Reklama
  • Analiza
  • Wiadomości

Niemcy wesprą francusko-brytyjski parasol nuklearny dla Europy? „Efekt Trumpa” w systemie bezpieczeństwa kontynentu

Francja i Wielka Brytania mogłyby stworzyć system odstraszania nuklearnego, przeznaczony do zabezpieczenia Europy i finansowany ze wspólnych środków, ze wsparciem Niemiec – pisze agencja Reuters. Deklaracja w tym zakresie, którą złożył przedstawiciel parlamentarnej frakcji Angeli Merkel świadczy o zmianie świadomości decydentów europejskich po wyborze Donalda Trumpa na prezydenta USA.

Odpalenie pocisku międzykontynentalnego Trident z okrętu US Navy. Podobnym uzbrojeniem dysponują jednostki brytyjskiej marynarki wojennej. Fot. John Kowalski/US Navy.
Odpalenie pocisku międzykontynentalnego Trident z okrętu US Navy. Podobnym uzbrojeniem dysponują jednostki brytyjskiej marynarki wojennej. Fot. John Kowalski/US Navy.

Jak donosi Reuters, rzecznik niemieckiej frakcji CDU/CSU do spraw polityki zagranicznej Roedrich Kiesewetter zasugerował stworzenie przez Francję i Wielką Brytanię systemu odstraszania nuklearnego, służącego ochronie całego Starego Kontynentu. Miałby on powstać w związku z obawami o możliwość wycofania się Stanów Zjednoczonych z gwarancji bezpieczeństwa dla Europy po wyborze Donalda Trumpa na prezydenta USA.

Propozycja miałaby obejmować między innymi finansowanie systemu nuklearnego odstraszania ze wspólnego budżetu obronnego UE, obok zdolności logistycznych czy transportowych. Jakkolwiek na razie to tylko koncepcja, to sam fakt złożenia takiej deklaracji ma istotne znaczenie.

Jeżeli doszłoby do stworzenia „europejskiego” systemu odstraszania nuklearnego, oznaczałoby to bowiem rozszerzenie współpracy wojskowej w ramach UE z działań wsparcia czy misji zagranicznych do „twardych” zdolności bojowych, i to uznawanych za najistotniejsze dla obrony przed egzystencjalnym zagrożeniem. Na razie współpraca w zakresie odstraszania jądrowego opiera się o system NATO Nuclear Sharing (jego znaczenie potwierdzone zostało w niemieckiej Białej Księdze), w ramach którego niektóre państwa Sojuszu – w tym Niemcy – mogą w wypadku zagrożenia skorzystać z bomb jądrowych B61 stanowiących własność USA.

Oprócz tego rozwijane są też programy bilateralne, np. dotyczące współpracy w zakresie pocisków balistycznych Trident (pomiędzy Wielką Brytanią i USA). Wypowiedź Roedricha Kiesewettera, eksperta frakcji kanclerz Angeli Merkel jest jednak sygnałem zmian w świadomości władz państw europejskich w zakresie bezpieczeństwa.

Jeszcze kilka lat wcześniej, przed kryzysem ukraińskim wśród czołowych polityków zachodnioeuropejskich, a szczególnie niemieckich, trudno byłoby znaleźć podobne opinie. Wskazywano raczej na konieczność rozbrojenia nuklearnego (w ramach współpracy mocarstw), jako jeden z postulatów, przynajmniej znaczna część komentatorów, wymieniała też wycofanie się z programu Nuclear Sharing.

Pomimo tego, zastąpienie amerykańskiego systemu odstraszania nuklearnego przez zdolności zapewniane przez Wielką Brytanię i Francję jest na razie mało prawdopodobne. Obydwa państwa dysponują okrętami podwodnymi z wyrzutniami pocisków balistycznych. Każda z flot utrzymuje co najmniej jedną jednostkę w ciągłym dyżurze bojowym.

Oprócz tego Francuzi mają na wyposażeniu kilkadziesiąt pocisków ASMP-A/ASMP, do przenoszenia których są dostosowane samoloty myśliwskie Mirage 2000 i Rafale. Zapewniają one zdolność do wykonywania pojedynczych uderzeń jądrowych (a nie tylko zmasowanego ataku za pomocą wielogłowicowych pocisków balistycznych), co daje możliwość stopniowania odpowiedzi na zagrożenie. Natomiast w Wielkiej Brytanii, po wcześniejszym wycofaniu się z programu Nuclear Sharing, okręty z rakietami Trident są jedynym środkiem przenoszenia broni jądrowej.

W stosunku do amerykańskiej triady odstraszania nuklearnego, a także w porównaniu do systemu posiadanego przez Rosję, arsenały Wielkiej Brytanii i Francji są więc skromniejsze, choć oczywiście nadal zapewniają duży potencjał odstraszania. Nie jest jasne czy ewentualne objęcie krajów europejskich dodatkowymi gwarancjami bezpieczeństwa miałoby wiązać się z ilościową rozbudową arsenałów przez Wielką Brytanię i Francję – byłoby to trudne m.in. ze względów politycznych.

Trzeba też pamiętać, że obecny brytyjski system odstraszania jest budowany w ścisłej współpracy z USA. Również pozyskanie przez Wielką Brytanię myśliwców F-35 z dostosowaniem do wykorzystania broni jądrowej (co obecnie nie jest planowane, aczkolwiek F-35 będą stanowić wyposażenie brytyjskiego lotnictwa) wymagałoby kooperacji z USA. Takie rozwiązanie mogłoby przywrócić Brytyjczykom „brakującą” zdolność wykonywania pojedynczych uderzeń.

Z drugiej jednak strony, ewentualne wsparcie finansowe dla brytyjskiego i francuskiego potencjału odstraszania nuklearnego stanowiłoby przełom w europejskiej polityce obronnej. Obecnie powiem, spośród rozwiniętych państw na zachodzie kontynentu to Londyn i Paryż dokonują największych – w stosunku do potencjału gospodarki - wysiłków w celu finansowania swojej obronności (udział w nakładów na obronę PKB odpowiednio na poziomie 2,1 proc. i 1,8 proc. według danych NATO za 2015 rok).

Z kolei inne państwa przeznaczają na obronę znacznie mniejszą część dochodu narodowego. Przykładem są dysponujące nadwyżką budżetową Niemcy (1,2 proc. PKB), a także np. Dania (1,1 proc. PKB), Holandia (1,2 proc. PKB), Hiszpania (0,9 proc. PKB) czy Włochy (1 proc.). Warto dodać, że np. Francuzi utrzymują dość wysoki poziom finansowania obronności, pomimo trudnej sytuacji finansów publicznych.

W świetle kryzysu gospodarczego zdecydowana większość krajów europejskich przeprowadziła redukcje w swoich siłach zbrojnych. Różnica pomiędzy państwami dysponującymi arsenałem nuklearnym a innymi polega jednak na tym, że Francja i Wielka Brytania nadal ponoszą istotne koszty utrzymania tych zdolności (a także np. budowy/eksploatacji lotniskowców), podczas gdy inne kraje „korzystają” z nich, często nie wnosząc proporcjonalnie większego własnego wkładu w innych obszarach.

Na razie nie jest jasne, w jakim kierunku będzie kształtowane zaangażowanie amerykańskiego prezydenta-elekta w NATO. Paradoksalnie jednak wypowiedzi Donalda Trumpa mogły skłonić przynajmniej część europejskich polityków do refleksji nad własną polityką bezpieczeństwa, budowaną w bardzo dużej mierze w oparciu o zdolności USA – i jednocześnie w wypadku większości krajów bez dochowania zobowiązania przeznaczania 2 proc. PKB na obronę narodową.

Wprowadzenie pewnej formy współfinansowania zdolności jądrowej przez inne kraje sojusznicze byłoby więc pożądanym rozwiązaniem z punktu widzenia podziału obciążeń, który jest obecnie niesprawiedliwy wobec USA, ale też Wielkiej Brytanii czy Francji. Oczywiście otwartą kwestią pozostaje polityczna kontrola nad takim „sojuszem”.

Część komentatorów obawia się, że zacieśnienie współpracy obronnej niektórych krajów UE mogłoby zepchnąć „na margines” kraje spoza strefy euro. Z drugiej strony, w tym konkretnym wypadku jako partner do współpracy wymieniana jest Wielka Brytania, która ma wyjść z Unii Europejskiej. Same inicjatywy dotyczące współpracy obronnej nie są więc zagrożeniem, o ile ich założeniem nie jest stanowienie realnej konkurencji dla Sojuszu Północnoatlantyckiego, a zasady współpracy są przejrzyste. Pewien niepokój budzą wysiłki na rzecz poszerzenia europejskiej współpracy przez Francję, Włochy, Hiszpanię i Niemcy (z pominięciem Polski). Innym zagrożeniem jest przedstawianie współpracy jako usprawiedliwienia pozwalającego ograniczyć zwiększanie budżetów obronnych – choć np. deklaracja Roedricha Kiesewettera idzie w odwrotnym kierunku.

Jeżeli państwa europejskie zdecydują się na realne zwiększenie swoich zdolności w ramach NATO, może to spotkać się z zadowoleniem ze strony władz amerykańskich i umocnić zarówno więzi transatlantyckie, jak i bezpieczeństwo w regionie. Wymaga to jednak trudnych decyzji politycznych, podejmowanych w ramach konsensusu (np. z socjaldemokratami w Niemczech).

Inną formą europejskiej kooperacji mogłoby być zapewnianie przez kraje kontynentu znacznie szerszych zdolności konwencjonalnych. Wystawienie liczących trzy brygady wojsk lądowych, rozbudowanych Sił Odpowiedzi NATO oraz wydzielenie sił do rozszerzonej obecności wysuniętej (4 batalionowe grupy bojowe, w tym jedna amerykańska) wymagało od krajów europejskich bardzo dużego wysiłku, co jest skutkiem wcześniejszych redukcji.

Wiadomo też, że poszczególne państwa – jak choćby Niemcy i Wielka Brytania borykają się z problemami w rekrutacji do służby w armii. Jest to spowodowane nie tylko przez pewne procesy społeczne, ale też spadek wiarygodności sił zbrojnych jako pracodawcy. Przykładem jest Wielka Brytania – zmniejszenie liczebności wojsk lądowych o około 1/5 w ciągu kilku lat musiało się odbić na morale żołnierzy, pojawiają się też doniesienia o tym, że ich wynagrodzenia nie są konkurencyjne. Do tego należy dodać wycofywanie często w miarę nowoczesnego czy skutecznego sprzętu (w tym z uwagi na nałożone w ostatnich latach ograniczenia międzynarodowe – jak wyrzutnie MLRS, które nie mogą wykorzystywać amunicji kastowej, stanowiącej wcześniej ich podstawowe uzbrojenie).

W celu zwiększenia zdolności obronnych europejskich krajów zachodnich konieczne jest więc skokowe podniesienie wydatków obronnych, i to nie tylko na inwestycje ale też np. na personel. Mechanizmy zarządzania, brane często z sektora cywilnego i kładące nacisk na ograniczenie kosztów bieżących wywierają na funkcjonowanie zachodnich armii negatywne skutki. Warto też przypomnieć, że elementem reformy rosyjskich sił zbrojnych, która spowodowała znaczny wzrost zdolności, było obok modernizacji, stworzenia bardziej elastycznych struktur dowódczych czy niewielkiej redukcji liczebności (ze znacznym zwiększeniem udziału żołnierzy zawodowych/kontraktowych), także istotne zwiększenie wynagrodzeń, tak aby stały się one bardzo konkurencyjne na tamtym rynku. Z drugiej strony trudno oczekiwać, aby przyzwyczajeni do fiskalnej dyscypliny zachodni decydenci zgadzali się na szybkie (i tym samym drogie) przywracanie do służby sprzętu bądź wzrost wydatków na wynagrodzenia na dużą skalę.

Oczywiście finansowanie nie może być i nie jest jedynym czy najważniejszym elementem funkcjonowania armii, ale to jego ograniczenie – w dużej mierze – determinowało kształt czy struktury sił zbrojnych krajów zachodnich, które nie są adekwatne do obecnego środowiska bezpieczeństwa. I to ten czynnik musi zostać zmieniony, a wydatki na obronę na poziomie 2 proc. PKB, czy nawet 1,5 proc. PKB (co w Holandii czy Niemczech stanowiłoby postęp) w żadnym zamożnym państwie nie powinny stanowić nadmiernego obciążenia dla budżetu.

Wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA paradoksalnie może być okazją do wzięcia przez Europę większej odpowiedzialności za bezpieczeństwo. Pogorszenie sytuacji w zakresie bezpieczeństwa z pewnością wpłynęło na zmianę świadomości decydentów, o czym świadczy przełamanie swoistego tabu w zakresie nuklearnego odstraszania. Przekucie tych deklaracji na realne i pożądane zdolności obronne może jednak napotkać na szereg przeszkód, przede wszystkim o charakterze politycznym.

WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS
Reklama
Reklama