- Wiadomości
- Komentarz
Polska bateria nadbrzeżnych dla Ukrainy [PODCAST DEFENCE24]
Pojawiające się obecnie w kilku miejscach pogłoski o możliwości przekazaniu Ukrainie części Morskiej Jednostki Rakietowej pozostają jak na razie pogłoskami. O zaletach i wadach takiej decyzji pisaliśmy jako pierwsi już ponad rok temu i teraz warto się zastanowić, czy wykorzystywane wtedy argumenty są nadal aktualne?

W dyskusji nad zakresem pomocy wojskowej krajów NATO dla walczącej Ukrainy zawsze przebija się tłumaczenie przesyłane do Kremla, że pomoc ta obejmuje tylko uzbrojenie defensywne. Trudno jest jednak w takim wypadku zrozumieć, dlaczego Polska nie podarowała Ukrainie jednej z czterech baterii rakiet nadbrzeżnych, jakie wchodzą w skład Morskiej Jednostki Rakietowej (MJR) Marynarki Wojennej.
W odróżnieniu od rakiet przeciwokrętowych NSM montowanych na samolotach i okrętach, pociski tego typu zamontowane na pojazdach są przecież ewidentnym przykładem uzbrojenia defensywnego. Służą one bowiem głównie do zwalczania okrętów zbliżających się do chronionego tymi pociskami wybrzeża. Jeżeli więc argumentem wyboru uzbrojenia darowanego Ukrainie jest przeznaczenie, a nie wielkość, to wyrzutnie lądowe NSM powinny być przekazywane tak samo jak: Javeliny, NLAW-y, Stingery czy Pioruny.
Zobacz też
Sprawa jest pilna i ważna, ponieważ trzeba zrobić wszystko, by zapobiec dalszym zbrodniom wojennym popełnianym przez Rosjan na ukraińskiej ludności cywilnej. Najprostszym sposobem na to jest po prostu nie dopuścić, by rosyjskie wojsko zajęło jakąkolwiek jeszcze miejscowość na Ukrainie. Szczególnie ważna jest obrona Odessy, ponieważ Rosjanie od dawna uważają to miasto za swoje.

Po zajęciu mogą więc spróbować eksterminować ludność ukraińską, mordując ją lub wywożąc do obozów w głąb Rosji. Ocaleni zostaliby tylko ci mieszkańcy Odessy, którzy zgodzili by się zostać obywatelami rosyjskimi, co oznaczałoby powtórzenie procesu, jaki Rosjanie przeprowadzili na Krymie i próbują przeprowadzić w okupowanej części obwodów Donieckiego i Ługańskiego.
Nie dopuszczenie do zajęcia Odessy może zapobiec takim zbrodniom i dlatego trzeba zrobić wszystko, by pomóc Ukrainie w obronieniu tego miasta - w tym przekazując ukraińskim siłom zbrojnym przynajmniej jedną baterię Morskiej Jednostki Rakietowej.
Czy NDR-y rzeczywiście mogą pomóc Ukrainie?
Obrona Mikołajowa pokazała, że jak na razie Rosjanie nie są w stanie zająć Odessy atakując z Półwyspu Krymskiego i posuwając się wzdłuż wybrzeża Morza Czarnego. Dlatego miasto to może zostać zdobyte przede wszystkim poprzez zmasowany desant piechoty morskiej z morza oraz przez jednoczesne uderzenie rosyjskich wojsk z rejonu okupowanego Naddniestrza.
Wszystkie te plany się nie powiodą, jeżeli do Odessy nie dopuści się okrętów desantowych Floty Czarnomorskiej. Niebezpieczeństwa dla Ukrainy nie stanowią bowiem korwety, fregaty czy stary krążownik „Moskwa" ale jednostki mogące dotransportować wojsko na brzeg.
Zobacz też
Idealnym środkiem, by do tego nie dopuścić są „inteligentne" rakiety przeciwokrętowe NSM. „Inteligentne", ponieważ są one w stanie nie tylko rozróżnić wskazany okręt, ale również uderzyć dokładnie w jakieś, wcześniej określone, miejsce na jego pokładzie. Pozwala na to głowica termiczna tej rakiety, w której można zakodować sygnaturę termalną atakowanej jednostki pływającej, ze wskazaniem jej najbardziej wrażliwych miejsc. Taki system naprowadzanie ma dodatkowo tą zaletę, że jest pasywny, a więc nie mogą go wykryć systemy ostrzegawcze okrętów, nastawione na odbiór sygnałów radarowych.
