Reklama

Wojna na Ukrainie

Gen. Drewniak: procedury czasu pokoju, w razie zagrożenia mamy prawo zestrzelić obiekt

Polski F-16
F-16C Jastrząb
Autor. Sierżant Piotr Gubernat/Combat Camera

W przypadku naruszenia przestrzeni powietrznej w Polsce wciąż obowiązują procedury czasu pokoju, ale jeśli narusza ją obiekt będący zagrożeniem, można go zestrzelić - powiedział Defence24.pl gen. bryg. rezerwy Tomasz Drewniak, odnosząc się do incydentu z końca grudnia. Dodał, że nie byłoby to trudne dla polskiego lotnictwa. Zwrócił uwagę, że tym razem wojskowi i politycy mówili o zdarzeniu jednym głosem.

Reklama

29 grudnia, gdy Rosja przeprowadziła jeden ze zmasowanych ataków rakietowych na Ukrainę, polską przestrzeń powietrzną  naruszył rosyjski pocisk manewrujący który – według ustaleń wojska – opuścił ją po ok. trzech minutach. O zdarzeniu i związanych z nim działaniach informowali szef MON, wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz, szef Sztabu Generalnego WP gen. Wiesław Kukuła i dowódca operacyjny rodzajów sił zbrojnych gen. dyw. Maciej Klisz. Incydent był tematem rozmowy prezydenta Andrzeja Dudy i premiera Donalda Tuska.

Reklama

„Tuż za polską granicą trwa wojna, ale my realizujemy zadania tak jakby był czas pokoju. Oczywiście, jest wydzielonych więcej środków, ale proceduralnie nie jesteśmy w stanie wojny, nad Polską cały czas odbywa się normalny, regularny ruch lotniczy; cywilne i wojskowe statki powietrzne poruszają się zgodnie ze zgłoszonymi planami, po ustalonych trasach. Wszystkie działania jakie Polska prowadzi w przestrzeni powietrznej, podlegają ograniczeniom czasu »P «” – powiedział Drewniak, były inspektor Sił Powietrznych, obecnie ekspert fundacji Stratpoints.

Dodał, że „najpewniejszym sposobem stosowanym w czasie pokoju w razie naruszenia przestrzeni powietrznej jest procedura Renegade – poderwanie samolotów myśliwskich, rozpoznanie celu – wzrokowe lub za pomocą urządzeń elektronicznych - i ewentualne podjęcie decyzji o jego zestrzeleniu”. „Procedura rozpoznania wzrokowego, w której pilot potwierdza rodzaj obiektu, jest bardzo ważna. Ma ona pozwolić uniknąć przypadkowego zestrzelenia statku powietrznego z ludźmi na pokładzie, którym mógłby być np. lecący z Ukrainy samolot” - podkreślił.

Reklama

„W razie stwierdzenia, że występuje zagrożenie – a pocisk bez wątpienia jest zagrożeniem: nie znamy punktu, do którego zmierza, nie znamy jego dokładnej trajektorii, ale wleciał nad terytorium Polski - mamy pełne prawo do działania, łącznie z zestrzeleniem” – zaznaczył były inspektor Sił Powietrznych. „Jeżeli obiekt latający zostanie zidentyfikowany jako wrogi, Polska ma pełne prawo użyć wszelkich sił i środków, jakie uzna za stosowne, łącznie z zestrzeleniem. To suwerenne prawo gwarantowane międzynarodowymi przepisami” – dodał.

Zapewnił, że „dla F-16 czy innego samolotu wydzielonego do obrony powietrznej zestrzelenie takiej rakiety, jaka wleciała do nas przed kilku dniami – cel niemanewrujący, stała prędkość i wysokość lotu - jest prostym zadaniem, w ciągu kilku sekund od komendy sprawa jest załatwiona”.

Zwrócił uwagę na sojuszniczy kontekst działań polskiego lotnictwa wojskowego – fakt, że „polskie samoloty, które pełnią dyżury, w większości są też przypisane do dyżuru w NATO, bronią wschodniej flanki Sojuszu”. Decyzja o zestrzeleniu musiałaby być skonsultowana z naszymi sojusznikami, w tym wypadku z połączonym centrum operacji powietrznych CAOC w Uedem, które dowodzi operacjami w Europie północnej i wschodniej.

„To się dzieje równolegle. Jeżeli my wykryjemy obiekt, w sojuszniczym dowództwie też pojawia się informacja o nim. Decyzja podejmowana u nas jest konsultowana i aprobowana w NATO. Nie wymaga to dodatkowego czasu ani działań, pewne procesy są sformalizowane i zautomatyzowane” – powiedział.

Zastrzegł zarazem, że „decyzja o zestrzeleniu jakiegokolwiek statku powietrznego – załogowego czy bezzałogowego lub też rakiety – należy do kraju, nad którym się on znajduje”. „NATO nie może nam tego zabronić ani czegoś sugerować, to nasza decyzja. Oczywiście towarzyszy jej wymiana informacji, ale decyzja jest suwerenną decyzją Polski” – zaznaczył.

Czytaj też

Zwrócił uwagę na reakcję wojska i sprawujących nad nią cywilną kontrolę władz oraz komunikację, jakie towarzyszyły incydentowi z końca grudnia. „Rakieta wleciała w polską przestrzeń powietrzną około siódmej; informacja o tym pojawiła się na stronie DORSZ przed dziewiątą. Przed publikacją na pewno trwała wymiana informacja między czynnikiem wojskowym i politycznym czyli ministrem obrony narodowej. Kolejne wydarzenia to wypowiedź rzecznika DORSZ, wypowiedź ministra, spotkanie u premiera, narada u prezydenta i briefing dla mediów, na którym wojskowi z szefem Sztabu Generalnego i minister obrony jasno i klarownie przekazali informacje” – przypomniał Drewniak.

Szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz, szef SGWP gen. Wiesław Kukuła i dowódca operacyjny gen. dyw. Maciej Klisz  wypowiadają się dla mediów po naradzie ws. obiektu, który naruszył polską przestrzeń powietrzną
Szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz, szef SGWP gen. Wiesław Kukuła i dowódca operacyjny gen. dyw. Maciej Klisz
Autor. Jakub Borowski, Defence24.pl

Według niego tym, którzy pytają, co się działo przez kilka godzin i dlaczego wiadomości o zdarzeniu nie podano wcześniej, można odpowiedzieć argumentując, że najpierw o tym, co się wydarzyło, muszą wiedzieć minister, premier i prezydent. „To oni muszą wypracować pewne decyzje. Informacja, która dociera do społeczeństwa, musi być sprawdzona i jasna, nie może być szczątkowa. Dlatego ten proces trwał” – zaznaczył.

Czytaj też

„Uważam, że lekcja z poprzednich dwóch przypadków została naprawdę dobrze odrobiona, cieszy mnie, kiedy wojskowi i ci, którzy sprawują cywilną kontrolę nad armią, stają ramię w ramię, mówią jednym głosem. Nie powtórzyła się sytuacja, która była dość niezwykła w relacji minister-szef Sztabu Generalnego-dowódca operacyjny, a z jaką mieliśmy do czynienia w wiosną ubiegłego roku” – powiedział.

Pod koniec kwietnia br. MON poinformowało o znalezieniu w Zamościu pod Bydgoszczą szczątków obiektu wojskowego, którym – jak potwierdzili później biegli – był nieuzbrojony rosyjski pocisk manewrujący Ch-55. Ówczesny dowódca operacyjny gen. broni Tomasz Piotrowski łączył znalezisko z wydarzeniami z grudnia ub. r. - także wtedy Rosjanie przeprowadzili jeden ze zmasowanych ataków powietrznych na Ukrainę. Minister obrony w rządzie PiS Mariusz Błaszczak zarzucił wojsku, że nie poinformowało go o naruszeniu przestrzeni powietrznej, a poszukiwania były niewystarczające. Szef SGWP gen. Rajmund Andrzejczak powiedział, że przekazał przełożonym informację o zdarzeniu. W październiku ub. r. obydwaj generałowie złożyli wypowiedzenia.

Czytaj też

Reklama

"Będzie walka, będą ranni" wymagające ćwiczenia w warszawskiej brygadzie

Komentarze (5)

  1. szczebelek

    Dobrze, że mamy radary by wykryć rakietę, ale wie ktoś ile trwa poderwanie myśliwca i przelot takowego pod wschodnią granicę?

    1. Z prawej flanki

      Za długo, żeby móc zareagować na taka sytuację. Dlatego w czasie pokoju nie ma dobrej recepty reagowania na takie zdarzenia- nikt przecież nie będzie utrzymywał cały czas w powietrzy samolotów. Nie mamy takich środków i możliwości.

  2. Zam Bruder

    I po jednym, drugim takim zestrzale rosyjskie biblioteki zapełnią się pełnym spektrum danych o czasach reakcji i wszystkich moźliwych częstotliwościach pracy naszych systemów OPL i polskich Jastrzębi a jeszcze większy będzie "ubaw" jak szczątki zestrzelonej rakiety spadną komuś na łeb...

  3. rosyjskaRuletkaTrwa

    Już Turcja udowodniła że stary z kremla zrozumie że nie należy latać nad innym krajem tylko w jednym przypadku. Taki przekaz dotyczy też starca z białorusi.

  4. Qwest

    Pamiętam co mówiono o Macierewiczu w "podobnych" sytuacjach :)

  5. Obiektywny

    Tak tak reakcja była wzorowa nie to co wiosna :) Efekt w sumie ten sam nikt nie miał kontroli nad torem lotu pocisku ani nad faktem czy spadnie po naszej stronie ale procedury zadziałały lepiej :):)

Reklama