Reklama

Geopolityka

Rakietowa wymiana ognia. Powrót "zapomnianego" konfliktu w Jemenie [ANALIZA]

Fot. US Navy
Fot. US Navy

Jemen to współcześnie jedno z najniebezpieczniejszych miejsc na świecie, w którym nakładają się na siebie problemy związane z konfliktem zbrojnym oraz funkcjonowaniem różnych organizacji terrorystycznych. Co więcej, w każdej chwili sytuacja w Jemenie może stać się katalizatorem nowych konfliktów w całym niestabilnym regionie, wymuszając działania zbrojne chociażby Stanów Zjednoczonych, których okręty zostały zaatakowane rakietami wystrzelonymi z jemeńskiego terytorium. Po drugim ataku Amerykanie przeprowadzili uderzenie odwetowe, co może być początkiem wzrostu natężenia w konflikcie

Jeśli społeczność międzynarodowa wygląda na pozbawioną pomysłów względem konfliktu toczonego w Syrii, to jeszcze mocniej podkreślić trzeba brak jakiejkolwiek wizji w zakresie stabilizacji wewnętrznej sytuacji w Jemenie. Wynegocjowane niedawno zawieszenie broni z pragmatycznego założenia pozbawione było wymiaru długookresowego i stanowiło raczej formę uzyskania odpowiedniego czasu dla przegrupowania walczących tam sił. Tym bardziej, że dwa ostatnie ataki po raz kolejny mogą zwiększyć dynamikę wydarzeń w samym Jemenie, jak i wokół tego państwa. Pierwszym z nich był atak podczas uroczystości pogrzebowych w stołecznej Sanie, a drugim zaatakowanie amerykańskiego niszczyciela USS Mason, znajdującego się na północ od strategicznej cieśniny Bab el-Mandeb. 

Uderzenia odwetowe Stanów Zjednoczonych (ataki rakietami Tomahawk na stacje radarowe Huthi), na razie realizowane na ograniczoną skalę, mogą dać argument do wznowienia działań zbrojnych na pełną skalę i poza granicami tego państwa, wszystkim stronom konfliktu. Z drugiej strony brak kontrakcji USA po drugim ataku rakietowym oznaczałby utratę wiarygodności. Ta "zapomniana wojna" jest więc potencjalnym zarzewiem bardzo niebezpiecznego konfliktu, gdyż jego strony wspierane są przez Iran (Huti) oraz państwa arabskie (koalicja, wojska rządowe).

Czytaj więcej: Tomahawki lecą nad Jemen

Trwająca od marca 2015 r. operacja militarna w Jemenie, prowadzona za zgodą Rady Państw Zatoki (GCC) - wyjątkiem była postawa Omanu - już dawno wytraciła swój wstępny impet. Doszło do tego jeszcze w okolicach kwietnia zeszłego roku, gdy okazało się, że ponowne osadzenie w Sanie oficjalnego i uznawanego przez społeczność międzynarodową prezydenta Abdrabbuh Mansura Hadiego nie będzie możliwe ani szybko, ani też w sposób prosty pod względem militarnym. Momentem symbolicznym stało się niejako przemianowanie saudyjskich działań z - jak to określano - fazy operacji „Decydująca Burza” na operację „Przywracać Nadzieję”. Wojska lądowe, siły powietrzne i marynarka wojenna Arabii Saudyjskiej, Zjednoczonych Emiratów Arabskich (ZEA) oraz ich sojuszników zostały związane w klasycznym jemeńskim konflikcie, nacechowanym działaniami przypominającymi bardziej długotrwałą wojnę partyzancką niż „blitzkrieg” oraz kampanię „shock and awe (szok i przerażenie)” - jak było to prezentowane w propagandzie państw arabskich. 

Czytaj więcej: Przeciwrakietowy chrzest bojowy systemu Aegis

Co najważniejsze, po ponownym przejęciu kontroli nad Adenem (okazał się on naturalnym limitem możliwości Huthi/Ansar Allah) przez siły międzynarodowe oraz te wierne prezydentowi Hadiemu, strefy kontrolowane przez umowne dwie strony konfliktu wróciły niejako do podziałów przypominających granice dwóch państw jemeńskich. Dziś, obserwując terytorium Jemenu, ma się nieodparte wrażenie, że ruch Houthi/Ansar Allah (Ansarullah) wraz z sympatykami rodziny Salihów (w tym były dyktator i wieloletni prezydent Jemenu Ali Abdullah Salih) odtworzył de facto Jemeńską Republikę Arabską. Oczywiście, przynajmniej w zakresie obszaru, jakim zarządza lub raczej ma pod pewną formą kontroli. Zaś całe zróżnicowane i podzielone spektrum sił wiernych prezydentowi Hadiemu, a także stronników lokalnych klanów, milicji sponsorowanych przez GCC, itd. to współczesna wersja Ludowo-Demokratycznej Republiki Jemenu. Z tym zastrzeżeniem, że nie mówimy o podstawach politycznych, ideologicznych oraz religijnych, a jedynie o kształcie terytorialnym wyznaczonych stref wpływów. Można więc uznać, że to właśnie obecny Jemen znalazł się, w pewnym sensie, najbliżej ostatecznego zakwestionowania unifikacji, dokonanej formalnie w 1990 r. a w praktyce po wojnie domowej w 1994 r.

Czytaj więcej: Wojna w Jemenie. Aspekty militarne lądowej interwencji koalicji 

Oczywiście można byłoby na tym etapie błędnie uznać, że tradycyjnie niestabilny Jemen to wewnętrzna sprawa państw regionu Półwyspu Arabskiego. Co przy całym obecnym nagromadzeniu innych globalnych problemów automatycznie obniża jego znaczenie w światowej polityce. Jednak, jak zostało to zaznaczone, takie myślenie jest błędne z kilku istotnych powodów. Przede wszystkim, pogrążony w konflikcie Jemen to idealna pożywka dla rozwoju lokalnych filii dwóch głównych islamistycznych organizacji terrorystycznych. Chodzi zarówno o Al-Kaidę Półwyspu Arabskiego, jak i tzw. Państwo Arabskie z jego jemeńską prowincją. Wszystkie one już bardzo dobrze pokazały swymi działaniami, że Jemen to dla nich nie tylko strefa aktywności, ale również perspektywiczna baza organizacyjno-logistyczna - w tym na potrzeby zagranicznych operacji. Należy również zaznaczyć, że ruch Huthi/Ansar Allah jest przez wiele państw świata oficjalnie uznawany za organizację terrorystyczną. Wprowadza to dodatkowy chaos w rozważaniach nad sytuacją wewnętrzną w państwie, gdyż ogranicza potencjalne możliwości negocjacyjne. Oznaczałoby to bowiem, że wszyscy zewnętrz aktorzy prowadzą w Jemenie operacje antyterrorystyczne.

Za najniebezpieczniejszy z punktu widzenia bezpieczeństwa regionu i świata można uznać fakt, że każda z tamtejszych organizacji terrorystycznych bardzo dobrze i sprawnie wkomponowuje się w sam konflikt, uzyskując nawet ważne miejsce w kluczowych rozgrywkach politycznych, rozszerzając swoje wpływy i zwiększając zasoby broni oraz wszelkiego rodzaju uzbrojenia. Pozyskują one również wiedzę w zakresie prowadzenia działań bojowych, taktyki partyzanckiej czy działań z wykorzystaniem IED, materiałów wybuchowych etc. W tym kontekście, zwraca się przede wszystkim uwagę na specyficzne podejście do funkcjonowania Al-Kaidy Arabskiego Półwyspu. Wobec jej długoletniej rywalizacji z Huthi/Ansar Allah, pojawiają się bowiem zarzuty, wysuwane szczególnie ze strony proirańskich mediów, że koalicja pod wodzą Arabii Saudyjskiej i GCC może wspierać terrorystów, uznając ich za dobre i skuteczne narzędzie do walki z przeciwnikami - szczególnie tymi niesunnickimi. Należy jednak zaznaczyć, że wszelkie jemeńskie koalicje (jeśli zaistnieją) są tymczasowe i nigdy nie przybierają formy silnych oraz stabilnych sojuszy. Pokazały to m.in. starcia wojsk arabskich i ich sojuszników, właśnie ze wspomnianą Al-Kaidą Półwyspu Arabskiego, o miasto Al Mukalla.

Tak czy inaczej, obie wspomniane organizacje terrorystyczne, zyskują na przedłużaniu się konfliktu. Mają bowiem czas na rozbudowę własnych sanktuariów oraz szkolenie nowych członków. Szczególnie, że z racji chaosu wewnętrznego, słabości struktur państwa, ogólnej wrogości wobec Amerykanów i usunięcia personelu ze Stanów Zjednoczonych oraz ich sprzętu z bazy lotniczej al-Anad (2015 r.) nawet antyterrorystyczna kampania powietrzna, z użyciem systemów bezzałogowych, nie jest prowadzona już z takim rozmachem jak to miało miejsce w ubiegłych latach. Zaś starzy i nowi stronicy organizacji, wypromowanej w głównej mierze przez Anwara al-Awlakiego (Al-Kaida), są i będą nadal w Jemenie aktywni. W związku z działaniami wojennymi trudno również ocenić realne zdolności tzw. Państwa Islamskiego, chociaż skutki jego działania są widoczne w postaci ataków na meczety szyickie.

Przy czym, w przeciwieństwie do Syrii i Iraku, a nawet Libii, które skupiają uwagę służb oraz analityków z całego świata, sprawa terrorystów z Jemenu schodzi niejako na drugi plan - będąc w pewnym sensie pozostawioną w gestii interweniujących tam państw arabskich. Te ostatnie mają jednak, jak się wydaje, inne priorytety polityczno-wojskowe niż zwalczanie Al-Kaidy Państwa Arabskiego czy tzw. Państwa Islamskiego. Kierują one "ostrze" swoich działań raczej na Huthi/Ansar Allah oraz zwolenników rodziny Salihów. Co więcej, to właśnie Huthi/Ansar Allah są przecież głównym celem ataków terrorystycznych zarówno Al-Kaidy, jaki i tzw. Państwa Islamskiego - stąd każda możliwa konfiguracja w układzie taktycznym, w poszczególnych regionach i prowincjach, jest możliwa i musi być brana pod uwagę.

Równocześnie, wspomniana słabość państw GCC w Jemenie, na czele z Arabią Saudyjską, jest podstawą do zakwestionowania obecnego układu politycznego na całym Bliskim Wschodzie. Najłatwiejszym do ustalenia beneficjentem jest oczywiście Iran, dla którego ambicji mocarstwowych oraz wzrastającego znaczenia na arenie międzynarodowej nie ma nic bardziej korzystnego niż przeciągająca się i wiążąca arabskich rywali wojna partyzancka. Co więcej, sam Iran nie musi w nią inwestować własnych funduszy i żołnierzy, basidżów itp., na takim poziomie jak to robi w przypadku Syrii - chociaż kilkukrotnie pojawiały się informacje o przechwyceniu „irańskich” statków z uzbrojeniem, których docelowym rejonem rozładunku miały być tereny kontrolowane przez Huthi/Ansar Allah. W tym roku głośna była m.in. sprawa zatrzymania przez amerykańskie jednostki USS Sirocco oraz USS Gravely jednostki wypełnionej w głównej mierze lekkim uzbrojeniem.

Co więcej, im większe będą straty saudyjskie czy ZEA, tym większe będzie ryzyko pojawienia się "turbulencji" na całym Półwyspie Arabskim. Szczególnie, że - jak pokazuje praktyka działań na granicy jemeńsko-saudyjskiej - Arabia Saudyjska nie jest w stanie zapewnić odpowiedniego poziomu bezpieczeństwa nawet na swoim terytorium, a co dopiero działać bardziej ekspansywnie i stabilizacyjnie w regionie. Być może to właśnie omawiana operacja w Jemenie wpłynęła na bardziej ofensywne działania Iranu względem Saudyjczyków na wodach Zatoki Perskiej. W końcu najbiedniejsze państwo w całym regionie udowodniło to, co było mówione w kuluarach od lat: Arabia Saudyjska może i jest jednym z największych importerów nowoczesnego uzbrojenia, ale nie przekłada się to na ogólny potencjał militarny państwa.

W tym kontekście mowa nie tylko o ponawianych atakach z użyciem jemeńskich pocisków balistycznych, często przechwytywanych przez dyslokowane tam saudyjskie baterie opl/opr Patriot, ale o szerszym problemie związanym z utratą pojazdów, śmigłowców bojowych, a przede wszystkim słabym wyszkoleniem, dowodzeniem i morale. Co ciekawe, widać, że Huthi/Ansar Allah oraz formacje wierne Salihom cały czas dysponują zapasami pocisków rakietowych - chociaż pierwotnym celem operacji powietrznej „Decydująca Burza” miało być właśnie zniszczenie zapasów, np. popularnych w tym państwie różnych wersji systemu SCUD. Raz po raz mniejsze, lekkie formacje jemeńskich milicji, dokonują infiltracji regionów przygranicznych z Arabią Saudyjską. Dowiadujemy się o nich m.in. z upublicznianych materiałów propagandowych. Przy czym widać na nich, że nawet silniejsze pod względem uzbrojenia zgrupowania saudyjskiej straży granicznej oraz innych formacji bezpieczeństwa często tracą inicjatywę i przegrywają w starciu z mniejszymi od siebie oraz gorzej uzbrojonymi formacjami jemeńskimi.

Kluczowe dla oceny sytuacji jest także zwrócenie uwagi na fakt, że przed samym obecnym konfliktem w Jemenie było to jedno z najlepiej wyposażonych w broń lekką społeczeństw świata. Chociaż trudno odwoływać się do oficjalnych statystyk, z racji braku możliwości prowadzenia szeroko zakrojonych badań i sprawdzenia zebranych danych, to jednak do Jemenu trafiały znaczne ilości uzbrojenia oraz amunicji. Część na użytek własny samych Jemeńczyków, którzy tradycyjnie w sensie kulturowym akceptują posiadanie broni przez każdego mężczyznę, a część na eksport np. do państw afrykańskich. Interesującym wątkiem, w tym ostatnim aspekcie, byłoby sprawdzenie ile tak naprawdę certyfikatów ostatecznego odbiorcy wystawiły władze zjednoczonego Jemenu od lat dziewięćdziesiątych XX w. począwszy, aż do wybuchu obecnego konfliktu. Chcąc czy nie chcąc, w Jemenie, nawet przy najbardziej szczelnym embargu, działania zbrojne mogą być prowadzone jeszcze przez długie miesiące. W ostateczności Jemeńczycy są w stanie nawet uruchamiać historyczne niszczyciele czołgów, takie jak Su-100.

Należy raz jeszcze zaznaczyć, że w Jemenie Saudyjczycy i nie tylko oni, ponieśli dotychczas znaczne straty w ludziach oraz sprzęcie. Świadczą o tym zarówno oficjalne pogrzeby wojskowych, w których uczestniczą często oficjele z Arabii Saudyjskiej, jak i np. ZEA. Dowiadujemy się o nich najczęściej z oficjalnych przekazów medialnych tamtejszych władz. Skalę strat sprzętowych sygnalizują nowe zakupy uzbrojenia, dokonywane przede wszystkim w zachodnich państwach - na czele ze Stanami Zjednoczonymi czy Wielką Brytanią. Lecz największą, zbiorową ofiarą są jednakże sami cywilni mieszkańcy Jemenu. Ciągłe bombardowania, liczne oblężenia miast (np. Taizu), zamachy terrorystyczne i brak funkcjonujących struktur państwa, przełożyły się w ostatnim czasie na katastrofę humanitarną. Dlatego też Jemen potrzebuje obecnie pomocy humanitarnej na tym samym poziomie co Syria, a może nawet większym.

Skalę tamtejszej tragedii bardzo dobrze obrazuje fakt, że z Jemenu uciekają nawet Somalijczycy, którzy wolą wrócić do swojego niestabilnego państwa ryzykując podróż trasą morską. Warto jednak zaznaczyć, że w Jemenie, po obu stronach, walczą przedstawiciele różnych państw (najczęściej jako najemnicy lub osoby zrekrutowane w związku z przebywaniem na terytorium Jemenu w momencie wybuchu konfliktu). W ostatnich dniach dużo mówiło się o ucieczce niemal tysiąca Etiopczyków, którzy wydostali się z obozu deportacyjnego zlokalizowanego na południu państwa i najpewniej uciekli na terytorium kontrolowane przez Huthi/Ansar Allah oraz stronników Salihów.

Trzeba też zwrócić uwagę, że żadna ze stron jemeńskiego konfliktu nie ma charakteru jednorodnego. Huthi/Ansar Allah, zwolennicy Salihów oraz wspierające ich lokalne milicje nie stworzyły jednego spójnego dowództwa w sensie politycznym oraz militarnym, szczególnie takiego w stylu zachodnim. Co więcej, to przecież w okresie rządów wieloletniego prezydenta A.A. Saliha dochodziło do zatargów, w tym z użyciem sił zbrojnych, właśnie z ruchem Huthi w prowincji Saada. Dziś jest to de facto taktyczna koalicja, zjednoczona wspólnymi interesami, naruszonymi przez ich przeciwników politycznych wewnątrz Jemenu i spoza niego (szczególnie scementowana w obliczu nieudanych prób zbudowania konsensusu politycznego w ramach Konferencji Dialogu Narodowego 2013-2014 r.).

Jeszcze bardziej rozbite są siły współpracujące z interwentami z państw arabskich. Działają tam bowiem wojska stronników prezydenta Hadiego oraz nowego premiera Ahmeda Obaida bin Daghra. Do tego dochodzą samodzielne grupy zwolenników należące do wpływowej rodziny al-Ahmar. Samego generała Ali Mohsena al-Ahmara uczyniono wiceprezydentem państwa, próbując niejako kooptacji w celu przeciągnięcia ich na swoją stronę. Nie można zapomnieć o formacjach podporządkowanych Komitetom Ludowego Oporu, za którymi stoi w głównej mierze ambicja polityczna liderów jemeńskiej partii al-Islah i właśnie wspomniani al-Ahmarowie. Sytuację jeszcze bardziej komplikuje fakt, że zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie umownego frontu, mamy do czynienia z dużą liczbą lokalnych milicji klanów oraz konfederacji klanowych. Mogą one swobodnie przepływać do jednego lub drugiego obozu, zgodnie ze zmieniającą się sytuacją polityczną w danej prowincji lub uzyskaniem jakiś obietnic w zakresie finansów lub wpływów. W dodatku, w tle znajdują się również zwolennicy Ruchu Południa, od lat walczących o odłączenie się umownego południa państwa od zunifikowanego Jemenu.

Klamrą spinająca ten krótki zarys chaosu w Jemenie są zaś wydarzenia związane z amerykańskimi okrętami wojennymi. W ostatnich dniach miały zostać one zaatakowane na wodach okalających to państwo. Oprócz wspomnianego na wstępie USS Mason, również inne okręty w ostatnich godzinach miały być nieskutecznie ostrzelane rakietami odpalonymi z rejonów kontrolowanych przez Huthi/Ansar Allah. Stany Zjednoczone stoją więc przed trudną decyzją o zaplanowaniu i przeprowadzeniu potencjalnych działań odwetowych.

Problemem jest wybór celów - w końcu Huthi/Ansar Allah są bombardowani regularnie przez saudyjskie i inne samoloty koalicji już od 2015 r. Także sama reakcja Jemeńczyków, którzy dotychczas nie należeli zarówno na północy, jak i na południu do największych sympatyków Stanów Zjednoczonych, jest trudna do oceny. Eskalacja działań może również wpłynąć na prowadzenie obecnych amerykańskich operacji nad Irakiem oraz Syrią. Pytanie czy Amerykanów stać na otworzenie kolejnego frontu, przy potencjalnych staraniach w zakresie chociażby konstruowania operacji wyzwolenia Mosulu itd. Samo, znane szczególnie z okresu prezydentury W. Clintona, niszczenie drugorzędnych celów tylko na pokaz oprócz kosztów generuje też obraz słabości mocarstwa. W Stanach Zjednoczonych trwa jednak kampania wyborcza, a administracja Baracka Obamy zapewne zostanie przez to zmuszona do „twardej”, aczkolwiek zapewne w dużej mierze chaotycznej odpowiedzi militarnej.

Nie zmienia to faktu, że Jemen i jego problemy przypomną się same, prędzej czy później, społeczności międzynarodowej. Uderzenia na amerykańskie okręty wojenne są pierwszym ważnym ostrzeżeniem. W końcu jednostki cywilne, poruszające się po wodach w rejonie strategicznego szlaku z Bab el-Mandeb w centrum, nie są odporne nawet na prymitywne ataki - tym bardziej gdyby doszło do prób zmasowanej kampanii, wymierzonej w żeglugę morską w tym rejonie, szczególnie za pomocą bardziej skutecznych systemów rakietowych, a nie np. łodzi wypełnionych ładunkami wybuchowymi. Wystarczy przypomnieć sprawę tankowca MV Limburg, który padł ofiarą zamachu terrorystycznego i to jeszcze w 2002 r., a także wskazać wydarzenie z ostatnich tygodni, gdy zaatakowany został okręt HSV-2 Swift należący do marynarki wojennej ZEA. Ataku w pobliżu portu Mokha dokonano, zgodnie z doniesieniami medialnymi, za pomocą pocisku przeciwokrętowego C-802 Noor. Pojawiają się również informacje, że Huthi/Ansar Allah mogą dysponować nawet kilkudziesięcioma tego rodzaju pociskami.

Konkludując, Jemen to współcześnie kolejne miejsce na świecie, w którym perspektywa pokojowego rozwiązania konfliktu jest daleka oraz bardzo trudna do wyobrażenia. W dodatku, tamtejszy konflikt generuje istotną możliwość rozszerzania się, zarówno pod względem terytorialnym, jak i zewnętrznych podmiotów, biorących w nim udział. Szczególnie jeśli po ostatnich wydarzeniach działania militarne podejmą ostatecznie same Stany Zjednoczone. Przy czym, największymi beneficjentami destabilizacji Jemenu, jak to zostało podkreślone powyżej, są tamtejsze organizacje terrorystyczne. Te zaś wielokrotnie udowadniały, że na bazie państw kruchych/upadłych, są w stanie prowadzić działania wręcz globalne. Niestety, jak pokazała sprawa Syrii lub Libii, nie można w perspektywie krótkoterminowej liczyć na poprawę sytuacji w tym państwie, a jego obywatele nadal będą musieli funkcjonować na pograniczu lub wręcz w warunkach katastrofy humanitarnej. Stąd w rejonie Bliskiego Wschodu dorastać będą kolejne pokolenia, tym razem Jemeńczyków, znające tylko bombardowania, zamachy terrorystyczne oraz warunki wojenne.

Reklama
Reklama

Komentarze (10)

  1. Obserwator

    Od zakończenia II Wojnie Światowej USA przeprowadziły ponad 70 interwencji zbrojnych na całym świecie. Lista jest długa: od Korei do Syrii, teraz dochodzi jeszcze Jemen. Ciąg dalszy z pewnością nastąpi.

  2. Jacek

    Po raz trzeci w krótkich odstępach czasu został ostrzelany ten sam okręt amerykański... Waszyngtońskie jastrzębie poświęciłyby nawet życie swoich marynarzy, żeby tylko zdobyć pretekst do kolejnej interwencji zbrojnej. Saudowie najwyraźniej sobie nie radzą w wojnie w Jemenie, a więc trzeba wesprzeć sojusznika znad Zatoki Perskiej. W Syrii islamska rebelia utrzymywana jest za saudyjskie pieniądze, a więc teraz nadszedł czas swoistego rewanżu...

  3. Szwejjakobyły

    Czyżby Wujek Sam ogłaszał właśnie, którędy dalej pójdzie szlak pełzających wojen?

  4. leming

    A skąd wiemy że jednostki te zostały zaatakowane ? czy potwierdziły to inne źródła ? Po wydarzeniach w zatoce tonkijskiej, gdzie jak to skomentował prezydent Johnson " O ile wiem, to nasza marynarka strzelała do wielorybów" powinniśmy podchodzić ostrożnie do tego typu oświadczeń.

    1. kapralek

      Gratuluję wiedzy historycznej, ale od tamtych czasów minęły 52 lata, na dodatek o ile USA szukały pretekstu by się włączyć do wietnamskiej awantury, to tutaj sytuacja jest o 180 stopni odmienna, USA robi wszystko by uniknąć interwencji w Jemenie.

  5. dekert29

    W tym konflikcie to Szyici (Huthi) są stroną pozytywną. Są o wiele bardziej umiarkowani od sunnickich oponentów- nie mordują Chrześcijan- nie nawracają "na siłę". Ich walka jest raczej operacją obronną wymierzoną w agresję ekstremistycznej, wahabickiej Arabii Saudyjskiej i jej sługusów, de facto wspierającej (wspólnie z Katarem) zbrodnicze tzw. Państwo Islamskie i wszelkiej maści ekstremizm sunnicki. Niestety w tym wypadku widać jak Amerykanie popierają zdegenerowane islamskie zło w imię własnych, bezwzględnych interesów(chociaż krótkoterminowych). MUSIMY SIĘ UCZYĆ OD USA... I przyjaźnijmy się... Z IRANEM. Polska powinna mieć również TYLKO interesy (a nie sympatie).

