- Analiza
Polska bez możliwości sprawdzania nowoczesnej amunicji [ANALIZA]
W przypadku polskich poligonów doskonale sprawdza się powiedzenie, że ilość nie zawsze przekłada się w jakość. I pomimo, że wojskowe tereny ćwiczebne zajmują ponad pół procent całej powierzchni Polski, to dla testowania najnowszej amunicji artyleryjskiej musimy korzystać z poligonów w Szwecji, Norwegii i w niewielkiej terytorialnie Słowacji.

Ministerstwo Obrony Narodowej niejednokrotnie chwaliło się planami pozyskania technologii potrzebnych do opracowania nowych systemów uzbrojenia. Problem polega na tym, że nawet jeżeli polskiemu przemysłowi uda się opracować nową amunicję artyleryjską lub rakietową to i tak nie będzie mógł jej na miejscu sprawdzić. W Polsce nie ma bowiem obecnie do tego odpowiedniego poligonu badawczego i nic nie wskazuje, by miał on powstać w najbliższym czasie.
Jest tak pomimo, że poligony wojskowe zajmują w sumie aż 0,58% całej powierzchni Polski. Praktycznie wszystkie powstały jednak przed lub tuż po II wojnie światowej i zostały później jedynie zaadoptowane dla potrzeb polskich Sił Zbrojnych i Armii Czerwonej stacjonującej w polskich bazach. Ich powierzchnia w miarę upływu czasu raczej się więc zmniejszała, a wykorzystywane tereny powoli zmieniały swój charakter.

Te zmiany są widoczne szczególnie na poligonach poradzieckich, które nie wszystkie zostały zaadoptowane dla potrzeb polskiej armii, jak również na tzw. poligonach przygarnizonowych, które systematycznie zaczynają być wykorzystywane dla potrzeb cywilnych (często w sposób urągający zdrowemu rozsądkowi). Są też poligony tzw. nieczynne (np. w Bornem Sulinowie o powierzchni 18 000 ha i Solcu Kujawskim), które nie są ochraniane i na które można wchodzić na własne ryzyko.
Ale nawet w przypadku działających poligonów ich metamorfoza i użytkowanie nie zawsze przebiega jedynie zgodnie z rzeczywistymi potrzebami wojska. Sprawę wyjaśnia m.in. odpowiedź MON na interpelację poselską nr 33792 z dnia 12 sierpnia 2015 r.: „nie wszystkie grunty leżące na terenie poligonów znajdują się w posiadaniu wojskowych rejonowych zarządów infrastruktury. Większa część gruntów na poligonach znajduje się w zarządzie Lasów Państwowych i jest użytkowana przez wojsko na podstawie umów o przekazaniu lasów w użytkowanie, zawartych pomiędzy Dyrektorem Lasów Państwowych, reprezentowanym przez właściwego nadleśniczego, a Ministerstwem Obrony Narodowej, reprezentowanym przez właściwego szefa rejonowego zarządu infrastruktury przy udziale komendanta danego poligonu”.
Czytaj też: Nowe opłaty za użycie polskich poligonów

Zgodnie z prawem podmiot przyjmujący w użytkowanie lasy oraz inne grunty pozostające w zarządzie Lasów Państwowych jest zobowiązany do ponoszenia obciążeń podatkowych związanych z przekazanym gruntem, w szczególności podatków: leśnego, rolnego oraz od nieruchomości. Jednostki organizacyjne ponoszą więc obciążenia z tego tytułu zgodnie z posiadanym zasobem nieruchomości. Jeżeli tych gruntów i nieruchomości byłoby więc więcej, to obciążenia Ministerstwa Obrony Narodowej byłyby większe. Oszczędności budżetowe mogą więc kusić do powolnego zmniejszania stanu posiadania (lub przynajmniej jego nie powiększania).
Ale ograniczenia w wykorzystaniu poligonów wynikają również z konieczności trzymania się, mało przystających do realiów wojska, cywilnych przepisów związanych z ochroną przyrody i ochroną przeciwpożarową. Z czym może to być związane pokazuje historia jednego z polskich poligonów, w którym w środku pola ogniowego utworzono ścisły rezerwat przyrody cietrzewia. W miejscu tym bowiem samodzielnie wyrosła nowa roślinność (w tym wrzos) i ze względu na brak ludzi zwierzyna uznała ten teren za bezpieczny.

