Reklama

Szaleństwo Izraela [KOMENTARZ]

Premier Izraela Binjamin Netanjahu, rozejm, Hezbollah, Izrael
Premier Izraela Binjamin Netanjahu
Autor. Kancelaria premiera/ Prime Minister's Office

Atak Izraela na terytorium Kataru pokazał, że Netanjahu chce za wszelką cenę storpedować jakiekolwiek negocjacje, a jego celem jest wypędzenie Palestyńczyków ze Strefy Gazy, a następnie Zachodniego Brzegu. Ponadto Izrael nie liczy się już nawet z USA, choć jego bezpieczeństwo całkowicie zależy od amerykańskiego wsparcia.

Zacznijmy od tego, że atak ten był całkowitą kompromitacją. Jeśli pominąć katastrofalne skutki dyplomatyczne, to można by porównać go do „skandalu Lillehammer”, gdzie agenci Mossadu w 1973 r. zabili niewinnego marokańskiego kelnera Ahmeda Bouchikhi, bo błędnie zidentyfikowali go jako terrorystę. Tym razem zginęło 6 osób, w tym członek katarskich sił bezpieczeństwa, a wielu cywilów zostało rannych. Tuż po przeprowadzeniu ataku Netanjahu ogłosił, że zabite zostało kierownictwo Hamasu odpowiedzialne za przeprowadzenie ataku 7 października, w tym w szczególności Khalil al-Hayya, Khaled Mashal i Muhammad Ismail Darwish, co szybko okazało się być nieprawdą.

Reklama

Izraelski premier twierdził przy tym, że jest to wymierzenie sprawiedliwości osobom odpowiedzialnym za przeprowadzenie zbrodniczego ataku 7 października i dlatego rzekomo Izrael miał prawo do przeprowadzenia tej operacji. Abstrahując jednak od tego, że z punktu widzenia prawa międzynarodowego jest to absurd, to fakt, iż Izrael „chybił”, całkowicie niweczy nawet i to uzasadnienie. Ponadto z perspektywy Kataru jest to akt kryminalny i, przyjmując izraelską logikę, „miałby prawo” uderzyć na terytorium Izraela, by „ukarać” odpowiedzialnych za ten atak, nie licząc się z przypadkowymi ofiarami. Oczywiście do tego nie dojdzie, ale Katar ma niewątpliwie prawo ścigać wszystkich odpowiedzialnych za ten atak i żądać od innych państw ich ekstradycji. Choć Netanjahu uniknie zapewne (przynajmniej póki co) odpowiedzialności, to piloci, którzy uczestniczyli w nalocie, powinni raczej unikać podróży zagranicznych.

Istnieje cienka linia między tzw. „target killing” a państwowym terroryzmem i Izrael ją w tym wypadku bez wątpienia przekroczył. Samo „target killing” jest z punktu widzenia prawa międzynarodowego działaniem wysoce kontrowersyjnym i jego percepcja zwykle zależy od tego, gdzie jest taka operacja przeprowadzana, tj. w szczególności czy na danym terenie funkcjonuje efektywna władza. Po drugie, przeprowadzający taką operację bierze odpowiedzialność za jej faktyczną celność. Jeśli „chybi”, to ponosi odpowiedzialność za jej automatyczną nielegalność. Problem w tym, że Izrael pod rządami Netanjahu pokazuje, że prawo międzynarodowe nie ma dla niego żadnego znaczenia.

Czytaj też

Netanjahu myśli, że może wszystko

Niestety, tolerowanie całkowicie nielegalnych działań Izraela ze względu na to, gdzie były one przeprowadzane i kto był ich celem, doprowadziło do tego, że Netanjahu uznał, że może wszystko i nie musi się nawet pytać o zgodę USA. Warto bowiem podkreślić, że nie ma najmniejszych wątpliwości, że zarówno zbombardowanie irańskiego konsulatu w Damaszku w kwietniu 2024, jak i zabicie Ismaila Haniji w Teheranie w lipcu 2024 były działaniami całkowicie nielegalnymi. I nie chodzi tu o „obronę” celu tych działań, jak to propaganda izraelska (od pewnego czasu operująca na niezwykle prymitywnym poziomie) stara się wmawiać, lecz o podstawowe zasady w relacjach międzynarodowych, których łamanie może doprowadzić do totalnego chaosu i zupełnej dowolności w atakowaniu celów przez jedne państwa na terenie innych. Warto przy tym dodać, że w przypadku zabicia Haniji Izrael nie ogłosił, iż przeprowadził tę operację, wiedząc, że była ona nielegalna. Tym bardziej wskazuje to na to, że atak na Katar został przeprowadzony z pełną świadomością jego niedopuszczalności — po to, by storpedować negocjacje z Hamasem.

