Reklama

Geopolityka

Czy warto było organizować szczyt bliskowschodni w Warszawie? [OPINIA]

Fot.  Krystian Maj/KPRM
Fot. Krystian Maj/KPRM

Za nami dwudniowy szczyt w Warszawie, który zamiast polsko-amerykańskim okazał się być w praktyce spotkaniem amerykańsko-izraelskim, na którym zdanie Polski na tematy regionu Bliskiego Wschodu mało kogo interesowało. Sama konferencja nie wniosła wiele nowego, bowiem stanowisko zarówno Stanów Zjednoczonych jak i Izraela na bliskowschodnie problemy, szczególnie Iranu, znane jest od dawna. Najwięcej dowiedzieliśmy się tego, co myślą o nas nasi sojusznicy i domniemani przyjaciele, a więc Amerykanie oraz Izraelczycy. Niestety, nie jest to rzeczywistość, jaką chcielibyśmy widzieć, a co gorsza nic nie zapowiada, aby miało się to zmienić w najbliższej przyszłości i to niezależnie od tego, kto będzie sprawował władzę nad Wisłą.

Według danych MSZ w Warszawie zameldowali się przedstawiciele niemal siedemdziesięciu państw, co samo w sobie jest wynikiem imponującym – trudno wskazać inne organizowane w Polsce polityczne wydarzenie międzynarodowe o podobnym rozmiarze. Gdyby przyjąć bardzo minimalistyczne podejście to bez wątpienia był to prestiżowy sukces, ale trudno oprzeć się przekonaniu, że rozmach imprezy i duża liczba gości to kwestie, które cieszyć mogą co najwyżej domy weselne albo właścicieli restauracji, a nie państwa, które muszą realizować swoje interesy narodowe. Prestiż państwa i jego postrzeganie są niewątpliwie ważne, nie ma co do tego wątpliwości, ale to nie one są decydujące, lecz szeroko postrzegana siła narodowa, pozwalająca kształtować system międzynarodowy zgodnie ze swoją wolą i oczekiwaniami. W tym aspekcie niestety Polska pokazała, że jest graczem z drugiej ligi i raczej nieprędko – jeśli w ogóle – to się zmieni.

Konferencja a Bliski Wschód

Jeżeli chodzi o sam przebieg konferencji to nie padły żadne zaskakujące słowa. Premier Izraela Netanjahu za całe zło obarczył Iran, podczas gdy przemawiający drugiego dnia wiceprezydent Pence połączył różne wątki – fakty, ideologię i manipulacje, by na koniec odnieść się do Iranu jako całego zła na Bliskim Wschodzie. Stanowiło to drastyczne odejście od zapewnień Polski, że konferencja nie będzie miała antyirańskiego charakteru (w co jednak nikt od początku nie wierzył). Pence słusznie zauważył, że Iran podgrzewa konflikty w regionie, chociażby w Syrii – nie jest to żadna tajemnica, a Iran sam do obecności w tym kraju się przyznaje. Pod względem retorycznym Pence naprawdę sprawnie połączył politykę Iranu z przypowieścią o Abrahamie (sic!), koniecznością zwalczania antysemityzmu oraz zapowiedział, że muzułmański ekstremizm zostanie zmieciony z powierzchni ziemi. Było to o tyle ciekawe, że zupełnie nie odniósł się do wspierania radykałów przez Arabię Saudyjską, a tamże umiejętnie – by nie powiedzieć cynicznie – połączył działania Iranu z zamordowaniem Dżamala Chaszodżdżiego. Jest to równie kłamliwe (dziennikarza zamordowali wszak Saudyjczycy) co z punktu widzenia politycznego realizmu zrozumiałe. Biorąc pod uwagę amerykańsko-saudyjską współpracę byłoby skrajnie naiwne sądzić, że Pence skrytykuje Rijad za cokolwiek.

Było do przewidzenia, że spotkanie w Warszawie nie będzie konferencją pokojową, choć taka w pewnym momencie powinna się odbyć – istniejące dwa obozy coraz bardziej podgrzewają emocje i napędzają nienawiść, a ta w pewnym momencie musi albo opaść, albo eksplodować. Celem konferencji w Warszawie było skonsolidowanie obozu amerykańsko-izraelskiego przeciwko Iranowi i to się udało. Stany Zjednoczone przedstawiły swoje cele w regionie i od razu zademonstrowały jak wiele państw te działania popiera – albo aktywnie, albo przynamniej milcząco. Warszawa okazała się również miejscem, w którym doszło do historycznego wydarzenia – oficjalnego potwierdzenia współpracy pomiędzy Izraelem a Arabią Saudyjską, co pokazuje specyfikę i dynamikę regionalnych starć i interesów.

Iran wobec konferencji

Republika Islamska od początku krytykowała plan zorganizowania w Warszawie konferencji, uznając ją za wydarzenie anty-irańskie, które nijak ma się do szukania pokoju. Teheran zaznaczył, że jest zainteresowany rozmowami o sytuacji na Bliskim Wschodzie, ale przy poszanowaniu reguł wzajemności i szacunku, bez presji i gróźb. Co ciekawe, po konferencji irańska prasa jest bardzo oszczędna w komentowaniu wydarzeń w Warszawie – nie jest przypadkiem, że w polskiej stolicy mediów irańskich praktycznie zabrakło, a perskojęzyczni dziennikarze pracowali dla mediów zachodnich. Irańskie agencje koncentrują się obecnie na dwóch tematach – na szczycie Iranu, Turcji i Rosji w Soczi oraz na zuchwałym ataku terrorystycznym na konwój wiozący żołnierzy Korpusu Strażników Rewolucji we wschodniej prowincji Sistan i Beludżystan. Tematem jest także wyjazd ministra spraw zagranicznych Mohammada Dżawada Zarifa na konferencję o bezpieczeństwie w Monachium.