Rakiety NSM są dodatkowo bardzo trudne do wykrycia przez aktywne środki obserwacji technicznej, a więc stacje radiolokacyjne. Są one bowiem zbudowane w technologii stealth, a dodatkowo są zaliczane do klasy sea skimmer, lecąc w kierunku celu na bardzo niskiej wysokości.
Prawdopodobieństwo trafienia rakietami NSM rosyjskich okrętów desantowych jest tym większe, że są to jednostki pływające ze słabą obroną przeciwlotniczą. Tej obrony przeciwlotniczej nie są w stanie zapewnić również, dostępne dla Rosjan na Morzu Czarnym okręty osłony, ponieważ one same mają trudności z obronieniem się przed atakiem rakiet przeciwokrętowych. Dodatkowo w czasie desantu takie okręty jak krążownik „Moskwa", fregaty i korwety muszą się znajdować za okrętami desantowymi, nie mogąc osłaniać ich sobą od strony brzegu (bo tam trwa wyładunek desantu).
Lecące od brzegu rakiety przeciwokrętowe będą więc praktycznie bez przeszkód atakowały wskazane jednostki. I wcale nie chodzi tu o zatopienie okrętów desantowych, ale przede wszystkim o ich eliminowanie je z walki. Do tego wystarczy jedno trafienie rakiety przeciwokrętowej w przestrzeń ładunkową, co w przypadku pocisków NSM jest stosunkowo proste i techniczne możliwe.

Efekty takiego uderzenia mogą być tragiczne dla Rosjan, bo zgromadzone tam pojazdy, wypełnione paliwem i amunicją, natychmiast zajęłyby się ogniem. Przykładem tej skali zniszczeń może być zatopienie 24 marca 2022 roku w porcie Berdiańsk okrętu desantowego „Saratow" (projektu 1171) po uderzeniu tylko jednego pocisku rakietowego.
Równie łatwym celem dla rakiet NSM są okręty desantowe projektu 775 (wg. NATO typu Ropucha), które mają bardzo duże, stosunkowo cienkie i wysokie burty w strefie desantowej. Pocisk przeciwokrętowy ma więc szansę by się przebić do środka i wybuchnąć wewnątrz ciągnącego się wzdłuż okrętu przedziału piechoty morskiej. Doprowadziłoby to do wielkich szkód, a na pewno wyeliminowałoby tą jednostkę z walki.
Zobacz też
Według wcześniejszych informacji, na Morzu Czarnym przed wojną z Ukrainą, Rosja zgromadziła kilkanaście okrętów desantowych. Były to zarówno:
- jednostki należące do Floty Czarnomorskiej: trzy (a po zatopieniu „Saratowa" dwa) stare okręty desantowe projektu 1171 typu Tapir (według NATO typu Alligator) o wyporności 4700 ton i pięć okrętów projektu 775 (według NATO typu Ropucha) o wyporności 4400 ton, jak i...
- jeden duży okręt desantowy typu Iwan Grien o wyporności 6600 ton z trzema Ropuchami z Floty Północnej...
- i dwie kolejne Ropuchy z Floty Bałtyckiej.
Polska, Morska Jednostka Rakietowa (MJR) ma obecnie na wyposażeniu 4 baterie rakiet nadbrzeżnych, z których każda ma 3 jednostki ogniowe w składzie: jedna wyrzutnia oraz wóz kierowania uzbrojeniem i łączności. Ponieważ na jednej wyrzutni przenoszone są 4 rakiety NSM to oznacza, że cały MJR ma 48 takich pocisków gotowych do strzału i 48 pocisków na pojazdach transportowo-załadowczych jako uzupełnienie (dwie pełne jednostki ognia).
Przekazując ukraińskim siłom zbrojnym tylko jedną baterię, miałyby ona do dyspozycji maksymalnie 24 rakiety (12 na wyrzutniach i 12 w rezerwie). Taka siła wystarczyłaby do zatrzymania jakiegokolwiek rosyjskiego, okrętowego zespołu desantowego.