Reklama

Netanjahu, pokazując takie lekceważenie dla fundamentalnych zasad międzynarodowych, nie wzmacnia bynajmniej międzynarodowej pozycji Izraela, wręcz przeciwnie. Logika zastraszania jest całkowitym błędem i będzie miała ponure konsekwencje dla Izraela. Netanjahu i jego rząd po prostu w ten sposób szykują Izraelowi katastrofalną przyszłość, gdzie będzie on miał zszarganą opinię w światowej opinii publicznej, a lista wrogów czekających na zemstę będzie długa. Gdyby Izrael był samowystarczalny, to byłaby to wprawdzie ryzykowna strategia, ale teoretycznie mogłaby być skuteczna. Tyle, że Izrael nie jest samowystarczalny i to zarówno w wymiarze bezpieczeństwa, jak i gospodarczym. Gdyby nie wsparcie finansowe USA, Izrael nie tylko nie miałby za co uzupełniać swoich zapasów pocisków, w tym tych, od których zależy funkcjonowanie Żelaznej Kopuły, ale czekałaby go ekonomiczna katastrofa. I fiasko ataku Izraela na Katar świadczy o tym, że jego zdolności militarne są przereklamowane. Gdy tylko zabrakło wsparcia USA, to doszło do całkowitej klapy.

Dopóki celem był Iran, to Izrael mógł liczyć na to, że żadnej realnej krytyki nie będzie (nawet ze strony Rosji, która przecież wręcz pomagała Izraelowi bombardować cele irańskie w Syrii, a potem bezczelnie udawała, że to potępia). Ale w 2025 r. Izrael poszedł o krok dalej, gdy zaczął prowokować Turcję w Syrii. W marcu Izrael zbombardował bazę T-4 koło Palmyry, w której Turcja planowała się ulokować. Doprowadziło to do konsekwencji odwrotnych od zamierzonych, gdyż rozsądna reakcja Turcji, która nie odpowiedziała militarnie na tę prowokację, zyskała uznanie ze strony Trumpa. Na początku swojej drugiej kadencji Trump okazywał dystans do coraz mocniej antyizraelskiej Turcji, ale wówczas zmienił to podejście. Był to wyraźny znak dla Netanjahu, że prowokacje przeciwko członkowi NATO to jest bardzo gruba czerwona linia. Tyle, że tuż przed atakiem na Dohę Izrael przeprowadził atak na bazy syryjskie w Homs, Latakii i Palmyrze, gdzie prawdopodobnie znajdował się turecki sprzęt wojskowy. Po ataku na Katar pojawiły się zresztą sugestie, że Turcja może być następna.

Czytaj też

Atak w Katarze przeleje czarę?

Katar jest uznawany przez USA nie tyle za ważnego partnera, ale za sojusznika. Od 2022 r. ma status Major Non-NATO Ally, który USA przyznało 20 państwom (w tym również Izraelowi). Jest to uznanie ich za strategicznie ważnych z perspektywy globalnych interesów USA. Ponadto w Katarze znajduje się największa amerykańska baza lotnicza na Bliskim Wschodzie z 11 tys. żołnierzy i ponad setką samolotów bojowych. Ale jeszcze ważniejsza jest rola Kataru w prowadzeniu różnych negocjacji. Jest faktem, że polityka wspierania przez Katar różnego rodzaju radykalnych ugrupowań islamistycznych wywołuje kontrowersje.

Częścią tego wsparcia jest zresztą również Al Jazeera, która bynajmniej nie jest niezależną telewizją. Te kontrowersje doprowadziły do obalenia w 2013 r. emira Hamada, a następnie do izolacji Kataru w latach 2017-2021. Jeżeli jednak Izrael liczył, że jego atak odgrzeje stare waśnie między arabskimi monarchiami, to się grubo pomylił, bo skutek jest dokładnie odwrotny. Ponadto, o ile jeszcze 20 lat temu USA krytykowało rolę Al Jazeery w destabilizowaniu Iraku po obaleniu Saddama Husajna, to później Katarowi udało się przekonać Amerykanów, iż jego kontakty z ekstremistycznymi grupami są korzystne dla USA, gdyż umożliwiają prowadzenie rozmów. Dlatego w Katarze ok. 2010 r. (zresztą na prośbę USA) otwarto biuro Talibów i Amerykanom nigdy by do głowy nie przyszło, żeby je zbombardować, choć przecież jeszcze przez dekadę walczyli z talibami w Afganistanie. To zresztą w Katarze zostało ostatecznie podpisane porozumienie między USA (gdy prezydentem był Trump) a talibami. Warto dodać jeszcze jeden element. O ile Izrael wisi na garnuszku amerykańskiego podatnika, to Katar przyczynia się do rozwoju amerykańskiej gospodarki. W 2024 r. USA przekazało Izraelowi pomoc o wartości co najmniej 23 mld dolarów, podczas gdy w maju br. Katar podpisał z USA umowy handlowe o wartości 243 mld dolarów, co przekłada się na tworzenie nowych miejsc pracy w USA.