Po wspomnianym ataku prezydent Rouhani powiązał incydent z warszawską konferencją, ale była to jedyna tego typu wypowiedź na tak wysokim szczeblu. Rouhani zaznaczył, że państw wspierających terroryzm na Bliskim Wschodzie należy szukać gdzie indzie i na pewno nie w Teheranie.  Wątek Polski się nie pojawia, bowiem Iran nie uznał naszego kraju za organizatora szczytu i państwo samodzielnie formułujące politykę, lecz za wykonawcę wizji amerykańskiej i izraelskiej. Rzecznik prasowy irańskiego MSZ odniósł się zarówno do konferencji jak i komunikatu końcowego, uznając oba elementy za klęskę amerykańskiej polityki. Bahram Ghassemi stwierdził, że chociaż Stany Zjednoczone próbowały stworzyć szeroką międzynarodową koalicję przeciwko Republice Islamskiej to zdaniem Iranu niewielka liczba państw biorąca udział w warszawskim wydarzeniu, a także niska ranga delegacji, pokazuje, że plan Waszyngtonu nie udał się. Dokument końcowy uznano za bezproduktywny i bez znaczenia. Ghassemi dodał, że nie mogło być inaczej, skoro w konferencji o Bliskim Wschodzie nie brali przedstawiciele nie tylko Iranu, ale również Iraku, Turcji, Syrii, Palestyny i Libanu. Znamienne, że Ghassemi ani razu nie odniósł się do Polski jako aktora stosunków międzynarodowych.

Co z tego dla Polski?

Komentatorzy jeszcze przed szczytem dzielili się na dwie grupy. Przeciwników, zwracających na to, że wiele na nim stracimy – chociażby pogorszymy sobie relacje z Iranem. Drugi obóz stanowili zwolennicy, którzy zaznaczali, że szczyt w Warszawie jest dobry, bo wiele na nim zyskamy. Paradoksalnie obie grupy się mylą. Nie możemy pogorszyć naszej współpracy z Iranem, bowiem ta jest już minimalna. Nie da się zniszczyć czegoś, co nie istnieje. Niektórzy polscy politycy odebrali ten fakt z zadowoleniem, ale to tak jakby cieszyć się z faktu, że nie spali się nam dom, bo jesteśmy bezdomni. Niska wymiana handlowa nie jest powodem do zadowolenia – tym bardziej, że z Iranem handlują niemal wszyscy. To pokazuje jak słaba jest nasza gospodarka i jak bardzo nasi decydenci nie rozumieją, na czym współcześnie polega potęga państwa. To samo tyczy się Iraku, w którym nasze rachityczne wpływy są obecnie wypychane przez Iran.

Po wejściu w życie umowy nuklearnej z Iranem (JCPOA) nasza wymiana handlowa znacząco wzrosła, ale to nie warszawska konferencja, lecz wycofanie się Amerykanów JCPOA przepędziło z Republiki Islamskiej duże polskie firmy energetyczne, ale podobnie postąpiły niemal wszystkie zachodnioeuropejskie koncerny, z francuskim Totalem na czele (nie jest przypadkiem, że na stronie internetowej Biura Handlowego w Iranie ostatnia wiadomość datowana jest na lipiec 2018 roku). Nadal jednak, i warszawska konferencja tego nie zmieni, można z Iranem handlować w pewnych sektorach (tak zwane produkty humanitarne). W idealnym świecie, a przynajmniej w takim, w którym posiada się sprawne i silne państwo, mogące stawiać warunki innym i ugrywać korzyści w zakulisowych negocjacjach, Polska zorganizowałaby szczyt wzmacniając swoją współpracę z Amerykanami, ale jednocześnie byłaby w stanie rozwijać gospodarczą współpracę z Iranem na płaszczyznach, które i tak są wyłączone spod amerykańskich sankcji, chociażby w eksporcie żywności, lekach czy turystyce. Niektóre państwa uzyskały nawet od Amerykanów prawo do strategicznej współpracy z Iranem bez groźby sankcji. Przykładem są chociażby Indie i w mniejszym stopniu Pakistan, które dla Amerykanów są zbyt ważne, by grozić im sankcjami karnymi za współpracę z Iranem. Polska nie może na to liczyć, bo nie ma żadnych argumentów, by uzyskać taki przywilej od Waszyngtonu.

