Siły zbrojne
Propagandowa modernizacja marynarki w Rosji. Oceaniczna flota wizją dalekiej przyszłości [KOMENTARZ]
Rosjanie mają odpowiednie biura konstrukcyjne do zaprojektowania dużych okrętów, mają przemysł stoczniowy do ich zbudowania oraz doświadczonych marynarzy do napisania realistycznych wymagań taktyczno-technicznych. Pomimo tego, od dwudziestu lat, nowych lotniskowców, krążowników i niszczycieli w Wojennomorskiej Flocie jak nie było, tak nie ma.
Z oficjalnych komunikatów rosyjskiego Ministerstwa Obrony wyraźnie wynika, że w najbliższych latach rosyjska marynarka wojenna może liczyć jedynie na pozyskanie okrętów nawodnych nie większych niż fregata. W przypadku dużych, bojowych jednostek pływających Wojennomorskij Fłot nie trzyma się więc zasady, że procent nowego sprzętu powinien być cały czas na tym samym poziomie. W ten sposób jedyny, rosyjski lotniskowiec oraz flota starzejących się niszczycieli i krążowników powoli przestają mieć znaczenie bojowe i bardziej służą dzisiaj do działań propagandowych niż prowadzenia realnych operacji, w oddaleniu od własnych baz.
Z kolei teoretycznie możliwa odbudowa obecnego stanu posiadania, wymagałaby ogromnych nakładów, co ze względu na rosnące potrzeby pozostałych rodzajów rosyjskich sił zbrojnych jest praktycznie niemożliwe.
Krążowniki i niszczyciele na wykruszeniu
O ile więc, takie mocarstwa morskie jak Stany Zjednoczone i Chiny systematycznie wprowadzają nowe niszczyciele i budują duże okręty „ekspedycyjne”, to w Rosji ostatni niszczyciel („Admirał Czabanienko”) został wprowadzony do służby w 1999 roku. Co gorsza był to okręt projektu 11551 typu „Friegat” (według NATO typu Udaloy), którego projekt powstał jeszcze pod koniec lat siedemdziesiątych.
Koncepcyjnie była to więc już jednostka przestarzała, tak więc opóźnienie w dostawie nowych niszczycieli jest w rzeczywistości o wiele większe. Dowodem na to są zresztą losy okrętów typu „Friegat”, których pięć (z dwunastu) już wycofano ze służby i w większości zezłomowano. Jeszcze gorzej jest w przypadku niszczycieli rakietowych projektu 956 typu „Sarycz” (wg. NATO typu Sovremenny). Z siedemnastu takich okrętów, które Rosjanie zbudowali dla siebie w latach 1978 - 1991, w służbie pozostał prawdopodobnie tylko jeden – i to wcale nie najnowszy („Bystryj” wprowadzony do linii w 1985 roku).
Propagandowym ratunkiem dla Rosjan ma być tajemnicze pojęcie: „remont połączony z modernizacją”. Przykładem może niszczyciel projektu 11551 „Admirał Winogradow”, który w 2021 roku ma zostać wysłany na remont i tam mieć zamontowane m.in. rakiety manewrujące systemu „Kalibr”. Próbuje się też „reanimować” jednostki, które wcześniej zdecydowano się wycofać. Tu przykładem może być niszczycieli projektu 956 „Admirał Uszakow”. 20 grudnia br. na Twitterze ukazała się bowiem informacja, że okręt ten ma zostać wysłany na stocznię „Zwiezdoczka”, tam przejść remont i ponownie zostać wprowadzony do służby.
Oszacowanie rzeczywistego stanu rosyjskiej floty nawodnej wcale nie jest łatwe. Rosjanie unikają bowiem statystyk i nawet w rosyjskie Wikipedii, aktualny i gotowy wykaz niszczycieli i krążowników Wojennomorskowa Fłota nie jest dostępny. Trzeba go więc tworzyć składając stany poszczególnych flot, albo… korzystać z Wikipedii angielskiej. Powściągliwe są dodatkowo rosyjskie media, które w większości przypadków nie alarmują społeczeństwa o praktycznym wygasaniu w Rosji takich klas okrętów: jak niszczyciel, czy krążownik.
