Siły zbrojne
Gen. Skrzypczak: czy polski BWP powinien pływać? [OPINIA]
Od wielu lat toczy się dyskusja czy wozy bojowe przeznaczone dla piechoty i niektóre wersje specjalistyczne powinny mieć zdolność do pływania, czyli pokonywania przeszkód wodnych. O tej kwestii pisze w artykule dla Defence24.pl gen. broni w st. spocz. Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych.
Kiedy w 2002 roku podejmowano decyzję o zakupie nowego KTO dla polskiej armii kwestia ta w zasadzie była bezdyskusyjna. Zdolność do pływania przyjmowano jako jeden z zasadniczych wymogów taktyczno-technicznych. Tym bardziej że nowy wóz był następcą głównie OT-64 SKOT, który też był pojazdem pływającym.
Nigdy nikt wcześniej nie kwestionował potrzeby posiadania tej zdolności. A wynikało to z dwóch zasadniczych powodów. Pierwszym była wymagana zdolność do udziału w wysoce manewrowych działaniach co było z kolei konsekwencją sztandarowej doktryny Układu Warszawskiego. Drugim natomiast konieczność niemalże wielokrotnego w ciągu dnia operacji pokonywania przeszkód wodnych, których począwszy od Niziny Polskiej poprzez Niemiecką aż po Francuską jest całe mnóstwo.
Od Polski na wschód jest jednak podobnie. Cechą charakterystyczną tych rzek jest ich południkowy przebieg a szerokości sięgające powyżej 20 m z prędkością nurtu od 5 do 8 km na godzinę czyniąc je trudno przekraczalnymi. Do tego dochodzą nieprzekraczalne, często zabagnione starorzecza.
Teren też walczy
Dla potrzeb wojskowych warto pokusić się opracowanie aktualnych, szczegółowych albumów rzek i ich zlewisk z inżynieryjną ich oceną, w ramach studiów teatrów działań wojennych. Często monitor komputera nie oddaje istoty terenu, a dokładna jego analiza to podstawa każdego planu działania. To uczy pokory dla terenu, który też walczy. W praktyce bojowej przekonaliśmy się o tym w Iraku i Afganistanie.
Zatem konstrukcje wozów bojowych piechoty poza stosunkowo niedużym ciężarem musiały mieć wyporność pozwalającą na swobodne pływanie a zastosowane systemy napędowe zapewnić prędkości na wodzie pokonujące siłę nurtu. Założono, że taki typ wozu bojowego pozwoli pokonać przeszkodę wodną w warunkach oddziaływania ogniowego przeciwnika, wyjść na przeciwległy brzeg i wejść do walki ze spieszoną piechotą do uchwycenia przyczółka.
Czytaj też: Rosomak z ZSSW strzela ze Spike [WIDEO]
To miało stworzyć warunki do pokonania rzeki przez kolejne siły, w tym pododdziały czołgów przeprawiające się po dnie. Dopiero w następnej przewidywano kolejności budowanie promów i mostów. Ale pod warunkiem, że przeciwnik został od rzeki odrzucony i ma ograniczone możliwości oddziaływania ogniowego na lustro wody.
Oczywiście wraz z rozwojem nowych środków rażenia możliwości walki z siłami forsującymi rzeki niepomiernie wzrastają, na przykład poprzez użycie amunicji krążącej czy dronów, to jednak generalia pozostają niezmienne.
Podsumowując stwierdzić należy, że warunkiem prowadzenia z powodzeniem manewrowych działań na naszym teatrze działań wojennych jest zdolność operacyjna do szybkiego pokonywania gęstej sieci rzek i kanałów.
Czytaj też: NATO przeprawia się przez Wisłę [RELACJA]
Niestety niewiele państw NATO dysponuje takimi zdolnościami. W ćwiczeniach Anakonda 2016 jakie mogliśmy widzieć w świetle kamer pokonanie przeszkody wodnej rozpoczęto od przeprawy... promów, na które załadowano KTO Stryker. Dla laika porywające, dla wyćwiczonego żołnierza jest to wręcz samobójcza misja. Żaden przeciwnik nie pozwoli sobie nie bronić rzeki jako dogodnej do tego rubieży. I dopóki nie zostanie od tej rzeki odrzucony, zniszczy wszystko co pojawi się na niej ogniem bezpośrednim, celowanym. Bezbronny prom jest doskonałym celem, to przecież elementarz taktyczny.
Niestety od lat pokazy biorą górę nad praktyką bojową. A rzemiosła uczy się przecież poprzez systematyczną, metodyczną praktykę szkoleniową. Kiedy ostatni raz prowadzono studium teatru działań, taktyczne gry terenowe? Gry komputerowe pochłaniają sztaby, ale owoce tego są mizerne. Potrzeba dowódców, którzy „czują” pole.
To nie grubość pancerza jest kluczowa
Doświadczenia wyniesione z wojen w Iraku i Afganistanie skłoniły wojskowych, nie tylko polskich, do formułowania wymagań taktyczno-technicznych pod kątem zapewnienia żołnierzom w wozach bojowych maksymalnego bezpieczeństwa. I w głównej mierze nie przeciwko ostrzałowi z większych kalibrów, którymi rebelianci poza RPG nie dysponowali, a przeciwko różnego rodzaju minom pułapkom, od których wszystkie wojska tam walczące ponosiły dotkliwe straty.
Trzeba więc postawić pytanie, czy syndrom „maksymalnego dopancerzenia” jest racjonalny? Moim zdaniem nie, z dwóch powodów.
