Polityka obronna
Madej: Nie ma powrotu do dawnych relacji w NATO

Autor. Defence Imagery/Flickr/CC BY-NC 2.0 DEED
NATO przechodzi kryzys; transakcyjne podejście kłóci się z zasadą sojuszu opartego na wspólnych wartościach, konieczne może okazać się stopniowe przejmowanie przez Europę pewnych ról sprawowanych dotąd przez USA. Sposób działania prezydenta Trumpa szkodzi także Stanom Zjednoczonym; nie ma całkowitego powrotu do dawnych relacji - ocenił w 26. rocznicę wstąpienia Polski do Sojuszu dr hab. Marek Madej z Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego.
Jakub Borowski, Defence24.pl: W jakim stanie jest NATO w 26. rocznicę naszego przystąpienia do Sojuszu? Rozdźwięk między Stanami Zjednoczonymi i Europą, zarzuty stawiane Europie przez amerykańską administrację sprawiły, że na ostatniej Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa pojawiły się głosy o końcu NATO. Czy to przełomowy, niebezpieczny moment, jak pan widzi przyszłość Sojuszu?
Dr hab. Marek Madej, WNPiSM UW: Powiedziałbym raczej, że moment jest nie tyle przełomowy, co kryzysowy, chociaż niektórzy mówią, że NATO to organizacja, która zawsze musi sobie radzić z kryzysem lub ryzykiem kryzysu. Sojusz miał dość jasny scenariusz, w którą stronę iść. Jeszcze w ubiegłym roku na rocznicowym szczycie wyraźnie zmierzał w stronę organizacji, która zajmuje się przede wszystkim bezpieczeństwem europejskim i zbiorową obroną. To nie znaczy, że nie zauważa innych zagadnień, jak terroryzm, zagrożenia hybrydowe - niezależnie od form, jakie przyjmują, zagrożenia ekologiczne czy towarzyszące migracjom, ale jądro zainteresowania i zadania były sprecyzowane. To odpowiadało także Polsce, wpisywaliśmy się w tę logikę. Niespełna rok później zmienił się jeden z warunków. Wtedy wiedzieliśmy, że Donald Trump może przejąć władzę, ale raczej nikt nie przewidywał, że jego stosunek do europejskich sojuszników będzie tak asertywny, by użyć możliwie delikatnego słowa. Nie powiedziałbym „agresywny”, bo Trump mimo wszystko nie jest jeszcze naszym wrogiem i nie spodziewam się, żeby miał nim być, ale sposób, w jaki prezydent podchodzi do nie tyle współpracy, ile współdziałania czy wręcz koegzystencji z Europejczykami, jest jednak zaskoczeniem, przez co Sojusz znalazł się w sytuacji, gdy „wszystko jest możliwe”. Zarówno jakaś forma ułożenia relacji na nowo, formuła stricte transakcyjna - co jest nietypowe dla sojuszu, bo z właściwym sojuszem mamy do czynienia, kiedy sojusznicy funkcjonują w sferze zaufania – jak i powolny rozpad tej organizacji. Takie ryzyko też nie jest całkowicie wykluczone, choć nie uważam, że najbardziej prawdopodobne. Jest jeszcze możliwość funkcjonowania w formule „przetrwalnikowej” – gdzie formalnie struktura NATO działa, spotkania właściwych organów się odbywają, ale w praktyce współpraca się ogranicza, Europa zaczyna niejako tworzyć struktury formalnie w NATO, ale obchodzące Amerykanów, z myślą, że za cztery lata sytuacja może się zmienić.
Na ile groźne jest to transakcyjne podejście i uzależnianie sojuszniczej pomocy od wysokości wkładu finansowego?
Na dłuższa metę nie da się w sojuszu dobrze funkcjonować w formule transakcyjnej. Założenie, że można w dłuższej perspektywie uzależnić stopień ochrony od wkładu finansowego jest niewykonalne, choćby od strony czysto technicznej i organizacyjnej. Nie da się ochronić przed agresją tylko krajów, które płacą dużo. Państwa płacące mało też będą przynajmniej w jakiejś mierze korzystać z utrzymywania zaangażowania Stanów Zjednoczonych w europejskie bezpieczeństwo poprzez relacje z takimi krajami, które - jak teraz Polska - na obronność wydają dużo, choćby z uwagi na położenie geograficzne, sąsiedztwo itp.