Konsekwencją szczytu w Warszawie nie będzie też zerwanie stosunków dyplomatycznych pomiędzy Polską a Iranem. Polska jest też zbyt nieznanym dla Irańczyków państwem, by skierować „spontaniczny tłum” do zaatakowania naszej ambasady w Teheranie, tak jak uczyniono to z brytyjską (2011 r.) i saudyjską (2016 r.), by w ten sposób próbować na chwilę odciągnąć uwagę irańskiej opinii publicznej od ważnym problemów wewnętrznych. Republika Islamska jest bardzo pragmatyczna i ma świadomość, że wymiana handlowa to droga do jej uratowania w obliczu wewnętrznych trudności gospodarczych, które prowadzą do kolejnych strajków. Skoro w latach osiemdziesiątych Republika Islamska była w stanie prowadzić interesy ze śmiertelnymi wrogami – Stanami Zjednoczonymi oraz Izraelem – a w latach dziewięćdziesiątych przymykać oko na masakrowanie przez Rosjan Czeczenów (a przecież Iran deklaruje bezkompromisową pomoc dla prześladowanych muzułmanów na całym świecie) to przejdzie do porządku dziennego nad konferencją w Warszawie – tym bardziej, że udział w niej Polski był równie duży, co kierownika sali w restauracji podczas firmowej wigilii (znamienne jest, że na przemówieniu premiera Morawieckiego nie zostali izraelscy dziennikarze – niemal wszyscy wybrali się do muzeum Polin).

My a nasi sojusznicy

Zwolennicy organizacji szczytu podkreślali, że możemy zyskać na tym stałą obecność amerykańskich wojsk w Polsce, ale Amerykanie takich deklaracji – nawet przy okazji tego wydarzenia i oczekiwań Warszawy – nie złożyli. Amerykańska ambasador Georgette Mosbacher stwierdziła, że grzeczna Polska może otrzymać „nawet kilkuset” żołnierzy więcej, co nijak ma się do naszych planów, ale pokazuje jak Waszyngton patrzy na nas i jak dobrze wie, że można nas zadowolić mało znaczącymi gestami i pustymi słowami. Prawdopodobieństwo utworzenia Fortu Trump w formie, jaką chciałaby Warszawa, jest niemal zerowa i szczyt tego nie zmieni. Czy są więc dla nas jakieś pozytywy? Jeśli już to jeden – naocznie dowiedzieliśmy się co tak naprawdę myślą o nas państwa niby nam sojusznicze lub przynajmniej zaprzyjaźnione.

Sekretarz stanu Mike Pompeo, tuż po przylocie do Warszawy, napomknął nas, abyśmy wreszcie uregulowali sprawę pożydowskiego majątku – tak jakby była to w ogóle amerykańska sprawa. Premier Izraela tego samego dnia całkowicie zignorował polskie oczekiwania co do konferencji i niewątpliwie celowo powiedział, że w Warszawie budować się będzie wojenna koalicja przeciwko Iranowi. Zapewnienia Polski jakoby konferencja będzie pokojowa i nie będzie wymierzona w żadne państwo zostały podeptane zanim delegaci ustawili się do wspólnego zdjęcia. Później nie było wcale lepiej. Mike Pompeo pochwalił Franciszka Blajchmana, komunistycznego zbrodniarza, który jest ponoć „wzorem odporności polskiego narodu i amerykańskiego ideału, że każdy kto ma duże marzenia, może wznieść się na wyżyny”. Pokazuje to jak bardzo historia naszego kraju jest dla Amerykanów obca i jak bardzo ją lekceważą – amerykańskiej dyplomacji nie chciało się poświęcić kilku minut, by na Wikipedii sprawdzić o kim mowa, a przecież naturalnym gestem i próbą okazania należytego szacunku jest upewnienie się idąc w gości, by nie pomylić gospodarza z lokajem, a pani domu nie uznać za sprzątaczkę.

Ale czy można im się dziwić? Przecież niezależnie jak bardzo obraźliwe pod naszym adresem padną słowa i tak Polska nie zaprotestuje. Na koniec premier Netanjahu miał ponownie obarczyć Polaków współodpowiedzialnością za Holokaust, a Arabia Saudyjska nałożyła embargo na polską wołowinę. Netanjahu równie kłamliwie dodał, że „powstańcom w getcie nikt nie przybył z pomocą”.

Trudno o lepszy prezent dla krytyków współpracy ze Stanami Zjednoczonymi, które robią wszystko, aby popsuć swój wizerunek w państwie, które mieni się amerykańskim sojusznikiem. Może jednak i dobrze, że konferencja się odbyła, bo uzyskana wiedza jest bardzo cenna, choć otwartym pytaniem jest, czy będziemy potrafili ją wykorzystać – nie chodzi tutaj o to, aby obrażać się na Stany Zjednoczone czy Izrael, bo Amerykanie bez Polski sobie doskonale poradzą, a my bez amerykańskiej pomocy dużo gorzej. Alternatywa wizja, pojawiająca się co jakiś czas w mediach, aby zamiast współpracy z Waszyngtonem iść w stronę kooperacji z Iranem, Rosją i Turcją, nie wymaga komentarza. Nie mamy przywileju być państwem neutralnym. Musimy być zaangażowani i mieć sojuszników, ale ci muszą nas traktować poważnie i z szacunkiem. Na szacunek musimy sobie jednak sami zapracować, a póki co nic w tym kierunku nie jest robione. Dotyczy to nie tylko wielkich rzeczy, ale nawet błahych – czy na międzynarodowej konferencji z setkami dziennikarzy przedstawiciele mediów z całego świata nie powinni otrzymać promocyjnych materiałów w języku angielskim o naszym kraju? czego jednak oczekiwać od Ministerstwa Spraw Zagranicznych, które nie potrafiło nawet wysłać emaila do dziennikarzy o otrzymanej akredytacji...

