Reklama

Geopolityka

Sukces "Arabskiej Wiosny"? Tunezja po wyborach

Tunezja jako jedyny kraj "arabskiej wiosny" ma wciąż szanse na zbudowanie struktur demokratycznych. Na zdjęciu tunezyjscy żołnierze zatrzymują samochód z uwagi na podejrzenie przewożenia broni w 2011 roku. Fot. Habib M’henni/Wikimedia Commons CC-BY SA 3.0.
Tunezja jako jedyny kraj "arabskiej wiosny" ma wciąż szanse na zbudowanie struktur demokratycznych. Na zdjęciu tunezyjscy żołnierze zatrzymują samochód z uwagi na podejrzenie przewożenia broni w 2011 roku. Fot. Habib M’henni/Wikimedia Commons CC-BY SA 3.0.

Wyniki wyborów w Tunezji napawają optymizmem. To w tym stosunkowo niewielkim arabskim kraju rozpoczęła się „Arabska Wiosna” w styczniu 2011 r. Wtedy został obalony rządzący tu 23 lata autokratyczny prezydent Ben Ali. On sam uciekł do Arabii Saudyjskiej, gdzie wiedzie obecnie spokojne życie skorumpowanego dyktatora-emeryta. W Tunezji jego partia, Zgromadzenie Demokratyczno-Konstytucyjne, została zdelegalizowana, a władzę przejęły ugrupowania legalnej i nielegalnej opozycji. Jednocześnie tunezyjska iskra rozpaliła ogień w innych krajach arabskich. Za Tunezją podążył Egipt, potem Libia i Syria. 

Chwilowo protesty objęły również Jordanię, ale  szybko ucichły. Podobnie było w Omanie. Arabska Wiosna objęła też Jemen, Bahrajn, a nawet Arabię Saudyjską, choć trudno powiedzieć czy w tym ostatnim wypadku można jeszcze mówić o „Arabskiej Wiośnie”, czy też o szyicko-sunnickiej fitnie. Protestowała bowiem szyicka mniejszość przeciw wahabickiemu uciskowi religijnemu. Saudyjskich szyitów popierał oczywiście Iran. Podobnie było w Bahrajnie. Tam skończyło się wojskową interwencją „wielkiego brata” to jest Saudów, którzy okupują Bahrajn do dziś. W Jemenie obalono prezydenta Saleha i też zaczęła się fitna, a kraj jest na krawędzi rozpadu.

W Libii i Syrii „Arabska Wiosna” przekształciła się w arabski koszmar, który trwa do dziś. Różnica jest tylko taka, że w Libii obalono dyktatora i kraj pogrążył się w chaosie, a w Syrii trwa chaos, który ma na celu obalenie reżimu. W Egipcie doszło do wojskowo-ludowej kontrrewolucji, po tym jak rządzące tam po obaleniu Mubaraka Bractwo Muzułmańskie zaczęło konsolidować władzę, wyraźnie dążąc do wprowadzenia islamistycznej dyktatury. Kilka milionów Egipcjan zaczęło protesty, które skończyły się tym, że protestujących poparło wojsko, do więzienia trafił prezydent Muhammad Morsi, a wkrótce potem zwolniony z niego został Hosni Mubarak. Co do tego drugiego  to co prawda toczy się wciąż proces ale wiadomo, że wojsko otoczyło go ochroną. Gen. Sisi, lider wojskowej kontrrewolucji, zalegitymizował swoją władzę wyborami. Wzięła w nich udział mniej niż połowa Egipcjan ale i tak był to odsetek wyższy niż w przypadku tych wyborów, w których wybrano Morsiego. Wróciło stare w wersji soft i większość Egipcjan odetchnęła z ulgą, po koszmarnym epizodzie rządów Bractwa Muzułmańskiego.

W Tunezji niektórzy twierdzą, że też wróciło stare, ale nawet jeśli to częściowo prawda to nastąpiło to w zupełnie innym stylu, który daje Tunezji nadzieję, choć nie pewność, że będzie to rzeczywiście kraj demokratyczny. Tunezja przez lata była postrzegana jako najbardziej nowoczesny kraj arabsko-muzułmański i choć była to poniekąd prawda to wielu wyciągało z tego zbyt daleko idące wnioski na temat jej rzekomej „europejskości”. Problemy zaczęły się bardzo szybko. Z wygnania wrócili liderzy islamistycznej Ennahdy, która przejęła władzę. W wyborach do Zgromadzenia Konstytucyjnego w październiku 2011 r. partia wygrała wybory zdobywając 37 % głosów.

