Podwodne Tomahawki straszakiem na Putina [KOMENTARZ]

Autor. US Navy
Polecenie Donalda Trumpa, aby przesunąć w kierunku Rosji dwa atomowe okręty podwodne wcale nie musi oznaczać, że będą to boomery z rakietami balistycznymi. O wiele bardziej prawdopodobne jest wysłanie jednostek wyposażonych w rakiety manewrujące z głowicami konwencjonalnymi, co zresztą byłoby w zgodzie z „polityką Tomahawków”, od kilku lat prowadzoną przez Biały Dom na całym świecie.
„Podwodna” deklaracja prezydenta Trumpa na pijackie groźby Dmitrija Miedwiediewa (obecnie wiceprzewodniczącego Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej) wzbudziła niespodziewanie duże zaniepokojenie na całym świecie. Problem tkwił w określeniu „atomowe okręty podwodne”, ponieważ ludziom od razu to się skojarzyło z wysłaniem w kierunku Rosji jednostek uzbrojonych w rakiety z głowicami „atomowymi”. Czyli „boomerów”, okrętów klasy SSBN typu Ohio z 20 wyrzutniami rakiet Trident II D-5 o zasięgu ponad 7 tys. km (niektóre źródła mówią o ponad 10 tys. km) każdy. Tymczasem nie jest to wcale takie oczywiste i to z kilku powodów.
Po pierwsze: określenie „atomowe” może się odnosić do napędu. Amerykanie w odróżnieniu od Rosji już od kilkudziesięciu lat wykorzystują tylko okręty podwodne napędzane energią z reaktorów jądrowych. Określenie użyte przez Trumpa może się więc odnosić do każdej jednostki, jaka wchodzi w skład amerykańskiej floty podwodnej.
To, że nie muszą to być boomery, wynika także z samej specyfiki ich działania. Amerykanie cały czas mają bowiem kilka okrętów podwodnych z rakietami balistycznymi na morzu w dyżurze operacyjnym, i to tak rozmieszczone, by ewentualne kontruderzenie mogło objąć każdy punkt na Ziemi – w tym całą Federację Rosyjską. Nie ma więc żadnej potrzeby, by zbliżać cenne boomery do Federacji Rosyjskiej, tym bardziej, że utrudnia to prowadzenie dyżurów w ramach systemu odstraszania nuklearnego.
Okręty podwodne z rakietami balistycznymi nie wynurzają się bowiem po otrzymaniu rozkazu ataku i określając własną pozycję, muszą opierać się na nawigacji podwodnej. Ta oparta jest na systemie nawigacji inercyjnej, korygowanym charakterystycznymi punktami na dnie morza. Lepiej jest więc utrzymywać boomery na rozpoznanych akwenach, gdzie marynarze znają wszelkie, pomocne odnośniki topograficzne (nawet jeżeli znajdują się one pod wodą).
Dlatego wysłałem w ten region dwa atomowe okręty podwodne. Chcę się tylko upewnić, że jego słowa to tylko słowa i nic więcej.
Donald Trump – Prezydent USA
Oczywiście buńczuczne groźby rzucane przez Miedwiediewa mogą budzić niepokój, jednak jak na razie obie strony starają się unikać eskalacji jądrowej, polegając bardziej na uzbrojeniu konwencjonalnym. Jest to widoczne również na Ukrainie, gdzie Rosjanie wyraźnie ograniczają używanie rakiet balistycznych, a Amerykanie nie przekazują Ukraińcom rakiet dalekiego zasięgu – w tym tak pożądanych przez Kijów Tomahawków.
Dlaczego atomowe okręty z konwencjonalną bronią?
Donald Trump zdaje sobie jednak sprawę, że konwencjonalny atak Rosji na kraje NATO i innych jego sojuszników jest całkiem prawdopodobny. Ważnym czynnikiem odstraszającym Putina od takiej decyzji jest groźba natychmiastowej, militarnej reakcji Stanów Zjednoczonych m.in. z użyciem rakiet manewrujących – bez głowic atomowych. I to prawdopodobnie po to, żeby tę groźbę wzmocnić, Trump zdecydował się podsunąć bliżej Rosji dwa swoje okręty podwodne uzbrojone w Tomahawki.