Reklama

"Będzie walka, będą ranni" wymagające ćwiczenia w warszawskiej brygadzie

Komentarze (101)

  1. maxymilian

    ważny wynik- kompromitacja Polski

  2. I ty Brutusie

    Czy Cezar, wiedząc co szykuje Brutus, dalej uważałby go za przyjaciela i sojusznika? Czy możemy liczyć na to, że obecny rząd w Polsce wyciągnie wnioski z odkrycia, kto jest dla Polski Brutusem i zacznie pilnować pleców? Czy możemy liczyć, że dokona zwrotu w kierunku sojuszu z Chinami albo ogłosi neutralność jak Szwajcaria? Raczej możemy spodziewać się, że po kolejnych ciosach przyjacielskich, będzie powtarzać tylko: "I ty Brutusie...?", "I ty Brutusie...?, "I ty Brutusie...?" A im zdobędzie liczniejszą reprezentację w eurowyborach, tym większego konia trojańskiego w Unii Europejskiej wybuduje, wcale nie dla Polski obrony, a na pewno Polski kosztem... Dlatego lepiej poprzeć w głosowaniu takich, którzy nie będą na leżąco pucować butów dla mocarstw... (na przykład kukizowców).

  3. Realista

    Cezar, Cezar - ja nie potrzebowałem tego szczytu o Iranie bez Iranu, żeby się przekonać o jego szkodliwości - zwłaszcza dla Polski. Natomiast społeczeństwo polskie jako całość - TAK - POTRZEBOWAŁO - twardego dowodu niezmiennie wrogiej polityki Izraela - i niezmiennego żyrowania jej przez USA. Skutki długofalowe zmiany świadomości społecznej się kumulują - i po przekroczeniu punktu krytycznego, dadzą wynikowo [przez wybory, raczej nie przez tumulty uliczne] zasadniczą zmianę polityki Polski względem hegemona i jego pupilka. Czy w tych, czy w raczej przyszłych wyborach? - im później, tym ostrzej. Z docelowym zbalansowaniem Waszyngtonu Pekinem, a Pekinu Waszyngtonem - i w TAKIEJ sytuacji - braniem od OBU supermocarstw naraz - i z marginalizacją ich rękami Berlina, Kremla, Tel Avivu. Proszę zrozumieć - społeczeństwo polskie reaguje inaczej, niż rosyjskie - niby trudniej je "wzbudzić" do działania - ale z drugiej strony jest o wiele bardziej podmiotowe i przyjmujące na siebie odpowiedzialność za politykę na górze i losy Polski - gdy uzna sprawy za przekraczające próg tolerancji. To poniekąd dziedzictwo zaborów i okupacji i marionetkowości reprezentacji rządowej za PRL czy post-PRL. Społeczeństwo rosyjskie [czy niemieckie] jest znacznie bardziej "propaństwowe" czy raczej "prorządowe" - ale skutkiem tego jest bierność wtedy, gdy trzeba reagować oddolnie w imię racji stanu - bo to jest cedowane przez społeczeństwo na rząd. Owszem - tumulty z przyczyn niezadowolenia są nawet częstsze w tych społeczeństwach - ale mają bardziej przyziemny, powierzchowny, konsumpcyjny charakter. Oczywiście inny w Niemczech, inny w Rosji - bo i poziom życia zupełnie różny [zwłaszcza na prowincji] - ale mechanizm w istocie ten sam.

  4. Cezar

    @Realista Jeśli potrzebowaliście antyirańskiego szczytu aby dowiedzieć się, że dla USA jesteście tylko pachołkiem to znaczy, że z REALIZMEM nie macie nic wspólnego. Natomiast wojnę z Izraelem wywołaliście sami za pomocą słynnej nowelizacji ustawy o IPN. To, że wśród Polaków zdarzali się szmalcownicy, którzy wydawali Niemcom Żydów to od czasu II WŚ wiadomo. Izrael też o tym wiedział. Ale do czasu objęcia polskiej polityki zagranicznej przez rząd PiS, temat ten w relacjach polsko-izraelskich nie istniał. Dopiero rząd PiS wywołał go do tablicy. Za co dostał solidnego kopniaka. A na świecie, zamiast o prawdziwych sprawcach Holocaustu, mówi się teraz tylko o Polakach-szmalcownikach. Naprawdę, warto było tak się zaorać?

  5. Anastazy

    Czyli jedyna realna, choć niezaprzeczalnie trudna droga to przyłączenie do Polski Ukrainy i Białorusi oraz ewentualnie Litwy, chociaż tu raczej wątpliwe i reprezentowanie naszych słowiańskich państw z zupełnie innymi argumentami w postaci znacznie większej armii i potencjału mobilizacyjnego. Ukraina i Białoruś chętnie dołączą do kręgu UE dzięki nam, natomiast największa trudność - rozsądny prezydent decydujący o polityce zagranicznej i premier w polityce wewnętrznej. Mamy spore bogactwa pod ziemią i stosunek pozostałych państw do naszej trójki może być moderowany zachętami do wydawania koncesji na wydobycie. A my nie będziemy szantażowani tylko będzie się z nami rozmawiało jak z poważnymi krajami np. Turcją. Te państwa to nasi najbliżsi krewni genetyczni i lepiej się z nimi dogadać niż być małym i biednym państwem, które jest pomiatane przez wszystkich "sojuszników". Poza tym zagrozimy, że państwo którego służby specjalne będą manipulowały czymkolwiek na naszym terenie dostanie zakaz prowadzenia działalności gospodarczej na naszej ziemi na okres 20 lat. Cała reszta jest do zrobienia, ściągamy wielki chiński bank, który rozrusza naszą gospodarkę a zwłaszcza nowoczesne technologie pod zastaw tego co mamy pod ziemią. Także szybkie dozbrojenie, zakupy za gotówkę są w każdym kraju mile widziane, mamy potencjał i przeszkalamy mężczyzn i kobiety w posługiwaniu się bronią i elementach musztry. W każdym domu karabin z amunicją w skrzyni na szyfr i ludzie są szczęśliwi a państwo się bogaci!

