- Analiza
Dlaczego polskie zestawy “Osa” powinny być wymienione [WIDEO]?
Armeńskie ministerstwo obrony opublikowało film z zestrzelenia przez samobieżny zestaw przeciwlotniczy „Osa-AK” azerskiego bezzałogowego aparatu latającego. Zdjęcia są o tyle unikalne, że pokazują sekwencję strzelania sfilmowaną z wnętrza pojazdu z widokiem na konsolę operatorów, obnażając jednocześnie wady, wykorzystywanego również w Polsce, systemu przeciwlotniczego.

System „Osa-AK” (wg. oznaczenia NATO typu SA-8 „Gecko”) został opracowany przez Związek Radziecki jeszcze w latach siedemdziesiątych, jednak ze względu na swoje właściwości bojowe jest on nadal wykorzystywany w wielu krajach na świecie w tym w Polsce. Jest to samobieżny, pływający, autonomiczny zestaw przeciwlotniczy krótkiego zasięgu (do 10500 m na kursie spotkaniowym) i niskiego pułapu (5000 m), w którym zarówno system: wykrywania celu, śledzenia celu i rakiety, kierowania rakietą oraz wyrzutnie rakietowe zostały zamontowane na jednym, trzyosiowym podwoziu BAZ-5937. Takie rozwiązanie konstrukcyjne jest aktualnie oczekiwane przez wojska operacyjne i w tym kierunku zmierzają producenci zestawów rakietowych do osłony bezpośredniej wojsk.
Reportaż opublikowany 6 czerwca 2020 r. na Twitterze przez armeńskie ministerstwo obrony pokazuje cały proces zestrzelenia przez system „Osa-AK” bezzałogowego statku powietrznego, który podobno miał być wykorzystywany przez Azerbejdżan do bezprawnego prowadzenia rozpoznania nad terytorium Armenii. Jest to typowy, odpowiednio wyreżyserowany i spreparowany film propagandowy, który ma udowodnić, w jak wysokiej gotowości są armeńskie siły przeciwlotnicze i jak sprawnie został zniszczony obcy dron.
Same ujęcia filmowe są jednak o tyle ciekawe, że pokazują również działanie niektórych, wewnętrznych urządzeń oraz pracę obsługi zestawu „Osa-AK” podczas misji bojowej zakończonej zestrzeleniem bezzałogowca. W oficjalnym przekazie z 6 czerwca br. nie podano dokładnej daty tego „sukcesu”, ale nieoficjalnie przypuszcza się, że miał on miejsce 21 kwietnia 2020 r. nad Górnym Karabachem. O terytorium to od 1991 roku toczy się spór pomiędzy Armenią i Azerbejdżanem.

Dokładnie 22 kwietnia 2020 r. Armenia pochwaliła się odnalezieniem szczątków zestrzelonego przez własną obronę przeciwlotniczą azerskiego dronu „Orbiter 3”, który zalicza się do małych, taktycznych bezzałogowych statków powietrznych klasy STUAS (Small Tactical UAS). Bezzałogowiec ten jest produkowany przez firmę Aeronautics, ma rozpiętość skrzydeł 4,4 m, masę startową 40 kg i może przenosić ładunek użyteczny o masie 5,5 kg. Jest to klasyczny dron rozpoznawczy wykorzystywany do obserwacji terenu: zarówno w dzień, jak i w nocy. Może on jednak również zabierać na pokład laserowy wskaźnik celu, a więc służyć do bezpośredniego kierowania ogniem artylerii precyzyjnej.
Na ile to sukces, a na ile propaganda?
Analizując film z zestrzelania „Orbitera” można zauważyć, że nastąpiło to: nie poprzez trafienie bezpośrednie, ale w wyniku zadziałania zapalnika zbliżeniowego rakiety. Dron został więc uderzony nie samym pociskiem ale wiązką odłamków, które uszkodziły go i ostatecznie strąciły na ziemię. Całe to zdarzenie zostało zarejestrowane dzięki modernizacji, jakiej poddano zestawy „Osa-AK” w Armenii. Zdjęcia z wnętrza pojazdu pokazują jednak, że zmiany te dotyczyły jedynie kanału optycznego oraz systemu łączności, a nie objęły części radarowej, która bezpośrednio współpracuje z wykorzystywanymi w tym systemie rakietami przeciwlotniczymi naprowadzanymi komendowo.