Autor. J. Bouvia/US Navy
Amerykanie mają w tym przypadku w czym wybierać, ponieważ każdy ich uderzeniowy okręt atomowy (SSN) ma możliwość wystrzeliwania spod wody rakiet manewrujących. Co więcej, w obecnej sytuacji geopolitycznej, te rakiety stały się w pewien sposób najważniejszym uzbrojeniem tych jednostek. Widać to nawet w przypadku najstarszych, uderzeniowych okrętów podwodnych typu Los Angeles. W sumie wybudowano 62 takie jednostki, z których połowa miała możliwość strzelania rakiet Tomahawk przez wyrzutnie torpedowe. Ograniczało to możliwość atakowania salwą tymi pociskami, ponieważ okręty podwodne typu Los Angeles mają tylko cztery wyrzutnie torpedowe kalibru 533 mm.
Zmieniono to na ostatnich 31 okrętach tego typu (wersji Flight II i Flight III/688i), montując na nich w sekcji rufowej dwanaście dedykowanych wyrzutni pionowego startu do wystrzeliwania Tomahawków. Ale i w tym przypadku doszło do zmian, ponieważ na 32 i 33 jednostce (USS „Providence” i USS „Pittsburgh”) wprowadzono w kadłub cztery rzędy po trzy wyrzutnie VLS, natomiast na pozostałych 29 okrętach: dwa wewnętrzne rzędy po cztery wyrzutnie i dwa zewnętrzne rzędy po dwie wyrzutnie.
Czytaj też
Podobna ewolucja związana z Tomahawkami jest widoczna na najnowszych amerykańskich uderzeniowych okrętach podwodnych typu Virginia. Początkowo otrzymały one dwanaście wyrzutni pionowego startu, które umieszczono w części dziobowej. Po wprowadzeniu wersji Virginia Block IV, takie stanowiska startowe mieszczą się już nie w pojedynczych silosach, ale w dwóch umieszczonych w części dziobowej, modułach VPM o średnicy 2,13 m (takiego samego rozmiaru jak wyrzutnie rakiet balistycznych Trident na strategicznych okrętach podwodnych typu Ohio). Każdy taki moduł mieści w sobie sześć startujących pionowo pocisków manewrujących typu Tomahawk.
W wersji Virginia Block V planuje się zamontować na śródokręciu cztery kolejne moduły VPM (każdy dla 7 pocisków), zwiększając tym samym do czterdziestu łączną liczbę rakiet manewrujących na okręcie. Ta liczba może się jednak zmniejszyć, ponieważ ta wersja Virginii ma być w przyszłości uzbrojona również w startujące spod wody rakiety hipersoniczne, które mogą zająć miejsce części Tomahawków.

Autor. US Navy
Najwięcej rakiet manewrujących mają jednak okręty podwodne typu Ohio. I nie chodzi tu o boomery klasy SSBN, które normalnie są uzbrojone w 20 rakiet balistycznych (a mogą przenosić 24, choć zmodyfikowano je w ramach porozumień rozbrojeniowych), ale o cztery pierwsze jednostki tego typu, które zostały przerobione na klasę SSGN i są obecnie tylko nosicielami rakiet manewrujących. Zrobiono to poprzez przebudowanie 22 silosów w taki sposób, by każdy z nich mógł wystrzeliwać spod wody siedem Tomahawków. Dzięki tym zmianom jeden zmodernizowany okręt podwodny typu Ohio może przenosić aż 154 rakiety manewrujące.
I to właśnie te jednostki zostały prawdopodobnie skierowane przez Trumpa bliżej Rosji. Jest to zresztą logiczne, ponieważ Tomahawki mają zasięg około 2500 km. Im więc wyrzutnie tych pocisków znajdują się bliżej Rosji, tym większa liczba obiektów może nimi zostać zaatakowana. Rozmieszczając swoje SSGN na Morzu Arktycznym, Trump uzyskałby np. zdolność do konwencjonalnego zaatakowania wojskowych obiektów w Moskwie. Amerykański prezydent zorientował się bowiem, że na ludzi pokroju Putina działa tylko argument siły. Możliwość nagłego pojawienia się nad Federacją Rosyjską ponad 300 rakiet manewrujących takim „argumentem siły” niewątpliwie jest.
ciężkie_czasy
Dlatego tak istotne wydają się Orki z możliwością projekcji siły na lądzie z użyciem pocisków balistycznych, które już wykazały swoją wyższość nad systemami przeciwrakietowymi w konflikcie z Iranem.
Davien3
No i ładnie. A Rosja nawet nie ma co wysłać do przechwyceniq tych SSGN.
Tani2
Mi-17 wystarcza...