  6. Realista

    Cezar - WARTO BYŁO. Przynajmniej w praniu wyszło, kto jest kim wobec Polski i Polaków. Wszystko można nadrobić i tak się odkuć w druga stronę, że za jakichś czas i Waszyngton i Tel Aviv będą żałowali swojej bandyckiej hucpy. Kwestia, by zacząć od strategicznego kroku, który kopnie w cały ten stolik - od pozyskania atomu. Za każda cenę i każdym sposobem. Biadolenie zostaw przedszkolakom, szkoda czasu na przezywanie i rozdzieranie szat.

  7. Cezar

    Zdecydowanie nie warto było. Przegraliśmy tę imprezę na wszystkich możliwych frontach. Amerykanie pokazali nam, że traktują nas jak pachołka. Izrael nie może nam darować ustawy o IPN i upokarza polityków PiS przy byle okazji. Zresztą, pokłócić się z Izraelem podczas antyirańskiego szczytu to już jest wyższa szkoła jazdy. Wyższe frajerstwo. Na dodatek rozleciała się Grupa Wyszechradzka. To znaczy istnieje, ale bez nas. Przywódcy Węgier, Czech i Słowacji nie mieli żadnych oporów aby polecieć do Izraela na rozmowy z premierem tego kraju. Wygląda na to, że członkowie Grupy Wyszechradzkiej również nas nas leją. Jak i cała Europa w tej chwili. Może już nie organizujmy żadnych szczytów, nie kompromitujmy się.

  8. Realista

    TAK. WARTO BYŁO. ZDECYDOWANIE. Lekcja kosztowna, ale trudno - teraz trzeba wyciągnąć z niej wnioski. Do końca. A wniosek jest jeden - ale za to STRATEGICZNIE ZASADNICZY - Polska musi za wszelką cenę i każdym sposobem zdobyć broń jądrową. To nie my mamy zastanawiać się, co z nami przykrego chcą zrobić inni gracze [a chcą np. dokonać zbankrutowania na 300 mld dolarów, a potem - logicznie w sposób nieunikniony - dokonać wrogiego przejęcia], tylko inni gracze mają się zastanawiać, jak tu grzecznie i partnersko załatwiać sprawy z Polakami, a zwłaszcza, jak nie nastąpić na odcisk Polakom. Państwu z atomem nikt nie grozi. Państwo z atomem jest realnie suwerenne. Polska to dla Chin PARTNER - co Chiny potwierdziły strategicznym traktatem z 20 grudnia 2011, nadając Polsce status państwa o specjalnym znaczeniu strategicznym dla Chin. Z prostego powodu geostrategicznego - NADAL NIEZMIENNIE aktualnego [wszelkie aresztowania szpiegów Huawei są na poziomie STRATEGICZNYM BEZ ZNACZENIA] - Polska jako bufor trzymający w ręku kluczowy styk Rimlandu i Heartlandu Eurazji - czyli lądowy przesmyk bałtycko-karpacki - GWARANTUJE Chinom, samym swoim istnieniem, że nie powstanie silniejsze od Chin supermocarstwo od Lizbony do Władywostoku. I dlatego Chiny na pewno sprzedadzą Polsce atom - zapewne poprzez Pakistan. I zrobią to - w swoim własnym egoistycznym i jednocześnie skrajnie żywotnym interesie i w imię najbardziej elementarnej racji stanu Chin. Najlepiej zrobić to pod stołem - metodą faktów dokonanych. I nie trzeba środków przenoszenia - w naszej sytuacji lepiej, aby specjalsi mogli na terenie danego agresora odpalić głowice w jego najczulszych strategicznie miejscach. Czyli strategia maksymalnie "cichego" i jednocześnie maksymalnie skutecznego ASYMETRYCZNEGO odstraszania. I żeby było jasne - nie o to chodzi, żeby odpalać głowice, tylko żeby sama groźba powodowała tak skuteczne realne odstraszanie strategiczne, że agresor zrezygnuje z ataku na Polskę w fazie planowania. I żeby głowic NIE TRZEBA BYŁO ODPALAĆ. "Si vis pacem, para bellum" - stare, dobrze sprawdzone w wielowiekowej praktyce rzymskie porzekadło.

