Reklama

Asymetryczny sojusz Chin i Rosji [OPINIA]

W bipolarnym świecie miejsce Chin nie jest w wolnym świecie, a to w sposób naturalny determinuje istnienie sojuszu między Pekinem a m.in. Moskwą. Nie będzie to jednak układ równorzędnych partnerów, a Chiny starają się wykorzystać osłabienie i izolację Rosji, tak jak wcześniej zrobiły to z np. Iranem. Tymczasem Rosja stoi przed brakiem politycznej alternatywy.

Autor. mil.ru.
Reklama

Wojna na Ukrainie - raport specjalny Defence24.pl

Reklama

Wypowiedzi przedstawicieli chińskich władz na temat wojny na Ukrainie nie pozostawiają wątpliwości po czyjej stronie opowiadają się Chiny. Choć Pekin nie poparł rosyjskiej inwazji i formalnie opowiada się za poszanowaniem integralności terytorialnej Ukrainy, to nie robi jednak nic by wywrzeć na Rosji presję. Co więcej, Chiny ostro krytykują presję wywieraną przez Zachód na Rosję, a za inwazję winią USA i NATO, forsując absurdalną (i charakterystyczną dla wszystkich wrogów wolnego świata) narrację, że powodem inwazji były „uzasadnione obawy bezpieczeństwa" Rosji, związane z ekspansją NATO na wschód, co jakoby miałoby być zagrożeniem dla Rosji.

Zobacz też

Takie podejście Chin wynika jednak nie tylko z oczywistej skłonności do atakowania arcyrywala tj. USA, którego wpływy  Pekin od dawna stara się wypierać na całym świecie, zastępując je swoimi, a także wspierania potencjalnego wasala (Moskwy), lecz jest też rezultatem starcia dwóch wizji systemu międzynarodowego. Z jednej strony Chiny, podobnie zresztą jak Rosja, odwołują się do westfaliańskiego paradygmatu klasycznego realizmu, w którym anarchia systemu porządkowana jest przez siłę. Innymi słowy, kto ma więcej siły, ten może więcej, a pokój determinuje równowaga miedzy mocarstwami w multipolarnym świecie. Państwa, które nie są mocarstwami, nie mają suwerennych praw do wchodzenia w sojusze, lecz powinny podporządkować się ustalonej przez mocarstwa równowadze. W tej wizji nie ma też miejsca na jakąkolwiek aksjologię, a w szczególności odwoływanie się do takich wartości jak wolność czy demokracja, a stymulowanie prodemokratycznych przemian ustrojowych w państwie uznawanym za część obozu innego mocarstwa jest zbrodnią przeciwko równowadze, a zatem również przeciwko pokojowi.

Reklama

Stosując takie podejście, wniosek, że to USA i NATO odpowiadają za wojnę na Ukrainie staje się logiczny. Tyle, że z perspektywy wolnego świata takie podejście jest niedopuszczalne. Warto przy tym zwrócić uwagę, że takie państwa jak Chiny, Rosja i wszelkiego rodzaju inne reżimy autorytarne, a także ich sieć dezinformacyjna, działająca w wolnym świecie, a złożona ze świadomych agentów oraz pożytecznych idiotów, ze szczególną zajadłością zwalcza pojęcie wolnego świata. Nic dziwnego, bo liberalny paradygmat systemu międzynarodowego, zwłaszcza w wersji neotrumanowskiej, zagraża ich porządkowi i wizji świata.

Skupieni wokół Harry'ego Trumana liberałowie zimnowojenni stworzyli koncepcję „żywotnego centrum", którym było USA. To „żywotne centrum" było jądrem wolnego świata budowanego na ideowym fundamencie wolności i demokracji. Było to jednocześnie rozwinięcie wilsoniańskiego liberalizmu tj. wizji systemu międzynarodowego opartego na liberalnych wartościach tj. w szczególności demokracji, wolnym handlu i instytucjonalizacji współpracy międzynarodowej. Ta wizja ostatecznie poniosła klęskę, gdyż była za bardzo idealistyczna. Zimnowojenni liberałowie ją „uzbroili". Odrzucili założenie, że demokracje nie powinny być agresywne w ogóle i powinny wciągać państwa na niższym poziomie rozwoju ustrojowego do współpracy, pokazując w ten sposób korzyści z funkcjonowania w liberalnym systemie międzynarodowym. Zamiast tego zimnowojenni liberałowie wskazali wroga: Imperium Zła, czyli ZSRR oraz komunistyczną ideologię jako główne zagrożenie dla wolnego świata. Zadaniem „żywotnego centrum" była z jednej strony nieustanna ekspansja (rozumiana nie jako podbój, lecz wciąganie do wolnego świata kolejnych państw poprzez inicjowanie w nich transformacji ustrojowej), a z drugiej strony powstrzymywanie ekspansji Imperium Zła. Warto dodać, że częścią tej doktryny była zasada stosowania podwójnych standardów i to w dwojakim znaczeniu. Z jednej strony chodziło o rewizjonistyczne podejście do teorii demokratycznego pokoju, poprzez wprowadzenie zasady, że państwa demokratyczne inne standardy stosują między sobą (w szczególności nie odwołują się do przemocy), a inne wobec państw niedemokratycznych (wobec których mogą, a nawet powinny być agresywne). Z drugiej strony chodziło o dopuszczalność współpracy z niektórymi reżimami autorytarnymi o ile służyło to powstrzymywaniu komunizmu, uznawanego za główne zagrożenie dla wolnego świata.

Reklama

Powyższe uwagi dotyczące sytuacji sprzed niemal 80 lat pozwalają zrozumieć obecną rzeczywistość, gdyż historia zakręciła koło. Warto przy tym pamiętać, że doktryna Trumana była fundamentem długotrwałej walki, która ostatecznie zakończyła się zwycięstwem wolnego świata. Nie było ono jednak trwałe i obecnie wróciliśmy do punktu wyjścia. Obecny prezydent USA Joe Biden jeszcze w czasie kampanii wyborczej nakreślił neotrumanowską wizję systemu międzynarodowego w głośnym, choć w Polsce niedocenionym, artykule w Foreign Affairs. Została ona potwierdzona przez Bidena w czasie jego wizyty w Warszawie i w tym właśnie kontekście należy rozumieć jego słowa o  tym, że czeka nas długa walka. Nie chodzi bowiem tylko o wojnę na Ukrainie, która jest tylko bitwą w tej walce, ale o nową zimną wojnę, której celem jest zniszczenie nowego Imperium Zła. Warto przy tym pamiętać, że gdy 2 lata temu Biden pisał swój artykuł, to jako jądro tego nowego Imperium Zła postrzegany był Pekin i choć obecnie Rosja upomniała się o prymat w hierarchii wrogów wolnego świata, to w długiej perspektywie Moskwa i tak zostanie sprowadzona do roli chińskiego wasala.

Zobacz też

Percepcja Chin była do niedawna jednym z kluczowych punktów spornych między USA a jego europejskimi sojusznikami, w tym również w Europie Środkowo-Wschodniej (format 16+1). O ile USA od dawna postrzegają chińską ekspansję jako wyzwanie, o ile nie zagrożenie, to Europę, z Niemcami na czele, kusiła wizja handlowych korzyści wynikających z chińskiego projektu Pasa i Szlaku. Efektem tego było zawarcie w końcu 2020 r. umowy inwestycyjnej między UE a Chinami, która kilka miesięcy później została zamrożona za cenę amerykańskiej zgody na Nord Stream 2. Wbrew niektórym opiniom nie było to wówczas ustępstwo czy oznaka słabości administracji Bidena wobec Rosji, lecz ustępstwo wobec Niemiec w celu nie dopuszczenia do kolejnego wzmocnienia pozycji Chin. W tym kontekście, warto też pamiętać, że w czasie kadencji Trumpa, USA postrzegały Chiny jako swojego głównego rywala, a Rosję jako potencjalnego sojusznika w konfrontacji z Pekinem. Rosja, choć również odczuwała presję Pekinu, nie zdecydowała się na taki krok, gdyż po pierwsze obawiała się konsekwencji ze strony Chin, a po drugie wiedziała, że nie będzie równorzędnym partnerem ani w relacji z USA ani nawet z UE, ze względu na swoją ekonomiczną słabość. Wołała po prostu dalej udawać, że gra w tej samej lidze co Chiny i USA, choć od dawna jest jasne, że tak nie jest.