Polityczne skutki przekazania Ukrainie polskiej baterii rakiet nadbrzeżnych
Lądowe wyrzutnie rakiet nabrzeżnych nie są bronią ofensywną. Rakiety przeciwokrętowe NSM mają bowiem zasięg około 220 km. Wyrzutnie rozstawione koło Odessy nie będą mogły więc zaatakować celów w Federacji Rosyjskiej, a nawet na zagarniętym siłą przez Rosjan Krymie – w tym okrętom stojącym w Sewastopolu. Zagrożone będą jedynie te jednostki pływające, które będą chciały zaatakować Ukrainę, zbliżając się do jej brzegów.
Defensywny charakter rakietowych baterii nadbrzeżnych podkreśliłoby dodatkowo nastawienie się tylko na zwalczanie okrętów desantowych. Te jednostki pływające w czasie wojny wysyła się bowiem tylko po to, by siłą zająć obce terytorium. Zwalczanie okrętów desantowych jest więc typowym działaniem obronnym. Decyzja o przekazaniu jednej baterii MJR dla Ukrainy nie spotkałoby się więc z oporem ze strony innych krajów NATO, które same również dostarczały uzbrojenia przeciwpancerne i przeciwlotnicze.
Zobacz też
Jeżeli Polska w odpowiedni sposób i szybko podejmie odpowiedną decyzję przeszkodą nie będą również problemy techniczne i organizacyjne. Sama decyzja od razu będzie miała dużą rangę międzynarodową pokazując zdecydowanie polskiego rządu by wspomóc militarnie Ukrainę i to bardzo konkretnie: najlepszym systemem w swojej klasie na świecie. Zyski polityczne pojawią się więc jeszcze przed rozpoczęciem samego procesu przekazania sprzętu.

Co ważne, Polska wyrażając gotowość, być może finalnie wcale nie będzie musiała dostarczać rakiet NSM na Ukrainę. Atak na Odessę może być bowiem przez Rosjan ostatecznie odwołany, na razie ze względu na brak możliwości jego bezpośredniego wsparcia od strony lądu, a później również z powodu zagrożenia polskimi rakietami.
Techniczne problemy z przekazaniem baterii NSM
Decyzja o przekazaniu Ukrainie wyrzutni NSM powinna natychmiast uruchomić trzy procesy: techniczny, szkoleniowy i organizacyjny. W pierwszym przypadku konieczne jest ustalenie, jakie zmiany trzeba wprowadzić w polskich jednostkach ogniowych, by można je było przekazać do Ukrainy, a więc do kraju nie należącego do NATO. Wbrew pozorom wcale nie musi być to dużym problemem jeżeli w proces przygotowań włączy się również producent – norweska firma Kongsberg.
Pomocą w tym może być to, że Polska wcale nie musi przekazywać na Ukrainę wchodzących w skład baterii, trójwspółrzędnych radarów TRS-15C. System kierowania ogniem rakiet NSM jest bowiem przygotowany do przyjmowania wskazania celu z bardzo różnych źródeł i to „prostych" – przekazujących tylko kilka kolejnych pozycji celów (by określić parametry ich ruchu). Ukraina takie systemy obserwacji sytuacji nawodnej posiada (jak chociażby drony) i trzeba z nich tylko będzie umiejętnie skorzystać.
Warto tu przypomnieć sytuację z czasów Wojny o Falklandy w 1982 roku. Argentyńczycy nie mając prawdziwych baterii nadbrzeżnych, użyli przeciwko brytyjskim okrętom prymitywne stanowiska startowe zdjętych z okrętów rakiet Exocetów MM38, zamontowanych na przyczepie samochodowej. Moduł z niezbędnymi przyrządami pomiarowymi zrobiono samemu w ciągu tygodnia, a czas odliczano ręcznym stoperem korzystając z danych otrzymywanych z przenośnego radaru obserwacji pola walki.
Taki doraźnie wykonany zestaw pozwolił skutecznie zaatakować jedną rakietą w nocy 12 czerwca 1982 roku brytyjski niszczyciel typu County HMS „Glamorgan". Okręt został uszkodzony a na jego pokładzie zginęło osiem osób. Skuteczny system nadbrzeżny Argentyńczycy zrobili więc bardzo szybko – i to mając do dyspozycji tylko technologię z lat osiemdziesiątych.

Opracowanie podobnego „modułu" dla rakiet NSM (o ile on będzie w ogóle potrzebny) nie powinno więc stanowić żadnego problemu, ponieważ są to już rakiety stojące kilka generacji dalej od falklandzkich Exocetów. Mają więc prostszy, zautomatyzowany sposób prowadzenia ognia: i to zarówno jeżeli chodzi o samą procedurę przygotowania do startu, jak i wprowadzanie danych przedstartowych.
Do rozpatrzenia są również zmiany, jakie trzeba wprowadzić do samych pocisków. Być może konieczne będzie usunięcie z nich jakiegoś elementu (np. wojskowego GPS) i opracowanie instrukcji, jak to szybko zrobić przed transferem rakiet do Ukrainy. Trzeba dodatkowo pamiętać, że każda z trzech jednostek ogniowych baterii składa się z wyrzutni oraz z wozu kierowania uzbrojeniem i łączności. Należy więc wcześniej ustalić co trzeba z nich zdemontować i co zamontować, by Ukraińcy mogli z nich korzystać.
Po takich przygotowaniach, wystarczy jeden dzień dla dobrego serwisu technicznego, po wydaniu rozkazu „przekazać", by dokonać odpowiednich zmian i wysłać baterię do Ukrainy.
Szkoleniowe i organizacyjne problemy z przekazaniem baterii NSM
Dla przyśpieszenia procesu przekazania baterii konieczne jest także wcześniejsze przygotowanie obsług oraz opracowanie sposobów przerzutu sprzętu w rejon Odessy. Pomóc w tym może przebazowanie jednej baterii blisko granicy z Ukrainą – np. w okolice Rzeszowa. Wtedy wystarczy poprosić Ukraińców, by wydzielili zespół swoich żołnierzy do obsługi operacyjnej i technicznej przekazanego im systemu uzbrojenia.
Takie szkolenie można by prowadzić natychmiast po złożeniu deklaracji przez polski rząd o gotowości do transferu baterii NSM, skracając je przy tym do niezbędnego minimum. Sam program szkolenia można opracować zresztą wcześniej, wyznaczając do tego najlepszych polskich operatorów oraz korzystając z pomocy producenta.
Proces ten ułatwi przeniesienie się baterii pod granicę z Ukrainą, co dodatkowo zapewni bezpieczeństwo szkolącym oraz samym jednostkom ogniowym (unikając w ten sposób ataków rakietowych, jaki przeprowadzono np. na poligon w Jaworowie pod Lwowem). Wystarczy więc podrzucić wyrzutnię pod granicę i ... czekać.
Odległość nie jest w tym przypadku problemem, ponieważ do przejazdu spod Rzeszowa w rejon Odessy cała bateria potrzebuje około dwunastu godzin przebywając około 900 km. Tymczasem duży zespół desantowy wypływając z Sewastopola może się pojawić przy odesskim wybrzeżu po około czternastu godzinach. Polskie rakiet zdążą więc przybyć na czas, by odpowiednio przywitać rosyjskiego agresora.
No i najważniejsze. Przekazanie jednej baterii nie zmniejszy również zdolności obronnych samej Polski. Wcześniejsze szacunki wykazywały przecież, że do zapewnienia obrony polskiego wybrzeża wystarczyć może jeden nadbrzeżny dywizjon rakietowy w składzie dwóch baterii. Tymczasem po przekazaniu Ukrainie trzech jednostek ogniowych pozostaną nam do dyspozycji nie dwie, ale trzy baterie. Dodatkowo polskie rakiety będą służyły Ukraińcom do zwalczania okrętów, które w ten sposób na pewno nie pojawią się na Bałtyku leżąc na dnie Morza Czarnego. Morska Jednostka Rakietowa będzie więc automatycznie miała mniej rosyjskich jednostek pływających do zwalczania.
Całe te rozważania są szczególnie istotne w obliczu zbrodni wojennych popełnianych na terenie Ukrainy przez Rosjan. Jeżeli więc można coś zrobić, by zapobiec zajęciu przez rosyjskie „orki" jakiekolwiek ukraińskiego miasta, to trzeba to po prostu zrobić.