- Analiza
- Wiadomości
Niebezpieczna gra Schulza. Na celowniku jądrowe odstraszanie [KOMENTARZ]
Na miesiąc przed wyborami parlamentarnymi w Niemczech, kampania wchodzi w decydującą fazę. W ciągu nadchodzących trzech tygodni kandydaci mają szansę zyskać głosy niezdecydowanych i przeciągnąć na swoją stronę wyborców popierających politycznych przeciwników. Do tego celu Martin Schulz wykorzystuje coraz ostrzejszą krytykę Donalda Trumpa, którą łączy z postulatami rozbrojenia.

We wtorek podczas wiecu wyborczego SPD w Trewirze Schulz poszedł o krok dalej. Kandydat socjaldemokratów zapowiedział bowiem, że jako kanclerz będzie dążył do usunięcia z terenu Niemiec amerykańskich bomb atomowych składowanych w Büchel w Nadrenii-Palatynacie. Ich dokładna liczba jest objęta tajemnicą, jednak mówi się, że w zachodnioniemieckiej bazie znajduje się od 10 do 20 ładunków.
Jako kanclerz Niemiec dołożę starań, aby broń atomowa składowana w Niemczech (...) została wycofana.
Warto przypomnieć, że według informacji gazety "Der Spiegel" w 2016 r. prezydent Barack Obama zatwierdził program modernizacji bomb B61, w miejsce których na ternie Niemiec mają zostać umieszczone ich unowocześnione odpowiedniki - B61-12. Warto przypomnieć, że choć w 2010 r. Bundestag zagłosował za wycofaniem z terytorium Niemiec arsenału nuklearnego, rząd Angeli Merkel ogłosił, że nie podejmie tego kroku bez zgody pozostałych członków NATO.
Bomby te są elementem systemu NATO Nuclear Sharing, w którym uczestniczą również Niemcy. Co ciekawe, w Białej Księdze polityki obrony i bezpieczeństwa opublikowanej w 2016 roku (już po agresji Rosji na Ukrainę) przez rząd CDU/CSU i SPD stwierdzono, że strategiczne zdolności nuklearne NATO, szczególnie Stanów Zjednoczonych, są zasadniczą gwarancją bezpieczeństwa sojuszników. Niemcy są integralną częścią polityki nuklearnej i planowania Sojuszu, jako uczestnik programu Nuclear Sharing.
Według Białej Księgi, zgodnie z koncepcją strategiczną Paktu z 2010 roku Berlin chce uczestniczyć w tworzeniu warunków do rozbrojenia jądrowego (koncepcja zakłada utrzymanie broni jądrowej NATO tak długo, jak istnieje zagrożenie jej użycia). Wypowiedź kandydata SPD stoi więc w ostrej sprzeczności z oficjalnymi założeniami polityki obronnej Niemiec, choć powstawały one z udziałem socjaldemokratów.
Czytaj więcej: „Nowe” bomby jądrowe w Niemczech? Medialna ofensywa Kremla
W wystąpieniu lidera SPD znalazło się także miejsce na krytykę Donalda Trumpa, który zdaniem Schulza "zbija polityczny kapitał na strachu". Polityk w ostrych słowach oskarżył amerykańskiego prezydenta o działania, które prowadzą do "brutalizacji" zwyczajów politycznych. Schulz skrytykował amerykańskiego prezydenta za brak zdystansowania się od środowisk nazistowskich po protestach w Charlottesville. Dwa tygodnie temu w czasie demonstracji przedstawicieli środowiska białych supremacjonistów w Wirginii doszło do starcia z ich przeciwnikami. W jego trakcie jeden ze zwolenników białych nacjonalistów wjechał w tłum kontrmanifestantów, zabijając jedną kobietę i raniąc 19 osób.
Czytaj więcej: Niemieckie poparcie dla chińsko-rosyjskiej inicjatywy ws. Korei Północnej?
Schulz odniósł się także do narastającego konfliktu na Półwyspie Koreańskim, który jego zdaniem pokazuje, że "ograniczenie zbrojeń i szczególnie nuklearne rozbrojenie są pilnie potrzebne". "Nie może być tak, że Republika Federalna Niemiec nie komentując i nie robiąc nic, przygląda się, jak spirala zbrojeń, której chce Trump, rozwija się coraz bardziej" - powiedział szef SPD.
Kontynuując temat zbrojeń Schulz po raz kolejny zaznaczył, że sprzeciwia się planom chadeków, których celem jest podnoszenie wydatków na zbrojenia do poziomu 2 proc. PKB, twierdząc, że te środki mogłyby zostać przeznaczone na inne cele, takie jak edukacja czy infrastruktura.
Czytaj więcej: Nowa polityka bezpieczeństwa według Schulza. "Rozbrojenie kluczem do pokoju" [KOMENTARZ]
W tegorocznych wyborach do Bundestagu, kwestia zbrojeń i polityki wobec USA stała się linią podziału między CDU/CSU a SPD, które współtworzą rząd wielkiej koalicji, a Martin Schulz wykorzystuje rekordowo niską popularność Stanów Zjednoczonych w Niemczech. Według sondażu ARD-DeutschlandTrends z lutego tego roku tylko 22 proc. Niemców postrzega USA jako swojego partnera, co stanowi spadek o 37 punktów procentowych w porównaniu z listopadem 2016 r. Poparcie dla Stanów Zjednoczonych jest jedynie o 1 punkt procentowy wyższe niż to deklarowane dla Rosji.
Dlatego w swoich wypowiedziach nie tylko krytykuje prezydenta Trumpa, ale stara się również przedstawić politykę Angeli Merkel wobec USA oraz w sferze bezpieczeństwa jako ustępstwo na rzecz Waszyngtonu. Według tej narracji zwiększanie wydatków zbrojeniowych jest nie tylko marnowaniem środków, które można byłoby spożytkować w innych dziedzinach funkcjonowania państwa, a także przyczynia się do nakręcania rzekomej spirali zbrojeń, choć Niemcy przeprowadzili w ostatnich latach szereg drastycznych cięć w armii, a nawet częściowe odwrócenie tych redukcji będzie bardzo długim procesem.
Słowa Schulza mają na celu zyskanie poparcia wyborców, szczególnie tych, którzy wciąż nie wiedzą, na kogo oddadzą swój głos 24 września. Według badań Instituts für Demoskopie Allensbach dla "Frankfurter Allgemeine Zeitung" ta grupa liczy 46 proc. Niemców. Natomiast wśród osób zdecydowanych pierwsze miejsce zdobywają chadecy z 39,5-procentowym poparciem. SPD zyskuje 24 proc., FDP 10 proc., a "Lewica" 8 proc. Do Bundestagu weszliby także "Zieloni" oraz Alternatywa dla Niemiec, na które głos oddałoby odpowiednio 7,5 proc. i 7 proc. wyborców.
Nie jest jednak pewne, czy tego typu wypowiedzi pomogą odbudować tzw. efekt Schulza, dzięki któremu w lutym i w marcu sondaże SPD poszybowały w górę i zbliżyły się do poparcia, jakie mieli chadecy. Pod uwagę należy wziąć scenariusz, w którym po wyborach CDU/CSU i SPD utworzyłyby po raz kolejny wspólny rząd. Choć wydaje się mało prawdopodobne, aby podczas negocjacji nad umową koalicyjna chadecy odeszli od planu rozbudowy budżetu wojskowego, z pewnością musieliby w tym aspekcie poczynić pewne ustępstwa na rzecz koalicjanta.
Tradycyjnie w rządzie koalicyjnym tekę ministra spraw zagranicznych obejmuje lider partii współtworzącej gabinet, a w tym układzie byłby to Martin Schulz. Pojawia się zatem pytanie, w jaki sposób odnalazł by się w tej roli i czy zrezygnowałby z wyborczych ataków i komentarzy pod adresem prezydenta Trumpa w imię wspólnych interesów łączących Niemcy oraz USA.
Czytaj także: "Przyjaźń kontrolowana". Berlin odwraca się od Trumpa? [KOMENTARZ]
W dłuższej perspektywie retoryka stosowana przez Schulza uderza w relacje transatlantyckie. Pacyfistyczna logika prezentowana przez lidera socjaldemokratów przesłania natomiast znaczenie, jakie dla europejskiego bezpieczeństwa ma odstraszanie, którego elementem są wojska USA stacjonujące na Starym Kontynencie, a także amerykański potencjał nuklearny rozmieszony w Europie. Jest też niekorzystna dla spójności Sojuszu Północnoatlantyckiego, z którego przecież korzystają również Niemcy, a odstraszanie jądrowe ma szczególne znaczenie w kontekście gróźb kierowanych wcześniej przez Rosję wobec członków NATO, jak Polska czy Dania.
Retoryka Schulza jest też niebezpieczna, ponieważ stwarza iluzję, że europejskie bezpieczeństwo może zostać zapewnione bez aktywnego wsparcia USA. Utrwalanie takiego wyobrażania w percepcji obywateli RFN stanowi poważne zagrożenie dla przyszłości relacji Berlina i Waszyngtonu, a także stabilności Europy, szczególnie w obliczu nasilenia militarnych działań Rosji.
WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS