przypomnieli to sobie również Amerykanie, którzy w ekspresowym tempie realizują program budowy mobilnych zestawów krótkiego zasięgu IM-SHORAD (Initial Maneuver-Short Range Air Defense).

Mają one z założenia zapewnić bezpośrednią obronę przeciwlotniczą amerykańskim wojskom lądowym i składać się z rakietowo-artyleryjskiego modułu przeciwlotniczego krótkiego zasięgu (z działkiem M230 kalibru 30 mm, karabinem maszynowym kalibru 7,62 mm oraz modułu z czterema rakietami przeciwlotniczymi Stinger), który później będzie montowany na kołowych transporterach opancerzonych Stryker A1.

image
Rosyjski system przeciwlotniczy „Pancyr-S1”. Fot. mil.ru

Polska również mogłaby bez problemu produkować tej klasy system uzbrojenia, który co więcej, miałby lepsze parametry taktyczno-techniczne niż to, co chcą wprowadzić u siebie Amerykanie i być może byłoby lepsze od tego, co uzyskali Rosjanie swoimi zestawami 9K322 „Tor-M2”, Pancyr-S1”, 9K33 „Osa” i 2K22 „Tunguska”.

Jak przekształcić „Loarę” w polskiego „Pancyra”?

Praktycznie wszystko to, co jest potrzebne do zbudowania zestawu przeciwlotniczego dla bezpośredniej obrony mobilnych Wojsk Lądowych może być opracowane i produkowane przez polski przemysł zbrojeniowy. Złożyły się na to doświadczenia z wielu wcześniej realizowanych prac badawczo-rozwojowych i modernizacyjnych, takich jak chociażby: „Loara”, „Piorun”, „Grom”, „Błyskawica”, „Krab”, „Rosomak”, „Spike”, „Biała”, „Poprad”, „Bystra”, „Pilica”, „Blenda”, AM-35, „Lanca elektromagnetyczna”, itd.

image
Armata przeciwlotnicza AG-35 kalibru 35 mm z integralna głowicą optoelektroniczną. Fot. M.Dura

 Rozwiązania tam wypracowane pozwalają już w tej chwili stworzyć w Polsce mobilne, w pełni autonomiczne zestawy przeciwlotnicze, w których na jednym podwoziu byłyby zainstalowane: zarówno sensory do wykrywania i śledzenia celów (radary, obserwacyjne i śledzenia oraz głowica optoelektroniczna), jak i efektory do ich neutralizacji na obszarze o promieniu co najmniej 10 km i do pułapu 5000 m (armaty, rakiety przeciwlotnicze a nawet systemy aktywnych zakłóceń radioelektronicznych przeciwko dronom).

Pozwoli to tym zestawom na samodzielne działanie nawet wtedy, gdy ochraniane pododdziały będą się znajdowały w ruchu oraz gdy przerwana zostanie łączność dowodzenia i kierowania pomiędzy pojazdami baterii przeciwlotniczych, a trzeba się bronić przed bezpośrednim atakiem na własne pozycję lub poruszającą się kolumnę. Idealnym wzorcem dla takiego rozwiązania wydawałby się rosyjski zestaw przeciwlotniczy „Pancyr-S1”, który w jednym module posiada teoretycznie praktycznie wszystkie elementy potrzebne polskim Wojskom Lądowym: radiolokacyjny system wykrywania i śledzenia, rakiety przeciwlotnicze (typu 57E6-E) i armaty (dwie podwójne typu 2A38M kalibru 30 mm).

image
Rosyjski system przeciwlotniczy 2K22 „Tunguska”. Fot. mil.ru

 Rozwijając ten system Rosjanie na pewno skorzystali z doświadczeń z budowy wcześniej wprowadzonego na uzbrojenie zestawu przeciwlotniczego 2K22 „Tunguska”. To z niego prawdopodobnie zaczerpnięto np. cały układ artyleryjski z podwójnymi armatami typu 2A38M kalibru 30 mm. Jak się okazuje sposób, w jaki działano w Rosji można również przyjąć w Polsce.