Jeszcze większe problemy wynikają z zagrożenia pożarami (potęgowanego przez ocieplenie klimatu), które wyłącza poligony dla testów na coraz więcej miesięcy. Jedyną możliwością zaradzenia temu przy obecnych przepisach jest strzelanie w morze, co nie zawsze jest możliwe, szczególnie przy prowadzeniu badań nowego rodzaju amunicji.
Zagrożenie pożarowe - zmora polskich poligonów
Duże zagrożenie pożarowe wynika przede wszystkim z faktu, że na polskich poligonach wojskowych tereny leśne zajmują około 167000 ha powierzchni. Na tym obszarze tylko w okresie od 2008 do 2015 roku doszło do 475 pożarów na obszarze 2500 ha. Według oceny służb leśnych na terenach użytkowanych przez wojsko znacznie częściej dochodziło do pożarów dużych i bardzo dużych. Średnia powierzchnia pożaru wynosiła bowiem 5,26 ha, podczas gdy w lasach prywatnych, państwowych i innych była ona kilkunastokrotnie mniejsza (w Lasach Państwowych wynosiła w tym okresie tylko 0,25 ha).

Dzieje się tak pomimo tego, że rodzaj prowadzonych szkoleń oraz typ używanej w ich czasie amunicji bojowej zależy od stopnia zagrożenia pożarowego lasu, które dla wojska ustalają Lasy Państwowe na podstawie parametrów meteorologicznych i wilgotności ściółki leśnej:
- przy zerowym stopniu (brak zagrożenia) i pierwszym stopniu (zagrożenie małe) -można realizować wszystkie rodzaje działań bez ograniczenia rodzaju stosowanej amunicji;
- przy drugim stopniu (zagrożenie średnie) oraz przy trzecim stopniu (zagrożenie duże) i przy wilgotności ściółki leśnej w granicach 10–20% - dopuszczalne jest prowadzenie szkolenia bez wykorzystania: amunicji smugowej, zapalającej, dymnej, oświetlającej i sygnałowej; bomb zapalających i oświetlających a także rakiet;
- przy trzecim stopniu (zagrożenie duże) i przy wilgotności ściółki leśnej mniejszej niż 10% lub wilgotności względnej powietrza mniejszej niż 40% - wszystkie działania powinny być zaniechane, z wyłączeniem strzelania z lądu na morze (prowadzonego ze specjalnie przygotowanych stanowisk) i przemieszczania się jednostek sprzętowych do parku sprzętu technicznego.
Wprowadzenie takich ograniczeń jest możliwe, ponieważ wszyscy dowódcy przed rozpoczęciem ćwiczeń powinni być przeszkoleni z zakresu ochrony przeciwpożarowej lasu. Dodatkowo użytkownicy poligonów są zobligowani do zachowania ostrożności i prowadzenia stałej obserwacji w trakcie ćwiczeń do co najmniej 3 godzin po ich zakończeniu. Szczegóły takich działań są regulowane przede wszystkim w porozumieniu w sprawie warunków użytkowania lasów na potrzeby związane z obronnością i bezpieczeństwem państwa, z których ostatnie zostało podpisane 25 września 2019 r. przez Andrzeja Koniecznego, dyrektora generalnego Lasów Państwowych oraz płk. Roberta Woźniaka, dyrektora Departamentu Infrastruktury MON.

W porozumieniu tym próbowano na nowo uregulować kwestie udostępniania poligonów będących w zarządzie Lasów Państwowych uwzględniając zarówno rosnące potrzeby zabezpieczenia szkolenia wojsk własnych i sojuszniczych, jak i możliwości gospodarki leśnej (doprecyzowując np. warunki i terminy prowadzenia prac leśnych), uwarunkowania związane z ochroną przyrody i dopuszczalnym zagrożeniem pożarowym.
Dużą pomocą jest tu niewątpliwie Instytut Badawczy Leśnictwa (IBL), który opracował nową metodę alarmowego ustalania stopnia zagrożenia pożarowego lasu na potrzeby wojska. Pozwala ona określić stopień zagrożenia na dowolną porę doby - i to dodatkowo z inicjatywy użytkownika poligonu. Dzięki temu ogranicza się maksymalnie wpływ tych prognoz na harmonogram realizowanych ćwiczeń przy jednoczesnym zapewnieniu odpowiedniego poziomu bezpieczeństwa przeciwpożarowego.
Było to ważne, ponieważ naukowcy z IBL określili, że wcześniej „około 25% wszystkich pożarów zajmujących powierzchnię ponad 45% doszło poza okresem, w którym Lasy Państwowe oznaczają stopień zagrożenia pożarowego lasu. Było to podczas wczesnej wiosny i późnej jesieni, kiedy ryzyko powstania pożaru lasu jest znacznie mniejsze”.

Dodatkowo wojsko samodzielnie podejmuje szereg kroków ograniczających zagrożenie. Oficerowie Wojskowej Ochrony Przeciwpożarowej są np. kierowani do prac zespołów autorskich już na etapie planowania ćwiczeń z wojskami. W skład kierownictwa ćwiczenia mogą też wejść specjalne grupy ds. zabezpieczenia przeciwpożarowego, pod które podporządkowywane są siły i środki wspierające zabezpieczenie przeciwpożarowe w miejscach manewrów. Dodatkowo, gdy siły i środki poligonu są niewystarczające do zabezpieczenia przeciwpożarowego opracowuje się tzw. „Plan zabezpieczenia przeciwpożarowego ćwiczenia”.
Jak się jednak okazuje ograniczenia, jakie mają wojska z wykorzystaniem poligonów do ćwiczeń są niczym w porównaniu do trudności, jakie ma przemysł i ośrodki badawcze w testowaniu nowego rodzaju systemów uzbrojenia – w tym szczególnie dalekiego zasięgu.
Po co w ogóle jest poligon badawczy?
W Polsce pozornie wszystko wydaje się być w porządku, chociażby dlatego, że w okolicach Świętoszowa znajduje się drugi w Europie pod względem powierzchni (38 000 ha) poligon wojskowy (Ośrodek Szkolenia Poligonowego Wojsk Lądowych Żagań) a w okolicach Nadarzyc największy europejski poligon lotniczy o powierzchni tzw. pola roboczego 1500 ha (21. Centralny Poligon Lotniczy). Za bardzo dobrze wyposażone uważa się również oficjalnie: Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych Drawsko (tzw. Poligon Drawski) o powierzchni 36 111 ha, Centralny Poligon Sił Powietrznych (tzw. Poligon Ustka-Wicko Morskie) oraz założony w 1890 roku Poligon Orzysz o powierzchni ponad 16 000 ha.

Powszechnie uważa się więc, że Polska ma bardzo dobrą bazę poligonową, o czym mają dodatkowo świadczyć m.in. częste przyjazdy na ćwiczenia terenowe jednostek wojskowych z krajów sojuszniczych. To co jednak sprawdza się podczas szkolenia wojsk nie musi być wystarczające przy ich wyposażaniu w nowej generacji systemy uzbrojenia. Takie systemu muszą być bowiem sprawdzane w działaniu zarówno w procesie ich opracowywania jak i przy produkcji seryjnej, przed wprowadzeniem poszczególnych partii do wojska.
Do tego potrzebne są jednak odpowiednie poligony badawcze, których: albo w ogóle nie ma, albo są niedostatecznie wyposażone, albo do których coraz trudniej uzyskać dostęp. Utrudnia to proces testów i może doprowadzić do opóźnień grożących nałożeniem kar umownych za niewykonanie w terminie zamówionej pracy.

