Przekonujące zwycięstwo w wyborach prezydenta Hasana Rouhaniego to dobra wiadomość zarówno dla milionów szukających otwarcia na świat Irańczyków, jak i dla tych państw, które mają nadzieję, że Iran nadal będzie próbował znaleźć porozumienie dyplomatyczne ze światem. Wyniki wyborów to również dowód na to, iż konserwatywna elita pogodziła się ze względnie liberalnym kierunkiem polityki zagranicznej, chociaż ta jest mniej owocna, niż obiecywał i zakładał Rouhani.
Jak wynika z oświadczenia irańskiego ministra spraw wewnętrznych, Rahmaniego Fazliego, prezydent Hasan Rouhani otrzymał około 57% głosów. To bardzo dobry wynik, bowiem Rouhani zapewnił sobie drugą kadencję bez konieczności drugiej tury. Jednocześnie należy pamiętać, że nie jest to najbardziej imponujący wynik w historii irańskich wyborów – w 2005 roku konserwatywny Mahmud Ahmadineżad uzyskał 61% głosów, a w 2001 roku reformatorski Mohammad Chatami aż 78% głosów. Z drugiej strony warto zauważyć, że w wyborach wzięło aż 75% uprawnionych, podczas gdy w „kolebce demokracji”, za jaką uważa się Stany Zjednoczone (2016 r.) raptem 56%. Dla porównania, w wyborach prezydenckich w Polsce (2015 r.) w pierwszej turze było to 49%.
Powody do zadowolenia
Zwycięstwo Rouhaniego to dowód, że znaczna część społeczeństwa Iranu chce kontynuacji polityki, która choć w wielu miejscach zawodzi i jest ograniczana czynnikami wewnętrznymi, ma przynieść Iranowi pewne otwarcie na świat. Irańczycy pokazali, że chcą umiarkowania, a to podejście jakże deficytowe na współczesnym Bliskim Wschodzie. Najbardziej skrajni kandydaci, których agresywne podejście i populizm zyskałyby poparcie w wielu państwach regionu, w Iranie zostały odrzucone. Bez wątpienia zwycięstwo Rouhaniego to dobra wiadomość dla firm zagranicznych, które Iran od kilku lat stara się do siebie przyciągnąć z bezpośrednimi inwestycjami. W przypadku zwycięstwa kandydata konserwatywnego dalsza polityka otwarcia gospodarczego byłaby zagrożona, bowiem zdaniem wielu twardogłowych zachodnie firmy stanowią forpocztę Stanów Zjednoczonych, które w ten sposób chcą osłabić, a następnie obalić islamską republikę. Sam Rouhani w jednej z debat przedwyborczych ostrzegał, że planowana przez konserwatystów polityka gospodarcza, głównie zwiększone wydatki społeczne, zamieni Iran w Wenezuelę.
Zwycięstwo Rouhaniego to dobra informacja także dlatego, iż pokazało ono, że irański system polityczny jest częściowo demokratyczny – choć z perspektywy europejskiej jawić się on może jako reżim autorytarny (i w dużym stopniu tak jest!) to jednocześnie na tle regionu, chociażby tak wielbionej i wspieranej na Zachodzie Arabii Saudyjskiej, Iran jest państwem z demokratycznymi wyborami. Chociaż Bliski Wschód się radykalizuje, a kolejne państwa regionu borykają się z narastającą przemocą i chaosem, Iran pozostaje – mając na uwadze standardy regionu od Syrii i Iraku na zachodzie po Pakistan i Afganistan na wschodzie – wyspą stabilności, w której można inwestować i spędzać czas jako turysta, bez obawy o to, że ktoś wysadzi nas w powietrze lub obetnie głowę. Wybory prezydenckie, w których wzięło aż 735 uprawnionych go głosowania (41, 2 miliony wyborców – kilkukrotnie wydłużano godzinę zamknięcia lokali wyborczych) pokazały, że tłamszone przez lata społeczeństwo Iranu jest w dużym stopniu społeczeństwem zaangażowanym, obywatelskim – zarówno masowy udział w wyborach jak i późniejsze pokojowe świętowanie do późnych godzin nocnych na głównych placach Teheranu, a także pogodzenie się z werdyktem społecznym przegranych, to elementy, których nie zobaczymy ani w Arabii Saudyjskiej, ani w Pakistanie. W stolicy Iranu ludzie czekali nawet po siedem godzin, aby oddać swój głos.