Armaty z programu „Loara” i AM-35 bazą dla polskiego „Pancyra”

Odpowiednikiem systemu 2K22 „Tunguska” w Polsce, jest bowiem już wprowadzony na uzbrojenie (za około 300 milionów złotych) samobieżny, artyleryjski system przeciwlotniczy PZA „Loara”. To właśnie na bazie modułu „bojowego” tego zestawu można by było stworzyć polskiego „Pancyra”. Polska posiada bowiem licencję na produkcję i rozwój 35 mm automatu KDA z firmy Oerlikon Contraves. Co więcej jest on nie tylko efektorem „Loary”, ale stał się również bazą dla takich rozwiązań jak: holowane armaty A-35 i AG-35 (z optoelektroniczną głowicą śledząca) dedykowane m.in. dla programu „Noteć” czy armata morska AM-35 (której prototyp zamontowano na korwecie ORP „Kaszub”).

To właśnie 35 mm automat KDA mógłby zabezpieczyć tanie niszczenie mało wymagających celów: bomb szybujących, pocisków moździerzowych i dronów. Dwie takie armaty mają niewątpliwie mniejszą szybkostrzelność niż system artyleryjski zastosowany w rosyjskich „Pancyrze” i „Tungusce”, ale z drugiej strony polskie rozwiązanie ma nowszej generacji system kierowania, większy kaliber i możliwość łatwego zaadoptowania już istniejącej amunicji programowalnej ABM. To właśnie ona zwiększa wielokrotnie skuteczność w odniesieniu do niewielkich celów, takich jak np. drony.

System obserwacji technicznej nadal polską specjalnością

Innym elementem niewątpliwie dającym przewagę polskiemu rozwiązaniu nad rosyjskimi byłby system wykrywania i naprowadzania. Przy czym gotowy do wykorzystania jest zarówno tor optyczny jak i radiolokacyjny. W pierwszym przypadku można zastosować kilka rozwiązań – szczególnie przydatnych przy kierowaniu ogniem artyleryjskim. Głowica optoelektroniczna była już bowiem zastosowana w systemie kierowania ogniem „Blenda”, wchodzi w skład zestawu morskiego AM-35, wozu kierowania ogniem WG-35 jak również jest integralnym elementem armaty AG-35 (dając jej możliwość samodzielnego wykrywania, przechwytu i zwalczania celów).

image
Zdolna do Przerzutu Stacja radiolokacyjna BYSTRA. Fot. M.Dura

 Szczególnie ważne są efekty prac nad zestawami WG-35 i AG-35, ponieważ w nich zastosowano najnowszą wersję głowicy optoelektronicznej ZGS-158 (z kamerą termowizyjną III generacji, kamerą telewizyjną dużej rozdzielczości, dalmierzem laserowym oraz interrogatorem systemu identyfikacji „swój-obcy”). Dodatkowo istnieje w pełni gotowy i najnowszej generacji układ obróbki zapewniający wykrywania, naprowadzania oraz kierowania ogniem.

Praktycznie do natychmiastowego zaadoptowania z systemu „Loara” jest również radiolokacyjny system wykrywania i śledzenia, składający się z trójwspółrzędnej stacji radiolokacyjnej wstępnego wykrywania polskiej produkcji oraz szwedzkiego radaru śledzącego Eagle Mk II (pracującego w paśmie K – 35 GHz). Oba te elementy były cały czas rozwijane i obecnie jest już możliwość zastosowania stacji radiolokacyjnych zupełnie nowej generacji.

W przypadku radaru wykrywania wstępnego można by było skorzystać z wyników pracy nad mobilną stacją radiolokacyjną „Bystra”. W przypadku radaru śledzącego dostępne są już wyniki pracy współfinansowanej przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, a prowadzonej przez PIT Radwar oraz Instytut Systemów Elektronicznych i Instytut Radioelektroniki Politechniki Warszawskiej. W jej wyniku stworzono w 2012 r. demonstrator radaru RSKu pracującego w paśmie Ku (17,0 - 17,5 GHz) z płaską anteną ścianową.

Całość jest sprzężona z uzbrojeniem poprzez system śledzenia i kierowania ogniem sprawdzający się w wykorzystywanych w wojsku pojedynczych egzemplarzach PZR „Loara”. Układy obróbki w polskich systemach nie mają np. problemów z rozróżnianiem ptaków od niewielkich, bezzałogowych aparatów latających – co okazało się nierozwiązywalnym na razie problemem systemów „Pancyr-S1” wykorzystywanych w Syrii.

image
Zestaw PZA „Loara”podczas strzelań artyleryjskich na poligonie w Ustce. Fot. M.Dura

 Kierunkowy nadajnik zakłóceń – nowość w zestawach przeciwlotniczych

Tym co mogłoby wyróżniać polskie zestawy przeciwlotniczego od swoich odpowiedników w innych państwach byłoby niewątpliwie zastosowanie kierunkowego nadajnika zakłóceń radioelektronicznych nastawionego na neutralizację dronów. I w tym przypadku istnieje możliwość skorzystania z kilku opracowanych w Polsce i przebadanych rozwiązań:

  • „Lanca 2.0.” Wojskowych Zakładów Elektronicznych w Zielonce;
  • „Jastrząb” firmy Hertz Systems z Zielonej Góry;
  • „Ctrl+Sky” firmy Advanced Protection Systems z Gdyni.

Ich zadaniem jest zawsze zagłuszanie „elektroniczne” odpowiednich częstotliwości, przez co bezzałogowe aparaty latające tracą łączność z operatorem i możliwość korzystania z sygnału GPS. W takim przypadku większość dronów przerywa misję i: albo opada na ziemię, albo powraca do zaprogramowanego wcześniej miejsca.

Wszystkie te urządzenia zakłócające są niewielkiego rozmiaru i posiadają kierunkowe anteny nadawczo-odbiorcze, które bez problemu można np. zamontować na obracanej w dwóch płaszczyznach głowicy optoelektronicznej.

image
Głowica optoelektroniczna na wozie dowodzenia WG-35 do sterowania armatami AG-35/A-35. Fot. M.Dura

 Podwozie, gotowe do wykorzystania

Prace analityczne i koncepcyjne nad mobilnymi zestawami przeciwlotniczymi zakładały różne rozwiązania jeżeli chodzi o podwozie dla modułu bojowego. Miniaturyzacja jeżeli chodzi o systemy elektroniczne i komputerowe oraz rozwój technologii radiolokacyjnej spowodowały, że taki moduł stał się bardzo kompaktowy oraz stosunkowo lekki. To właśnie z tego powodu zaczęto nawet myśleć o jego zamontowaniu na podwoziu Kołowego Transportera Opancerzonego KTO „Rosomak” lub KTO „Hipopotam” (w zestawach „Błyskawica”).

Ale analizowano również możliwość montażu przeciwlotniczego modułu bojowego na podwoziu gąsienicowym. Jak się okazało jest to najbardziej „bezpieczne” rozwiązanie, biorąc pod uwagę oczekiwane wyniki prac. Tym bardziej, że o ile w zestawie PZA „Loara” wykorzystano jeszcze zmodernizowane podwozie od czołgu T-72, to obecnie jest dostępne o wiele bardziej nowocześniejsze i wytrzymałe rozwiązanie południowokoreańskie.

Ministerstwo Obrony Narodowej już w 2015 roku potwierdziło przecież , że umowa licencyjna dotycząca pozyskania podwozi K9 dla haubic „Krab” daje „nieograniczone możliwości dalszego wykorzystania” w innych systemach uzbrojenia natomiast porozumienie zawarte między Hutą Stalowa Wola a koncernem Samsung Techwin pozwala na ich produkcję i sprzedaż również dla innych użytkowników.

W ten sposób Wojska Lądowe otrzymałyby pojazd, który nie odstawałby mobilnością oraz zdolnością do działania w trudnym terenie od jakiegokolwiek innego polskiego czołgu, bojowego wozu piechoty, czy samobieżnego systemu artyleryjskiego.

Polska rakieta przeciwlotnicza w zasięgu ręki

Pozornie największym problemem przy tworzeniu polskiego „Pancyra” jest brak odpowiedniej rakiety przeciwlotniczej. Ale i w tym przypadku polski przemysł bez problemu poradziłby sobie z opracowaniem odpowiedniego efektora. Co więcej do czasu wprowadzenia docelowego pocisku o odpowiednim zasięgu można by zastosować już gotowe rozwiązanie, jakim jest niewątpliwie przenośny przeciwlotniczy zestaw rakietowy „Piorun” rozwinięta z tej samej klasy zestawu „Grom”. Zastosowana tam rakieta jest uznawana przecież przez wielu specjalistów za najlepsze rozwiązanie w klasie zestawów MANPADS na świecie. Osiągnięto to m.in. poprzez wyposażanie jej w: nowej generacji detektor termiczny, trzy rodzaje zapalników (w tym zapalnik zbliżeniowy) oraz nowy układ naprowadzania.

To właśnie na bazie tych doświadczeń polskie ośrodki naukowo-badawcze oraz przedsiębiorstwa (Centrum Rozwojowo-Wdrożeniowe Telesystem-Mesko wraz ze spółką Mesko S.A.) samodzielnie zaczęły prace koncepcyjne nad nową rakietą przeciwlotniczą oznaczona wstępnie jako PK-6. Pociski te w pierwszej kolejności miały zwiększyć zasięg systemów „Poprad”, ale zakładano również, że będą one bazą do zbudowania następcy dla zestawów „Osa-AK”.

Opracowanie rakiet PK-6 może być łatwiejsze niż w wypadku „Gromów” i „Piorunów”, ponieważ polscy konstruktorzy nie są w ich przypadku tak ograniczeni wielkością i wagą pocisków, jaką narzuca konieczność ich przystosowania dla przeciwlotniczych zestawów strzelanych z ramienia pojedynczego żołnierza. Mogliby więc przenieść rozwiązania z „Pioruna” do większego korpusu uzupełniając, go jedynie niezbędnymi elementami.

Takie działanie będzie opłacalne nie tylko dla wojska, ale również dla polskiego przemysłu. Wstępne obliczenia wskazują bowiem, że Siły Zbrojne RP mogą potrzebować nawet kilku tysięcy rakiet bardzo krótkiego zasięgu (do 10-12 km). Dodatkowo należy pamiętać, że praktycznie wszystkie kraje NATO (w tym Stany Zjednoczone) zrezygnowały z wysoce mobilnych systemów przeciwlotniczych. Niektóre kraje Sojuszu Północnoatlantyckiego w zmieniającej sytuacji geopolitycznej mogłyby więc być zainteresowane polskim rozwiązaniem.

Zadanie jest praktycznie pozbawione ryzyka, ponieważ najtrudniejsze podzespoły już zostały opracowane i sprawdzone z pozytywnym rezultatem. Z rakiet „Piorun” można by np. bez problemu zaadaptować trzy wykorzystywane w nich zapalniki, opracowane i produkowane przez spółkę Telesystem Mesko:

  • Zapalnik zbliżeniowy - działający w niewielkiej odległości od celu dla zapewnienia skutecznego rażenia;
  • Zapalnik uderzeniowy, który ma zwłokę po to, by rakieta przeszła przez pierwszą płaszczyznę i wprowadziła ładunek wybuchowy do środka;
  • Zapalnik na prądy wirowe - natychmiastowy (działa jeżeli głowica przechodzi przez metal i dostaje się do środka – np. statku powietrznego).

Wartości tych zapalników są dobierane automatycznie przez zestaw w zależności od trybu ataku (pościg, zbliżenie i cel nieruchomy). Inne są bowiem wtedy prędkości ataku i dynamika manewrów. Parametry te wraz z programem są ustawiane przez operatora specjalnym przełącznikiem na mechanizmie startowym, który przed odpaleniem rakiety ustawia tryb ataku („pościg” czy „spotkanie”).

Praktycznie przy każdej próbie rakiet „Piorun” (a wcześniej „Grom”) któryś z tych zapalników zadziałał (co oznacza stuprocentową skuteczność) doprowadzając do bezpośredniego trafienia nawet bardzo małych i szybkich obiektów powietrznych. A były nimi m.in.: imitator celu powietrznego MJ-7 Szogun (systemu Vermin), a więc niewielki (rozpiętość skrzydeł 3,16 m, długość 1,97 m. i waga około 30 kg), bezzałogowy samolot o prędkości do 250 km/h czy też okazał się również skuteczny do tak wymagającego celu jak ICP-89, który sam jest rakietą, o średnicy poniżej 6 cm i długości mniejszej niż „Grom”/”Piorun” oraz prędkości około 200 m/s. Przy strzelaniu do tych niewielkich i szybkich obiektów rakiety „Piorun” trafiały bezpośrednio lub zadziałał zapalnik zbliżeniowy.

Żaden inny, rakietowy system na świecie nie osiągnął takiego wyniku. Spółce Telesystem Mesko, która opracowała cały układ naprowadzający, się to jednak udało i to w oparciu o opracowane przez siebie i wyprodukowane rozwiązania. Duże znaczenie ma w tym przypadku nowej generacji głowica naprowadzająca, oparta już nie o fotorezystory chłodzone azotem (jak w PPZR „Grom”), ale o fotodiody chłodzone na nowej zasadzie. Dzięki temu poprawiła się nie tylko czułość układu, ale również wydłużył czas jego działania. A to automatycznie przełożyło się na zwiększenie zasięgu i pułapu rakiet „Piorun”.

W tego typu systemach uzbrojenia pocisk jest bowiem skuteczny do tego momentu, gdy jest chłodzony (a więc działa) jego fotodetektor. W rakiecie „Piorun” ten czas wydłużono do szesnastu sekund. Dodatkowo badania w warunkach laboratoryjnych wykazały, że ten czas w polskim pocisku może być jeszcze dłuższy i to nawet o osiem sekund. Dzięki tym na razie szesnastu sekundom, gwarantowany zasięg rakiety „Piorun” to 6,5 km (a więc o kilometr więcej niż w przypadku PPZR „Grom”).

Jeżeli doliczy się do tego prędkość zbliżającego się celu to oznacza, że już teraz można atakować obiekty powietrzne wykryte nawet na odległości większej niż 12 km (samolot lub rakieta lecące z prędkością 400 m/s przelecą w ciągu szesnastu sekund 6,4 km). Głowica jest bowiem tak czuła, że widzi go już na takim zasięgu, a system tak przelicza czas startu, by dolatujący obiekt wleciał w maksymalny zasięg działania głowicy rakiety. Oczywiście im „zimniejszy” obiekt tym problemy z detekcją przez układ naprowadzania są większe. Jednak badania wykazały, że nawet w przypadku śmigłowca widzianego z przodu może on być atakowany z odległości nawet 4-6 km w zależności od wielkości śmigłowca.

Duże znaczenie ma również fakt (udowodniony w czasie testów), że rakieta „Piorun” jest odporna na nowoczesne środki i systemy zakłócające głowic pocisków naprowadzanych w podczerwieni, a więc flary i pułapki termiczne. Sprawdzano to m.in. odpalając takie flary z wyrzutni umieszczonych na tarczach stacjonarnych, ustawionych na wysokości 10 m i atakowanych przez „Pioruny”.

Odpalenie rac przez statek powietrzny nie uchroni go więc przed trafieniem polskimi zestawami MANPADS. Osiągnięto to przede wszystkim dzięki zwiększeniu dynamiki układów odbiorczych. Głównym problemem w tego rodzaju rozwiązaniach jest bowiem to, że układy te mogą się nasycić. W takiej sytuacji nie można rozróżnić: co jest celem, a co flarą/flarami. Przy zwiększeniu dynamiki układ „Pioruna” się nie nasyca nawet, jeżeli zostaną użyte bardzo silne pułapki termiczne.

Pomogło w tym zastosowanie w głowicy śledzącej fotodiody z której sygnał od razu jest przetworzony do postaci cyfrowej, przesyłany do głowicy, odtwarzany i gdzie jest poprawiany stosunek sygnał-szum. Pomocą jest nawet nowy sposób zasilania elektrycznego układu. Każde źródło ciepła jest dodatkowo analizowane, dzięki czemu wiadomo, co jest celem, a co nagle pojawiającymi się flarami. Stosuje się przy tym kilka rodzajów selekcji poprzez analizę: spektralną, położeniową, momentu wystąpienia i wzajemnej prędkości (rozróżnianie są źródła ciepła które hamują).

image
Przenośny zestaw przeciwlotniczy „Piorun”. Fot. M.Dura

 Ważną cechą „Piorunów” jest zdolność do atakowania bardzo nisko lecących celów powietrznych. W starszych wersjach zestawów Stinger było to około 200 m, a obecnie jest to prawdopodobnie od 30 do 50 m. Tymczasem rakiety Piorun są testowane do tarcz zawieszonych na wysokości 10 m przy maksymalnym pułapie około 5000 m. Taki zakres wysokości praktycznie uniemożliwia przeciwnikowi użycie śmigłowców na linii styku wojsk.

To właśnie dlatego o polskich rakietach przeciwlotniczych klasy MANPADS stało się głośno dziesięć lat temu w czasie konfliktu w Gruzji. „Gromy” zmusiły tam bowiem rosyjskie lotnictwo do działań jedynie na bardzo dużym pułapie. Polskie rozwiązania testowano również w 2015 r. w Finlandii, w ramach przetargu na nowe rakiety klasy MANPADS. Przebadano wtedy rakiety „Grom”, „Stinger” i rosyjską „Igłę”. Finowie jednak po przeprowadzeniu testów utajnili wyniki, unieważnili postępowanie i kupili rakiety amerykańskie w ramach umowy międzyrządowej. Oznacza to prawdopodobnie, że Amerykanie nie wygrali przetargu. Co więcej strona amerykańska kilka miesięcy później rozpoczęła negocjacje w sprawie pozyskania „Gromów”. Ostatecznie Amerykanie kupili najpierw 40 sztuk polskich PPZR, później kolejne 40 sztuk i obecnie trzecią taką samą partię.

Na podstawie dostępnych danych, porównania „Pioruna”, „Wierby” i „Stingera”. dokonali również Rosjanie. Najgorzej wypadła amerykańska rakieta. Uznano również, że „Wierba” jest „ciut-ciut” nowocześniejsza od „Pioruna”, ale przy założeniu, że Polacy mają prawdopodobnie detektory i przedwzmacniacze opracowane na podstawie współpracy z zachodem. Rosjanie dokonali więc oceny nie znając całej prawdy o polskiej konstrukcji. Gdyby ją znali „Piorun” mógłby pokonać „Wierbę”.

Przemysł jest gotowy

Jak widać rakieta „Piorun” jest doskonałym punktem wyjścia do budowy polskich „Pancyrów”. Na wydłużenie ich zasięgu pozwala zarówno sama głowica naprowadzająca, jak brak ograniczeń co do długości silnika rakietowego, które istnieją w przypadku zestawów przenośnych krótkiego zasięgu klasy MANPADS. Tak samo do wykorzystania są efekty innych programów realizowanych dla polskich sił zbrojnych.

Są też firmy mające doświadczenie w realizacji tego rodzaju zadań. Głównym integratorem mobilnych zestawów przeciwlotniczych z armatami kalibru 35 mm mógłby być PIT-Radwar. Firma ta opracowała już przecież zestaw „Loara”, a ostatnio współpracowała bez problemu w programie A-35, AG-35 i AM-35 z Hutą Stalowa Wola (gdzie wytwarzany jest automat KDA) oraz Zakładami Mechanicznymi Tarnów (odpowiedzialnymi za układ sterowania automatem KDA 35 mm, system podawania amunicji i jej ładowania w armatach).

Do podjęcia się tego zadania gotowe są również takie spółki jak chociażby Telesystem Mesko, Wojskowe Zakłady Elektroniczne, Wojskowe Zakłady Uzbrojenia oraz polskie ośrodki naukowe jak np. Wojskowa Akademia Techniczna. Wszyscy bowiem zdają sobie sprawę, że zapotrzebowanie na tego rodzaju zestawy na całym świecie jest ogromne. Pojawia się więc szansa wejścia w lukę istniejącą na razie na rynku uzbrojenia, której ze zrozumiałych względów nie mogą wypełnić sami Rosjanie.

I to właśnie dlatego tak trudno jest zrozumieć, dlaczego do dzisiaj nie podjęto żadnych decyzji w sprawie budowy polskiego „Pancyra”.

WIDEO: "Żelazna Brama 2025" | Intensywne ćwiczenia na poligonie w Orzyszu
Reklama
Reklama