Modernizacja kanału optycznego polegała na zamianie kamery TV na głowicę optoelektroniczną pozwalającą również na obserwację nocną – z wykorzystaniem kanału termowizyjnego. Układ ten nie pozwala jednak prawdopodobnie na rejestrowanie obrazu i obsługa nagrała całe zdarzenie posługując się telefonem komórkowym (co w faktycznych działaniach bojowych jest karygodne). Co ciekawe zestaw bojowy wykorzystywał głowicę z funkcją śledzenia celu (który cały czas był trzymany w centrum ekranu). W nagraniach z innych pojazdów widać wyraźnie, że posiadają one również systemy optyczne z niezbyt nowoczesnym videotrackerem, w którym proces naprowadzania kamery na cel odbywa się w początkowym etapie (przed przejściem na "automat") z wykorzystaniem mechanicznych pokręteł.

Nagranie z telefonu komórkowego było prawdopodobnie jedyną sceną rzeczywiście pochodzącą z armeńskiego zestawu rakietowego „Osa-AK”, który zestrzelił „Orbitera”. Pozostałe fragmenty filmu zostały najprawdopodobniej dopiero później dograne lub wybrane z materiałów archiwalnych. Tak jest np. z samym momentem odpalenia rakiety. Do „Orbitera” wystrzelono prawdopodobnie tylko jeden pocisk (ze względu na koszty i niebezpieczeństwo dla ludzi znajdujących się na terenie działań), natomiast film przedstawia odpalenie co najmniej pięciu różnych rakiet (w tym raz z wyrzutni rozstawionej razem z dwoma innymi pojazdami bojowymi). Łatwo to zauważyć odnajdując nawet różnice w rozkładzie plam kamuflażu pokrywającego poszczególne wozy.
Twórcy reportażu w podobny sposób działali również nagrywając sceny z wnętrza wozu bojowego. I znowu połączono obrazy z co najmniej trzech pojazdów zachowując jednak to, co w każdym przypadku pozostawało takie samo – sposób działania obsługi. Modernizacja nie objęła bowiem części radarowej systemu, którą trzeba było pozostawić chcąc wykorzystywać posiadane rakiety przeciwlotnicze.

Wóz bojowy "Osa-AK" posiada zestaw radarów pozwalających mu na samodzielne wykrycie celu, śledzenie celu i rakiet oraz przekazywanie komend do rakiet. Ponad całym modułem z pociskami podnoszona jest hydrauliczne paraboliczna antena radaru obserwacyjnego pracującego w paśmie 6-8 GHz, którego zadaniem jest stworzenie lokalnego obrazu sytuacji powietrznej. Antena ta jest obracana bardzo szybko w azymucie ograniczając do maksymalnie dwóch sekund czas odnowy informacji radiolokacyjnej.
Obraz uzyskany z tego radaru jest we wnętrzu pojazdu zobrazowany na niekolorowym wskaźniku panoramicznym (typu „P”), na którym wykrywane obiekty są pokazywane w postaci jasnych plamek. Był to wskaźnik powszechnie wykorzystywany od czasów II wojny światowej w radarach obserwacji dookrężnej, pozwalający na określenie odległości i azymutu.

W latach dziewięćdziesiątych lampy panoramiczne zaczęły być zastępowane przez cyfrowe ekrany kolorowe, które dały m.in. możliwość lepszego rozróżniania celów, ich opisywanie bezpośrednio na ekranie (w tym poprzez stosowanie znaków taktycznych) jak również nakładanie go na podkład rzeczywistej mapy. Dlatego obecność wskaźników typu „P” oznacza najczęściej, że mamy do czynienia z urządzeniem starej generacji. I tak właśnie było z niektórymi, filmowanymi, armeńskimi zestawami „Osa AK”, w których taki wskaźnik był obsługiwany przez jednego z trzech operatorów (w filmie były prawdopodobnie prezentowane trzy różne stanowiska „środkowego” operatora).
Nad radarem obserwacji dookrężnej może być dodatkowo montowana antena urządzenia zapytującego systemu identyfikacji – radiolokacyjnej „swój-obcy”. W przypadku zestawów armeńskich takiego systemu antenowego jednak nie było, co oznacza, że Armeńczycy podejmują decyzję o odpalenie rakiety bez wykorzystania interrogatora IFF.
Kolejne stacje radiolokacyjne (pracujące w paśmie 14,2-14,8 GHz) działają już bezpośrednio dla systemu rakietowego i posiadają, charakterystyczne, nieobrotowe anteny z „płaskimi” osłonami. Są one zintegrowane z modułem bojowym i posiadają dwa kanały rakietowe po trzy rakiety każdy. Podczas pracy bojowej cały moduł obracany jest w kierunku celu, steruje nim układ śledzenia celu, a dodatkowo same anteny mogą zmieniać kąt elewacji.
Największa z nich to antena śledzenia celu i rakiety "bardzo wąskiej wiązki". Po jej prawej i lewej stronie znajdują się po dwie anteny "średniej wiązki" i "szerokiej wiązki" do śledzenia rakiet oraz dwa białe, małe prostopadłościany na dole, kryjące anteny stacji przekazywania komend.

Stacje radiolokacyjne śledzenia rakiety są przeznaczone do określania położenia rakiety w przestrzeni w stosunku do celu, a w efekcie do korygowania tego położenia poprzez przekazywanie komend do rakiety przez stację sterowania rakiety. W ten sposób, zmniejszając błędy w trajektorii lotu pocisku, doprowadza się go do spotkania z celem. Taka konfiguracja urządzeń pozwala za pomocą każdego zestawu „Osa-AK” naprowadzać na jeden cel powietrzny dwie rakiety - z określonym interwałem czasowym.
„Osa-AK” - więcej wad niż zalet
Największą obecnie zaletą systemu „Osa-AK” jest jego niespotykana nigdzie w NATO mobilność, a więc zdolności do osłony wojsk metodą towarzyszenia, przy zachowaniu praktycznie natychmiastowej gotowości do otwarcia ognia (radar wstępnego wykrywania może pracować w marszu). Na jednym pojeździe zamontowano bowiem wszystko, co pozwala zabezpieczyć przeciwlotniczo własne pododdziały w czasie najtrudniejszych zadań, w tym podczas szybkiego przemieszczania się oraz np. przy doraźnym organizowaniu przepraw. Tego rodzaju systemu nie ma obecnie w „zachodnich” państwach NATO i dlatego „Osy-AK” są często otaczane mitem systemu niezbędnego i o nadal dużym potencjale bojowym.
Film video: Strzelanie z polskich systemów “Osa-AK”
Tymczasem rzeczywista wartość tych zestawów przeciwlotniczych na współczesnym polu walki jest z roku na rok coraz mniejsza i jedynym argumentem przemawiającym za ich pozostawieniem jest po prostu brak zamiennika. Podejmowane modernizacje jak: wymiana optoelektroniki z wprowadzeniem nowoczesnych głowic, unowocześnianie i wymiana wskaźników, zasilaczy itp. podzespołów, poprawiają warunki eksploatacji zestawu i gwarantują jego większą sprawność techniczną, ale nie zmieniają właściwości bojowych systemu (poza poprawieniem zdolności do przetrwania na polu walki). Stąd rozsądna decyzja polskiej armii o dalszym wykorzystywaniu „Os” i mniej rozsądne liczenie, że któryś z polityków bez „naciskania” kupi ich zamienniki.
A przecież decydentom należy cały czas przypominać, że producentem wszystkich elementów decydujących o wartości bojowej systemu „Osa-AK” (radarów oraz rakiet 9M33M2/M3) był Związek Radziecki. Niestety elementy te trzeba było pozostawić nawet na zmodernizowanych wyrzutniach, co oznacza, że Rosjanie doskonale wiedzą: jak ten system działa i co gorsza – jak ten system zakłócić (znają nawet numery fabryczne pocisków wykorzystywanych w poszczególnych państwach i wiedzą, że te pociski nie były modernizowane).
Czytaj też: WZU wyremontują systemy rakiet przeciwlotniczych
Takich sposobów przeciwdziałania „Osom” jest wiele i na pewno były one doskonalone w Rosji od kilkudziesięciu lat. Można np. zakłócić działanie radaru śledzenia celu lub radarów śledzenia rakiety. Ale można nawet sprowokować wcześniejsze zadziałanie zapalnika zbliżeniowego pocisku powodując jego zniszczenie jeszcze przed dojściem do celu na odpowiednią odległość. Takiej ewentualności użytkownicy zestawów „Osa-AK” nie mogą wykluczyć tym bardziej, że sami nie mają żadnych możliwości ingerowania w kanał ogniowy „radar–rakieta”.
To co więc sprawdza się w czasie ćwiczeń z polskimi sojusznikami wcale nie musi być skuteczne w odniesieniu do realnego przeciwnika, znającego słabe strony tego systemu i potrafiącego te słabe strony wykorzystać. A do takich potencjalnie może być również zaliczana Rosja.
Do współczesnych czasów nie przystaje również sama organizacja pracy bojowej zestawu. Wadą wyrzutni „Osa-AK” jest bowiem to, że sam proces strzelania w odniesieniu do jednego celu musi obsługiwać w standardowym zestawie aż trzech specjalistów: tzw. operator zasięgu (lewe stanowisko), operator azymutu (środkowe stanowisko) i operator wysokości (prawe stanowisko). Wszyscy oni muszą współpracować wymieniając się informacjami za pomocą głosu (co wyraźnie widać na armeńskim filmie). Dodatkowo należy pamiętać, że są to osoby bezpośrednio zaangażowane w proces strzelania rakiety, a nie w zbieranie, analizowanie informacji i dowodzenie. Wewnątrz armeńskich pojazdów jest więc prawdopodobnie jeszcze czwarty żołnierz korzystający z obrazu sytuacji powietrznej prezentowanej na dodatkowym monitorze.
W przypadku systemów armeńskich sekwencja strzelania zaczyna się od informacji ze stanowiska dowodzenia o pojawieniu się celu powietrznego. Zestawy „Osa-AK” wyszukują bowiem samodzielnie obiekty do zwalczania tylko w ostateczności, zachowując w normalnym trybie całkowitą ciszę radiową – najwyżej posiłkując się pasywną głowicą optoelektroniczną.
Po wskazaniu celu z zewnątrz, operator azymutu (środkowy) włącza na nadawanie stację radiolokacyjną obserwacji dookólnej (o instrumentalnej odległości wykrycia 45 km), z jej pomocą odszukuje obiekt powietrzny, a później określa na niego namiar i odległość. Parametry te zostają przekazane do pracującego z lewej strony operatora zasięgu, który włącza „na wysokie” radar śledzenia celu (o instrumentalnej odległości wykrycia 24 km). Później następuje odszukiwanie celu przez operatora wskaźnika zasięgu i wysokości (siedzącego po prawej), który decyduje: kiedy ma być wystrzelona rakieta, jak również, czy ma być użyty jeden, czy dwa pociski.