Szczególne problemy widoczne są w przypadku badań amunicji precyzyjnej i dalekiego zasięgu, pomimo że ich produkcja w Polsce się coraz bardziej rozwija. Nie dotyczy to już zresztą jedynie amunicji artyleryjskiej (jak pocisków kalibru 155 mm do armatohaubicy „Krab” czy rakiet „Feniks” do wyrzutni „Langusta”), ale może także dotyczyć rakiet przeciwlotniczych krótkiego zasięgu, które zgodnie z założeniami programu „Narew” mają być również opracowywane i produkowane w Polsce.
Przykładowo w przypadku pocisku kalibru 155 mm podczas badań zdawczo-odbiorczych przeprowadza się sześć strzelań na ładunkach wzmocnionych, po to by sprawdzić m.in. wytrzymałość korpusu i funkcjonowanie zapalnika przy maksymalnych przeciążeniach. W tym przypadku, nawet stosując maksymalny kąt podniesienia lufy, pocisk leci na odległość około 23 km. Tymczasem polskie poligony dają możliwość strzelania maksymalnie do odległości 22 km na lądzie i do 40 km na morzu.

Należy jednak pamiętać, że poligon koło Ustki (gdzie to strzelanie w morze jest możliwe) nie rozwiązuje problemu, ponieważ przy większości testów trzeba znaleźć korpus pocisku, by go odpowiednio zbadać, pomierzyć i ocenić jego zniszczenia. Ponadto poza badaniem samego pocisku ocenia się również pewność jego detonacji. Nie można jednak tego zrobić, gdy wszystko wpadnie do wody. Istnieją oczywiście poligony zagraniczne przygotowane do strzelania wzdłuż plaży, jednak w Polsce takiej możliwości nie ma. Dodatkowo nowoczesne rakiety nie lecą prostym torem, ale manewrują. Trzeba się wiec spodziewać niespodziewanego zachowania - szczególnie przy badaniach i projektowaniu.
Dodatkowo w polskich uwarunkowaniach zawsze może powstać ogień i przenieść się na pobliski las, nawet przy zerowym poziomie zagrożenia pożarowego ale z powodu wyschniętej trawy. Przy obecnych strzelaniach badawczych trzeba się więc wstrzelić w okno pogodowe, co nie zawsze jest możliwe. Zdarza się więc, że po przyjeździe na poligon dokonywana okresowo ocena zagrożenia pożarowego nie pozwala na przeprowadzenie testów ogniowych. Gdy to się powtórzy w południe to wtedy następuje powrót do bazy. A przecież koszty pracy ekipy i transportu oraz poligonu wpływają na cenę ostatecznego rozwiązania.

Co gorsza wcale to nie oznacza, że testy będzie można powtarzać aż do skutku. Ze względu na zwiększającą się z roku na rok ilość i intensywność manewrów wojskowych (w tym armii sojuszniczych) jest coraz trudniej znaleźć wolny termin, z którego można by było skorzystać. Przemysł ma więc duże trudności z zaplanowaniem harmonogramu testów uzbrojenia i dlatego decyduje się nawet na korzystanie z poligonów zagranicznych. To z kolei zwiększa koszty prac, co ostatecznie podnosi również cenę wyrobu.
Przykładowo prowadzone przez spółkę MESKO próby ze 122 mm pociskiem rakietowym M-21 FHE „Feniks” (przeznaczonej do przenoszenia głowic odłamkowo-burzących na odległość do 42 km) były prowadzone w Szwecji. Z kolei w przypadku badań amunicji artyleryjskiej kalibru 155 mm trzeba było skorzystać z poligonu na Słowacji. Okazało się bowiem, że w tym małym terytorialnie państwie można było przygotować teren do badań z aż czterema miejscami upadku pocisków, rozmieszczonymi w odległości 7, 10, 15 i 23 km od stanowiska ogniowego. Każde z nich to obszar o dużej średnicy z wyciętymi drzewami, krzewami i wrzosem oraz bardzo przygotowanymi drogami dojazdowymi.
Dzięki tak dobrej komunikacji, nawet w przypadku zapalenia się ściółki, straż pożarna natychmiast przybywa na miejsce, usuwa problem i strzelanie jest realizowane dalej. Dodatkowo miejsce upadku pocisku jest wyposażone w specjalny system akustycznej lokalizacji, który ułatwia i przyśpiesza znalezienie pocisku. Strzelanie badawcze trwa w ten sposób stosunkowo krótko.
Dlaczego w Polsce nie zapewnia się warunków do testowania nowej amunicji?
Jak widać poligony, które rzeczywiście wystarczały „zimnowojennym” Siłom Zbrojnym RP, wcale nie muszą zabezpieczać wszystkich potrzeb: zarówno nowoczesnej armii wyposażonej w nowej generacji systemy uzbrojenia, jak również przemysłu, który to uzbrojenie przygotowuje. Oczywiście przedstawiciele wojska deklarują, że przygotowywane są działania naprawcze w tej dziedzinie.
Jednak wymaga to zmiany podejścia decydentów, przygotowania odpowiedniej wielkości terenu oraz jego późniejsze wyposażenie. Trudno jest jednak nazwać sukcesem decyzję ministra Obrony Narodowej z 25 września 2019 r. o rozbudowie poligonu w Nowej Dębie. Teoretycznie poligon ten zwiększył się w ten sposób do około 10 000 ha. „Teoretycznie”, ponieważ rzeczywiście udało się odzyskać tereny, przekazane w 2012 roku nadleśnictwu (to dobrze), ale niejako przy okazji przejęto również Plac Ćwiczeń Taktycznych – Lipa.
Tymczasem to właśnie na poligonie Lipa była tworzona infrastruktura do prowadzenia badań nad nowymi rodzajami amunicji, głównie przez Wojskowy Instytut Techniczny Uzbrojenia (WITU). Według niepotwierdzonych informacji zainwestowano tam około 3 milionów złotych i jeszcze w sierpniu 2019 r. był na tym poligonie testowany pocisk przeciwpancerny „Pirat”.
Teraz jednak poligon będzie znacznie mniej dostępny, jeśli chodzi o prowadzenie specjalistycznych badań uzbrojenia, bo inżynierowie będą musieli czekać "w kolejce" z użytkownikiem wojskowym. Oczywiście inwestycje zaplanowane przez MON w Nowej Dębie, poza budową budynku koszarowego, lądowiska MEDEVAC oraz placu szkolenia obrony przed bronią masowego rażenia, będą obejmowały również modernizację strzelnicy artyleryjskiej (która już dzisiaj jest praktycznie jedynym w Polsce miejscem dopuszczonym do strzelania podkalibrowym pociskiem czołgowym kalibru 120 mm). Jak na razie nic jednak nie wskazuje, by chodziło o zorganizowanie tam poligonu badawczego.

Na przeszkodzie stoi tu kilka czynników. Po pierwsze Ministerstwo Obrony Narodowej nie uważa, by taki poligon był jego problemem. I o ile dawniej wojskowe instytuty badawcze (np. WITU, ITWL lub CTM) były integralną częścią Sił Zbrojnych RP to teraz traktuje się je jak zewnętrzne podmioty, które muszą się same finansować oraz organizować zabezpieczenie. Tymczasem doskonale wiadomo, że w przypadku poligonów jest to po prostu niemożliwe.
Takie podejście MON sprawdza się jedynie w odniesieniu do min, materiałów wybuchowych czy amunicji strzeleckiej, którą można testować na relatywnie niewielkim obszarze. I rzeczywiście Bydgoskie Zakłady Elektromechaniczne „Belma” S.A. produkujące m.in. miny mogą łatwo wprowadzić badania, bo najczęściej wystarczy im zorganizować jedynie odpowiednio zabezpieczone strefy bezpieczeństwa (stąd większość badań jest realizowanych na terenie zakładów). Gorzej jest w przypadku zakładów Mesko S.A., które dla sprawdzenia amunicji dalekiego zasięgu muszą mieć już rozległe powierzchniowo tereny o odpowiedniej infrastrukturze.
Przy takim podejściu resortu obrony sytuacja wydaje się być bez wyjścia, ponieważ nie ma szans, by jakaś spółka lub podmiot cywilny bez pomocy agencji rządowych był w stanie samodzielnie zbudować bezpieczną oś strzelania o długości ponad 40 km. Zresztą nawet, gdyby się taki poligon udało zorganizować z pomocą państwa to i tak mógłby zostać on wchłonięty przez MON, tak jak się stało z poligonem Lipa. Jeżeli więc resort obrony przyjmie postawę obojętną, to praktycznie zablokuje działanie przemysłowi, który samodzielnie nie jest w stanie zabezpieczyć odpowiedniej długości osi ogniowych oraz zamknąć na odpowiedni czas przestrzeni powietrznej.

A przecież polonizacja produkcji np. amunicji 155 mm działa efektywnie tylko jeżeli obejmuje również procesu badań i testów. W tej polonizacji nie pomaga jednak: zarówno brak odpowiedniego terenu i stanowisk ogniowych, jak i odpowiedniego wyposażenia pomiarowego. Potrzebne są przede wszystkim odpowiednie mierniki prędkości oraz systemy określające dokładne położenie danego obiektu w przestrzeni – szczególnie w przypadku obiektów o dużej dynamice zmian, takich jak: pociski artyleryjskie, rakiety a nawet bezzałogowe statki powietrzne.
Takie oprzyrządowanie posiada częściowo np. Wojskowy Instytut Techniki Uzbrojenia, który do badań wykorzystuje systemy optoelektroniczne. Składają się one z czterech stacji stacjonarnych (kinofototeodolitów) zamontowanych na obiektach oraz dwóch stanowisk mobilnych. Każda z tych stacji składa się z sekcji precyzyjnego pomiaru kierunku oraz kamer video z obiektywami zmiennoogniskowymi.
Użycie tego rodzaju systemów wymaga zapewnienia pewnych warunków związanych np. z zachowaniem wymaganych odstępów pomiędzy stacjami oraz ich poziomowania. Na poligonie drawskim WITU dysponuje czterema takimi wieżami odraz dwoma stacjami mobilnymi. Stacje fotokinoteodolitów są również rozwijane w Ustce.
Na wyposażeniu WITU nie ma natomiast radarów śledzących. W MON nie zdecydowano się np. by wykorzystać projekty realizowane przy współfinansowaniu ze strony NCBiR na potrzeby infrastruktury badawczej na poligonach. Tak miało być np. w projekcie budowy radaru „Wisa” z aktywna anteną ścianową, w którym na pewnym etapie rozważano jego zastosowanie jako stały elementem zabezpieczenia działań poligonowych. Nie spotkało się to z jednak z zainteresowaniem ze strony MON.
Jak na razie przemysł może więc sobie samodzielnie radzić tylko do szóstego poziomu gotowości technologicznej TRL (Technology Readiness Level). W tym przypadku chodzi bowiem jedynie o demonstrację prototypu, modelu systemu lub podsystemu technologii w warunkach zbliżonych do rzeczywistych. Nie trzeba więc wykorzystywać poligonów, a więc nie ma również problemów z wykorzystaniem infrastruktury badawczej. Niestety przy szóstym poziomie TRL prototyp powinien być już jednak zademonstrowany w warunkach operacyjnych. To z kolei wymaga by przemysł korzystał z odpowiednich poligonów, które generalnie podlegają pod MON.
Specjaliści z przemysłu i ośrodków naukowo-badawczych wskazują, że poprawić sytuację mogłaby zmiana podejścia do umów z obszaru bezpieczeństwa i obronności zawieranych z Narodowym Centrum Badań i Rozwoju (NCBiR). Według nich w pracach badawczych, w których przekroczony ma być szósty poziom TRL stroną trzecią powinno być Ministerstwo Obrony Narodowej, które byłby odpowiedzialne m.in. za przygotowanie poligonów.
Dlatego NCBiR próbowało w poprzednich konkursach wdrożyć taką procedurę, aby do wniosków o finansowanie była załączona zgoda odpowiedniej komórki MON, która w ten projekt się angażuje. Taka zgoda na udostępnianie poligonów do testowania miała być elementem oceny. Niestety uzyskanie takich potwierdzeń w terminie składania wniosków najczęściej okazywało się niemożliwe i ostatecznie z tego zrezygnowano (ponieważ mogłoby to być barierą w przydzielaniu funduszy).

A przecież jeszcze kilkanaście lat temu w ramach realizacji tzw. projektów celowych przedstawiciele MON brali udział w badaniach kwalifikacyjnych. Dzięki temu na końcu programu otrzymywano już w pełni przebadany produkt z dokumentacją zatwierdzoną do produkcji seryjnej. Przykładem może być program budowy przenośnego przeciwlotniczego zestawu rakietowego „Grom”, w których jedną ze stron był dowódca Wojsk Lądowych – zabezpieczający m.in. poligony do badań.
Obecnie projekty są wprawdzie objęte nadzorem MON poprzez specjalny zespół nadzorujący, ale rola tego zespołu jest według oceny przemysłu taka jak jego nazwa: „bardziej nadzoruje niż pomaga”. Jest to szczególnie widoczne, gdy nastąpi jakieś opóźnienie w pracy badawczej i nie ma możliwości realizowania np. próbnych strzelań we wcześniej zaplanowanym terminie. Wtedy opóźnienie w pracy zwiększa się o czas potrzebny na uzyskanie zgody na użytkowanie poligonu.
Sytuację zmieniłaby się, gdyby wojsko było stroną w takiej pracy, co jest o tyle logiczne, że Skarb Państwa przejmuje równocześnie prawa własności intelektualnej. Wbrew pozorom wcale nie musi to być trudne o czym świadczy bardzo dobra współpraca przemysłu z Inspektoratem Marynarki Wojennej. Jest on chwalony przez przemysł za swoją gotowość do współpracy, za pomoc w uzyskiwaniu dostępu do okrętów i poligonów, itd.
Nie wszędzie w wojsku jest jednak takie podejście, pomimo składanych publicznie innych deklaracji. Przykładem może być zorganizowana w 2015 roku na Wojskowej Akademii Technicznej konferencja z udziałem przedstawicieli wojska - w tym ówczesnego szefa Wojsk Rakietowych i Artylerii Wojsk Lądowych, najpierw w Dowództwie Wojsk Lądowych płk Jarosława Kraszewskiego. Jednym z wniosków z tego spotkania miało być stwierdzenie, że nie będzie przełomu w dziedzinie nowoczesnych środków walki, jeżeli w Polsce nie powstanie prawdziwy poligon badawczy.
Minęło pięć lat i nic się nie zmieniło. Przemysł wskazuje, że nie pomogło w tym nawet wprowadzenie normy obronnej NO-10-A501:2009, Broń artyleryjska - Określanie donośności i rozrzutu pocisków strzelaniem w teren. W tej normie w punkcie 3.2 są wymagania dotyczące poligonu wskazujące że:
- 2.1 Powierzchnia pola upadku powinna być oczyszczona z drzew, krzewów, gałęzi, chrustu oraz równa tj. o nachyleniu terenu mniejszym niż 5 stopni.
- 2.2 Na poligonie w sposób geodezyjny wytyczyć oś strzelania. Z tego należy co 1 km z dokładnością nie mniejszą niż +/- 0,25 m zaznaczyć punktami geodezyjnymi i wskaźnikami osi. W rejonie pól upadku pocisków oś strzelania wytyczyć z tą samą dokładnością.
W armii wprowadzono więc standardy, które w odniesieniu do amunicji dalekiego zasięgu nadal nie są przestrzegane.
Pozorna trudność – ludność cywilna i ekolodzy
Jak się okazuje przeszkodą w rozbudowie terenów poligonowych wcale nie jest ludność miejscowa. Oczywiście ograniczenia w dostępie np. do obszarów leśnych są uciążliwe, tym bardziej, że zagrożenie dla osób postronnych wcale nie występuje na poligonach tylko w czasie strzelań i ćwiczeń wojskowych. Nawet, gdy na tym terenie jest pozorny spokój to można się natknąć na niewybuchy lub inne przedmioty niebezpieczne, które pozostają tam niekiedy po manewrach lub szkoleniu ogniowym.

Wojsko cały czas podkreśla, że podczas ćwiczeń w terenie działa się zgodnie z zasadą „Niewidoczni, ale obecni”. Tak więc osoba wkraczająca na obszary poligonu może się nawet nie zorientować iż znalazła się w niebezpieczeństwie. Tym bardziej, że wojsko obecnie ćwiczy także w soboty i niedziele. Ludność miejscowa może również narzekać na uciążliwości wynikające z silniejszego natężenia ruchu pojazdów wojskowych na drogach przypoligonowych.
Ministerstwo Obrony Narodowej całkiem słusznie przypomina jednak, że o wiele więcej jest wymiernych korzyści związanych z obecnością wojska na terenach poligonowych – i to zarówno dla samych terenów, jak i lokalnej społeczności.
Wskazuje się tu przede wszystkim na:
- obniżenie poziomu bezrobocia i to nie tylko w okresach wzmożonego szkolenia wojsk, ponieważ to pracownicy cywilni są zatrudniani do obsługi infrastruktury zabezpieczającej poligony;
- zwiększone wpływy do budżetów samorządowych z tytułu zakwaterowania wojsk w cywilnej bazie hotelowej;
- świadczeniu usług lub dostaw na rzecz wojska przez lokalne podmioty gospodarcze;
- korzystanie z infrastruktury drogowej wojska przez społeczność lokalną;
- inicjatywy i inwestycje podejmowane przez ćwiczące wojska (w tym zagraniczne) na rzecz miejscowej ludności (np. „remont dachu w Liceum Ogólnokształcącym w Kaliszu Pomorskim, remont obiektu Szkoły Podstawowej w Pomierzynie, czy też adaptacja pomieszczeń dla oddziału ratownictwa w Szpitalu Powiatowym w Drawsku Pomorskim”).
Jeżeli do tego doliczy się podwyższenie poziomu wyszkolenia wojsk oraz ułatwienia w działaniu polskiego przemysłu to widać, że poligony stanową ważny element polskiego systemu obronnego. Oczywiście o ile się o nie dba.
Kto za to wszystko będzie rzeczywiście płacił?
Jak na razie Ministerstwo Obrony Narodowej zdaje się nie dostrzegać, że za wynajmowanie poligonów zagranicznych przez polski przemysł i tak zapłaci wojsko: kupując albo droższą niż to konieczne amunicję w polskich zakładach przemysłowych, albo gdy te zakłady upadną, kupując bardzo drogą amunicje za granicą – tracąc autonomię i płacąc więcej za wsparcie logistyczne.

Przy obecnym podejściu wojskowych nie wiadomo, po co w ramach offsetu programu „Wisła” z pomocą koncernu Lockheed Martin buduje się laboratorium badawcze, wyposażone w wieloosiowy, wielkoskalowy gimbal pozwalający uzyskać wymagane przyspieszenia i prędkości kątowe. Oczywiście daje on możliwość laboratoryjnego bezpiecznego testowania m.in. różnego rodzaju głowic naprowadzających rakiet, co przyspiesza prace (które przestają być uzależnione od dostępności poligonu lub warunków), ogranicza koszty i pozwala wielokrotnie wykorzystywać ten sam, testowany element (który nie ulega zniszczeniu np. po wystrzeleniu).
Jednak zawsze dochodzi się do momentu, gdy to nowe rozwiązanie trzeba będzie wystrzelić, a bez poligonu badawczego nie da się tego zrobić. I przestaje mieć tutaj znaczenie, na jakim momencie cały projekt się zatrzyma, jeżeli kiedyś to nieuchronnie nastąpi. Należy też pamiętać, że korzystając z zagranicznych poligonów tracimy autonomiczność w działaniu. Może się bowiem zdarzyć sytuacja, gdy nawet mając pilną potrzebę wykonania jakiś prac okaże się, że taki teren za granicą nie będzie dostępny.
Pozornie mogą uspokajać sygnały przekazywane przez wojskowych, że prace nad pozyskaniem poligonu badawczego już trwają. Na razie nie ma jednak oficjalnych informacji dotyczących terminów, harmonogramu, miejsca ani parametrów takiego poligonu.
WIDEO: Zmierzch ery czołgów? Czy zastąpią je drony? [Debata Defence24]