Reklama

Geopolityka

Konstytucja pod Putina

Fot. kremlin.ru
Fot. kremlin.ru

Wypuszczane wcześniej przez współpracowników Władimira Putina balony próbne odnośnie przyszłości politycznej prezydenta przyniosły chyba pozytywny wynik, bo Kreml już publicznie zapowiedział zmiany konstytucyjne. Zmiany, które zapewnią Putinowi utrzymanie pełni władzy w Rosji także po 2024 roku, gdy kończy się jego kadencja. Na razie pierwszą ofiarą tego planu padł rząd Dmitrija Miedwiediewa.

Oczekiwano, że Putin w dorocznym orędziu do Zgromadzenia Federalnego odniesie się przede wszystkim do problemów socjalnych i przyzna, że przyszedł czas na zmiany. Zmiany mające poprawić życie zwykłych Rosjan. I faktycznie, zaczął od obietnic. Od rozszerzenia finansowania dzietności w rodzinach i poprawy warunków kredytów hipotecznych po bezpłatne obiady dla uczniów i zasiłki dla rodzin, które mają dzieci w wieku 3-7 lat. Jednak socjalna tematyka była tylko wstępem do zasadniczej części przemówienia. Głównym przesłaniem Putina jest chęć zmian w konstytucji. Zmian, które da facto oznaczają pełne wywrócenie obecnego modelu rządów i tak naprawdę nową ustawę zasadniczą. Proponowane przez Putina zmiany przybliżają Rosję do systemu rządów parlamentarno-prezydenckich. Zwiększają pełnomocnictwa parlamentu, osłabiają prezydenta, faktycznie likwidują niezależność sądów wyższej instancji i wprowadzają do głównego wertykalu władzy nowy element: Radę Państwową z na razie nieokreślonymi kompetencjami.

Putin rozpoczyna proces zmian na długo przed końcem kadencji (2024). Wynikać to może z obaw przed pogarszającą się sytuacją w kraju i możliwymi poważnymi komplikacjami na arenie międzynarodowej. Sądząc po tempie decyzji – w ciągu jednego dnia zapowiedź zmian w konstytucji, zaraz potem dymisja rządu, wskazanie nowego premiera, powołanie grupy, która przygotuje poprawki do konstytucji – Putin chce przyspieszyć transfer władzy. Przeforsować zmiany w ustawie zasadniczej jeszcze tej jesieni, być może połączyć to z wyborami do Dumy. A potem wprowadzić nowy model i przyspieszyć wybory prezydenckie. Putin już by w nich nie startował ale zajmowałby inne stanowisko dające pełnię władzy w Rosji. Obecnie wydaje się, że są trzy możliwości: premier, przewodniczący Dumy, szef Rady Państwa. Z pewnością, jeśli zmiany zostaną wprowadzone, w nowym modelu zdecydowanie zyska na znaczeniu spiker niższej izby parlamentu. Ale wydaje się, że najbardziej prawdopodobne jest objęcie stanowiska szefa Rady Państwa. To doradczy organ istniejący od 2000 r. Teraz Putin może chcieć przekształcić go w rodzaj „super rządu” i stanąć na jego czele. Czy tak faktycznie prezydent Rosji chce zrobić? Więcej będzie jasne, gdy poznamy szczegóły propozycji uprawnień dla Rady Państwa.

Drugie istotne pytanie dotyczy nazwiska następcy Putina na Kremlu. Dymisja Dmitrija Miedwiediewa z funkcji premiera i przesunięcie go na nowo utworzone stanowisko zastępcy prezydenta w Radzie Bezpieczeństwa poważnie zmniejsza jego szanse na prezydenturę. Przynajmniej na tym etapie. Michaił Miszustin, następca Miedwiediewa to z kolei techniczny premier, podobnie jak kiedyś Fradkow i Zubkow. Wiele jeszcze się może zmienić w propozycjach Putina, który właśnie zwiększył sobie możliwość manewru przed 2024 rokiem, ale zbyt wcześnie jest jeszcze mówić o końcowej konfiguracji. Opowiedzenie się jednak przez Putina za zachowaniem „silnej republiki prezydenckiej” sugeruje, że najbardziej prawdopodobny scenariusz to szefowanie Radzie Państwa, z nowymi, szerokimi pełnomocnictwami. Choćby prawem czasowego blokowania decyzji prezydenta i działania ustaw, czy też z realną kontrolą armii i innych siłowików.

Reklama

Komentarze (4)

  1. Stary Grzyb

    Jeżeli zmiany mają faktycznie tak wyglądać, to wynika z tego, że koncepcja anschlussu Białorusi realizowana metodą pokojową, czyli przez wykręcanie rąk Łukaszence, wzięła w łeb, i wchodzi w grę albo metoda przymusu ekonomicznego (co się właśnie objawia w postaci wstrzymania dostaw ropy na Białoruś), albo inwazja militarna. Ta druga wydaje się mniej prawdopodobna (choć Łukaszenka wymienił właśnie najwyższych dowódców wojska), ale niezależnie od tego, o ile ZBiR padł i Łukaszenka już nie chce być jego częścią, to dla Zachodu, w tym Polski, czas byłby najwyższy na zmianę podejścia i rozpoczęcie przeciągania Białorusi na swoja stronę. Jeśli ceną za takie przeciągnięcie miałaby być gwarancja spokojnego panowania i/lub spokojnej oraz dostatniej emerytury dla Łukaszenki, to cena taka byłaby niczym wobec znalezienia się Białorusi wśród państw Zachodu; cenę szczodrego współfinansowania białoruskich reform też warto byłoby zapłacić. Przy okazji - chyba żadnemu innemu narodowi spośród tych, które uzyskały państwowość po zniszczeniu Sowietów, definitywne wyzwolenie z moskiewskiego jarzma i powrót do Europy nie należą się tak, jak Białorusinom.

    1. Stari i mądry

      Problem jest w tym ze zachód nie przejawia inicjatywy by przeciągnąć Białoruś na swoja stronę/

    2. Fak sejk

      I zachód by chciał, i Białoruś by chciała. Tylko jeden błędny ruch i skończą ze scenariuszem Zapad-17, tyle że nie ćwiczeniami. I tego są wszyscy świadomi.

    3. Rhotax

      I tak się tak skończy nie może być inaczej bo drugiej Armii nie dadzą wyszkolić Rosjanie {za dużo będzie nie Rosjan podejrzanych co do lojalności bardziej dla Allaha --uderzaj jak masz czym i jesteś gotowy }.

  2. spoko

    Ludzie Biarorus jest bardziej zsowietyzowana jak Ukraina Moze z 20procent ludnosci popiera droge na zachod reszta tylko do Moskwy

  3. ciekawy

    reaktywuje carat?

  4. bender

    " (...) spiker niższej izby parlamentu" to w tym przypadku jest przewodniczący Dumy Państwowej.

Reklama