  9. mccarthy

    Patrząc na całe spektrum komentarzy, mamy tu zwolenników opcji rosyjskiej, amerykańskiej, berlińskiej itp. Ktoś zada pytanie, dlaczego nie będziemy działać na rzecz "opcji polskiej"? Odpowiedź jest prosta: bo nie jesteśmy w stanie. Polska ma to nieszczęście, że jest wciśnięta między dwa byty polityczne o większych możliwościach gospodarczych i wojskowych – mowa tu oczywiście o Niemcach i Rosjanach. Jeśli spojrzymy na historię naszego kraju, na dłuższą metę równorzędną walkę byliśmy w stanie podjąc tylko z Rosjanami, z Habsburgami zawsze będąc o krok do tyłu, a Hohenzollernów lekceważąc tylko po to, by niedługo później kraj o kilkukrotnie mniejszej populacji miał kilkukrotnie większą gospodarkę i armię. A przecież Austria i Prusy były tylko forpocztą, jednymi z wielu (choć najsilniejszymi z nich) państw niemieckich. W przypadku Rosji, przez wiele wieków rywalizacja ta była zamrożona na wskutek najazdów mongolskich i podporządkowania Rusi Tatarom, co skrzętnie w XIV wieku wykorzystali Litwini, masakrując kolejnych księciów z nadania i tworząc ogromne powierzchniowo państwo, które potem sobie, bądź co bądź, podporządkowaliśmy. Historia uczy więc, że na Zachodzie nie mamy czego szukać, że ewentualnych korzyści politycznych należy szukać na wschodzie, koncentrując się na wyszarpywaniu z rąk silniejszego gracza kolejnych sfer, samemu starając się stracić jak najmniej. Prawda jest taka, że ani USA, ani Niemcy, ani Rosja nie patrzą na nas jako na partnera, bo nie mamy żadnej karty, której udział należy w 100% do nas, i której moglibyśmy użyć z większą dla innych niż dla nas stratą. Tym czymś z pewnościa byłyby łupki, ale rzeczywistość ostudziła nasze nadzieje, choć w przyszłości wciąż może być to czynnik który dałby nam możliwość dużo większej asertywności w polityce zagranicznej (10-15 a może i więcej mld m3 krajowego wydobycia w ujęciu rocznym jest jak najbardziej możliwe, przy odpowiednich nakładach oczywiście). Ale co poza tym? Energatycznie wciąż jesteśmy zależni od Rosji. W kwestii gazu to się zmienia, ale wciąż dochodzi węgiel (choć tylko połowicznie) i ropa naftowa. Gospodarczo – jak z resztą cała Europa – zależymy od Niemiec. W warunkach ograniczonej siły sprawczej względem tych dwóch bytów, należy szukać przeciwwagi na zewnątrz, i tu też dużego wyboru nie ma – poszczególne kraje Unii Europejskiej są w takiej samej, a często znacznie większej zależności od Niemiec, a przeciwwagi wolą szukać... w Moskwie oczywiście – tanie surowce, większa siła sprawcza takich relacji (relacje z Rosją są w UE tak drażliwym tematem, że z marszu stają się bardziej istotne od tych wewnątrzunijnych, pomijając może porozumienia regionalne typu trójmorze, ew. porozumienia państw Południa strefy euro), i można tak wymieniać. Można łatwo wywnioskować, że taką przeciwwagę mogłoby dać USA bądź Chiny. Jaki wybór pomiędzy tymi dwoma? Na razie, mimo że może być to szok dla co po niektórych, zdecydowanie więcej zyskujemy na relacjach ze Stanami, aniżeli mielibyśmy zyskać w przypadku Chińczyków. Ci prowadzą bowiem politykę pełnego podporządkowania, bardziej agresywną i jeszcze mniej sentymentalną niż Amerykanie. Bilans handlowy z USA? Mamy prawie 3 mld nadwyżki. Bilans handlowy z ChRL? Eksportujemy za mniej niż 2 mld, importujemy za ponad 20. Totalna dominacja gospodarcza. Czym konkurujemy w UE? Solidnością i niskim kosztem usług. Chińczycy dorzucają do tego większe zaawansowanie techniczne i jeszcze niższa cenę. A rynek znają na wylot, bo ich wywiad gospodarczy jest najlepszym na świecie. Sam szczyt nie byłby błędem, gdyby nie... No właśnie. Kto ciągle wpada między wódkę a zakąskę? Odpowiedź nasuwa się sama, i jest to Izrael. Po raz kolejny relacje z Polską są instrumentalnie przez nich wykorzystywane na rzecz ich podwórkowej, wewnętrznej polityki. Netanjahu, gdy podpisał porozumienie z nami kończące "kryzys" związany z ustawą o IPN, w kraju mało nie został zlinczowany, że "tak bardzo nam ustąpił". Antypolski elektorat jest tam dość spory, propolski praktycznie zerowy, zagrywki na zasadzie "kto bardziej udowodni, że Polska mniej znaczy dla USA niż my, że Polacy są tacy i owacy" sa niepoparte niczym innym, niż personalnymi ambicjami poszczególnych polityków. Tak więc mamy Polskę, która ma bardzo dobre relacje z USA i gości ich, oraz ich sojuszników na swoim neutralnym (dla Bliskiego Wschodu) terytorium. Co było celem tego szczytu tak w ogóle? Na pewno wspomniany wcześniej przez Kushnera "deal stulecia", czyli uregulowanie (w końcu) kwestii palestyńskiej. To umożliwiłoby odciążenie USA w regionie, poprzez otwarcie furtki dla współpracy Izraela i państw arabskich, a antyirańskich. Kolejna rzecz – porozumienie Kuwejt – Arabia Saudyjska. Cel ten sam, unormowanie stosunków skłoconych państw, celem wypracowania jakiegoś jednolitego stanowiska. Jeśli te rzeczy doszłyby do skutku, nasz wizerunek mógłby tylk ona tym zyskać (i to bardzo) – jako kraju gospodarza, który był w stanie zorganizować konferencję kluczową z punktu widzenia układu sił na Bliskim Wschodzie. Tak się jednak nie stało. Pytanie, czy zależało to od nas? Raczej nie. Tyle, że realnie mieliśmy wybór: albo zorganizujemy konferencję, która odniesie sukces, albo go nie odniesie i wszyscy o niej zapomną, albo nie zrobimy nic. No więc, co mogło się wydarzyć? Wtedy właśnie do Polski wpada premier Izraela, Benjamin Netanjahu, i mówi, że nie ma co do tego żadnych wątpliwości, że Polacy mordowali Żydów i są współodpowiedzialni za Holocaust, zaś na samej konferencji pokojowej otwarcie mówi, że jego celem jest... wojna z Iranem. Jeśli ktos myśli, że PiS robi buraczaną politykę, to proszę to teraz zestawić z tą izraelską. Ich przywódca przylatuje w gości i obraża prawie 40 mln obywateli kraju gospodarza, uderzając w najbardziej haniebny sposób, w czuły punkt chyba wszystkich Polaków, tylko po to, by nabić sobie dodatkowe 3-4% poparcia w sondażach. My jesteśmy przy nich mistrzami taktu i wzorem kultury politycznej. Relacje z państwami UE? Znów, gdyby konferencja zakończyła się powodzeniem, mielibyśmy łatkę sukcesu, na który inni w Europie nieco kręca nosem. Zawsze jest to jakiś wzrost znaczenia i prestiżu. Teraz patrzą na na całą sytuację z rozbawieniem, i choć wiele nie straciliśmy, musimy wziąć się do roboty, żeby posprzątać brudy po Izraelu. Wnioski? Twarda polityka wobec Izraela. Odwołaliśmy spotkanie V4 w Izraelu na dzień dobry (dobry ruch). Krok pierwszy. Krok drugi? Chyba nie ma lepszego momentu, by przyjąć ustawę reprywatyzacyjną, która wykluczyłaby roszczenia żydowskich rodzin w stosunku do Polski (choć ustawy takiej raczej nie będzie). Krok trzeci... czy będzie potrzebny? Raczej nie, bo wiele do zyskania nie mamy. A do stracenia – owszem.

  10. criss

    jednak parę polskich firm stara się prowadzić interesy z Iranem nie tylko handlowe ale i produkcyjne. i dostali solonym śledziem z beczki w pysk. samochody nie mogą przejechać granicy, przychylność lokalnych władz jest równoważona przez nieprzychylność państwowych. nie ma to jak chore wyobrażenie o stosunkach politycznych i gospodarczych między państwami w głowach doktorów i profesorów obecnego rządu.

  11. zaciekawiony

    Czy ktokolwiek może mieć jeszcze wątpliwości czy było warto? Chociaż jest pewna logika w stwierdzeniu, że dzięki temu szczytowi może niektórym się oczy otworzą na to jakie są rzeczywiste relacje Polski z jedyną demokracją BW...

  12. MAX13

    „Na tak postawione pytanie w tytule, można odpowiedzieć” TAK WARTO BYŁO, bo nareszcie widać, co warte są porozumienia zawarte z Izraelem. I może sól trzeźwiąca dla tych, co chcą kupować cokolwiek z tego kierunku może nie będą mieć kaza. Całe szczęście, że ktoś poszedł po rozum do głowy i IMI podziękował.

  13. Saracen

    Czy warto było? No to podsumujmy 1) amerykańska dziennikarka stwierdziła, że w powstaniu w getcie warszawskim żydowscy bojownicy walczyli przeciwko niemieckiemu i polskiemu reżimowi 2) Mark Pompeo, szef amerykańskiej dyplomacji, zasugerował polskim władzom aby przygotowały ustawę regulującą zwrot mienia pozostawionego w Polsce przez ofiary Holocaustu 3) premier Izraela stwierdził, że naród polski współpracował z niemieckim reżimem w mordowaniu Żydów To trzy najważniejsze teksty z tego szczytu, słowa poszły w świat. Daliśmy się namówić na organizowanie tej imprezy a najważniejsi jej uczestnicy napluli nam w twarz podczas jej trwania. Popsuliśmy relacje z Iranem, z którym dopiero co zaczęliśmy współpracować w zakresie surowców energetycznych. USA pokazały, że nie traktują nas poważnie. Izrael od czasu awantury o ustawę o IPN, nie cacka się w relacjach z nami. Na Europę wypięliśmy się bo uważamy się za wielkiego sojusznika USA. W efekcie zostaliśmy sami. Jest ktoś, kto na wypadek W, będzie chciał umierać za Warszawę? ... Wiecie co jest najgorsze? Że Holocaust to sprawka Niemców. To Niemcy go zaplanowali i przeprowadzili. Tymczasem w dzisiejszych czasach, jeśli jest mowa o sprawcach Holocaustu, to najgłośniej mówi się o ... Polakach. Nasza infantylna polityka zagraniczna zdejmuje z Niemców, krok po kroku, odpowiedzialność za Holocaust. A geografia jest przeciwko nam. Auschwitz, symbol zagłady Żydów, jest na terytorium naszego kraju. Nie wygramy tego. Będzie tylko gorzej...

  14. Ćwok

    Na tak postawione pytanie w tytule, można odpowiedzieć, że trzeba poczekać. Autor chyba przeoczył wrażenie, że Amerykanie szukali milczącej zgody od uczestników  szczytu na rozpoczęcie wojny z Iranem rękami Izraela.  Izrael z chęcią by "zaorał" rakietami i bombami cały Iran .