Skoro Amerykanom chodziłoby głównie o obniżenie kosztów współpracy z Europą, to raczej oznaczałoby to w takim transakcyjnym systemie, że albo „gapowicze” i tak uzyskiwaliby pewną ochronę, frustrując pozostałych, albo solidnych gwarancji nie otrzymaliby wszyscy uczestnicy, także ci, którzy o to bardzo zabiegają i dowodzą swojego zaangażowania np. wysokością nakładów. Na dłuższa metę sojusz na bazie czysto transakcyjnej, bez czytelnej wspólnoty celów, nie może funkcjonować. Model: my płacimy, a Amerykanie oferują nam bezpieczeństwo, chociaż nie czują potrzeby angażowania się w bezpieczeństwo Europy z żadnych innych powodów, nie może długo i sprawnie funkcjonować; to układ i drogi, i nieefektywny. Przy czym drogi dla obu stron.

Jakie widzi pan możliwości wyjścia z tej sytuacji, czy utworzenie europejskich struktur obchodzących stanowiska jednocześnie natowskie i amerykańskie jest wykonalne – i czy może się okazać konieczne; czy też sprawy wrócą na dawne tory, jak za poprzednich administracji USA?
Obawiam się, że całkowitego powrotu do dawnych relacji w NATO już nie ma. Prezydent Trump jest co prawda zmienny i nieprzewidywalny, zarazem jednak nie lubi przyznawać się do błędu. A jego sposób działania jest w mojej opinii w dłuższej perspektywie niekorzystny, również dla Stanów Zjednoczonych. Rozumiem rozżalenie na europejskich sojuszników z uwagi na dysproporcje w nakładach finansowych lub chęć zmiany reguł gry, ale zrażając do siebie dotąd najważniejszych sojuszników i wręcz grożąc pozostałym, podważa wiarygodność zawieranych porozumień. Japonia, Australia, czy Nowa Zelandia widzą, jak Trump układa relacje z Europą, i zapewne też mogą zacząć się zastanawiać, na ile ich układ z Amerykanami jest bardziej trwały, wiarygodny i pewny. Ten sposób organizacji relacji z sojusznikami nie pomoże również samym Stanom Zjednoczonym, chociaż w krótkim terminie to przede wszystkim my, Europejczycy, mamy kłopot.
Dobrych rozwiązań w tej chwili nie ma. Sytuacja się pogorszyła, emocje i nastroje też grają swoją rolę. Na pewne rzeczy państwa nie mogą sobie pozwolić nie ze względu na prestiż czy dumę narodową, ale po prostu zachowanie suwerenności. Obawiam się, że takie stopniowe i częściowe przejmowanie dotychczasowych ról Amerykanów przez poszczególne państwa europejskie jest z tych rozwiązań „drugiego wyboru” (second best) stosunkowo najlepsze, aby nie podważyć samej idei utrzymania sojuszu transatlantyckiego, ale zwiększać możliwość działania Europejczyków w ramach NATO, jednak niekoniecznie z udziałem Amerykanów. To także, co tu kryć, odejście od wcześniejszej zasady nieduplikowania pewnych rozwiązań.
Do pewnego stopnia przewrotne ze strony obecnego przywództwa USA jest bowiem pomijanie faktu, że wprawdzie Europa wydawała na obronność mniej, ale gdy tylko rozważała scenariusze rozwijania własnych zasobów równolegle do NATO, natychmiast odzywał się głos: nie wolno duplikować zdolności już istniejących (tzn. amerykańskich), bo to nie tylko ekonomicznie nieopłacalne, ale też zrywa więź transatlantycką. Taką podległość operacyjną, np. w postaci uzależnienia od amerykańskich środków rozpoznania, zwiadu czy łączności i transportu, utrzymywano więc za zgodą obu stron, tendeal nie był tylko wykorzystywaniem Ameryki.