W przypadku oskarżeń wysuwanych pod adresem Kataru w związku z funkcjonowaniem tam biuro Hamasu hipokryzja Netanjahu jest porażająca. Po pierwsze, zostało ono otwarte na prośbę USA w porozumieniu z Izraelem właśnie po to, by umożliwić prowadzenie negocjacji. To dzięki katarskiemu pośrednictwu doszło do zwolnienia tych porwanych przez Hamas zakładników, którzy odzyskali wolność. Po drugie, Netanjahu przez lata nie tylko zgadzał się na finansowanie przez Katar Hamasu, ale nawet naciskał na to, gdy Autonomia Palestyńska starała się zablokować te przepływy finansowe. Smaczku dodaje fakt, iż kilkukrotnie pojawiały się informacje, że sam Netanjahu był finansowany przez Katar. W każdym razie odpowiedzialność Netanjahu za to, co się stało 7 października, nie ulega wątpliwości, więc jeśli chce on pociągnąć do odpowiedzialności winnych, to powinien zacząć od swojej dymisji i poddania swojej roli ocenie komisji parlamentarnej.

Reklama

Szczególnie bezczelne było to, że w pierwszych komunikatach Izrael próbował sugerować, iż USA zostały uprzedzone o ataku. Netanjahu zapewne liczył na to, iż próżność amerykańskiego prezydenta nie pozwoli mu na przyznanie, iż Netanjahu nie liczy się z jego zdaniem i działa za jego plecami, choć zależy całkowicie od jego wsparcia: militarnego, dyplomatycznego i ekonomicznego. Pierwsza reakcja Białego Domu (konferencja prasowa rzeczniczki) była rzeczywiście bardzo pokrętna, ale później Trump zdał sobie sprawę z tego, że nie może się nie odciąć od tego ataku. Okazało się wówczas, że Netanjahu tak „poinformował” o swych planach Trumpa, by ten nie zdążył uprzedzić o tym Kataru (a w konsekwencji Hamasu). Niemniej antyzachodnia propaganda rosyjska zdążyła już skorzystać z tej insynuacji i zaczęła szerzyć informacje, jakoby rola Zachodu w ataku była jeszcze większa (rzekome wsparcie brytyjskie polegające na tankowaniu w powietrzu).

Reakcja międzynarodowa na ten atak była jednoznaczna i żadne państwo nie uznało go za uzasadniony. Rada Bezpieczeństwa ONZ jednogłośnie, bez sprzeciwu USA, przyjęła stosowne oświadczenie potępiające ten atak. Natomiast w regionie, wśród innych państw arabskich, w tym tych, które mają znormalizowane stosunki z Izraelem, jak np. ZEA, wywołał on szok. Atak ten przekonał tych, którzy dla obopólnych korzyści gospodarczych chcieli dogadać się z Izraelem, że jest to niemożliwe, gdyż Izrael nie gra według powszechnie uznanych reguł. Będzie to miało gigantyczne, negatywne konsekwencje dla Izraela w przyszłości. Przynajmniej dopóki rządzi Netanjahu. Z całą pewnością jakakolwiek dalsza normalizacja relacji, dopóki jest on premierem, nie wchodzi w grę.

Czytaj też

Netanjahu jednak całkowicie ignoruje te konsekwencje, w tym zdaje się nie przejmować niezadowoleniem Trumpa. Choć Trump podkreślił, że taki atak na Katar się nie powtórzy, to Netanjahu zażądał od tego emiratu wydania przebywających tam członków Hamasu, grożąc w przeciwnym razie ponownym uderzeniem. Co więcej, pojawiły się spekulacje, podsycane przez sam Izrael, że następnym celem może być Turcja, w której również znajduje się biuro Hamasu. Ponadto Szin Bet w ubiegłym tygodniu ogłosiła, jakoby Turcja planowała zamach na ekstremistycznego członka rządu Netanjahu, tj. ministra bezpieczeństwa Itamara Ben Gwira.

Turcja będzie następna?

