- Analiza
- Wiadomości
Procedury wstrzymują przerzut szpicy. Bałtyckie zagrożenie dla NATO
Dowódca amerykańskich sił w Europie generał Ben Hodges skrytykował przygotowanie prawne krajów europejskich do szybkiego przerzutu sił NATO w rejony, gdzie wystąpiło zagrożenie lub kryzys. Hodges nie wyjaśnił, dlaczego dopiero teraz wykryto problemy i co w takim przypadku trzeba zrobić. Dodatkowo wskazywał na zagrożenie dla Europy ze strony rosyjskich wojsk stacjonujących na Krymie i w Obwodzie Kaliningradzkim.
Wielkie przebudzenie po latach „bujania w obłokach”
W czasie konferencji amerykańskiego think tanku CEPA (Center for European Policy Analysis) w Waszyngtonie generał Hodges zwrócił przede wszystkim uwagę na sprawy proceduralne. Wskazał m.in. na długotrwały proces uzyskiwania zgody na organizowanie przerzutu wojsk z jednego państwa europejskiego do drugiego. Według obecnych doświadczeń, w niektórych przypadkach potrzeba na to nawet dwóch tygodni. W ten sposób idea sił natychmiastowego reagowania jest całkowicie chybiona, ponieważ gotowość wojsk jest zaniżana przez biurokratyczne procedury i bezwład administracyjny.
Hudges przypomniał, że tylko w 2015 r. amerykańskie siły zbrojne uczestniczyły w 51 różnych ćwiczeniach, i że w Stanach Zjednoczonych podjęto decyzje o wysłaniu do Europy dodatkowego, ciężkiego sprzętu - w tym czołgów i transporterów. Tworzenie szpicy NATO nie ma jednak sensu, jeżeli otrzymanie zgody dyplomatycznej na przejazd konwoju nawet między krajami będącymi członkami strefy Schengen zajmuje do dwóch tygodni.
Swoje zdziwienie całą sprawą wyraził obecny na debacie Radosław Sikorski, który w tej kuriozalnej sprawie pozwolił nawet sobie zażartować i zaproponował, by zmienić nazwę czołgów na traktory (ponieważ „mamy w Europie doświadczenie z nazywaniem warzyw owocami i odwrotnie”). Sikorski był polskim marszałkiem Sejmu, ministrem spraw zagranicznych oraz ministrem obrony narodowej. Powstaje pytanie, czy nie powinien już wcześniej wiedzieć o tym, jakie trudności w tym względzie są w Europie i już wcześniej dążyć do wprowadzenia odpowiednich zmian - tym bardziej, że nie chodzi tu tylko o problemy proceduralne, ale również techniczne i organizacyjne.
Specjaliści wojskowi już od wielu lat wskazywali na potrzebę zwiększenia mobilności sił zbrojnych NATO i prowadzenie faktycznych ćwiczeń w tym względzie, tak by poszczególne kraje mogły i potrafiły wysłać swoich żołnierzy innym państwom Sojuszu na pomoc. Nie można więc się teraz dziwić, że coś jest nie tak, ale należy się zastanowić jak to jest możliwe, że wcześniej to nikomu nie przeszkadzało. I to zarówno w NATO, jak i w Unii Europejskiej.
Morze Bałtyckie i Czarne pod kontrolą Rosjan?
Hodges w swojej wypowiedzi słusznie zauważył, że priorytetem dla Rosji jest w tej chwili skłócenie i podzielenie Paktu Północnoatlantyckiego i Unii Europejskiej. Amerykański generał ocenił również, że zwiększona obecność wojsk rosyjskich w Obwodzie Kaliningradzkim i na Krymie może zagrozić połowie państw sojuszu na kontynencie. Po aneksji Krymu sytuacja strategiczna zmieniła się w ograniczonym stopniu poza tym, że nikt już nie ma złudzeń co do prawdziwych intencji władz w Moskwie. Rosjanie rozpoczęli bowiem przerzut na Krym dużych jednostek własnych wojsk. W dużej mierze jednak już wcześniej dysponowali możliwością prowadzenia tego typu operacji, za pomocą mobilnych grup wojsk stacjonujących poza półwyspem (co zostało zademonstrowane w czasie aneksji Krymu).
Jeżeli chodzi o możliwości wojsk rosyjskich w Obwodzie Kaliningradzkim, to nie powinny być one oceniane przez pryzmat tego, co się tam obecnie znajduje, ale przez to, co Rosjanie mogą tam przerzucić w czasie kryzysu. Generał twierdzi Rosjanie mogą zamknąć Bałtyk dzięki zgromadzonej „dużej liczbie żołnierzy i zdolnościom wojskowym”. Siły lądowe i morskie Rosjan w Obwodzie Kaliningradzkim nie są obecnie w stanie przeprowadzić poważnej operacji wojskowej na innych obszarach niż Polska i kraje bałtyckie. Zamknięcie bałtyckich baz morskich Rosji jest bowiem bardzo łatwe i Rosjanie doskonale z tego zdają sobie sprawę. Jednakże, Rosjanie mają możliwości przerzutu do Obwodu Kaliningradzkiego np. systemów przeciwlotniczych i przeciwrakietowych S-400, które mogą co najmniej utrudnić działania lotnictwa w obszarze Morza Bałtyckiego.
Podobnej oceny generał Hudges dokonał w odniesieniu do znaczenia Krymu. Według amerykańskiego generała Rosjanie mogą stamtąd dosięgnąć ponad 94% powierzchni Morza Czarnego, co faktycznie było możliwe również przed zajęciem półwyspu Krymskiego. W rzeczywistości Rosji udało się jedynie skrócić dystans pomiędzy swoim terytorium a krajami NATO, co i tak nie ma większego znaczenia, jeżeli Moskwa nie stworzy własnego systemu rozpoznania dalekiego zasięgu. Z jednej strony ze względu na przewagę w powietrzu, jakie mają państwa NATO w tamtym regionie, prowadzenie rozpoznania powietrznego jest bardzo utrudnione i - tak naprawdę - kontrola całego Morza Czarnego (nawet z terytorium Krymu) jest dla Rosjan praktycznie niemożliwa.
Z drugiej jednak strony wprowadzane przez Rosjan systemy rakietowe czy walki radioelektronicznej mogą w znacznym stopniu utrudnić działanie sił powietrznych NATO w rejonie Morza Czarnego. Wydaje się, że aneksja Krymu unaoczniła komentatorom (w tym Amerykanom) zdolności przerzutu wojsk, jakie zbudowali Rosjanie, jak również zagrożenie doktryną A2/AD (anti-access/area denial) zakładającą utrudnienie dostępu sił interwencyjnych do obszaru działań.
Natomiast bardzo trafną oceną była określenie potrzeby stworzenia systemu odstraszania, który pozwoliłby w ogóle uniknąć konfliktu. „Musimy przekonać Putina, że jak przyjdzie co do czego, to NATO się ruszy; że nie będzie kraju z egzotycznym rządem, który podniesie rękę i powie „nie”” (gen. Hodges).
WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS