Reklama

Prezydent Syrii w pułapce. Watażkowie i radykałowie chcą wojny

Fragment przemowy al-Dżaulaniego na rocznicę "syryjskiej rewolucji"
Fragment przemowy al-Dżaulaniego na rocznicę "syryjskiej rewolucji"
Autor. Kanał powiązany z HTS

Tymczasowy prezydent Syrii Ahmad Husajn asz-Szara vel. Abu Muhammad al-Dżaulani wygłosił oczekiwane przemówienie po izraelskich nalotach. Utrzymane w pokojowym duchu nie spełniło oczekiwań watażków i radykałów, którzy chcą krwawej wendetty.

Reklama

Po izraelskich nalotach na Damaszek, na ulicach syryjskich miast pojawiły się spontaniczne manifestacje. Pokazują one wyraźnie jak podzielona jest Syria. Arabsko-sunnicka część kraju chce zemsty na Izraelu. Kurdowie wykorzystali walki na południu do demonstracji swojej siły zbrojnej w Rakce, wysyłając sygnał do Damaszku, że nie boją się kolejnej wojny domowej. Druzowie walczyli o przetrwanie, a Alawici – po pogromach i wcześniejszych rządach Assadów – schowali się w cień. Konflikt zbrojny pomiędzy Druzami, Beduinami, a siłami rządowymi - dawną koalicją ugrupowań rekrutujących się z Hayat Tahrir asz-Szam (HTS) obnażył obecną słabość Syrii jako kraju niestabilnego wewnętrznie. Wielu komentatorów upatruje w obecnym rządzie Syrii przyczynę alawicko-kurdyjsko-druzyjskich pogromów, ale sytuacja jest bardziej złożona. Obecny rząd Syrii jest wewnętrznie podzielony na równie silne sprzeczności jak mozaika etniczno-religijna kraju.

Czytaj też

Przysłuchując się oczekiwanej w Syrii przemowie prezydenta asz-Szary miałem przed oczami słynną odezwę Hasana Nasrallaha niedługo po inwazji Hamasu na Izrael. Co prawda, style obu polityków są różne, bo przywódca Hezbollahu był charyzmatycznym kaznodzieją, a Szara jest typem polowego komendanta, ale między wierszami, przekaz obu polityków był podobny – trzymać karabiny przy nodze.

Przypomnę, że świat islamu uznał wówczas Nasrallaha za zdrajcę, co muzułmanie oglądający przemowę skwitowali rzucaniem kapci w telewizory (oznaka zniewagi w tym kręgu cywilizacyjnym). Jakie musiało być zdziwienie Nasrallaha, gdy na jego schron posypały się izraelskie bomby. Podobny odzew przynosi przemowa Dżaulaniego, który musiał się ewakuować z pałacu prezydenckiego, ponieważ nieopodal spadły izraelskie rakiety. Zniknął w kulminacyjnym momencie izraelskich bombardowań – za pewne licząc się z tym, że zostanie zabity w ataku lotniczym (do czego wzywał jeden z izraelskich ministrów), co potęgowało oczekiwania wobec jego słów w czasie kryzysu. Dżaulani nie chciał zostać drugim Nasrallahem, ale gdyby nie przemówił straciłby twarz. A akcja IDF była bardzo poważna.

HTS chce wojny

IDF zbombardował gmach ministerstwa obrony Syrii, co minister obrony Izraela skwitował słowami, że „sygnały się skończyły”. Gdy na Damaszek spadały bomby na ulicy Suwejdy jeden z członków zbrojnego oddziału ex-HTS wymachiwał szablą i odgrażał się, że będzie wszystkim odcinał głowy. Bombardowanie Damaszku, w szeregach ex-HTS, nie przyniosło oczekiwanego efektu. Mało tego, syryjskie MSW ogłosiło zawieszenie broni w Suwajdzie, które było fikcją, ponieważ walki wciąż trwały. Z tzw. strefy buforowej IDF w Syrii wysypywały się kolejne grupy druzyjskich ochotników, które zmierzały by dołączyć do walczących milicji. By wspomóc swoich rodaków. Stan walk na ulicach Suwejdy, w dniu wczorajszym, wskazywał na szykowaną kontrofensywę przez Druzów, ponieważ IDF miał dominację w powietrzu. Zdobycie budynków policyjno-samorządowych przez ex-HTS nie zatrzymało walk. A, żeby zdobyć Suwejdę ludzie Dżaulaniego używali artylerii polowej, wyrzutni rakiet, pojawiły się także informacje o zniszczonych przez IDF syryjskich czołgach. Jeden dzień walk dzielił Syrię od kolejnej wieloletniej wojny domowej, ponieważ eskalacja spowodowałaby wystąpienie zbrojne Kurdów, co uruchomiłoby reakcję Turcji – przepis na kolejną wojnę domową.  

Czytaj też

Syryjska akcja pacyfikacyjna na południu wyglądała jakby wypuszczono przysłowiowego dżina z butelki i walki wymknęły się spod kontroli. Niebawem poznamy bilans strat pod Suwajdą, ale pojawiają się nawet estymacje o śmierci 700 osób. Doliczając do tego zbrodnie wojenne, egzekucje jeńców zaraz się okaże, że walki na południu pochłonęły więcej ofiar niż tzw. wojna dziesięciodniowa, która obaliła Baszszara al-Assada (ówczesne ofiary liczy się między 500 a 1000 zabitych). Pacyfikację Kurdów, Alawitów i Druzów przypisuje się właśnie Dżaulaniemu-Szarze i jego osobistym rozkazom. Za prawdopodobny scenariusz uważam zupełnie inny powód, którym jest brak kontroli nad polowymi watażkami.

Zacytuję Dżaulaniego: „Nie należymy do tych, którzy boją się wojny. Spędziliśmy życie, stawiając czoło wyzwaniom i broniąc naszego narodu, ale interesy Syryjczyków stawiamy ponad chaos i zniszczenie (…) Odrzucamy każdą wewnętrzną czy zewnętrzną próbę siania podziałów. Jesteśmy partnerami, nie pozwolimy żadnej grupie na zniszczenie (…) syryjskiej różnorodności” – stwierdził. Zadeklarował ochronę praw Druzów. Był wyważony i apelował o pokój. Jeżeli przeanalizujemy szlak bojowy Dżaulaniego zauważymy, że był to niebezpieczny dżihadysta, ale zarazem zręczny polityk. Jako emir rebelianckiego Idlib cierpliwie czekał na ofensywę przeciwko Assadowi, pokornie współpracował z Turcją i wprowadzał w tej enklawie kopię rządów z krajów Zatoki Perskiej, gdzie islamizm ma przykryć nowoczesny wizerunek. Tylko, że emir Dżaulani, stylizujący się na arabskiego Zełenskiego, nie jest jedynym war-lordem w swojej organizacji.

HTS był federacją bojówek, gdzie obok nowoczesnych komendantów polowych byli dowódcy z najczarniejszych zakamarków dżihadyzmu. Wojna domowa w Syrii trwała od 2011 roku, a zatem przez czternaście lat wielu jego – obecnie – syryjskich oficerów nie zaznało pokoju. Ostatnie lata przed ofensywą, w Idlib, pokazały że nie są w stanie zaadaptować się do pokoju. Przypomnę, że Dżaulani w Idlib pokonał odziały Hurras al-Din (HAD), które nie chciały mu się podporządkować. Ten węzeł gordyjski polowych dowódców wobec, których ma dług wdzięczności za lata wojny to obecnie jego największa słabość. Pozbycie się tych ludzi będzie oznaczało ryzyko przewrotu pałacowego (wojna w ramach ex-HTS), pozwalanie im na czystki etniczne – nową wojnę domową. Dżaulani-Szara będzie miał problem, by rozliczyć ich za zbrodnie, a z drugiej strony gdy tego nie zrobi zantagonizuje sobie mniejszości etniczno-religijne.

Syria nie będzie Libanem

Za alternatywny model rządów wobec tego co widzimy w Damaszku uważa się demokrację konfesyjną i federalizację Syrii, ale na Bliskim Wschodzie Liban jest przestrogą, a nie wzorem do naśladowania. Nie udał się eksperyment syryjski, ale także nie powiódł się eksperyment libański. Dżaulani-Szara będzie zatem próbował ustroju zbliżonego do tego z czasów Assada, gdy jedna grupa klanowo-narodowo-religijna była u władzy, a reszta musiała się liczyć z twardą ręką władzy. W przypadku Assada byli to Alawici, którzy przedstawiali się jako sojusznicy wszystkich innych konfesji oprócz sunnickich Arabów (z szyitami, Druzami, chrześcijanami etc.). Tworzyli w ten sposób koalicję, która miała utrzymać równowagę w kraju. Spowodowało to też dość mylny pogląd, że Assad chronił chrześcijan – gdy w rzeczywistości kazamaty syryjskie były wypełnione wyznawcami Chrystusa. Ustrój ten był fasadą, a upadek w złym stylu, potwierdził że był to układ klanowo-korupcyjny.

Wszelako epoka Assadów spowodowała poczucie w sunnickiej części kraju, że są prześladowani, co obecnie wzmaga chęć odwetu. Islamiści z ex-HTS to psy wojny. Z wielką ochotą dołączają do każdej operacji militarnej, ale pośród wszystkich „świętych wojen” dżihad przeciwko Izraelowi jest dla nich najważniejszy. Damaszek więc nie tylko ma utrzymać kraj w ryzach by nie rozpadł się na konfesyjne domeny, ale pacyfikować dżihadystyczne nastroje dołów.

Obecny rząd Syrii ma silnego protektora w osobie Recepa Tayyipa Erdoğana – prezydenta Turcji, z którym premier Binjamin Netanjahu musi się liczyć. Choć Netanjahu lubi otwierać kolejne wojenne fronty, to w przypadku Syrii i osłony Druzów musiał liczyć się z reakcją Turcji. Zwłaszcza, że Ankarze zależy na stabilizacji Syrii, bo idzie ku resetowi w stosunkach z Kurdami. Długotrwała wojna oznaczałaby finalne starcie proxy między Izraelem, a Turcją, na syryjskiej ziemi. Z perspektywy USA byłaby to tragedia, ponieważ Izrael to strategiczny sojusznik Waszyngtonu, a Turcja jest drugim krajem Sojuszu Północnoatlantyckiego. Ze wszystkich frontów, które otworzył Netanjahu, w tym ma najmniejsze szanse na wygraną.

WIDEO: Defence24 Days 2024 - Podsumowanie największego forum o bezpieczeństwie
Reklama

Komentarze

    Reklama