Z krążownikami Rosjanie mają bowiem również poważny problem. Wojennomorskij Fłot wykorzystuje obecnie cztery takie okręty, z których wszystkie pochodzą koncepcyjnie z lat siedemdziesiątych, a były wprowadzane 1982-1989 (trzy okręty projektu 1164 typu „Atlant”, według NATO typu Slava) i w latach 1988-1998 (cztery okręty o napędzie atomowym projektu 1144 typu „Orłan”, według NATO typu Kirov). Ostatecznie w służbie pozostają dzisiaj trzy Atlanty i jeden Orłan.
Faktyczna wartość bojowa tych okrętów nie jest znana, jednak wygląd systemów obserwacji technicznej na masztach wyraźnie wskazuje, że nie mają one takich możliwości jak np. amerykańskie niszczyciele typu Arleigh Burke, czy starsze krążowniki typu Ticonderoga. I znowu Rosjanie próbują naprawić sytuację „reanimując” unieruchomione wcześniej okręty. Przykładem tego jest krążownik „Admirał Nachimow” projektu 1144, który nie wychodził ze stoczni na morze od 1997 roku. Pomimo tego postawiono dokończyć trwający ponad 23 lat remont i okręt ma ponownie wrócić do służby w 2023 roku.
Według Minoborony „w wyniku modernizacji ciężki krążownik rakietowy o napędzie atomowym „Admirał Nachimow” będzie miał zupełnie nowe właściwości taktyczno-techniczne i znacznie zwiększy potencjał komponentu nawodnego rosyjskiej marynarki wojennej”. Jak na razie nie ma jednak informacji na czym te zmiany mają polegać.
Co dziwne, w tym samym okresie agencja Interfax poinformowała, w kwietniu 2020 roku, o zawieszeniu przez rosyjskie ministerstwo obrony finansowania programu budowy nowego krążownika o napędzie atomowym projektu 23560. Rosjanie wstrzymali więc projekt jednostki o wyporności ponad 10000 ton, który miał się stać przeciwwagą dla takich okrętów, jak niszczyciele rakietowe typu Arleigh Burke, krążowniki typu Ticonderoga, niszczyciele typu Zymwalt czy chińskie krążowniki typu 055.
Przewagą rosyjskiego okrętu miał być jego napęd atomowy, dający mu teoretycznie nieograniczone możliwości pływania po oceanach. Jak widać skończyło się na tym samym, co w przypadku innych, dużych, rosyjskich jednostek pływających: na szumnych zapowiedziach.
Mała flota desantowa „wielkiej floty”
O ile brak nowych niszczycieli w jakiś sposób próbuje się zrekompensować wprowadzając fregaty projektu 22350 typu Admirał Gorszkow (o wyporności 5400 ton) to w przypadku okrętów desantowych jest już o wiele gorsza sytuacja. Rosyjskie okręty tego rodzaju nie są bowiem przygotowane do działań ekspedycyjnych, ale bardziej do ofensywnego wysadzania desantu bezpośrednio na nieumocnionym brzegu – i to najlepiej jak najbliżej swoich baz.
Efektem tej „zimnowojennej koncepcji” jest wciąż wykorzystywana w Wojennomorskiej Flocie seria okrętów desantowych projektu 775 (według NATO typu „Ropucha”) o wyporności 4400 ton. Były one budowane w Polsce od 1974 do 1991 roku i pozostało ich w służbie nie więcej niż czternaście. Koncepcyjnie przypominają je również nowe, mające zastąpić Ropuchy, duże okręty desantowe projektu 11711 o wyporności 6600 ton. I znowu jednostki te tylko z pozoru są nowe, ponieważ budowa pierwszej z nich („Iwan Greń”) zaczęła się w 2004 roku i zakończyła w 2018 r.
Okręty te nadal nie przypominają zachodnich śmigłowcowców- doków i są zbyt małe by mogły stanowić trzon oceanicznego zespołu desantowego. Nie dając sobie rady z samodzielnym zaprojektowaniem tego rodzaju jednostek Rosjanie postanowili je kupić od Francuzów, dodatkowo ucząc się ich budowy. Ostatecznie oba Mistrale nie zostały im przekazane, co jeszcze bardziej zwiększyło średni wiek rosyjskiej floty desantowej.