Jest to dosyć skomplikowany proces strzelania, który w nowoczesnych systemach przeciwlotniczych został znacznie uproszczony i skrócony. W nowych zestawach plot obsługa może być bowiem ograniczona już tylko do dwóch osób. Jedna z nich zajmuje się dowodzeniem korzystając z lokalnego, rozpoznanego obrazu sytuacji powietrznej, natomiast druga kieruje bezpośrednio sekwencją strzelania. W przypadku rakiet działających według zasady „wystrzel i zapomnij” ta obsługa może się zresztą zmniejszyć nawet do jednego operatora.
Biorąc pod uwagę wszystkie powyższe informacje należy mieć więc świadomość, że Siły Zbrojne RP wykorzystują zestawy „Osa-AK” tylko dlatego, że muszą - nie mając niczego innego w zamian. Nie daje to jednak podstaw do chwalenia się, jakimi to unikalnymi przeciwlotniczymi możliwościami dysponują polskie Wojska Lądowe, ponieważ to nieprawda. Oczywiście w odróżnieniu do krajów zachodnich Polska coś ma, jednak w porównaniu do naszego potencjalnego przeciwnika – Rosji, to „coś” w żaden sposób nie zaspokaja naszych potrzeb i nie zapewnia bezpieczeństwa naszym żołnierzom.
W przypadku krajów granicznych, do jakich zalicza się Polska, wysoko mobilne, nowoczesne i nieznane przeciwnikowi systemy zwalczania celów powietrznych krótkiego zasięgu są niezbędnym warunkiem przetrwania na polu walki. Tymczasem jak na razie następców „Os” w polskiej armii się nie poszukuje. Na pewno nie zastąpi ich: ani planowany do wprowadzenia system krótkiego zasięgu „Narew”, ani wprowadzany obecnie na uzbrojenie Sił Zbrojnych RP system bardzo krótkiego zasięgu typu „Poprad”. Są one oczywiście również potrzebne, ale nie są zamiennikami „Os”.
Sprawa jest o tyle dziwna, że polski przemysł jest w stanie opracować takie „zamienniki” mając dostęp zarówno: do odpowiednich technologii radiolokacyjnych (PIT-Radwar), optoelektronicznych (PCO), jak i rakietowych (Mesko, Telesystem-Mesko). Trzeba więc zmienić podejście i wykorzystywane na poligonach zestawy „Osa” traktować nie jako powód do dumy ale do wstydu, że po prawie czterdziestu latach nie stać nas było na wprowadzenie czegoś lepszego.
WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS