Reklama
  • Wiadomości
  • Opinia

Ukraina wcale nie musi wygrać wojny [4 PUNKTY]

Po odbiciu Chersonia rosyjsko-ukraiński front się ustabilizował. Rosyjskie ataki na ukraińską infrastrukturę są jednak dosyć skuteczne, a Kijowowi grozi przedłużająca się wojna, której bez jakościowej zmiany w zakresie pomocy od USA może nie być w stanie wygrać.

„Polski” czołg T-72M1 na Ukrainie
„Polski” czołg T-72M1 na Ukrainie
Autor. Sztab Generalny Ukrainy/Facebook
Reklama

Wojna na Ukrainie - raport specjalny Defence24.pl

Reklama

Wyzwolenie Chersonia, do którego doszło w pierwszej połowie listopada to niewątpliwie jeden z największych sukcesów Ukrainy w czasie tej wojny. Jednakże, Rosji udało się wycofać większość sił, a dalsze ofensywy ukraińskie stoją pod znakiem zapytania. Choć Ukraina zdołała od początku wojny wyzwolić ponad połowę terenu, zajętego pierwotnie przez Rosjan (obwody: kijowski, sumski, charkowski i obecnie chersoński), to w żadnym wypadku nie oznacza to że Kijów uzyska powodzenie w całej wojnie. Jest ku temu kilka powodów. 

1. Stopniowe wzmacnianie sił przez Rosję.

Obecnie dzięki przeprowadzonej mobilizacji mamy do czynienia z procesem wzmacniania swoich zdolności bojowych przez Federację Rosyjską. Zmobilizowani żołnierze nie muszą być „dobrej jakości" ale są – i można ich zużywać czy to do łatania dziur na froncie, czy to do ataków na siły ukraińskie. Nawet jeśli te ataki nie są zbyt skuteczne, to i tak wiążą siły ukraińskie, powodują pewne straty, zużycie amunicji, sprzętu, zmęczenie ludzi itd. Co więcej, równolegle Rosja może „oszczędzać" lepiej wyszkolone i wyposażone siły do bardziej planowych operacji. Skutki mobilizacji, korzystne z punktu widzenia Moskwy, były już widoczne pod Chersoniem. Bo to między innymi dzięki zaangażowaniu (i stratom) „mobików" udało się planowo ewakuować większość sił i środków na lewy (wschodni) brzeg Dniepru, przez co Rosja straciła terytorium, ale odwrót nie przerodził się w katastrofę. A straty wśród zmobilizowanych żołnierzy są dla Rosji dużo mniej odczuwalne niż wśród dobrze wyszkolonych kontraktowych. Kolejne jednostki szkolą się na terenie Rosji (i ich przygotowanie może być lepsze niż części „mobików" rzuconych do działań ad hoc), a w razie potrzeby można ogłosić następny etap „częściowej" mobilizacji. No i najważniejsze – mobilizacja objęła też rosyjski przemysł zbrojeniowy, który jest w stanie zaopatrywać może w nie najnowocześniejszy, ale liczny sprzęt armię agresora. I o ile jest objęty sankcjami, to nie jest zniszczony fizycznie tak jak ukraiński, a wręcz ma priorytet jeśli chodzi o zaopatrzenie w różne komponenty, także siłę roboczą. A do pewnego stopnia jest również w stanie kontynuować produkcję precyzyjnego uzbrojenia, dzięki zapasom komponentów przygotowanym wcześniej, ale też zakupom/przemytowi w państwach trzecich. Produkowany sprzęt wcale nie musi mieć wysokich parametrów, ważne by działał. 

Reklama

Zobacz też

Reklama

2. Ataki na infrastrukturę krytyczną – „punkt ciężkości" Ukrainy.

Reklama

Drugim elementem, który wywiera wpływ na prowadzone działania, są ataki na infrastrukturę krytyczną Ukrainy. Prowadzone od października uderzenia wpływają na warunki życia ukraińskiej ludności, ale też możliwości odbudowy gospodarki na wyzwolonych terenach. Sytuacja jest dużo gorsza niż na przykład w lipcu czy sierpniu, gdy np. w Kijowie czy innych obszarach oddalonych od linii styczności wojsk życie funkcjonowało „prawie normalnie". Choć w pierwszym etapie wojny (luty, marzec, kwiecień) rosyjskie uderzenia na ukraińskie zaplecze były dość szeroko zakrojone, to nie były skuteczne w stopniu wywierającym wpływ na całą prowadzoną operację, w czym oczywiście duże zasługi ma ukraińska obrona powietrzna. Rosjanom dzięki atakom na infrastrukturę udało się najwyraźniej zidentyfikować i naruszyć „punkt ciężkości" obrony Ukrainy. Niszczenie infrastruktury pogarsza sytuację ludności i utrudnia czy nawet uniemożliwia odbudowę gospodarki, ale też w perspektywie będzie wywierać presję na odtwarzanie gotowości bojowej przez ukraińską armię. Bo system logistyczny całego państwa jest nadwyrężony i siłą rzeczy trzeba będzie go skierować do zaopatrywania ludności. A to musi utrudnić remontowanie sprzętu, szkolenie nowych żołnierzy, zgrywanie jednostek itd. Nie mówiąc już o tym, że w dłuższej perspektywie niszczenie infrastruktury może wywrzeć wpływ na morale ukraińskiej ludności. Jak na razie pozostaje ono wysokie pozwalając na podtrzymanie oporu, ale czy tak pozostanie po kilku miesiącach/latach, zwłaszcza gdy straty będą rosły, a o kolejne „frontowe" sukcesy będzie coraz trudniej? Można mieć tutaj wątpliwości, a Rosjanie z pewnością będą stawiać na wojnę na wyczerpanie, zakładając że ich możliwość absorpcji strat (ludzkich, sprzętowych, ale też gospodarczych) jest wyższa niż Ukrainy. A na tych nielicznych obywateli Rosji, którzy ośmielą się sprzeciwić, zapewne czekają już kolonie karne na Syberii, zwłaszcza że tysiące więźniów ginie na froncie.  

Zobacz też

3. Zużycie zapasów amunicji.

Kolejną kwestią jest zużycie sprzętu i zapasów amunicji, dostarczanej Ukrainie przez państwa zachodnie, w tym USA. O tym, że trudno kontynuować pomoc w obecnym zakresie bez uszczuplania własnych zdolności obronnych mówi się coraz głośniej zarówno w Waszyngtonie, jak i w europejskich stolicach. Przykładów jest wiele, ale można przytoczyć choćby pociski artyleryjskie Excalibur, które odgrywały kluczową rolę przy wyzwoleniu Chersonia i były wystrzeliwane także z polskich Krabów. Ukraina otrzymała ich od USA prawdopodobnie około 3,5 tysięcy, podczas gdy w sumie wyprodukowano ich na potrzeby amerykańskich sił zbrojnych około 16 tysięcy – wliczając w to pociski zużyte w Afganistanie, Iraku oraz w czasie ćwiczeń. Widać więc wyraźnie, że w określonych rodzajach uzbrojenia Ukrainie przekazano już znaczną część zasobów posiadanych przez państwa NATO i USA. Oczywiście przygotowywana jest rozbudowa zdolności i potencjału produkcyjnego oraz dostawy sprzętu nie z magazynów, ale z nowej produkcji. Ten proces jest jednak z założenia długotrwały, także dlatego, że produkcja nowoczesnej amunicji, a w szczególności precyzyjnej, wiąże się z wykorzystaniem relatywnie długich łańcuchów dostaw, obejmujących także trudno dostępne komponenty jak półprzewodniki. A zdolności do przejścia na produkcję „wojenną" buduje się w zasadzie dopiero teraz, bo wcześniej konieczności szybkiego zwiększenia produkcji nie przewidywano. 

Reklama

Zobacz też

Reklama

4. Ograniczenia w pomocy wojskowej i ich wpływ na prowadzone działania.

Reklama

Kolejnym czynnikiem, który hamuje postępy strony ukraińskiej są ograniczenia w pomocy wojskowej. Są one wdrażane przez USA i sojuszników z uwagi na obawy o reakcję Rosji, niekontrolowaną eskalację konfliktu, użycie arsenału atomowego itd. O ile więc Ukraina otrzymuje naprawdę duże ilości amunicji artyleryjskiej, w tym także nowoczesnej – precyzyjnej, broni strzeleckiej, środków łączności, oprzyrządowania itd., to już o rakietach o zasięgu 200-300 km (ATACMS) czy zachodnich myśliwcach na razie nie ma mowy. A te elementy są niezbędne by przenieść starcie w „głębię operacyjną". Innymi słowy, móc izolować pole walki i odcinać rosyjskie wojska na froncie od zaopatrzenia. Tego rodzaju zdolności będą szczególnie istotne teraz, gdy Rosja dzięki mobilizacji ludności i gospodarki będzie w stanie wypełnić linię frontu masami sprzętu (nawet starego, ale nie tylko, trzeba być przygotowanym na to że produkcja będzie kontynuowana) i ludzi. Operację izolacji pola walki już raz przeprowadzono na Ukrainie skutecznie, za pomocą wyrzutni HIMARS z rakietami GMLRS o donośności do 85 km. Odbyło się to jednak w specyficznych warunkach, bo zaopatrzenie rosyjskiego zgrupowania na prawym (zachodnim) brzegu Dniepru, nawet jeśli licznego i dobrze uzbrojonego, było zależne od przepraw przez rzekę, które były w zasięgu ukraińskich rakiet. Pomimo relatywnie niewielkiego zasięgu GMLRS-ów udało się istotnie ograniczyć dopływ zaopatrzenia. Ale obecnie trudno to będzie powtórzyć bez broni o większym zasięgu, bo teren na Zaporożu czy w Donbasie jest mimo wszystko korzystniejszy z punktu widzenia zaopatrywania rosyjskiej armii. Nie jest zresztą przypadkiem, że z USA słychać było głosy, by Rosja i Ukraina siadły do negocjacji po wyzwoleniu prawego brzegu Dniepru. Po prostu z oceny położenia wynika, że sukcesy Ukrainy jakie miały miejsce w ostatnich miesiącach czy to w obwodzie charkowskim, czy chersońskim trudno będzie powtórzyć. W obwodzie charkowskim, obok bardzo dobrego rozpoznania i wykorzystania przez Ukraińców taktyki działań połączonych broni kluczowa dla szybkich postępów była słabość rosyjskiej obrony. Spowodowana po części tym, że wiele najbardziej wartościowych jednostek przesunięto pod Chersoń, gdzie jednak nie mogły być skutecznie zaopatrywane i traciły zdolności bojowej. By powtórzyć takie sukcesy w innych obszarach, Ukraina potrzebowałaby zdolności do uderzania w sposób regularny i precyzyjny (nie pojedynczymi uderzeniami dronów, a salwami precyzyjnych rakiet niszczących nawet odbudowywaną infrastrukturę) przynajmniej na Krym, do Morza Azowskiego oraz do granicy państwowej z Rosją. Ale decyzji politycznej o takiej pomocy na razie nie ma. Kijowowi pomogłyby też zachodnie samoloty – nie tylko w obronie własnej przestrzeni powietrznej, ale też w zwalczaniu manewrujących wojsk rosyjskich za pomocą broni precyzyjnej. Nie jest dla nikogo tajemnicą, że gdyby Ukraina miała kilka eskadr F-16 choćby z lekkimi bombami klasy SDB i rakietami Maverick, to rosyjski odwrót spod Chersonia mógłby wyglądać zupełnie inaczej. 

Zobacz też

Wszystkie te czynniki powodują, że zdolności osiągania przez Ukrainę powodzenia w najbliższych miesiącach mogą być coraz mniejsze, a równocześnie znajdzie się ona pod presją mobilizowanej armii i gospodarki rosyjskiej. Mobilizacji, jaką ogłosiła Moskwa, nie wolno lekceważyć. W początkowej fazie wojny wydawało się, że Rosja pomimo porażek nie zdecyduje się na ten ruch, z uwagi na obawy przed oporem społecznym. Mobilizacja jest, a oporu prawie nie ma. Rosyjskie społeczeństwo najwyraźniej jest gotowe do życia w neostalinowskim państwie i oddawania życia za „Wielką Rosję". Musimy pamiętać, że siły zbrojne Rosji (które wykazały szereg słabości) są tylko jednym z elementów systemu wojennego (bo trudno mówić o obronnym) Rosji, a jego fundamentem jest społeczeństwo i całej państwo. A to jak na razie, niestety, radzi sobie w miarę dobrze – na tyle dobrze, by móc podtrzymywać wysiłek wojenny pomimo gigantycznych wręcz strat. 

Reklama

Zobacz też

Reklama

Z drugiej strony trzeba pamiętać, że Ukraina już nie raz zdołała pozytywnie zaskoczyć zachodnich wojskowych i analityków swoją odpornością i skutecznością armii. Rosyjskie społeczeństwo może się w pewnym momencie załamać, a wojna z natury jest nieprzewidywalna. Ale jak na razie na Rosji nie można stawiać przysłowiowego krzyżyka, bo w jej ostatnich działaniach widać pewną logikę i próbę (może nie „dziś", albo „jutro") ponownego przejęcia inicjatywy w konflikcie. By to uniemożliwić, wskazane byłoby rozszerzenie zakresu pomocy dla Ukrainy – nie tyle ilościowe w obszarach gdzie pomoc jest udzielana, bo tu robi się naprawdę dużo, ale jakościowe, pomagające skompensować napływ na front rosyjskich „mas żołnierskich" i wsparcia od gospodarki, która jest ograniczona przez sankcje, ale w przeciwieństwie do ukraińskiej, nie jest fizycznie naruszona. A jednocześnie wojskowi w NATO czy USA muszą szykować się na różne scenariusze, także te mniej korzystne, związane np. z zamrożeniem konfliktu, czy nawet kolejną rosyjską ofensywą. Bo o ile Rosja ma dziś mniejszy potencjał gospodarczy czy nawet ludnościowy niż 23 lutego, to jej kierownictwo polityczne jest zdecydowanie bardziej zdeterminowane do przekazania na rzecz wojny większej części tego potencjału niż wcześniej, a społeczeństwo jak na razie to znosi. Rosji więc nie wolno lekceważyć, Ukrainie należy pomagać, a jednocześnie bardziej wzmacniać własne zdolności obronne.

Reklama

Zobacz również

WIDEO: "Żelazna Brama 2025" | Intensywne ćwiczenia na poligonie w Orzyszu
Reklama
Reklama