Próbą ratowania się z tej złej sytuacji, była decyzja o zwiększenie wyporności trzeciej i czwartej jednostki typu Iwan Greń (do 8000 ton). Była to jednak bardziej desperacja niż racjonalny plan i ostatecznie historia projektu 11711 prawdopodobnie zakończy się na czterech okrętach.
A przecież Rosjanie mieli proste wyście z sytuacji korzystając z technologii i wiedzy zdobytych podczas budowy dla nich przez Francuzów dwóch okrętów desantowo-śmigłowcowych typu Mistral. Rosyjskie władze bardzo rozsądnie zażyczyły sobie, by części rufowe z tych dwóch okrętów były budowane w Rosji – stoczni w Sankt Petersburgu (części dziobowe były składane we francuskiej stoczni STX Saint-Nazaire).
Kiedy więc po aneksji Krymu Francuzi odstąpili jednak od przekazania tych jednostek Rosjanom (sprzedając je w 2015 roku Egiptowi), to Ci nie tylko odzyskali później wydane pieniądze, ale przy okazji wiedzę (ucząc się m.in. trzymać surowe standardy zachodnie oraz prowadzić nadzór nad tak skomplikowanymi budowami) oraz możliwość sprzedaży Egipcjanom ponad 40 śmigłowców bojowych, przeznaczonych do operowania z tych okrętów.
Pięć lat po anulowaniu umowy na Mistrale, Rosjanie sami przystąpili do budowy tych okrętów u siebie 21 lipca 2020 roku. I znowu ważniejsza była propaganda niż rozsądek. Okręty desantowo-śmigłowcowe projektu 23900 dla rosyjskiej marynarki wojennej o wyporności ponad 28000 ton, są bowiem budowane nie w stoczni w Sankt Petersburgu, ale na Krymie – w zakładach stoczniowych „Zaliw” w Kerczy. Rosyjskim władzom nie przeszkadzało, że jest to stocznia nie mająca żadnych doświadczeń w budowie tej wielkości okrętów i nie ma do tego odpowiedniej ilości specjalistów. O tym, że takich ludzi dopiero się szuka przyznał się kilka miesięcy później dyrektor stoczni w czasie forum „Armia-2020”.
Dla nadania rangi całemu programowi w rozpoczęciu budowy pierwszego rosyjskiego Mistrala „Iwan Rogow” na Krymie wziął osobiście udział prezydent Putin.
Czytaj też: Rosja buduje własne „Mistrale”
Lotniskowiec odpływa coraz dalej
Myśląc o pełnomorskich, okrętowych zespołach ekspedycyjnych Rosjanie muszą wprowadzić jeszcze jedną klasę okrętu – lotniskowce. W ich przypadku mają jednak największy problem, ponieważ ich jedyny okręt tego rodzaju „Admirał Kuzniecow” jest niesprawny – w przedłużającym się remoncie.
Czytaj też: Lotniskowiec „Kuzniecow” na żyletki [ANALIZA]
Co gorsza, zakładany zakres robót musiał zostać rozszerzony, ponieważ do złego stanu okrętu, doszły jeszcze szkody wynikające z dwóch wypadków, do jakich doszło już po rozpoczęciu prac stoczniowych w 2017 roku. Pierwszy z nich wydarzył się 30 października 2018 roku, kiedy w zakładach stoczniowych nr 82 w Murmańsku nagle zatonął wielki, pływający dok PD-50, w którym znajdował się lotniskowiec. Zginęła wtedy jedna osoba, a kilka zostało ciężko i lekko rannych. W przypadku okrętu uszkodzony został prawdopodobnie kadłub w jego podwodnej części, jak również na pewno - pokład lotniczy, na który przewrócił się dźwig doku, wybijając w nim dziurę o rozmiarach 4 na 5 metrów.
Czytaj też: „Kuzniecow” gotowy do testów jesienią 2022 roku?
Rok później, 12 grudnia 2019 r., na lotniskowcu wybuchł pożar w wyniku którego zginęły dwie osoby. Straty na okręcie wyceniono później nawet na 95 miliardów rubli (5,44 miliarda złotych), a więc więcej niż wcześniej wyceniony koszt modernizacji i remontu. Kontrakt zawarty w 2017 roku miał mieć bowiem wartość około 60-65 miliardów rubli - przy czym 23 miliardy rubli z tej umowy zamierzano przeznaczyć na przebudowę suchego doku potrzebnego na naprawę tak dużej jednostki pływającej.