  15. gegroza

    Bardzo dobry , nie pudrowany tekst. Tylko wnioski błędne a właściwie żadne. Jak mamy sobie zapewnić szacunek ? Trzeba w końcu trzasnąć pięścią w stół. Bo właśnie jeśli będziemy twierdzić że USA bez nas sobie poradzą a mu bez nich nie właściwie kończy dyskusję. Właśnie takimi stwierdzeniami sami się wystawiamy na poniżenia a co gorsze takze na szantaż !

  16. Ciapuła

    Odpowiedź "czy warto było organizować" nie jest jednoznaczna ale wychodzi że jednak nie warto było się wystawiać na kopy ze strony Iranu, Amerykanie jak zwykle posłużyli się nami jak nie przymierzając "pożytecznymi idiotami" załatwili swój deal- nas olali - nie zyskaliśmy nic nasza pozycja jest taka jak pana Dudy przy biurku prezydenta USA "na petenta" mimo ze złożyliśmy ofertę na Himarsy skłóciliśmy się z całą Europą zostaliśmy potraktowani "po amerykańsku" można by się zapytać jak długo jeszcze będziemy się uczyć, jak długo?

  17. Jacenty

    Zobaczymy czy ceną za zwiększoną obecność amerykańskiego wojska nie będzie udział w ekspedycyjnej awanturze do Iranu. Oby nie

  18. Edmund

    Ludzie dajcie już spokój z tymi żalami. W końcu nikt nam nie kazał kupować systemu Himars ani Patriotów - to my chcieliśmy. Były i są dostępne inne opcje. Nie możemy oczekiwać, aby technologie opracowywane przez dekady, na które wydano mld USD, przekazywać nam w tej samej cenie, co zakup kilkudziesięciu sztuk produktów. W wielu dziedzinach mamy solidne podstawy i technologie, których nie rozwijamy, za to tworzymy struktury biurokratyczne, w które pakujemy kasę i kasa w nich się rozpływa, bez żadnych efektów. Rosomak do dziś nie został odpowiednio dozbrojony, a ile to lat minęło ? Ostatni przykład to grafen. Po co nam technologie i licencje, jak nic z tym nie robimy.

  19. mobilny

    Laik pelna zgoda. Zamienilismy jednego pana na drugiego. Ten pierwszy dawal choc wiecej swobody w wewnetrzych kwestiach. Adam nie chodzi o reakcje Iranu. Mysl chlopie a jak nie wiesz o co chodzi to milcz.

  20. ADAM

    nie warto!!!! naszego odwiecznego sojusznika - PERSJĘ obraziliśmy.

  21. Karkses

    Dlaczego niby opcja Turcja-Iran-Rosja nie wymaga komentarza? Moim zdaniem wymaga i to jak najbardziej bo po zrezygnować z sentymentów w prowadzeniu polityki zagranicznej i zacząć lawirować. Autor zapomina, że właśnie przez to że USA sobie świetnie poradzą bez nas, a my bez nich nie, nie mam co liczyć na ich szacunek bo niby po co? To my musimy skamleć o ich uwagę bo inaczej mogą nas zostawić. Co innego gdybyśmy wreszcie zaczęli lawirować, zaprosili Erdogana np. na wizytę do Polski i zacieśnili współpracę z Turcją, to samo z Rosją ale by opadła USA szczęka gdyby się okazało że kupilibyśmy od Rosjan jakiś system rakietowy. Pokazalibyśmy wtedy, że mamy jakiś wybór i wtedy trzeba byłoby o nas konkurować. Nie mówię że zaraz mamy budować silne sojusze z Rosją czy Turcją albo Iranem bo to oczywiście egzotyka, róbmy po prostu ze wszystkimi dobre interesy i nie stawiajmy się tak zdecydowanie po jednej stronie bo to nas wpycha w wojnę. USA nigdy nie będą nas szanować skoro sami podajemy się im na talerzu na który mogą swobodnie pluć.

  22. ziębik ocieplik

    o czym była rozmowa przy tamtym stole. czemu znowu nie było dziennikarzy

  23. student psychotroniki

    Jasne że warto było, a czym pikantniej tym lepiej. Dzięki temu miliardy ludzi usłyszały o "ważnej konferencji in Poland" a kraj staje się ważny gdy ludzie o nim myślą.

  24. Laik

    Edmund bylismy wasalem rosji. Moze bialorus utracila czesciowo niezaleznosc. Ale teraz my jestesmy wasalem usa robimy co chca kupujemy ich sprzet walczymy w ich wojnach historia lubi sie powtarzac. Niepatrz za lasem jak masz pod nosem. Demokracja i niepodleglosc umarly w polsce w 1989r. W raz z upadkiem komunizmu taki pstryczek od losu.l Lata wolnosci polakow to lata walki z komunizmem. Po 89 r sprzedano Polske zachodowi. Przeszlismy pod inna okupacje okupacje imperialistow. Polska od 1939r nie jest wolnym krajem zmienia sie okupant. Jestesmy zalezni od zachodu tak jak bylismy zalezni od rosji

  25. bolo

    Cóż, trzeba przyjąć polską wersje rosyjskiego powiedzenia: Najlepszym sojusznikiem Polski jest Wojsko Polskie.

Reklama