Wracając do kwestii „pomostowania”, czyli zastępowania czy czasem wręcz obchodzenia USA w Sojuszu. Nie da się tego zrobić natychmiast i w dwa, trzy lata wypracować dokładnie takich zasobów jak mają Amerykanie. Myślę, że przede wszystkim kraje północnej Europy - w tym dwa, które właśnie przystąpiły do Sojuszu i raczej nie chciałyby usłyszeć, że NATO trzeba rozwiązać – czyli państwa Morza Bałtyckiego, plus Beneluks (zwłaszcza Holandia), Francja, Niemcy, Wielka Brytania, być może Włochy – będą szukały rozwiązań zwiększających europejskie zdolności, także od strony stricte wojskowej i operacyjnej. Będą one – zapewne gorszym – surogatem amerykańskich zdolności, także tak kluczowych, jak w zakresie łączności, rozpoznania i wywiadu. Nie jesteśmy ich pozbawieni całkowicie, natomiast to nie jest to samo, czym dysponują Amerykanie. W bardzo bliskiej perspektywie być może będą potrzebne także rozwiązania komercyjne. Nie byłoby to najlepsze rozwiązanie, zwłaszcza gdy przekonujemy się, z jaką niepewnością i obawami może się wiązać komercyjny wynajem, jak w przypadku Starlinków dla Ukrainy.
Z upływem czasu szanse na budowę europejskich zdolności rosną i wraz z ewentualną zmianą nastawienia amerykańskiej administracji będzie można wprowadzić w NATO bardziej zrównoważony układ. Problem polega na tym, że Amerykanie musieliby zacząć inaczej niż dziś rozmawiać z Europejczykami. Teraz wygląda to trochę jak stawianie oczekiwania: macie umieć pływać, chociaż nikt was nigdy nie uczył, rzucamy was na głęboką wodę. Gdyby sprawa była stawiana na zasadzie: przez np. pięć lat musicie poczynić następujące postępy, w tym czasie pewne struktury będą funkcjonowały jak dotąd, nasze zaangażowanie jest niewzruszone, wy w tym czasie relacjonujecie, co zrobiliście, by rozwinąć zdolności, które mogą zastąpić zdolności amerykańskie, stopniowo zastępując te ostatnie. Sytuacja byłaby w zasadzie transakcyjna, a zarazem czytelna. Europejski „mostek” można by zbudować, a z czasem – zarówno w razie ewentualnej zmiany administracji w USA, jak i przy kontynuacji, ale na tego rodzaju czytelnych zasadach - nie wracać „do jazdy na gapę”, tylko rozmawiać już na nowych zasadach.
Jest jednak ryzyko, że po stronie amerykańskiej będzie – przynajmniej w chwili obecnej – ograniczone zrozumienie dla tego podejścia, bo nawet gdy Europa wykazuje wolę większej samodzielności i większego zdecydowania, ale we współpracy ze Stanami Zjednoczonymi, nie można oczekiwać, że to się dokona z dnia na dzień. Problemem są także intencje. W wypowiedziach choćby wiceprezydenta J.D. Vance’a można się doszukiwać wręcz znacznego dystansu do Europy, a w tej sytuacji trudno liczyć, że będziemy mieli partnera, który chce - nawet szybko, dość drastycznie - ale w racjonalny sposób zmienić rozkład kosztów, a nie tylko udowodnić pozostałym, że nic nie mogą, wobec tego trzeba zerwać sojusz.
Zbyszek
Bądźmy szczerzy - do dziś NATO to były niemal wyłącznie Stany. Europejscy politycy od 2014 asertywnie (choć słowo to w ich przypadku jest niezasłużonym komplementem) podchodzili do sojuszniczego zobowiązania wzięcia odpowiedzialności za własną (!) obronę. Teraz Europa chce wydawać na zbrojenia docelowo połowę amerykańskiego budżetu. Będzie musiała więc jakoś ułożyć stosunki z USA. A wartości - może wtedy nabiorą jakiegoś znaczenia a nie tylko górnolotnych haseł bez pokrycia