- Analiza
- Komentarz
"Gorąca-zimna" wojna w powietrzu. Lotniczy poligon nad Syrią [KOMENTARZ]
W ostatnich kilkunastu miesiącach Syria stała się „poligonem” dla nowoczesnych samolotów, środków rażenia, ale i systemów obrony przeciwlotniczej czy walki elektronicznej. Obecność maszyn z USA, Rosji i innych państw na jednym teatrze daje możliwość gromadzenia unikatowych doświadczeń przez strony konfliktu, ale też wiąże się z wieloma niebezpieczeństwami.

Kilka dni temu Rosjanie przerzucili do Syrii dwa myśliwce nowej generacji Su-57. Choć maszyny tego typu nie są jeszcze formalnie w służbie operacyjnej, to zdecydowali się przerzucić je na teatr działań. Równolegle ujawniono, że pierwszy izraelski myśliwiec zestrzelony nad Syrią od 1982 roku, maszyna F-16I, padła ofiarą rakiety przeciwlotniczej S-200 Wega (SA-5). Z kolei rozmieszczenie rosyjskich maszyn zostało upublicznione przez izraelskie satelity.
#ISI reveals the first deployment of two #Russian stealth fighters #SU-57, as can be seen in Eros-B #satellite imagery from yesterday pic.twitter.com/SoOEhhpe0R
— imagesatintl (@imagesatint) 24 lutego 2018
Wszystkie te wydarzenia wpisują się w pewien ciąg świadczący o tym, że niejako nad Syrią - równolegle z działaniami naziemnymi różnych grup zbrojnych, wspieranych z powietrza przez Rosję lub przez koalicję – toczy się pewnego rodzaju nowej generacji wojna w powietrzu. Często nie ma ona charakteru bezpośredniego starcia, ale prowadzone działania mogą być bardzo istotne dla wszystkich stron.
Czytaj też: Szybki zakup tarczy dla wojsk USA w Europie. Armaty, rakiety i broń niekinetyczna [ANALIZA]
Na początek warto wymienić pewne zdarzenia, charakterystyczne dla ostatniej fazy konfliktu syryjskiego, odróżniające go – przynajmniej w dużej części - od prowadzonych wcześniej działań:
- Działania samolotów stealth z dwóch różnych państw. Wojna syryjska jest niewątpliwie pierwszym na świecie konfliktem, w którym w obszarze operacji obecne są co najmniej dwa typy myśliwców piątej generacji (stealth). Z jednej strony można mówić, że rozmieszczenie maszyn przez Rosję ma wymiar symboliczny. Z drugiej jednak, to okazja do zbierania unikatowych doświadczeń. Rosyjski Kommiersant napisał wprost, że celem przerzutu Su-57 jest testowanie radarów i środków walki elektronicznej. Można spodziewać się, że te maszyny będą wykorzystywane również – albo nawet przede wszystkim – nie do obserwacji celów związanych z grupami rebelianckimi, ale samolotów koalicji. Rosjanie mogą więc sprawdzić na wczesnym etapie funkcjonowanie elementów myśliwca piątej generacji w warunkach bojowych. Warto nadmienić, że również Raptory przeszły nad Syrią chrzest bojowy, podobnie zresztą jak rosyjskie maszyny generacji określanej czasem jako „4+/4++” – Su-30SM i Su-35.
- Rosyjskie i amerykańskie lotnictwo lata "w zasięgu" systemów drugiej strony. Nad Syrią i w rejonie działań na Bliskim Wschodzie obecne są zarówno amerykańskie (i koalicyjne), jak i rosyjskie samoloty różnych typów. Są to zarówno maszyny lotnictwa taktycznego (myśliwce, szturmowce itd.), jak i samoloty wczesnego ostrzegania (klasy AWACS) oraz rozpoznania i walki elektronicznej. Dodatkowo, Rosjanie rozmieścili w Syrii naziemne radary, nowoczesne systemy przeciwlotnicze różnych klas (S-300W, S-400, i krótkiego zasięgu Pancyr-S1), jak i lądowe systemy walki elektronicznej (choćby rodziny Krasucha). Obsługi tych systemów mogą obserwować amerykańskie lotnictwo w trakcie realnych działań bojowych, rejestrując sposób działania, a nawet emisje elektromagnetyczne z radarów oraz środków łączności czy obraz, jaki dają samoloty na stacjach radiolokacyjnych. Choć nie jest wykluczone, że są wdrażane pewne techniczne lub organizacyjne środki zaradcze, dotyczące choćby działań samolotów piątej generacji (np. rezygnacja z użycia określonych trybów pracy stacji radarowej, czy nawet sztuczne i celowe zniekształcanie sygnału, jaki dociera do stacji przeciwnika). Pomimo tego, jak powiedział podczas konferencji Air Force Association generał VeraLinn "Dash" Jamieson, niebo nad Irakiem, a zwłaszcza nad Syrią było „skarbnicą” wiedzy o taktyce, ale i sprzęcie USA, zwłaszcza dla Rosjan. Trzeba bowiem pamiętać, że działania nad Syrią mają charakter bojowy, co daje unikatowe możliwości obserwowania całych operacji powietrznych prowadzonych przez ugrupowania koalicji. Oczywiście działa to też „w drugą stronę” – Amerykanie mogą rozpoznawać emisje rosyjskich systemów łączności, czy radarów, zarówno naziemnych jak i powietrznych. Wszystkie te dane mogą być później wykorzystywane zarówno do szkolenia, ale też do modyfikowania własnych systemów zakłóceniowych i przeciwdziałania elektronicznego.
- Przestrzeń powietrzna nie jest „zarezerwowana” dla jednej strony prowadzącej działania. W trakcie większości konfliktów zbrojnych z udziałem USA (Irak, Afganistan) i Rosji (Czeczenia, Gruzja – poza pierwszą fazą konfliktu) w ostatnich kilkunastu latach w przestrzeni powietrznej dominowały siły powietrzne jednego państwa, w niektórych wypadkach zagrożone w pewnym stopniu przez naziemną obronę przeciwlotniczą. Praktycznie całkowita kontrola nad sytuacją w powietrzu dawała pewną swobodę działań. Nad Syrią obie strony (koalicja pod wodzą USA, jak i lotnictwo rosyjskie/syryjskie) nie walczą ze sobą bezpośrednio, ale muszą uwzględniać zagrożenie – choćby potencjalne – ze strony drugiego państwa. Może też dochodzić do incydentów zbrojnych, o czym świadczy choćby zestrzelenie syryjskiego Su-22 przez Amerykanów w czerwcu br., czy dwóch dronów uderzeniowych w tym samym miesiącu. To nieco inne warunki niż te, w których prowadzono operacje w ostatnich latach.
- Użycie na dużą skalę nowej generacji środków napadu powietrznego, nowych taktyk. To nie tylko samoloty, ale też odpalane z małych okrętów nawodnych i konwencjonalnych jednostek podwodnych rakiety cruise (pierwszy raz w historii), czy wreszcie – bezzałogowe środki latające i systemy ich zwalczania. Szczególne znaczenie ma tutaj nie tylko odparty przez Rosjan atak „chmary dronów” na początku stycznia br., ale i zestrzelenie irańskiego bezzałogowca przez maszynę Apache w Izraelu. Trzeba też pamiętać o wcześniejszym nieskutecznym ostrzelaniu bezzałogowca (prawdopodobnie rosyjskiego) przez izraelskie Patrioty i F-16 latem 2016 roku. Z kolei Amerykanie musieli zmagać się z uzbrojonymi dronami, atakującymi pozycje Syryjskich Sił Demokratycznych, nie mówiąc już o konieczności przeciwdziałania atakom małych dronów przez różne strony konfliktu. Izraelczycy ostrzegają też przed potencjalnym zagrożeniem nowej generacji "precyzyjnymi" rakietami odpalanymi z terenu Libanu. Wskazują przy tym, że Iran dąży do zbudowania zdolności produkcji takich pocisków na terenie Libanu, a wyposażenie ich we w miarę skuteczne systemy kierowania (jakich odpalane przez różne ugrupowania rakiety wcześniej nie miały) powoduje, że mogą one zagrażać infrastrukturze krytycznej, bazom lotniczym itd. To pokazuje, że zaawansowane środki napadu są coraz bardziej powszechnie dostępne.