Reklama

Neotrumanowska wizja systemu międzynarodowego stanowi dodatkowe zagrożenie zarówno dla Chin jak i Rosji, gdyż jest rzeczą naturalną i oczywistą, że oba państwa są poza wolnym światem i wszelkie układy z nimi mogą mieć jedynie charakter taktyczny (przeciwko drugiemu złu, ale nie w rywalizacji wewnętrznej wolnego świata). Do 24 lutego zarówno Moskwa jak i Pekin, choć z różnych perspektyw, mogły mieć jednak nadzieję, że wolny świat (jako nowe „żywotne centrum") pozostanie jedynie koncepcją, której realizację uniemożliwią wewnętrzne podziały oraz pacyfistyczna uległość Zachodu. Reakcja wolnego świata na rosyjską inwazję na Ukrainę negatywnie zaskoczyła jednak zarówno Moskwę jak i Pekin. Zjednoczony wolny świat, odbudowane więzi transatlantyckie i neotrumanowska gotowość do stawienia czoła nowemu Imperium Zła to fatalna wiadomość dla obu państw. Teoretycznie mogłoby to prowadzić do zwarcia szeregów wrogów wolnego świata, czyli do otwartego wsparcia Rosji przez Chiny. Tyle, że o ile wolny świat spaja wspólna idea, to jego wrogów łączy tylko interes. A Chiny wiedzą, że na otwartym wsparciu Rosji mogą stracić i to dużo, natomiast przeczołganie Rosji przez Zachód daje Chinom coraz mocniejszą pozycję w relacji układu Moskwa-Pekin w przyszłości.

Zobacz też

Kwestią otwartą jest to czy Putin poinformował Pekin o swoich planach inwazji w czasie swojego pobytu na olimpiadzie. Wiele na to wskazuje, niemniej Chiny zapewne zostały wprowadzone w błąd przez rosyjskiego zbrodniarza, który prawdopodobnie zapewnił chińskie przywództwo, że będzie to blitzkrieg, a Zachód zostanie upokorzony. Wszystko poszło jednak inaczej i dlatego Chiny zajęły pozornie neutralne stanowisko, wstrzymując się od głosu w Radzie Bezpieczeństwa, a następnie w Zgromadzeniu Ogólnym. Sama wojna ma dla Chin i plusy i minusy. Z jednej strony przedłużająca się wojna stanowi problem dla realizacji projektów Pasa i Szlaku. Z drugiej, izolacja Rosji oznacza, że Chiny nie muszą się już obawiać antychińskiego układu USA-Rosja, a osłabiona Rosja będzie dla Chin łatwiejszym kąskiem. Przypomina to podejście Chin do Iranu, gdzie dzięki trumpowej polityce „maksymalnej presji" doszło do zawarcia asymetrycznej (korzystnej bardziej dla Chin) umowy inwestycyjno-handlowej. Problem w tym, że ze względu na sankcje Chiny nie mogły jej w całości skonsumować, podobnie jak nie wyszły im plany skolonializowania Afganistanu po przejęciu władzy przez talibów.

Reklama

Podobnie jest w przypadku Rosji. Jej izolacja jest korzystna dla Pekinu ale ryzyko dla chińskich firm, iż łamiąc sankcje nałożone na Rosje narażą się na konsekwencje ze strony USA jest zbyt duże. Oznacza to, że Chiny nolens volens są zmuszone do przynajmniej częściowego podporządkowania się sankcjom nałożonym na Rosję. Z całą pewnością chciałyby również uzupełnić rosyjskie straty uzbrojenia, bo są zainteresowane zarówno tym, by wojna się skończyła i tym by Rosja ją wygrała. Nie spowodowałoby to wyjścia Rosji z izolacji, więc nie wzmocniłoby Moskwy w relacji do Pekinu, natomiast osłabiłoby Zachód i podważyłoby jego wiarygodność w zakresie obrony wolnego świata (w rezultacie mogłoby nawet pogrążyć cały neotrumanowski projekt). Z drugiej strony otworzyłoby drogę Chinom do prowadzenia inwestycji odbudowy Ukrainy i dałoby szansę na powrót do polityki „business as usual" z Europą. Tyle, że Chiny dostały wyraźne ostrzeżenie ze strony USA i wszystko wygląda na to, że nie są skłonne podjąć ryzyka. Podobne ostrzeżenie, po wizycie Ławrowa w Pekinie, przekazała Chinom również UE.

Zobacz też

Asymetria relacji Rosja-Chiny wyraża się m.in. tym, że Rosja to zaledwie 2 % chińskiego eksportu i 3 % importu, podczas gdy handel z UE i USA ma dla Chin kluczowe znaczenie. Natomiast dla Rosji Chiny były już przed gospodarczymi efektami wojny na Ukrainie największym odbiorcą (15 % rosyjskiego eksportu) i dostawcą (23 % rosyjskiego importu). Ta nierównowaga już uległa pogłębieniu w wyniku odpływu zachodnich firm z Rosji i nałożonych sankcji, a derusyfikacja importu rosyjskich surowców energetycznych spowoduje, że Chiny będą dowolnie narzucać Rosji ceny, bo przecież rosyjskiego gazu czy ropy nie będzie kupować ani Iran ani Wenezuela. Jeśli wojna na Ukrainie trwać będzie miesiącami lub latami to zwiększa się tez prawdopodobieństwo scenariusza afgańskiego tj. upokarzającej porażki, która doprowadzi do dezintegracji Rosji. To zaś zapewne będzie oznaczało, że Chiny będą chciały sięgnąć po Syberię (niekoniecznie anektować, choć to też możliwe, ale również możliwe jest przekształcenie jej w chiński protektorat). Zresztą, Chiny, korzystając ze słabości Rosji, mogą zmusić ją już niedługo do tego by przekazała im jakąś nieformalną kontrolę nad Syberią.  

Reklama

Póki co wydaje się, że Chiny będą starały się raczej wykorzystać sytuację i żądać od Europy jakieś formy rekompensaty za swoją formalną neutralność, grożąc w przeciwnym razie poparciem Rosji i/lub wykorzystaniem sytuacji do agresywnej polityki w Azji Południowo-Wschodniej (np. uderzenia na Tajwan). Gdyby Europa na to poszła, byłby to błąd z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, uderzałoby to w spójność polityki transatlantyckiej i neotrumanowski model forsowany przez Bidena. Po drugie, nie ma żadnych powodów by ustępować Chinom, bo nawet jeśli byłyby zdolne do spełnienia swoich gróźb to przede wszystkim one za to zapłacą. Otwarte opowiedzenie się Chin po stronie Rosji  byłoby dla nich szaleństwem ale ponieważ już jedno szaleństwo miało miejsce 24 lutego to i drugiego nie można wykluczyć. Tylko, że można zadać w tym kontekście pytanie, czy wiedząc przed 24 lutego, że Rosja nie blefuje i gotowa jest rozpocząć pełnoskalową wojnę, nie warto było jednak osiągnąć jakieś porozumienie, ustępując jej w niektórych kwestiach? I odpowiedź na to pytanie jest oczywista: nie, nie warto było. I tak samo jest w przypadku Chin.

Jeśli Chiny zdecydują się na konfrontację to całkowity koszt nowej zimnej wojny dla Zachodu się zwiększy ale dla chińskiego rozwoju będzie zabójczy. Ponadto dla Zachodu, w tym dla Polski, na dłuższą metę może okazać się to korzystne. Warto choćby spojrzeć na strukturę naszego handlu z Chinami: eksport do Chin to zaledwie 1,3 proc. naszego eksportu w ogóle, a w przypadku importu to aż 11,8 proc. Można się natomiast spodziewać również, że Chiny w jakiś sposób będą testować na co mogą sobie pozwolić, w tym w odniesieniu do Tajwanu. Muszą dostać wówczas jednoznaczny sygnał, że nie mogą sobie na nic pozwolić. A kluczowe znaczenie w wysłaniu tego sygnału będzie jedność i solidarność wolnego świata.

Reklama
WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS
Reklama
Reklama