Geopolityka
Sikorski oficjalnie poparł francuską interwencję w Mali [komentarz]
15 stycznia br. minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski w wywiadzie dla Polskiego Radia oficjalnie poparł francuską interwencję w Mali i nie wykluczył udziału polskich żołnierzy w organizowanej przez UE misji szkoleniowej w tym kraju.
Minister Sikorski argumentował, że islamiści w Mali stanowią nie tylko zagrożenie dla regionu, ale i Europy, gdyż mogliby tam stworzyć dla siebie bezpieczną przystań dla handlu bronią i narkotykami oraz odskocznię do przeprowadzania zamachów terrorystycznych.
Podkreślił również, że Polska powinna aktywnie reagować na zagrożenia dla bezpieczeństwa Europy i świata.
Sama idea europejskiej misji, która miałaby się zająć szkoleniem malijskich wojsk, które zupełnie nie poradziły sobie z dobrze uzbrojonymi i zaprawionymi w boju dżihadystami, zyskała polityczną akceptację już w październiku 2012 r. Najpierw decyzję o wysłaniu misji szkoleniowej podjęli ministrowie spraw zagranicznych UE.
Paryż, jako główny orędownik interwencji w Mali, od tego czasu podejmował działania, aby zachęcić do udziału w misji jak najwięcej partnerów europejskich. Już 19 listopada ub.r. pojawiły się spekulacje, że perswazji Francuzów zaczęła ulegać także Polska - która wcześniej wielokrotnie deklarowała nota bene wzmocnienie współpracy z Francją (i Niemcami) w ramach Grupy Weimarskiej.
Otóż, 19 listopada właśnie, minister obrony narodowej Tomasz Siemoniak dopytywany przez dziennikarzy powiedział, że nie "wyklucza udziału polskich żołnierzy" w misji UE w Mali, miałby to jego zdaniem być udział jedynie "symboliczny". Stwierdził również, że kwestią otwartą pozostaje termin i szczegóły polskiego zaangażowania.
Media poinformowały jednocześnie, że pierwsza koncepcja misji, dla której wsparcie potwierdzili jeszcze ministrowie UE, przewidywała wysłanie ok. 250 oficerów (i żołnierzy ze wsparcia medycznego), z czego podobno 50 żołnierzy zadeklarowała Hiszpania. Polska jednak nie uczyniła tak sprecyzowanych deklaracji.
Misja Unii Europejskiej, podobnie jak misja państw Afryki Zachodniej (ECOWAS), miała zostać wysłana do Mali nie wcześniej niż wiosną 2013 r. z uwagi na problemy z logistyką. Co ciekawe, Francja nie przewidywała oficjalnie własnego udziału militarnego w ewentualnej operacji przeciwko islamistom, choć deklarowała wsparcie logistyczne i wywiadowcze.
Do przełomu doszło 10 stycznia br., gdy islamiści zerwali zawieszenie broni z rządem w Bamako i zajęli oddalone 600 km od stolicy strategiczne miasto Konna. Na tym ofensywa nie miała się zakończyć - niedługo potem zauważono kolumny dżihadystów jadące dalej na południe. W odpowiedzi na apel prezydenta Diacoundy Traore, Francja rozpoczęła naloty oraz działania na lądzie przeciwko zgrupowaniom dżihadystów i ich bastionom.
W tej chwili Francja posiada w Mali ok. 750 żołnierzy wspieranych przez kołowe wozy bojowe AMX-10RC oraz ERC-90. Swoje wsparcie zadeklarowali Brytyjczycy (dwa C-17) Belgowie (samoloty transportowe C-130H Hercules), Kanadyjczycy (jeden C-17 Globemaster III). oraz Amerykanie (samoloty tankowania powietrznego KC-135 oraz bezpilotowce). Docelowo w Mali ma znaleźć się ok. 2500 francuskich żołnierzy mających wspierać ok. 3300 żołnierzy afrykańskich i siły malijskie.
Gdzie w tym wszystkim miejsce dla Polaków? Wnioskując ze słów ministra Sikorskiego, coraz bardziej prawdopodobny jest udział naszych żołnierzy w misji, która ma się zająć szkoleniem nie tylko Malijczyków, ale i żołnierzy ECOWAS. Misji, dodajmy, przyspieszonej, co potwierdziła we wtorek szefowa unijnej dyplomacji Catherine Ashton.
Choć za sensem naszego zaangażowania w Mali przemawia wiele: bezpieczeństwo Europy, współpraca wojskowa z Francją, mandat RB ONZ i wsparcie NATO dla francuskich działań to niemniej poważne są argumenty przeciwko niemu.
Po pierwsze, oznacza to kolejne wydatki z budżetu, bez uzyskania jakichkolwiek wymiernych korzyści ze strony sojuszników, lub chociażby udziału w kosztach z ich strony.
Po drugie, zwiększa to potencjalne zagrożenie atakami terrorystycznymi na polskich obywateli za granicą, a nawet na terytorium Polski.
Po trzecie, misja może okazać się bardziej niebezpieczna i długotrwała niż na to wygląda. Wydaje się, iż ze względu na francuską supremację w powietrzu i przewagę na lądzie dżihadyści mogą wdrożyć strategię walki partyzanckiej, zamachów terrorystycznych i IEDów znaną, m.in. z Afganistanu.
Po czwarte, bierzemy udział w kolejnej nie do końca przygotowanej misji, która może przynieść podobne efekty co operacja NATO w Libii. Podejmując decyzję o stanięciu po stronie powstańców (także dżihadystów z LIFG), należało zabezpieczyć skutki takiej interwencji. Tego jednak nie uczyniono, a ekstremiści, przemytnicy, handlarze narkotykami i bandyci z Libii wraz ze zrabowaną z arsenałów Kaddafiego bronią opanowali północne Mali, umocnili się w Sahelu, a nawet przedostali się na Synaj i do Syrii.
Kto da gwarancję, że islamiści wypierani z Mali nie przeniosą się do Mauretanii, Algierii a może nawet Maroka? Zadaniem polskich ministrów jest właśnie uświadomienie naszym sojusznikom, że powinni wziąć większą odpowiedzialność za swoje czyny. Przy okazji mogliby się upomnieć u sojuszników o finansowe wsparcie dla operacji, które tak na prawdę zagrażają przede wszystkim ich interesom, a nie całej Europie, czy światu.
Marcin M. Toboła