Pomimo tego, agencja TASS poinformowała w maju 2020 roku, że prace remontowe na jedynym, rosyjskim lotniskowcu „Admirał Kuzniecow” mają się zakończyć do jesieni 2022 roku, a okręt po zakończeniu prób zdawczo-odbiorczych ma wrócić do pełnej służby operacyjnej.
O nowym lotniskowcu dla rosyjskiej marynarki wojennej nikt jednak w Rosji głośno nie mówi.
Co dalej z oceanicznymi okrętami nawodnymi?
Teoretycznie Rosjanie mają wszystko do budowy dużych okrętów nawodnych. Mają odpowiedniej wielkości stocznie, mają sprawne biura konstrukcyjne i mają opływanych marynarzy, który bardzo dobrze wiedzą, co jest im potrzebne. Problem tkwi prawdopodobnie w pieniądzach i niezbędnych elementach wyposażenia.
Dowodem na to mogą być trudności z realizacją budowy fregat projektu 22350. Po zajęciu Krymu przez Rosję, nie było bowiem możliwości dostarczania rosyjskiej flocie napędu głównego, ponieważ wchodzące w jego skład turbiny gazowe M90FR są produkowane przez państwowe zakłady Zorja-Maszprojekt w Mikołajewie na Ukrainie. Z tego powodu udało się początkowo dokończyć tylko jedną fregatę - „Admirał Gorszkow”, natomiast dla reszty okrętów od klasy fregata wzwyż trzeba już było uruchomić produkcję turbin w Rosji, w przedsiębiorstwie naukowo-produkcyjnym NPO „Saturn” w Rybińsku (w Obwodzie Jarsoławskim).
Znacząco opóźniło to wszystkie programy budowy dużych okrętów i jednocześnie zwiększyło ryzyko, że w czasie prób zdawczych Rosjanie będą się borykać z dodatkowymi trudnościami. Podobne kłopoty rosyjskie stocznie mają także z pozyskaniem elementów dla elektronicznych systemów pokładowych.
I być może, to właśnie zadecydowało o czasowym wstrzymaniu prac nad dużymi okrętami bojowymi w Rosji. Decyzja ta oznacza jednak, że liczba krążowników i niszczycieli będzie się z roku na rok zmniejszała. Rosjanie będą więc musieli na razie zrezygnować z planów budowy floty oceanicznej, jak również przerobić swoją doktrynę operacyjną, opierając ją na o wiele mniejszych jednostkach – maksymalnie klasy fregata.
Ale nawet w przypadku tych okrętów Rosjanie nie realizują zamierzonych planów. W kwietniu 2020 roku agencja Interfax poinformowała bowiem o zawieszeniu przez rosyjskie ministerstwo obrony finansowania programu budowy fregat projektu 22350M. Przez najbliższe lata, kolejne zamawiane fregaty będą bardzo podobne do pierwszej jednostki tego typu - „Admirał Gorszkow” (projektu 22350).
Próbuje się to zakryć informacjami o próbach rakiet systemu „Kalibr” i „Cirkon” prowadzonych z tego okrętu, co jednak nie zmienia faktu, że zrezygnowano z jego ulepszonej wersji. Tymczasem fregaty projektu 22350M miały mieć znacząco poprawione możliwości bojowe, w tym miały otrzymać kolejne 48 wyrzutni pionowego startu. Dawałoby to zapas amunicji rakietowej porównywalny z tym, jakie mają dwukrotnie większe, amerykańskie niszczyciele rakietowe AEGIS. Ostatecznie skończyło się na zapowiedziach.
W tym wszystkim może zaskakiwać przemówienie Prezydenta Rosji Władimira Putina z 21 grudnia 2020 roku, który ocenił, że do połowy grudnia 2020 roku udział nowoczesnej broni i sprzętu w wojskach rosyjskich wynosi już ponad 70 procent.
Jak widać ocena ta na pewno nie odnosi się do dużych okrętów nawodnych.
Rok dronów, po co Apache, Ukraina i Syria - Defence24Week 104