Reklama
  • Analiza
  • Wiadomości

Rosyjska "Wunderwaffe": Atomowa Rakieta Buriewiestnik [KOMENTARZ]

Rosyjską odpowiedzią na amerykańskie groźby przekazania Ukrainie pocisków manewrujących Tomahawk ma być rakieta manewrująca 9М730 Buriewiestnik o napędzie jądrowym. Oczywiście ma być to kolejny system „niemający analogów na świecie”. I rzeczywiście nikt czegoś takiego na razie nie planuje zrobić.

Autor. mil.ru

Już sama nazwa nowej, rosyjskiej rakiety manewrującej pokazuje, jak cyniczni w swoich działaniach są Rosjanie. To oni bowiem, w jawnym głosowaniu na stronie internetowej Ministerstwa Obrony, zadecydowali, że ta „zabójcza” rakieta ma się nazywać tak jak petrel (ros. Buriewiestnik), a więc średniej wielkości ptak morski z rodziny burzykowatych. I to ten „ptak” jest wykorzystywany od siedmiu lat przez Władimira Putina do straszenia całego świata. O pocisku Buriewietnik dowiedzieliśmy się bowiem w „sławnym”, putinowskim przemówieniu wygłoszonym 1 marca 2018 r. do m.in. członków Zgromadzenia Federalnego, rządu, sądów najwyższego i konstytucyjnego, gubernatorów oraz przedstawicieli najważniejszych mediów.

Reklama

Putin ostrzegał wtedy kraje zachodnie, że Rosja wprowadza zupełnie nowe rodzaje uzbrojenia, które dadzą jej przewagę w razie wybuchu ewentualnego konfliktu zbrojnego. W rzeczywistości, z sześciu wymienionych wtedy systemów, do służby udało się wprowadzić tylko jeden, a więc kompleks hiperdźwiękowych pocisków rakietowych „Kindżał”. Jak się jednak okazało na Ukrainie, teoretycznie o wiele starszy system przeciwlotniczy i przeciwrakietowy Patriot doskonale sobie radzi z tą rosyjską Wunderwaffe. I tak samo może być również z Buriewiestnikiem, o ile oczywiście Rosjanom uda się go dokończyć.

Zobacz też

Trochę przypomina to zachowanie Adolfa Hitlera tuż przed końcem jego życia, który wykrzykiwał, jak jego Wunderwaffe już niedługo odmieni oblicze wojny. Teraz dokładnie to samo robi Putin, i można mieć nadzieję, że jego groźby skończą się dokładnie w ten sam sposób. Jak na razie rosyjskim mediom pozostaje opublikowanie informacji przekazanej przez szefa Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Rosji Walerija Gierasimowa o testach rakiety Buriewiestnik.

Autor. mil.ru

Wynika z niej, że nowy pocisk o napędzie jądrowym przeszedł 21 października 2025 roku próby, w czasie których po wystrzeleniu z archipelagu Nowa Ziemia na Morzu Barentsa miał pokonać dystans 14 000 km i pozostawać w powietrzu przez około 15 godzin. Gierasimow dodał również, że „rakieta wykazała zdolność do unikania systemów obrony przeciwrakietowej”. Przedrukowywana jest również opinia Putina, który przypomniał, że „nawet wysoko wykwalifikowani specjaliści mówili mu, że to jest dobry i godny cel, ale nierealny w najbliższej przyszłości”. Teraz jednak miało się okazać, że w Rosji powstaje „system unikatowy, niemający analogów na świecie”.

Jedyne, co jest prawdziwe w tych informacjach, to prawdopodobnie opinia, że rzeczywiście taki pocisk byłby unikatowy na skalę światową. Nikt na świecie, poza Rosjanami, nie pracuje bowiem nad takim rozwiązaniem. I to dlatego mało kto wie, po co w ogóle Rosji jest potrzebny tego rodzaju pocisk. Zresztą sam Putin tego nie wie, stwierdzając ostatnio, że „musimy określić możliwe zastosowania i rozpocząć przygotowywanie infrastruktury do rozmieszczenia tej broni w siłach zbrojnych”.

Zobacz też

W rzeczywistości Buriewiestnik różni się osiągami od swoich klasycznych odpowiedników tak naprawdę jedynie zasięgiem, który dzięki zastosowanemu napędowi jądrowemu może sięgać nawet kilkunastu tysięcy kilometrów. Teoretycznie pozwala to Rosji zaatakować z własnego terytorium dowolny punkt na świecie, bez potrzeby wysyłania okrętów, których Rosja zresztą niewiele posiada (poza atomowymi okrętami podwodnymi). Ten zasięg miał dodatkowo pozwalać na dowolny wybór trasy lotu (dając możliwość omijania systemów obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej) i wcześniejsze wystrzelenie pocisku (tak, by oczekiwał on na wskazanie celu już w trakcie lotu).

Rosyjscy propagandyści cieszą się, że dzięki temu cele w Stanach Zjednoczonych będą mogły być atakowane z każdego kierunku, a nie tylko od strony Bieguna Północnego, tak jak się obecnie mają spodziewać Amerykanie. Takie podejście świadczy jednak o nieznajomości zasad nowoczesnego sposobu budowania systemu obrony powietrznej, który obecnie zakłada obronę dookólną. Rosjanie oceniają jednak Amerykanów przez swój system obrony przeciwrakietowej, który do wykrywania celów bardzo dalekiego zasięgu wykorzystuje głównie radary sektorowe, takie jak stacje radiolokacyjne Woroneż-M i Dniepr.

Reklama

W przypadku rakiet manewrujących tego rodzaju radary nie są potrzebne, ponieważ do wykrywania Buriewiestników w zupełności wystarczają standardowe systemy radiolokacyjne obrony powietrznej, w tym te zamontowane na amerykańskich niszczycielach i krążownikach. Wystarczy więc, że Amerykanie rozmieszczą wokół Ameryki Północnej kilka swoich okrętów rakietowych, by żaden Buriewiestnik się nie przedarł.

Autor. mil.ru

W ten sposób zasięg może się okazać jedyną cechą wyróżniającą nową rosyjską rakietę od swoich klasycznych odpowiedników. I ten zasięg na pewno nie zrekompensuje wad Buriewiestnika, który może okazać się łatwy do zestrzelania nawet przez tak niewyrafinowane systemy jak przenośne przeciwlotnicze zestawy rakietowe krótkiego zasięgu klasy MANPADS (Man-portable air-defense systems). Mówimy bowiem o rakiecie stosunkowo dużej, lecącej z prędkością poddźwiękową i ciężkiej, która nie ma możliwości wykonywania gwałtownych manewrów w pionie. I to dlatego Buriewiestnik, ze względu na przeszkody terenowe, musi prawdopodobnie lecieć stosunkowo wysoko, na pułapie kilkuset metrów.

No i najważniejsze. Rosjanie pracują nad tym systemem uzbrojenia już od 2001 roku i jak dotąd większość prób trwających od 2016 roku kończyła się niepowodzeniem (do lutego 2019 roku tych prób według amerykańskiego wywiadu miało być 13). Amerykańscy specjaliści uważali, że może to być skutek problemów z uruchomieniem samego reaktora, przez co rakieta w czasie testów najczęściej leciała tak długo, jak pozwalało jej na to klasyczne paliwo w silniku startowym (a więc około 2 minuty).

Jest to również system niebezpieczny w obsłudze, o czym świadczy wypadek, do jakiego doszło 8 sierpnia 2019 roku na północy Rosji, w którym zginęło siedem osób. Dlatego wprowadzenie Buriewiestnika do służby może się okazać bardzo trudne. Jest więc możliwość, że nie sprawdzą się przewidywania amerykańskiego wywiadu, który w 2018 roku wskazywał rok 2025 jako moment zakończenia prac nad tym pociskiem.

Zobacz też

Bardzo dobrze podsumował całą sprawę prezydent USA Donald Trump. Wskazał on bowiem, że u wybrzeży Rosji jest w tej chwili „najlepszy okręt podwodny z napędem atomowym na świecie”, i amerykańskie rakiety nie muszą pokonywać kilkunastu tysięcy kilometrów, by dolecieć do celu.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że sami Rosjanie już nazywają Buriewiestnika, cytując opinię z „New York Times”: „małym latającym Czarnobylem”. Wszelkie dotychczasowe próby tego pocisku z gotowym napędem musiały się bowiem skończyć skażeniem terenu. Ze względu na rozmiar i ograniczoną wagę pocisku, Rosjanie nie mogli bowiem odpowiednio zabezpieczyć reaktora, by po uderzeniu w ziemię pozostał w całości. Dlatego każda próba nowej rakiety na pewno pozostawia po sobie co najmniej takie skażenie, jakie daje tzw. „brudna bomba”.

Oczywiście Rosjanie podkreślają, że ich pocisk jest środkiem odstraszania jądrowego, który ma przenosić głowicę jądrową nawet o mocy 2 megatony. Wtedy rzeczywiście problem reaktora przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Jednak jest bardzo prawdopodobne, że Rosjanie w celach propagandowych użyją Buriewiestnika, np. przeciwko Ukrainie, z klasyczną głowicą bojową. I wtedy problem skażenia na pewno się pojawi.

Reklama
WIDEO: Ile czołgów zostało Rosji? | Putin bez nowego lotnictwa | Defence24Week #133
Reklama
Reklama