Reklama

Geopolityka

Kulisy ofensywy Boko Haram

Nigeryjska armia, pomimo szkoleń m.in. z udziałem amerykańskiej Gwardii Narodowej (na zdjęciu) nie jest w stanie skutecznie stawić czoła Boko Haram. Fot. nationalguard.mil/California National Guard.
Nigeryjska armia, pomimo szkoleń m.in. z udziałem amerykańskiej Gwardii Narodowej (na zdjęciu) nie jest w stanie skutecznie stawić czoła Boko Haram. Fot. nationalguard.mil/California National Guard.

Ugrupowanie terrorystyczne Boko Haram zajęło terytorium o powierzchni ok 30 tys. km2 zamieszkane przez ponad 1,7 mln ludzi, dokonując przy tym masakr na ogromna skalę. Ponieważ już pół roku temu lider organizacji przysiągł wierność kalifowi Państwa Islamskiego pojawiają się komentarze, iż w Nigerii powstał afrykański emirat IS. Sprawa jednak może być znacznie bardziej skomplikowana. Nigeria jest na  finiszu kampanii wyborczej i być może w przededniu wojny domowej. Kluczem do zrozumienia całej sytuacji jest układanka plemienna, a szczególnie rola plemion Fulani, Hausa i Kanuri w strefie Sahelu.

W 2014 roku w Nigerii śmierć poniosło 2000 osób, a w tym roku, choć się dopiero rozpoczął, zginęło już tyle samo. Masakry zostały dokonane przez Boko Haram. W zeszłym roku Boko Haram porwało też 200 dziewczynek, które następnie sprzedano na targu niewolnic. Wtedy zorganizowana została akcja „bring our girls back”, która okazała się bezskuteczna. Gdy 3 stycznia z wioski Malari w stanie Borno porwano 40 chłopców, prawie nikt na to już nie zwrócił uwagi.

Parę dni później Boko Haram uderzyło na bazę wojskową w Bamie, nad jeziorem Czad, w nigeryjskim stanie Borno. Pierwsze doniesienia mówiły o setce zabitych, 2000 uciekających przez jezioro (w którym wielu utonęło) i kilkunastu miasteczkach w rękach islamistów. Później okazało się, że zginęło około 2000 osób. To jednak nie był koniec. 10 stycznia Boko Haram zaatakowało Damaturu, stolicę stanu Yobe. Atak został odparty ale w niedzielę i poniedziałek doszło do samobójczych zamachów w stolicy stanu Borno, Maidaguri oraz w Potiskum, niedaleko Damaturu. W obu przypadkach dokonane zostały przez małe dziewczynki wysłane na śmierć przez własnych rodziców. Z całą pewnością nie jest to koniec rozlewu krwi. 14 lutego mają się bowiem odbyć w Nigerii wybory i wiele wskazuje na to, że ofensywa Boko Haram ma z tym związek.

Atmosfera przed głosowaniem i tak jest bardzo napięta. Dochodzi do walk między dwoma głównymi obozami: rządowym, skupionym wokół prezydenta Goodlucka Jonathana (People's Democratic Party) i opozycyjnym, którego kandydatem jest były wojskowy dyktator Muhammadu Buhari (All Progressives Congress). Towarzyszą temu również wzajemne oskarżania o plan sfałszowania wyborów.

Według obozu rządowego kandydatura Buhariego w ogóle jest nielegalna, z kolei opozycja ogłosiła zamiar powołania własnego rządu jeśli „wybory zostaną sfałszowane”. Wydaje się zatem, że napięcie nie tylko nie opadnie po przeprowadzeniu głosowania, ale wręcz może dojść do eskalacji przemocy i wojny między północą i południem Nigerii. Nie będzie to do końca wojna religijna, gdyż obóz rządowy popierany jest też przez część muzułmanów. Tych którzy nie są z grup etnicznych Fulani, Kanuri lub Hausa (wszystkie wymienione grupy to muzułmanie).

Zwolennicy obecnego prezydenta twierdzą, że obecna ofensywa Boko Haram została zainspirowana przez pochodzących głównie z kręgów Kanuri i Fulani liderów opozycji. Celem spisku miałoby być skompromitowanie Jonathana, jako niezdolnego do skutecznego zwalczania zagrożenia ze strony Boko Haram. Jeden z nigeryjskich arcybiskupów wezwał też do międzynarodowej interwencji, twierdząc, że korupcja, która przeżarła nigeryjskie elity polityczne i wojskowe uniemożliwia Nigerii samodzielne poradzenie sobie z sytuacją.

Fakty zdają się to potwierdzać, gdyż armia rządowa jest na ogół całkowicie bezradna w starciach z Boko Haram, a odparcie ataku na Damaturu było komentowane jako rzadki sukces. Rodziny porwanych w zeszłym roku dziewczynek oskarżają natomiast władze o bezczynność. Ani rządząca w stanach Yobe i Borno (teren aktywności Boko Haram) opozycja, ani rząd nie ogłosili też żałoby narodowej po ostatnich rzeziach, a prezydent bawił się na weselu bratanicy kilka dni po masakrze. Nigeria daleka jest od jedności w obliczu zagrożenia Boko Haram.

Oskarżenia dot. związków między politycznymi elitami Borno i Boko Haram nie są nowością. Już 2 lata temu b. gubernator i obecny senator, jak również jeden z najbogatszych ludzi w Nigerii, Ali Modu Sheriff był oskarżany o to, że zainspirował powstanie Boko Haram i przez długi czas je finansował. Działalność Boko Haram miała przykryć jego nielegalne interesy, a stan wyjątkowy umożliwić usuwanie niewygodnych ludzi. Ale oskarżenia nie dotyczyły wyłącznie jego, ale również innych polityków opozycji, a także Idrissa Deby, prezydenta sąsiedniego Czadu. Pojawiły się oskarżenia, że pod Ndjameną (stolicą kraju) są obozy Boko Haram, a bojownicy organizacji swobodnie poruszają się między Borno a Czadem.

W zeszłym roku miały też miejsce dość osobliwe negocjacje między Boko Haram i rządem  Jonathana, którym pośredniczył prezydent Czadu. Zakończyły się one ogłoszeniem rozejmu, a następnie oświadczeniem lidera organizacji terrorystycznej, w którym wszystko wyśmiał i stwierdził, że rzekomi przedstawiciele Boko Haram byli zwykłymi oszustami. Stosunki Nigerii z Czadem zamarły. Po negocjacjach prokuratura nigeryjska wszczęła śledztwo w sprawie oskarżeń pod adresem Ali Modu Sheriffa o związki z Boko Haram, ale gdy ten, pokłóciwszy się z sojusznikami z opozycji, przeszedł do obozu prezydenta, zarzuty wycofano.

Istotą obecnych problemów Nigerii jest to, że podobnie jak w przypadku wielu innych państw w Afryce, jej kształt jest wynikiem decyzji kolonialnych, które "skleiły" tereny o zupełnie różnej demografii i tradycji. Obóz popierający prezydenta Jonathana opiera się na dominujących na południu ludach Yoruba, Igbo oraz Ijaw (ci ostatni przez wiele lat walczyli przeciwko władzom Nigerii, domagając się niezależności bogatej w ropę Delty Nigru, obecnie jednak popierają Goodlucka Jonathana, przy czym warto zwrócić uwagę, że wszyscy jego poprzednicy byli muzułmanami). Natomiast na północy żyją przede wszystkim muzułmańscy Fulani, Kanuri i Hausa. Kanuri i Fulani stanowią łącznie również około 20 % mieszkańców Czadu. Z plemienia Kanuri wywodzi się zarówno Ali Modu Sheriff, inne elity stanu Borno, jak również lider Boko Haram Abubakar Shekau. Rywal Goodlucka Jonathana w wyborach, gen. Buhari to z kolei Fulani.

Fulani zamieszkują również Niger, Mali (17%) i Republikę Środkowoafrykańską (większość tamtejszej ludności muzułmańskiej). W tych dwóch ostatnich krajach, inwazja dżihadystów (Mali) lub wojna między muzułmanami i chrześcijanami (RŚA) doprowadziły do interwencji Francji. W operacji w Mali głównym afrykańskim sojusznikiem Francji było wojsko czadyjskie.

Od tego czasu Czad jest głównym sojusznikiem Francji w tym regionie. Jest to szczególne istotne teraz, gdy dżihadyści z Mali przenieśli się na południe Libii, a część z nich ogłosiła tam powstanie Państwa Islamskiego. Francja szykuje się tam do interwencji (to dość newralgiczna część świata dla Paryża zważywszy na francuskie kopalnie uranu w północnym Nigrze), wspartej przez Czad i Niger. Jednak prawdopodobnie Czad próbuje przy okazji załatwić tez inną sprawę – dokonać dekompozycji niektórych państw afrykańskich, obejmując swoim protektoratem znaczną część Sahelu (region między Saharą a tzw. „czarną” Afryką). Temu służyć miała właśnie inwazja czadyjskich najemników, głównie Fulani, na RŚA. Tam jednak Francja też ma swoje interesy i Czad musiał się wycofać.

Przy omawianych tych wydarzeń pojawiły się jednak głosy wzywające do odbudowy państwa Fulani-Hausa (taka tradycja państwowości przedkolonialnej bowiem istnieje), wpisane w coraz szerzej zakrojoną dekompozycję mapy postkolonialnej łączącej Sahel z „czarną” Afryką w sztuczne organizmy państwowe. Na przykład Sudan już się rozpadł de iure, a Mali de facto.

Z Nigerią może się stać to samo i niektórzy twierdzą, że Boko Haram jest tylko przykrywką dla tego planu. Nie można wykluczyć, że chaos powyborczy doprowadzi do interwencji militarnej Czadu w północnej Nigerii, a ostatnie ataki Boko Haram na Kamerun stanowią ostrzeżenie dla tego państwa, by się nie wtrącało. Ono również może bowiem ulec dekompozycji. Jeśli taki scenariusz będzie realizowany to nikt nie stanie na przeszkodzie, gdyż Czad jest zbyt ważnym dla Francji sojusznikiem w walce z dżihadystami na Saharze.

Trudno odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie, o to czy Boko Haram jest częścią planu dzihadystów stworzenia światowego kalifatu czy tez jest przykrywką dla działań w celu zmiany mapy Afryki. Globalizm planów Państwa Islamskiego wprowadził nowa jakość do światowego dżihadu ale póki co zależność Boko Haram od „kalifa” nie wyraziła się w niczym poza oświadczeniem. Tymczasem o brudnych relacjach elit afrykańskich i terrorystów można wiele napisać. Problem w tym, że takie organizacje jak Boko Haram mogą łatwo wyrwać się spod kontroli pierwotnych mocodawców i być może już to nastąpiło.

Witold Repetowicz
________________________________________________
 

Prawnik, analityk ds. międzynarodowych, absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autor wielu artykułów dotyczących Afryki, Bliskiego Wschodu i Azji Centralnej m.in. publikacji „Międzynarodowa jurysdykcja karna – szansą dla Afryki?”. W 2010 roku prowadził wykłady na Universite Panafricaine de la Paix w Uvirze, prowincja Kivu Sud w Demokratycznej Republice Kongo.

Reklama

Komentarze (4)

  1. thefastestcombatpistol

    Rzetelna analiza. Osobiście uważam, że Boko Haram działa już ja emirat Państwa Islamskiego.

  2. kzet69

    Kolejna świetna analiza z zapomnianego kątka świata, zastanawiam się czemu artykułów p. Repetowicza nie publikują główne polskie media chociaż są one 10 x lepsze od tabloidowych doniesień mianstreamu...

    1. oko

      To ja przytoczę świeży przypadek, tak ku refleksji. Dzień po zamachu na "Charlie Hebdo" niemal wszystkie większe gazety, jak Europa długa i szeroka, poświęciły okładki na solidarność i żałobę po kolegach od fachu. Nie wyłamały się również tabloidy piszące na co dzień o mydle, powidle i różnych durnotach. Niemal, bo oczywiście w kraju nad Wisłą znalazły się "Fakt" i "SE", na okładkach których nie było nawet wzmianki, a tematami dnia były ... wywiad z byłą żoną Kazia Marcinkiewicza i mieszkanie Tuska w Brukseli. Naczelny SE, Sławomir Jastrzębowski, zapytany dlaczego tak, a nie jak wszyscy, z rozbrajającą szczerością odparł: "bo Francja jest daleko, więc to się lepiej sprzeda", że żona premiera ma w sobie "efekt WOW", a mieszkanie Tuska to "temat ekskluzywny", a w ogóle to on (ów naczelny) ma "doświadczenie, mądrość i intuicję", więc "nie będzie robił gazety pod dyktando ignorantów". Tako rzekł facet osobiście odpowiedzialny za puszczenie do druku "Nie śpię, bo trzymam kredens", energetycznego kwadratu "dodającego sił życiowych", czy "Jan Paweł II wpuścił Jaruzelskiego do nieba". A Ty myślisz, że naczelni poważnych mediów mają aż tak bardzo odmienną filozofię zawodową?

  3. rumtumtum

    Interwencja tam chyba nie ma sensu, musiałaby się zakończyć wieloletnią okupacją. Z drugiej strony pozwolić IS przejąć władzę w kraju to też kiepska spawa.

  4. Wrzos

    Ciekawie napisany artykuł. Dużo wyjaśnia obecną sytuację w Nigerii i okolicach.

Reklama