- Wiadomości
- Analiza
Turcja vs USA: siła, pragmatyzm i nowy układ transatlantycki
W 2025 roku relacje między Turcją a Stanami Zjednoczonymi wkroczyły w nową, choć wciąż niejednolitą fazę ponownego zaangażowania. Stanowi to wyraźny kontrast wobec poprzedniej dekady, gdy oba państwa – formalnie związane sojuszem w ramach NATO – funkcjonowały w warunkach współpracy drugorzędnej, opartej raczej na konieczności niż na wzajemnym zaufaniu. Wykluczenie Ankary z programu F-35, amerykańskie sankcje nałożone na mocy Ustawy o przeciwdziałaniu przeciwnikom Ameryki za pomocą sankcji (CAATSA) oraz pogłębiająca się współpraca obronna Turcji z Rosją przez długi czas spychały to partnerstwo na margines relacji transatlantyckich.

Dostrzegalna zmiana postawy po obu stronach nastąpiła dopiero w połowie lat dwudziestych XXI wieku, gdy zmiany w globalnej architekturze bezpieczeństwa, w tym trwająca wojna Rosji z Ukrainą, ponowna destabilizacja Bliskiego Wschodu (zwłaszcza w kontekście Syrii i Strefy Gazy) oraz rewizja zobowiązań Waszyngtonu pod rządami Donalda Trumpa, paradoksalnie ożywiły strategiczną wartość Turcji w oczach amerykańskich decydentów. Nie jest to jednak powrót oparty na sentymencie ani wyraz romantycznego pojednania, lecz raczej pragmatyczna rekonfiguracja, w której obie strony uznały, że geografia wciąż determinuje politykę, a pozycja Turcji w regionie pozostaje zbyt istotna, by ją marginalizować.
Nowa dynamika ujawniła się w pełni podczas wizyty prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana w Białym Domu we wrześniu 2025 roku. Waszyngton starał się wówczas zatrzymać przy sobie sojusznika ofertą „win–win”. Optymalna dla obu stron optyka miała pokazać skuteczność ich transakcyjnego modelu współpracy. Trump, który swój sukces wyborczy zawdzięczał m.in. hasłom takim jak„America First 2.0”, potrzebował namacalnego dowodu na to, że jego dyplomacja transakcyjna przynosi efekty tam, gdzie tradycyjny multilateralizm zawiódł. Erdoğan z kolei dążył do wykazania, iż globalna siła przetargowa Ankary nie uległa osłabieniu mimo sankcji, okresów izolacji oraz napięć wewnątrz NATO.
Zobacz też
Obu liderów łączy podobny styl polityczny. Zarówno Trumpowski transakcyjny nacjonalizm, jak i asertywna suwerenność Erdoğana odrzucają multilateralizm na rzecz bezpośrednich, zorientowanych na rezultat negocjacji. Obaj liderzy postrzegają przy tym sojusze jako narzędzia, nie zobowiązania. Taka konwergencja postaw umożliwia pragmatyczną współpracę nawet w obliczu poważnych sporów. Dla Trumpa Erdoğan jest przykładem, jak zarządzać niepokornym sojusznikiem, z kolei dla Erdoğana obecna postawa Trumpa stanowi potwierdzenie tego, że siła Turcji wynika z negocjowania jak równy z równym z mocarstwami, a nie z bezwzględnego podporządkowania Zachodowi. W efekcie powstała relacja funkcjonalna, lecz niestabilna, oparta na bieżących interesach, a nie trwałych doktrynach.
Zobacz też
Spoiwo nowego sojuszu
Ideologiczna podstawa zimnowojennego atlantyzmu rozpadła się wraz z upadkiem ZSRR. Współczesna współpraca koncentruje się na ograniczonych, pragmatycznych interesach obejmujących m.in transfer technologii wojskowej, dywersyfikację energetyczną i stabilność regionalną rozciągającą się od Morza Czarnego po Syrię. Pod gestami przyjaźni kryją się jednak trwałe linie podziału w tym spór o F-35 i F-16, los rosyjskiego systemu S-400 oraz balansowanie Ankary między Moskwą a Waszyngtonem.
W centrum rozmów znajduje się w pierwszej kolejności redefinicja tureckiego zapotrzebowania na technologię obronną USA. Po wykluczeniu z programu F-35 Ankara skoncentrowała się na zakupie F-16 Viper i pakietów modernizacyjnych, lecz później uznała, że większy sens ma inwestycja w silniki F110 od General Electric – jednostki, które napędzają zarówno F-16, jak i prototypy rodzimego myśliwca 5. generacji Kaan, co pozwoliłoby na skuteczne, a przy tym płynne przejście w stronę inwestycji we własny potencjał zbrojeniowy. Dla Erdoğana to gra o obopólnych korzyściach. Z jednej strony nowa strategia pozycjonuje Turcję jako coraz bardziej autonomiczne mocarstwo wojskowe, zdolne do produkcji własnych myśliwców nowej generacji w perspektywie lat 2028–2030. Z drugiej – dzięki temu planowi Ankara wciąż pozostaje w orbicie współpracy obronnej ze Stanami Zjednoczonymi, zachowując dostęp do kluczowych komponentów, a zarazem utrzymując polityczną dźwignię w relacjach z Waszyngtonem.
Zobacz też
F-35, S-400 i symbolika kompromisu
Pentagon wymaga, by Turcja najpierw sfinalizowała zobowiązania dotyczące F-16, zanim możliwe będzie otwarcie jakichkolwiek nowych rozmów. Kongres natomiast wciąż egzekwuje zakaz transferu F-35, dopóki system S-400 nie zostanie całkowicie usunięty. Obawy, że rosyjskie radary mogłyby ujawniać dane o samolotach stealth, pozostają wciąż jedną z głównych przyczyn niechęci do współpracy po stronie amerykańskiego partnera. Twierdzenia Ankary, że S-400 jest nieaktywny, nie uspokajają jednak sojuszników z za oceanu.