- Rosja rozmieściła "ekspedycyjny" system obrony powietrznej. Po raz pierwszy od zakończenia zimnej wojny Rosjanom udało się rozmieścić poza własnym terytorium i w oddaleniu od stałych baz nowoczesny i warstwowy system obrony powietrznej, złożony m.in. z zestawów S-400 i Pancyr-S1, w pewnym stopniu zintegrowany z systemem syryjskim, w skład którego wchodzą zarówno starsze, zmodernizowane zestawy (S-125, S-200, Kub itd.) jak i nowsze Buk-M2 oraz Pancyr. Rosjanie zademonstrowali w ten sposób zdolność do przerzutu elementów swojej OPL poza terytorium kraju i utrzymania jego sprawności. System ten pokazał zarówno swoje zdolności, jak i ograniczenia. Pancyry zdołały zestrzelić bezzałogowce w trakcie ataku na rosyjską bazę, wcześniej strącały również inne drony i rakiety. Natomiast rosyjska OPL nie przeszkodziła w przeprowadzeniu ataku rakietami Tomahawk na bazę Al-Szarjat, oddaloną o około 140 km od bazy Chmejnim. Prawdopodobnie pociski cruise znajdowały się poza strefą rażenia systemów S-400, z uwagi na horyzont radiolokacyjny i lot na niskiej wysokości. To też pokazuje, że rozmieszczenie pojedynczego systemu przeciwlotniczego, nawet najnowocześniejszego zabezpiecza - w możliwym zakresie - pewien obszar, ale nie terytorium całego kraju.

Warto też zwrócić uwagę na dość zdecydowane postępowanie strony amerykańskiej wobec syryjskich jednostek rządowych i współpracujących z nimi w 2017 roku, jak i na początku 2018 roku. Oprócz wspomnianych już ataków rakietami Tomahawk i zestrzelenia Su-22, na początku lutego przeprowadzono atak na grupę rosyjskich najemników. Amerykanie zachowali przy tym wszelkie zasady ostrożności, gdyż wcześniej skontaktowano się ze stroną rosyjską i sprawdzono, czy w tamtym rejonie nie ma wojsk rządowych. Pomimo tego, sam fakt uderzenia na jednostki choćby pośrednio i "nieoficjalnie" wspierane przez Moskwę w kraju, w którym są obecne jednostki rosyjskich sił zbrojnych jest sygnałem dużej determinacji.
Czytaj też: Rosyjskie igranie z ogniem. „Kilka oddziałów Wagnera” w starciu z amerykańskim lotnictwem
Również sam przebieg ataku, jaki miał miejsce w pierwszych dniach lutego wart jest uwagi. W uderzeniu wzięły bowiem udział: załogowe samoloty sił powietrznych (m.in. myśliwce F-22 i F-15E, szturmowce A-10, maszyny wsparcia pola walki AC-130), drony należące do USAF (MQ-9 Reaper), śmigłowce bojowe lotnictwa wojsk lądowych (Apache), ale też artyleria należąca do piechoty morskiej (prawdopodobnie rakietowe wyrzutnie HIMARS). Przeprowadzono więc połączone lądowo-powietrzne uderzenie z udziałem różnych środków walki należących do aż trzech rodzajów wojsk. Działania połączone są podstawą amerykańskiej doktryny i były już wcześniej wielokrotnie stosowane.
Czytaj też: Sowiecka rakieta zestrzeliła izraelski F-16
Wreszcie, 10 lutego zestrzelono izraelski myśliwiec F-16, po raz pierwszy od ponad 35 lat. Według oficjalnych danych strony izraelskiej było to następstwem błędu załogi, która nie aktywowała systemu walki elektronicznej. Uderzenie przeprowadzone przez Izraelczyków było jednak reakcją na użycie przez stronę irańską zaawansowanego środka napadu powietrznego - drona będącego kopią amerykańskiego RQ-170, startującego wcześniej z Syrii i zestrzelonego przez izraelskiego Apache.