    1. Neokles

      Ale przyjaźnijmy się z Iranem dla jakiegoś konkretnego dla nas interesu? Czy może tak na złość USA? Czy możemy uzyskać cos wiecej od Iranu niż od USA? Czy też po prostu fantazjujemy o czyms o czym nie mamy pojecia?

    2. foka

      Tam nie ma strony pozytywnej i negatywnej, jest to fragment szyicko - sunnickiego konfliktu dręczącego islam od prawie 900 lat.

  6. szeregowy antek

    ten konflikt stworzony został i finansowany dozbrajany przez Iran

    1. Plush

      Przeczytałem twój post i stwierdzam że nie dziwi mnie iż jesteś szeregowym. Myślę że trafnie sytuację określił Dekert29. O genezie wojny oraz tym czym jest i kim są Huti radzę poczytać bo NIC nie wiesz.

  7. nie/rozbawiony

    Amerykańscy agresorzy po raz kolejny pokazali światu, że prawo międzynarodowe ich nie obowiązuje. Wcześniej zawiązali tzw. koalicję arabską pod wodzą jednego ze swoich najbardziej posłusznych popleczników w regionie, czyli Arabii Saudyjskiej. Pod pretekstem wyimaginowanego ostrzelania swoich okrętów wojennych, rozpoczęli ataki rakietowe na Jemen. Waszyngtońskim jastrzębiom nie wystarcza już wojna w Syrii, gdzie otrzymali odpór od Rosji. Trzeba wybrać kolejną ofiarę, najlepiej możliwie najbardziej bezbronną, żeby siłą wprowadzać krwawą amerykańską wersję "demokracji". A to, że znowu kosztem zniszczeń i śmierci, to nie ma dla imperialistów żadnego znaczenia...

    1. Marek

      Zupełnie jakbym czytał "artykuły prasowe" o wojnie w Wietnamie z czasów towarzysza Gomułki. No i takie prywatne do ciebie pytanie. Nauczyliście się już w rassiji robić lepsze silniki do łodzi od tych, które pochodziły z tamtych czasów? Bo jak pamiętam, salucik, którego "wynaleźliście" w Wietnamie na jednorazowego użytku amerykańskim pontonie wojskowym, tak został przez was "usprawniony", że, po jednej nocy pod chmurką miał kłopoty z odpaleniem przez korozje elementów wewnętrznych.

  8. El Che

    Saudowie vs Jemen to jak Rosja vs Ukraina. Ci pierwsi wspierani są przez USA które najprawdopodobniej wesprze nieudolnych saudów w ich wojnie z Huti. Jeśli USA wspiera Saudów a Krytykuje Rosję to jak USA nazwać?

  9. magazynier

    Po dwóch latach nalotów nad brzegiem morza stały sobie stacje radiolokacyjne. Chyba ich nie dowieźli wczoraj do kraju objętego blokadą z lądu, morza i powietrza. P. S. Ta przeciągająca się wojna sprawi, że ropa wreszcie zdrożeje i wydobycie jej z amerykańskich i kanadyjskich łupków stanie się znowu opłacalne. Wujek Sam niczego tu nie popsuje. Arabia Saudyjska dała się podpuścić i teraz też potrzebuje pieniędzy. Obniżenie poziomu życia w tym kraju to problemy rządzących wahabitów z mniejszością szyicką. I wystarczy na emerytury dla rosyjskich emerytów.

    1. Kiks

      W czym AS dała się podpuścić? Też w spiski wierzysz?

  10. chorąży

    Cytując: " ..Trwająca od marca 2015 r. operacja militarna w Jemenie, prowadzona za zgodą Rady Państw Zatoki (GCC) - wyjątkiem była postawa Omanu - już dawno wytraciła swój wstępny impet..." Prowadzona za zgodą ... ta Rada Państw Zatoki to jakiś nowy twór zastępujący ONZ ??? jakie są kompetencje i zakres działania tej "Rady zatoki" ??