Warto podkreślić, że samoloty, które Turcja już zamówiła i za które częściowo zapłaciła (1,4 miliarda dolarów), zostały wyprodukowane (mówi się o sześciu egzemplarzach), lecz ostatecznie pozostały w Stanach Zjednoczonych. Minister obrony Turcji, Yaşar Güler, w 2024 roku publicznie potwierdził, że wpłata została dokonana i że z uwagi na brak dostarczenia zamówionych maszyn Ankara oczekuje zwrotu wpłaconej sumy. Stany Zjednoczone, które najwyraźniej nie planują bezpośredniego zwrotu środków, nie wykluczają jednak możliwości uwzględnienia tej kwoty w ramach ewentualnego nowego pakietu F-16 lub współpracy przy silnikach F110 dla myśliwca Kaan.
W tym kontekście pojawia się jedna z najbardziej pomysłowych koncepcji krążących w kręgach politycznych, określana przez analityków mianem tzw.„rozwiązania nachiczewańskiego”. Zgodnie z nią możliwe byłoby przeniesienie baterii S-400 do azerbejdżańskiego Nachiczewanu – poza terytorium NATO – przy jednoczesnym zachowaniu ich tureckiej własności. Pomysł, inspirowany precedensem rozmieszczenia greckich S-300 na Krecie, stanowiłby dla Trumpa i Erdoğana symboliczny kompromis: formalne spełnienie wymogów bez faktycznej kapitulacji. Choć wciąż pozostaje jedynie hipotezą, projekt ten dobrze oddaje ducha ery Trumpa i Erdoğana – tj. przywódców, którzy są bardziej skorzy niż ich poprzednicy do naginania zasad, ponownego przetasowywania kart i zastępowania rozwiązań strukturalnych politycznymi pozorami. Nie należy jednak pomijać istotnego faktu. Choć osobista „dobra wola” Trumpa może chwilowo złagodzić opór amerykańskiej biurokracji, nie jest w stanie go bezterminowo obejść, co może utrudniać dalszą współpracę pomiędzy liderami.
Europa w cieniu nowego atlantyzmu
Równolegle trwa rekalkulacja relacji z Europą. Waszyngton przyjął logikę tzw. transakcyjnego atlantyzmu – nowego typu relacji, w których bezpieczeństwo jest „usługą” wymienianą za konkretne korzyści. W takim układzie nagradzani są partnerzy oferujący wymierny wkład, którym może być zarówno potencjał wojskowy, dostęp do surowców, jak i zdolność mediacji z krytycznymi dla bezpieczeństwa sojuszu podmiotami. Z tej perspektywy Turcja odzyskuje status niezbędnego ogniwa. Dysponuje ona bowiem drugą co do wielkości armią w NATO, kontroluje cieśniny czarnomorskie, pośredniczy między Rosją a Ukrainą, a dodatkowo zabezpiecza południową flankę sojuszu.
Symbolicznym potwierdzeniem tej normalizacji stało się ponowne otwarcie bazy Incirlik dla rodzin amerykańskich żołnierzy, co stanowi pierwszy taki przypadek od 2016 roku. Dla Waszyngtonu stanowi to potwierdzenie, że pomimo niestabilności politycznej Turcja pozostaje wiarygodnym punktem wyjścia dla operacji NATO na Bliskim Wschodzie i we wschodniej części Morza Śródziemnego. Dla Ankary przywraca to prestiż i potwierdza jej nieustającą niezastąpioność dla sojuszu.
Zobacz też
Erdoğan szybko wykorzystał to strategiczne okno. Wizyta w Białym Domu w 2025 roku zaowocowała kilkoma porozumieniami handlowymi i energetycznymi, które wykraczają poza symboliczne gesty. Ankara i Waszyngton podpisały umowy o współpracy w dziedzinie cywilnej energetyki jądrowej oraz długoterminowym imporcie skroplonego gazu ziemnego o wartości ponad 40 miliardów dolarów. To krok w stronę dywersyfikacji źródeł energii, którego znaczenia nie można przecenić, zwłaszcza że Turcja, mimo dynamicznego rozwoju własnych projektów w zakresie odnawialnych źródeł energii, wciąż pozostaje jednym z największych importerów rosyjskich surowców energetycznych. Gazociągi oraz wybudowana przez Rosję elektrownia jądrowa Akkuyu na długie lata wiążą Ankarę z Moskwą. Wyraźne wezwanie Trumpa do członków NATO o ograniczenie zakupów rosyjskiej ropy i gazu stawia Turcję w trudnej, jakkolwiek potencjalnie korzystnej sytuacji. Stopniowa dywersyfikacja poprzez amerykański LNG i wspólne projekty nuklearne pozwala Erdoğanowi wykazać zgodność ze strategicznymi priorytetami Waszyngtonu, unikając jednocześnie gwałtownego zerwania relacji z Moskwą.
Konkluzja
W 2025 roku relacje amerykańsko-tureckie weszły w fazę strategicznej redefinicji, opartej nie na zaufaniu, lecz na wzajemnej konieczności. W obliczu globalnych napięć i nowych linii podziału żadna ze stron nie może pozwolić sobie na izolację drugiej. Zważając na powyższe można wywnioskować, że powstał wąski, lecz kluczowy korytarz pragmatycznej współpracy, w którym stabilność – a nie spójność – stała się najbardziej pożądanym elementem współpracy międzynarodowej.
WIDEO: Ile czołgów zostało Rosji? | Putin bez nowego lotnictwa | Defence24Week #133