Zwycięstwo Rouhaniego to jednocześnie dowód na to, że faktyczny decydenci Iranu – Korpus Strażników Rewolucji, a nawet konserwatywni duchowni skupieni wokół najwyższego przywódcy – są dużo bardziej pragmatyczni niż mogło się wydawać. Rewolucja islamska jest dla nich ważna, ale nie ważniejsza od przetrwania islamskiej republiki. Wspomniany scenariusz wenezuelski był i jest nadal możliwy – chociaż Rouhani ustabilizował gospodarkę to niska cena ropy naftowej, a także bardzo wysokie bezrobocie (szczególnie wśród ludzi młodych) stanowią potencjalne czynniki kryzysogenne. Gdyby doszło do masowych protestów, takich jak chociażby w 2009 roku, kiedy to na ulic wyszły miliony Irańczyków, islamska republika mogłaby się nie utrzymać. Dla kręgu decyzyjnego Rouhani stanowi wentyl bezpieczeństwa, kanalizujący niezadowolenie społeczne i zapewniający umiarkowaną politykę gospodarczą. Wszak bez ich zgody Hasan Rouhani nie zostałby wybrany, bowiem nie dopuszczono by go do wyborów (tak jak całkiem niedawno zdyskwalifikowano byłego prezydenta Alego Akbara Haszemiego Rafsandżaniego). Z jednej strony można zgodnie z prawdą powiedzieć, że wybory i wysoka frekwencja to element legitymizujący islamską republikę, ale z drugiej trudno pominąć fakt, że Irańczycy wybrali Rouhaniego, który ulubieńcem najwyższego przywódcy nie jest. Kandydat promowany przez najwyższego przywódcę przegrał.
Daleko do euforii….
Z drugiej jednak strony nie należy popadać w przesadny zachwyt – reelekcja Rouhaniego jest ważna, ale należy mieć na uwadze kilka czynników. Po pierwsze, wiele osób w Iranie – szczególnie młodych osób, pragnących otwarcia na świat – jest rozczarowana pierwszą kadencją Rouhaniego, bowiem ten nie był w stanie (lub nie chciał) wprowadzić liberalizacji wewnętrznej – zwiększyć zakresu swobód obywatelskich, powstrzymać wszechwładzy aparatu represji. Na to się raczej nie zanosi, bo wszystkie resorty siłowe – w tym policja i sądownictwo – obsadzone są przez konserwatystów, zwalczających ludzi Rouhaniego. To się może do pewnego stopnia zmienić, bowiem o ile do teraz w teherańskiej radzie miejskiej rządziła większość konserwatywna, to w wyniku wyborów z 19 maja 2017 do władz lokalnych, wszystkie 21 miejsc zostanie najprawdopodobniej uzyskane przez reformatorów. Da to pewną przewagę w największym mieście Iranu, ale nie rozwiąże problemu resortów siłowych.
Po drugie, i to zarzut tak liberałów jak i (a nawet przede wszystkim) środowisk konserwatywnych, Rouhani nie potrafił znieść sankcji gospodarczych na Iran, a to był jeden z jego sztandarowych celów, mający stanowić główny rezultat kontrowersyjnego w Iranie porozumienia jądrowego w 2015 roku. Z tego też powodu część wyborców poparła konserwatystów, bowiem ci obiecywali wycofanie się z umowy i powrót do bardziej stanowczej polityki wobec Zachodu. Frustracja Irańczyków z powodu porozumienia nuklearnego rośnie.
Po trzecie, należy pamiętać, że polityką wewnętrzną jak i bezpieczeństwem narodowym (program jądrowy i rakietowy, wojskowe operacje zagraniczne) kieruje w Iranie nie prezydent, ale konserwatywny najwyższy przywódca oraz w dużym stopniu autonomiczny Korpus Strażników Rewolucji. Dość nadmienić, że to właśnie za rządów Rouhaniego Iran do niespotykanych w historii rozmiarów zwiększył swoje militarne zaangażowanie w Syrii, Libanie, Jemenie, a nawet w Afryce. W więzieniach pozostaje duża liczba opozycjonistów, a były reformatorski prezydent Mohammad Chatami, nie może uczestniczyć w życiu politycznym kraju. Zatrzymania dokonuje się w sposób arbitralny, a liczba egzekucji w Iranie rośnie.
Podsumowując, chociaż Irańczycy chcą otwarcia to kierunek i skala relacji Iranu ze światem nie jest przesądzony – bardzo podobne zapowiedzi prezentował dwadzieścia lat temu umiarkowany Mohammad Chatami. Podobne były wówczas nastroje Irańczyków. Wówczas Iranu nie udało się otworzyć w takim zakresie, na jaki liczyli irańscy reformatorzy i Zachód. Efektem rozczarowania było wybranie na prezydenta Mahmuda Ahmadineżada. Dlatego też o ile pewien optymizm jest zrozumiały, to nie należy z nim przesadzać. Na Bliskim Wschodzie nic nie można bowiem uznać za pewnik.
"Będzie walka, będą ranni" wymagające ćwiczenia w warszawskiej brygadzie