To - w połączeniu z wcześniejszymi incydentami, jak i faktem obecności w Syrii rosyjskiego powietrznego zgrupowania ekspedycyjnego - pokazuje, że szeroko pojmowane państwa zachodnie tracą "monopol" na stosowanie zaawansowanych środków napadu powietrznego i niezakłócone operacje powietrzne. Nad Irakiem (po 2003 roku) i Afganistanem w zasadzie nie było przecież mowy o zagrożeniu ze strony wrogiego lotnictwa, czy kierowanych radarowo rakiet przeciwlotniczych, nie mówiąc już o penetracji "własnego" terytorium przez wrogie środki napadu powietrznego. Takie incydenty zdarzały się za to na granicach Izraela, ale raczej z udziałem mniej zaawansowanych dronów, czy np. przestarzałych syryjskich samolotów (jeszcze przed interwencją Rosji). Syryjski potencjał, również jeżeli chodzi o obronę przeciwlotniczą, został jednak znacznie wzmocniony po interwencji Rosji.

Obecnie jednak w Syrii Rosjanie rozlokowali jakościowo nowe zdolności, zarówno jeżeli chodzi o lotnictwo, jak i obronę przeciwlotniczą. Konflikt jest też okazją do "przeglądu" potencjału poszczególnych stron. Amerykanie posiadają kilka typów operacyjnych samolotów stealth (jeden, F-117, został nawet dawno wycofany), podczas gdy Rosjanie przenieśli na teatr działań maszyny nie będące jeszcze w produkcji seryjnej. Z drugiej strony, w siłach zbrojnych USA trudno szukać naziemnego, mobilnego systemu przeciwlotniczego klasy Pancyra.
Nad terytorium tego państwa, równolegle z wojną na ziemi, stanowiącą źródło ogromnych strat i cierpień ludności cywilnej, jak i z nalotami, odbywa się swego rodzaju "gorąca-zimna" wojna pomiędzy mocarstwami. Choć ich celem nie jest bezpośrednia konfrontacja, to z pewnością prowadzone jest rozpoznanie zdolności drugiej strony, poprzez obserwację jej działań w warunkach bojowych. Jednocześnie istnieje pewne ryzyko konfrontacji, choćby w wyniku błędu ludzkiego lub prowokacji ze strony innych uczestników konfliktu, a w ostatnich miesiącach miał miejsce szereg niespodziewanych "gorących" incydentów zbrojnych.
O nieprzewidywalności wojny nad Syrią niech świadczy fakt, że rosyjskie baterie S-400 zostały pierwszy raz rozmieszczone w tym kraju po zestrzeleniu bombowca Rosji przez Turcję, a niedługo później (po nieudanym przewrocie w 2016 roku) Ankara zacieśniła współpracę z Rosją, prowadząc wspólne operacje i decydując się na zakup... systemu S-400.
Z przebiegu konfliktu płynie też inny wniosek - szczególnie dla Polski i innych państw wschodniej flanki NATO - o konieczności wzmocnienia własnej obrony przeciwlotniczej. Rosyjskie lotnictwo, pomimo opóźnień i problemów, jest coraz bardziej doskonalsze, a oprócz tego - w wypadku konfliktu - własne wojska i infrastruktura mogą być zagrożone przez rakiety manewrujące, śmigłowce lotnictwa wojsk lądowych czy wreszcie drony. Bez szybkich i szeroko zakrojonych inwestycji w warstwowe systemy obrony, również krótkiego zasięgu (jak planowany przez Polskę Narew) i/lub przeznaczonych do ochrony mobilnych wojsk lądowych, niebezpieczeństwo dla wschodniej flanki będzie tylko rosło.
WIDEO: Zmierzch ery czołgów? Czy zastąpią je drony? [Debata Defence24]