Nie wystarczało to jednak ani do samodzielnego rządzenia ani też do przeforsowania swojej wizji nowej konstytucji. Chodziło o rolę szariatu. Ennahda wprawdzie od samego początku stroiła się w piórka partii umiarkowanej, porównując się do rządzącej w Turcji AKP ale w praktyce coraz bardziej przypominała rządzące w Egipcie Bractwo Muzułmańskie. Aby stworzyć rząd Ennahda musiała dobrać sobie koalicjantów, którymi stały się dwie partie laickie: Ettakol oraz Kongres na Rzecz Republiki Moncefa Marzoukiego, który został prezydentem. Był to jednak tylko kwiatek do kożucha, bo władzę miał premier, którym został Hamadi Jabali z Ennahdy. Z tylnego siedzenia wszystkim sterował sędziwy lider Ennahdy Rachid Ganouchi.

Jeżeli chodzi o konstytucję, to Ennahda forsowała supremację szariatu co zdecydowanie odrzucały partie lewicowe i laickie, tworzące resztę zgromadzenia. Inną kwestią dyskusyjną była równość kobiety i mężczyzny. Wywołało to pat i konstytucja, której napisanie miało potrwać rok, tworzona była 3 lata. Inne działania rządu powodowały coraz głośniejsze żądania rozwiązania Zgromadzenia i nowych wyborów. Ennahda się na to nie zgadzała i konsolidowała swoją władzę.

Dwa lata po obaleniu Ben Alego ulice Tunezji znów ogarnęły bardzo gwałtowne protesty, tym razem przeciwko Ennahdzie. Bezpośrednim powodem wybuchu było zabójstwo lewicowego polityka Chokri Belaida przez salafickich zamachowców. Belaid był charyzmatycznym liderem, mającym poparcie związków zawodowych, a jego partia, zdecydowanie sprzeciwiająca się islamizacji kraju, wyrosła na trzecią siłę polityczną Tunezji. Ale to tylko przechyliło szalę goryczy. Dążenia Ennahdy do islamizacji kraju stawały się coraz bardziej wyraźne, gdy zaczęła robić czystki w mediach i flirtować z salafitami. W efekcie protestów, w czasie których spalono kilka biur Ennahdy, premier Jabali podał się do dymisji i zastąpił go techniczny rząd ale wciąż z premierem z Ennahdy. To zmieniło się w styczniu 2014 r. gdy Ennahda ostatecznie została odsunięta od władzy. Tunezji groził już wtedy „wariant egipski”.

Tunezyjscy salafici nie tworzyli nigdy jednolitego ruchu, łączyła ich jednak niechęć do demokracji i wyborów jako sprzecznych (według nich) z islamem, chęć wprowadzenia szariatu oraz przywiązanie do realizacji swoich celów przemocą. Właściwie to dążyli do tego samego co Ennahda tylko mieli bardziej radykalne, delikatnie mówiąc, metody: zabójstwa lewicowych polityków (Chokri Belaida w lutym 2013 i Mohamada Brahmi w lipcu 2013), ataki  na artystów, dziennikarzy czy też kina, wreszcie atak na ambasadę amerykańską w lutym 2012 r. To ostatnie było dziełem organizacji Ansar al Szaria, która została po tym zdelegalizowana. Większość organizacji salafickich działała bowiem legalnie.

Delegalizacja nie rozwiązała problemu, wręcz przeciwnie, zaczęły się zamachy terrorystyczne. Salafici stali się atrakcyjną ofertą dla wielu młodych ludzi. Tunezja ekonomicznie staczała się w dół, rosło bezrobocie, zmniejszyły się też  wpływy z turystyki. Nic dziwnego, gdy byłem w Tunezji 2 lata po rewolucji, meczety na medinie Tunisu, wpisanej na listę UNESCO, były zamknięte dla zwiedzających. „Za dyktatury były otwarte dla turystów, a teraz mamy wolność więc je zamknęliśmy” - usłyszałem. Dlatego coraz więcej ludzi było rozczarowanych. Jedni tęsknili za „starym”, inni widzieli rozwiązanie w „nowym” to jest państwie islamskim.