Atak na Turcję byłby już nie tylko przekroczeniem wszelkich granic, ale ze strony Izraela byłby czystym szaleństwem. Wątpliwe, zresztą, by się powiódł i z całą pewnością spotkałby się z militarną odpowiedzią Turcji. Taka sytuacja byłaby katastrofalna dla USA, które musiałyby się opowiedzieć po jednej ze stron. Brak wsparcia dla Turcji oznaczałby katastrofalne skutki dla NATO i wielki triumf Rosji. Zresztą już obecnie Rosja wykorzystuje izraelski atak na Katar do dyskredytowania USA i NATO w świecie arabskim. Ponadto Rosja wykorzystała fakt, że USA ma problem z atakiem na Katar do przeprowadzenia swojej prowokacji przeciwko Polsce. Choć trudno mówić o koordynacji, ale była to dla Rosji okoliczność sprzyjająca.

Uderzenie na biuro Hamasu w Katarze nastąpiło w chwili, gdy Hamas analizował ostatnią propozycję Trumpa dotyczącą zawieszenia broni w Gazie. Chwilę wcześniej Izrael deklarował, że jest gotów na przyjęcie tych propozycji, co w świetle ataku, który nastąpił kilka godzin później, pokazuje zerową wiarygodność negocjacyjną Izraela. Katar zresztą początkowo zapowiedział, że rezygnuje z bycia pośrednikiem, choć później złagodził swoje stanowisko. Niemniej wobec kolejnych gróźb Netanjahu trudno sobie wyobrazić kontynuowanie jakichkolwiek negocjacji. Liderzy Hamasu dostali zresztą sygnał, że bez względu na to, czy skapitulują, czy nie, to Izrael i tak będzie chciał ich zabić.

Warto przy tym dodać, że istniało duże prawdopodobieństwo, że Hamas zgodzi się oddać władzę w Gazie. Miał być to efekt dealu między Francją i innymi państwami europejskimi a państwami arabskimi, w szczególności Katarem, że w zamian za uznanie państwowości Palestyny przez szereg państw Katar naciśnie na Hamas w tej kwestii. Tyle, że w narracji Netanjahu uznanie Palestyny to akt antysemityzmu, wsparcie dla Hamasu i blokowanie możliwości zakończenia wojny. Oczywiście to znów totalna hipokryzja ze strony Netanjahu, gdyż to właśnie on nie chce zakończenia wojny i głównym celem ataku na Hamas w Dosze nie było zabicie Chalila al-Hayya, lecz storpedowanie rozmów.

Netanjahu uważa po prostu, że zakończenie wojny nie jest korzystne dla niego. Według najnowszych sondaży Likud może liczyć w wyborach na 23 mandaty, a koalicja rządowa na 49 mandatów w 120-osobowym Knesecie. Netanjahu chwyta się zatem rozpaczliwych pomysłów, jak to zmienić. Jednym z nich jest doprowadzenie do gigantycznej czystki etnicznej w Gazie. To jest właśnie celem obecnej operacji w mieście Gaza. Zepchnąć Palestyńczyków na południe do ruin Rafah, a następnie doprowadzić do takiej katastrofy humanitarnej, by wymusić na innych państwach (europejskich i arabskich) „przyjęcie uchodźców”. Na tym jednak się nie skończy, bo widać wyraźnie, że po zakończeniu wojny w Gazie Netanjahu chce podobne działania podjąć na Zachodnim Brzegu i w ten sposób zakończyć kwestię palestyńską.

Czytaj też

Warto dodać, że gdyby atak na Dohę się powiódł i doprowadził do eliminacji przywództwa Hamasu, to najprawdopodobniej wszyscy zakładnicy już by nie żyli. Niemniej dla Netanjahu byłaby to ulga, gdyż skończyłyby się protesty osób domagających się, by życie zakładników było priorytetem i w związku z tym Izrael zakończył działania wojenne. Netanjahu zaś wykorzystałby to do dalszej dehumanizacji Palestyńczyków i mobilizacji opinii publicznej w imię gniewu i zemsty. Niestety takie podejście ze strony Netanjahu, a także fakt, iż znaczna część izraelskiej opinii publicznej straciła jakikolwiek kontakt z rzeczywistością (znajdując się od 2 lat pod wpływem nakręcającej ten amok propagandy), powodują, że nie można całkowicie wykluczyć uderzenia Izraela na Turcję, jeśli Netanjahu uzna, że uchroni go to przed utratą władzy w Izraelu. Koszt, jaki poniesie Izrael, będzie przy tym nieistotny.

Reklama
WIDEO: Czy wojsko zdało egzamin? Rosyjskie drony nad Polską
Reklama

Komentarze

    Reklama