Kontrterrorysta: raz zaminowany teren trudno oczyścić

Dopóki miny tkwią w ziemi, stwarzają zagrożenie; elektronika nie gwarantuje ich skutecznej dezaktywacji, a wykrycie raz zakopanych min jest bardzo trudne; miny mogą też się stać źródłem materiałów wybuchowych dla przestępców – mówi Defence24.pl podinspektor w st. spocz. Mariusz Olechnowicz
Olechnowicz to wieloletni szef szkolenia bojowego w Centralnym Pododdziale Kontrterrorystycznym Policji BOA, współorganizator Policyjnej Misji Humanitarnej w Ukrainie, która wykrywała i neutralizowała urządzenia niebezpieczne - głównie pochodzenia wojskowego, zawierające materiał wybuchowy.
We wtorek komisje obrony i spraw zagranicznych zarekomendowały Sejmowi przyjęcie projektu ustawy upoważniającej prezydenta do wypowiedzenia Konwencji ottawskiej o zakazie min przeciwpiechotnych.
„Elektronika może zawieść, tak samo jak czynnik ludzki. Współczesne urządzenia wybuchowe mogą zawierać tak małe ilości metalu, że bardzo trudno wykryć je nawet najnowszymi wykrywaczami lub jest to wręcz niemożliwe” – powiedział Olechnowicz o możliwościach unieszkodliwienia współczesnych min. „Nawet jeśli ktoś, zakopując miny w ziemi, oznaczy je, wyciągnięcie ich jest bardzo trudne. Również urządzenia mające więcej elementów metalowych można tak zamontować, by utrudnić lub uniemożliwić ich wykrycie” – zaznaczył.
Czytaj też
„Trzeba też wziąć pod uwagę, że również po zdalnej dezaktywacji miny pozostają bardzo dużym zagrożeniem, nikt nie zagwarantuje, że wszystkie zostały elektronicznie wyłączone. Z tego samego powodu ich rozbrojenie jest bardzo trudne. Miny stwarzają zagrożenie, póki się ich fizycznie nie wyjmie z ziemi” – powiedział.
Jak dodał, pole minowe można odgrodzić, by nie wchodziły na nie osoby postronne lub zwierzęta - sama tabliczka z ostrzeżeniem niewiele daje. Z drugiej strony – zaznaczył - takie oznaczenie ujawnia, gdzie są miny. „Tymczasem sens pola minowego polega na tym, że nie wiadomo, gdzie się ono znajduje ani jakiego typu urządzenia zostały ukryte” – dodał.
Czytaj też
Ani wyczerpane baterie, ani trałowanie
Przedstawił wnioski z misji rozminowania w Ukrainie, gdzie rzeczywistość rozminęła się z oczekiwaniami. „Jeździliśmy na rekonesanse wiosną, prace zaczęliśmy jesienią. Spodziewałem się, że czas gra na naszą korzyść. Wiele nowoczesnych urządzeń wybuchowych zawiera elektronikę zasilaną z baterii, które – jak się spodziewałem – wyładują się. Myślałem też, że w rozminowaniu »pomoże« nam zwierzyna, zrywając odciągi lub wywierając nacisk na minę. Okazało się, że zwierzyny nie ma - uciekła spłoszona wojną, a pola minowe zarosły i neutralizacja była bardzo trudna. Oczyszczenie terenu wymagało trałowania, po którym i tak zespoły minersko-pirotechniczne musiały sprawdzić teren” – opisywał doświadczenia z Ukrainy. Trał może bowiem nie zdetonować urządzenia; może je uszkodzić - przy czym nadal jest ono niebezpieczne - lub odrzucić. Zaminowany teren porasta roślinnością, tymczasem wykrywacze metalu, by sprawnie działać, muszą być używane przy samej ziemi, a nie na wysokości kilkunastu centymetrów.
Surowce dla przestępców
„Wiemy, że na całym świecie jest mnóstwo urządzeń pozostałych z II wojny światowej, do dziś pozyskuje się z nich materiał wybuchowy, np. trotyl zachowuje 100 proc. swoich właściwości, nie starzeje się. I na pewno będzie to atrakcja dla różnego rodzaju grup przestępczych pozyskujących substancje wybuchowe na własny użytek lub na handel” – przewiduje Olechnowicz.
Nie ukrywa, że „bardzo trudno przywrócić zaminowany teren do stanu bezpiecznego, czego przykładem jest lotnisko w obwodzie kijowskim, które rozminowywał jego zespół: „Lotnisko zostało najpierw zaminowane przez służby ukraińskie. Brakowało dokładnych planów minowania, a tych, którzy minowali, nie było na miejscu, bo wysłano ich na front. Gdy teren zajęli Rosjanie, zaminowali go ponownie. Gdybyśmy umieścili w ziemi 100 urządzeń wybuchowych i tyle samo wydobyli, moglibyśmy powiedzieć, że teren jest bezpieczny. Ale nie wiemy, czy tego samego pola nie zaminują służby obcego państwa, by ginęli nasi żołnierze”.
W marcu, wobec trwającej wojny Rosji przeciw Ukrainie i agresywnej postawy Federacji Rosyjskiej, ministrowie obrony Polski, Estonii, Litwy i Łotwy zarekomendowali wypowiedzenie konwencji ottawskiej zakazującej min przeciwpiechotnych, aby wysłać sygnał gotowości tych państw do użycia każdego niezbędnego środka do obrony terytorium. Uzasadniając projekt wicepremier, szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz zapewnił, że główny cel wypowiedzenia konwencji to odstraszanie. „Będziemy przestrzegać zasad humanitarnych. Polska jest związana wieloma umowami międzynarodowymi prawnymi o ochronie ludności cywilnej. Chcemy mieć zdolności, możliwość produkcji, składowania. Chcemy w ten sposób odstraszać, nie mieć związanych rąk, żeby bronić ojczyzny” – mówił.
Czytaj też
Konwencja o zakazie użycia, składowania, produkcji i przekazywania min przeciwpiechotnych oraz o ich zniszczeniu została podpisana w Oslo w 1997 r., a oficjalnie parafowana w Ottawie, stąd nazwa Traktat ottawski lub Konwencja ottawska. Weszła w życie 1 marca 1999 r., kiedy podpisało ją 40 państw, dotychczas ratyfikowało ją ponad 160 krajów. Do konwencji nie przystąpiły m.in. Chiny, Rosja, USA, Izrael, Korea Północnej ani Południowa. Polska podpisała się pod traktatem w grudniu 1997, ratyfikowała w grudniu 2012 roku. W 2013 r. dokument zaczął obowiązywać RP, która zniszczyła ponad milion min przeciwpiechotnych. Według Międzynarodowej Kampanii na rzecz Zakazu Min Przeciwpiechotnych (ICBL-CMC) w 2023 r. miny tego rodzaju spowodowały ponad 5,7 tys. ofiar, w tym 1900 śmiertelnie. 84 procent ofiar to cywile, blisko dwie piąte z nich to dzieci.
współpraca: Mateusz Multarzyński
DanielZakupowy
"raz zaminowany teren trudno oczyścić" przecież gdyby było inaczej to kompletnie nie miałoby sensu xD
PPPM
Ale, my wiemy, gdzie stawiamy miny i możemy je potem zdjąć. One są przeznaczone dla wroga. Jeżeli my ich tam nie postawimy, postawi je rusek i to będzie dopiero zagrożenie.