Reklama
  • Analiza
  • Wiadomości

Afera samorządowa osłabi polskie zaangażowanie na Ukrainie

Bezprecedensowa koncentracja wojsk rosyjskich w Donbasie i coraz głośniejsze podkreślanie przez zachodnich liderów faktu nieprzestrzegania tzw. Porozumień Mińskich świadczy o tym, że ryzyko ponownego wybuchu walk na Ukrainie na pełną skalę jest bardzo możliwe. Sytuacja ta bezpośrednio zagraża bezpieczeństwu Rzeczpospolitej, która po zmianie rządu i szefa MSZ firmującego Partnerstwo Wschodnie dziś pogrąża się w kryzysie politycznym związanym z wyborami samorządowymi…

Fot. mil.ru
Fot. mil.ru

W książce "Między Majdanem a Smoleńskiem" dziennikarze prowadzący wywiad-rzekę z Pawłem Kowalem dopytują Go o Pomarańczową Rewolucję a więc moment, w którym realnie narodziła się polska polityka wschodnia. Fragment ten zapamiętałem szczególnie dobrze ponieważ oddaje istotę sprawy-faktycznie był to czas, w którym Rzeczpospolita musiała realnie działać i skonfrontować z rzeczywistością wypracowane koncepcje polityczne. Test z przełomu 2004/5 roku wypadł obiecująco, bo choć Ukraina pod rządami nowych, porewolucyjnych władz nie zdołała się zintegrować z Zachodem to jednak uczyniła wyłom w tym zakresie. Później nastąpił okres międzymajdanu, Polska okrzepła w zachodnich strukturach politycznych i gospodarczych a nawet podjęła inicjatywę na Wschodzie zwaną Partnerstwem Wschodnim. Program ten wywołał żywą reakcję ze strony Rosji a Rzeczpospolita stanęła przed drugim od odzyskania niepodległości kluczowym momentem w kontekście prowadzonej przez siebie polityki wschodniej. Okazało się bowiem, że model oparty na negacji zasady "Russia first", na odcięciu się od historycznych sentymentów, szacunku do krajów postsowieckich i próby przeszczepienia na ich grunt polskich wzorców transformacyjnych, przestał wystarczać. Nastąpiło brutalne skonfrontowanie polskich wizji politycznych z moskiewskim ekspansjonizmem. Teoretycznie zderzenie to powinno sprzyjać wypracowaniu przez Polskę odpowiedzi na rosyjskie działania w obszarze intelektualnym i politycznym. Tak się jednak nie stało. 

Reakcją Warszawy na aneksję Krymu i próbę zajęcia przez Rosję Donbasu była spotęgowana walka o unijne stanowiska, która nie tylko złagodziła ostrze prowadzonej przez nasz kraj polityki wschodniej, ale w końcu doprowadziła do zmiany rządu. W nowym gabinecie Ewy Kopacz swojej pozycji nie zdołał utrzymać dotychczasowy szef MSZ Radosław Sikorski, który abstrahując od ocen jakie wystawiano mu w kraju, w Europie uchodził za antyrosyjskiego jastrzębia a przy okazji był twarzą Partnerstwa Wschodniego, które zainicjowano przecież w okresie jego urzędowania. To nie pierwsza zmiana jakościowa dotycząca polityki wschodniej jaka dokonała się po ustąpieniu Donalda Tuska z funkcji premiera. Już pierwsze wypowiedzi Ewy Kopacz (jeszcze jako osoby desygnowanej do roli Prezesa Rady Ministrów) krajowe media interpretowały jako zapowiedź mniej aktywnej polityki prowadzonej względem Ukrainy. Wnioski te wyciągnięto jak się okazuje słusznie. Zawarte w expose Grzegorza Schetyny, nowego ministra spraw zagranicznych, propozycje polskich działań wobec konfliktu w Donbasie a także dedykowane im środki finansowe, należy interpretować de facto jako redukcję polskiego zaangażowania na Wschodzie i to w obliczu nasilającej się rosyjskiej agresji. 

Ćwierć wieku polskiej niepodległości, a szczególnie lata które nastąpiły po Pomarańczowej Rewolucji, w obszarze polityki wschodniej stały pod znakiem paradygmatu wypracowanego przez środowisko Paryskiej Kultury a wzbogaconego jedynie o kontekst Unii Europejskiej. Sprowadzał się on w dużym uproszczeniu do zaszczepiania Ukrainie polskich wzorców transformacyjnych i prób integrowania tego kraju z militarnymi i politycznymi strukturami Zachodu. Aneksja Krymu i przekształcenie części Donbasu w pararepubliki zarządzane przez najemników rosyjskich wymuszają na Warszawie zmianę celu strategicznego przyświecającego jej działaniom podejmowanym na obszarze byłego ZSRS. Paradygmat "przyciągania" należy zastąpić paradygmatem "przetrwania". 

Jak poinformował prezydent Petro Poroszenko "Ukraina jest gotowa na wojnę totalną". Słowa te padły w kontekście coraz większej koncentracji wojsk rosyjskich na obszarach państwa ukraińskiego nie kontrolowanych przez rząd centralny. Niewykluczone, że lada dzień (optymalnie-zanim zamarznie Morze Azowskie) ruszy ofensywa, która będzie mieć opłakane skutki dla całego regionu. Jej celem może być połączenie nowych rosyjskich nabytków z Krymem a może także Naddniestrzem, sięgnięcie po przemysł ulokowany w Charkowie, Mariupolu, Dniepropietrowsku. W takim przypadku Ukraina zostałaby odcięta od morza i pozbawiona lwiej części swojego zaplecza ekonomicznego. Sprowadzono by ją do roli kraju kadłubowego. Czy taki stan rzeczy ograniczyłby apetyt Kremla? Śmiem wątpić, skoro jego włodarz wielokrotnie określał naszego wschodniego sąsiada mianem "Sezonstadt".  

Stoimy więc prawdopodobnie u progu kolejnego etapu pełzającego rozbioru Ukrainy (poprzednie przespaliśmy), przed koniecznością zmiany paradygmatu naszej polityki wschodniej i podjęcia działań zmierzających do ograniczenia rosyjskiego "drang nach Westen". Niestety znów ułatwiamy zadanie Rosjanom. Polska, która w toku wojny w Donbasie, zmieniła rząd, szefa MSZ firmującego program Partnerstwa Wschodniego, która zapowiedziała ustami ministra Schetyny de facto zredukowanie swojego zaangażowanie na Wschodzie, dziś pogrąża się w kryzysie politycznym związanym z wyborami samorządowymi.  

Rzeczpospolita to nie geopolityczna wyspa o czym w swojej historii boleśnie się przekonała. Opieszałość w kwestii ukraińskiej można było tłumaczyć jeszcze w przededniu szczytu NATO w Newport próbą "przehandlowania" polskiego zaangażowania nad Dnieprem kosztem ustępstw, w wyniku których Sojusz mocniej zaangażowałby się na swojej wschodniej flance. Tak się jednak nie stało. Decyzje podjęte w Walii nie gwarantują naszemu państwu bezpieczeństwa. Dlatego rząd musi w bardziej aktywny sposób zaangażować się w gaszenie pożaru, który ogarnia obszary zwane w przeszłości Dzikimi Polami (niezmienność geopolityki!). Prezydent Poroszenko podkreślił, że chciałby do rozmów z Rosjanami mocniej włączyć Trójkąt Weimarski z udziałem Polski, wcześniej prowadził konsultacje z Grupą Wyszehradzką. To istotna zmiana w strategii Kijowa, który najwyraźniej uznał, że opierając się politycznie wyłącznie na Niemcach ugrywa w istocie niewiele. Powinniśmy skorzystać z tej szansy, ale aby podjąć odpowiednie działania musimy sobie wreszcie uświadomić powagę sytuacji i przestać tworzyć problemy na własnym podwórku.

WIDEO: Zmierzch ery czołgów? Czy zastąpią je drony? [Debata Defence24]
Reklama
Reklama