To co w wyborach w Tunezji napawa największym optymizmem to frekwencja. Mimo wszystkich problemów, a także gróźb salafitów, wybory były wolne, a frekwencja wyniosła 69 %, znacznie więcej niż w wyborach w 2011 r. Wybory wygrała Nida Tounes, partia założona przez Beji Caid Essebsiego, 87-letniego weterana politycznego, który pełnił szereg funkcji rządowych za czasów pierwszego tunezyjskiego przywódcy Habiba Bourgiby, a także w początkowym okresie rządów Ben Alego. To właśnie powoduje, że wielu oskarża Nidę Tounes o bycie partią starej władzy, choć ta te oskarżenia odrzuca, wskazując, że w jej szeregach jest też wielu byłych opozycjonistów, a politycy zdelegalizowanej partii Ben Alego maja własną partię (która zdobyła w wyborach 3 mandaty). Faktem jest jednak, że Nida nie ma określonego profilu politycznego. Jej agenda oparta jest na odrzuceniu islamizacji kraju oraz dość uniwersalnych hasłach poprawy ekonomii i bezpieczeństwa. Jest to więc dość typowa „partia władzy”, tyle że powołana przed dojściem do władzy.

Nida Tounes zdobyła prawie 38 % głosów, a Ennahda 27 % (o 10 % mniej niż 3 lata temu). Jej partie koalicyjne poniosły totalną klęskę, płacąc za swój flirt z islamistami. Stosując polski żargon polityczny można powiedzieć, że „przystawki zostały skonsumowane”. Nida będzie jednak także musiała znaleźć koalicjantów choć nie wydaje się to trudne, gdyż w nowym parlamencie tunezyjskim jest dużo partii laickich i liberalnych, a także lewicowych. 23 listopada odbędą się jeszcze wybory prezydenckie, które zapewne wygra Essebsi. Ennahda ogłosiła, że nie wystawia kontrkandyta, więc najpoważniejszym rywalem lidera Nidy jest urzędujący prezydent Moncef Marzouki. Jego partia w wyborach parlamentarnych zdobyła jednak tylko 2 %.

Nie oznacza to jednak sielanki dla nowych władz Tunezji. Gospodarka Tunezji leży na łopatkach, a bezpieczeństwu zagrażają salaficcy terroryści, którym zresztą ostatnio udało się zorganizować 5 listopada zamach w Nebeur (5 ofiar śmiertelnych i 11 rannych). Wielkim problemem dla Tunezji jest też to, że wielu młodych Tunezyjczyków wyjechało na „dzihad” do Syrii i mogą pewnego dnia wrócić. Nawiasem mówiąc wyjechały też Tunezyjki. W 2013 r. mufti Tunezji stwierdził, że salafici werbują kobiety w Tunezji na „dżihad al nika”, który miał polegać na świadczeniu usług seksualnych dzihadystom w Syrii.

Innym problemem jest też polityka Arabii Saudyjskiej i Kataru, które realizują swoje interesy wspierając różne ugrupowania w innych państwach arabskich. Katar sponsorował rządy Bractwa Muzułmańskiego w Egipcie, a Arabia Saudyjska sypnęła pieniędzmi na obalenie Mursiego. Katar wspiera też wiele ruchów salafickich. Co ciekawe, w Tunezji, jeden z liderów Nidy Tounes, Mohsen Marzouk kierował Arabską Fundacją Demokratyczną, założoną w Dosze przez żonę poprzedniego emira Kataru ( choć to samo w sobie brzmi jak żart).

Czas pokaże czy Tunezja wykorzysta swoją szansę, ale jako jedyny kraj „Arabskiej Wiosny” jeszcze ją ma.

Witold Repetowicz
________________________________________________
 

Prawnik, analityk ds. międzynarodowych, absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autor wielu artykułów dotyczących Afryki, Bliskiego Wschodu i Azji Centralnej m.in. publikacji „Międzynarodowa jurysdykcja karna – szansą dla Afryki?”. W 2010 roku prowadził wykłady na Universite Panafricaine de la Paix w Uvirze, prowincja Kivu Sud w Demokratycznej Republice Kongo.

 

 

Reklama

"Będzie walka, będą ranni" wymagające ćwiczenia w warszawskiej brygadzie

Komentarze (4)

  1. Darek S.

    A co Egipt już żadnej szansy nie ma ?

    1. :)

      Też nie rozumiem. W Egipcie przewrót wojskowy został poparty przez ok. 80% społeczeństwa, rozczarowanego nieudolnymi rządami islamistów. Naród wybrał, droga redakcjo, zadziałała demokracja bezpośrednia, podparta karabinem.

  2. Jam to

    Sukces, a może wypadek przy pracy ?

  3. dfs

    Ja tu widzę upadek Libii i ciągły nieład, które padnie pod naporem islamskich ekstremistów najprawdopodobniej ISIS

  4. groo

    Najlepiej by było żeby obecni/przyszli dyktatorzy w krajach arabskich pograli sobie trochę w Tropico ;). Co prawda warunki klimatyczne są trochę inne, ale podstaw się można nauczyć :D

Reklama