Po pierwsze, w przyszłych działaniach bojowych użycie min różnego typu będzie powszechne tak jak miało to miejsce dotychczas w wielkoskalowych konfliktach. Po drugie maksymalne dociążanie wagowe pojazdów czyni je mało mobilnymi w terenie i gabarytowo stosukowo dużymi przez dążenie do uzyskania pływalności (wyporności) sprawia, że są dużo łatwiejsze do wykrycia w terenie.
Czytaj też: Gen. Skrzypczak: Modernizacja BWP jest uzasadniona, nie można rezygnować z pływalności [WYWIAD]
Miny pułapki w Iraku czy w Afganistanie miały za zadanie zadać wojskom koalicji i NATO jakiekolwiek straty. Ich użycie miało charakter pojedynczych ataków. Prowadzenie wojny minowej jako elementu wojny konwencjonalnej ma charakter powszechnego używania różnego typu min ustawianych według opracowanego planu przez wyspecjalizowane formacje i ich zarysy czy szczegóły są częścią ogólnego planu operacji. Zatem praktycznie każda forma manewru na polu walki będzie obciążona ryzykiem trafienia na rejony zaminowane. I moim zdaniem nie jest celowe zwiększanie grubości pancerza dna wozów bojowych.
Miny kumulacyjne (przeciwdenne) oraz podobne radzą sobie dobrze z penetracją pancerza każdej grubości. I jeszcze jedno dodam. Praktyka pokonywania pól minowych dowodzi, że każda mina która zdetonuje pod np. czołgiem co najmniej go uszkadza, a załogę obezwładnia. Ta praktyka pokazuje też, że widok pierwszego uszkodzonego lub zniszczonego czołgu na polu minowym powoduje zatrzymanie wszystkich, których dowódcy nie chcą być kolejnymi ofiarami min.
Zasadniczym celem zatem jest stworzenie systemów, które przede wszystkim pozwalają niszczyć różnego rodzaju zapory minowe. Tak jak chociażby używane do tej pory ładunki wydłużone, czy budowane szczególnie przez Rosjan systemy broni termobarycznej wykorzystywane między innymi do torowania przejść w polach minowych dla wozów bojowych.
I poprzez tę krótką analizę wracamy do pływalności wozów bojowych oraz wniosku, że nie powinno się w tym zakresie przenosić doświadczeń z Iraku i próbować czynić te pojazdy odpornymi na miny poprzez dodawanie opancerzenia. Trzeba szukać nowych rozwiązań technologicznych, a przede wszystkim torować (czyścić) przed wojskami drogi w zaporach minowych. I tak modelować kadłuby nowych wozów, by najechanie na minę było jak najmniej dotkliwe dla załogi.
Oczywiście nie wolno odstąpić od wymogów w zakresie opancerzenia przeciwko różnym rodzajom broni lżejszej od głównego uzbrojenia czołgów, choć w walce z użyciem wozów bojowych użycie kalibrów mniejszych niż 30 mm jest coraz mniej powszechne. Trzeba poszukiwać nowych materiałów kompozytowych i nie tylko. Lżejszych od stali i balistycznie odporniejszych. Warto też pokusić się aby, w nowych konstrukcjach szukać miejsc gdzie kompozyty mogą zastąpić stal.
Czytaj też: Modernizacja BWP-1 z Poznania [ANALIZA]
Obowiązujące standardy STANAG NATO w tym zakresie rodziły się na podstawie doświadczeń wyniesionych przede wszystkim z Iraku, głównie przez Amerykanów. Byliśmy świadkami i po części uczestnikami poprzez udział w operacji „Iraqi Freedom” stopniowego zwiększania poziomu dopancerzenia od tzw. Kit 1 do Kit 5 na HMMWV, raczej z wątpliwym skutkiem. To była jednak inna wojna.
W dyskusji „okołowojskowej” często pojawiały się głosy na temat tego, czy wozy powinny mieć zdolność pływania. Generalnie prawie wszyscy jej uczestnicy mówili, że ten wymóg to jakiś niczym nieuzasadniony wymysł wojskowych. W ten głos włączali się wcale często politycy, którzy powtarzali głosy sceptyczne wobec pływania. I co ciekawe przekonali wielu wojskowych.
Wymogi operacyjne są jednak jednoznaczne. Wóz bojowy piechoty musi być pływającym, bo takie są wymogi obecnego i przyszłego pola walki w terenie w jakim nam Polakom przyszło żyć od ponad tysiąclecia.
Od lat taktyka manewrowego pokonywania przeszkód wodnych jest praktyką szkoleniową i jednym z najtrudniejszych wyzwań dla dowódców. Wielu z nich, biorąc pod uwagę poziom skomplikowania procesu przygotowania i pokonania przeszkody unika tego tematu, bo poziom ryzyka jest za duży. Jeżeli jednak wojsko jest wyszkolone zgodnie z zasadami metodyki, mądry dowódca nigdy nie zawaha się przed takim wyzwaniem.
Wierzę też, że dokładna analiza i ocena terenu wymusi w NATO inne spojrzenie na prowadzenie działań operacyjnych w obszarze między Bałtykiem i Karpatami. Bo wystarczy wspomnieć, że przesmyk suwalski nie jest kluczem dostępu do Polski i państw bałtyckich, a rejonem dogodnym do prowadzenia skutecznej obrony, który potencjalny przeciwnik będzie obchodził skrzydłami.
gen. broni w st. spocz. Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych
drybcio
A posiadanie modułowego BWP, z doczepianymi pływakami (lub pompowanymi jak koreański BWP) oraz zamiennie dodatkowym opancerzeniem zakładanym zamiast pływaków? Jest to jakaś opcja, choć utrudniająca działania bo trzeba te dodatkowe opancerzenie czy pływaki wozić.