Wojsko, bezpieczeństwo, geopolityka, wojna na Ukrainie

Fot. Wojsko Polskie/Youtube

Pobór receptą na odbudowę rezerw. Potrzebna rewizja decyzji sprzed dekady? [KOMENTARZ]

Dokładnie 11 lutego 2009 roku, ówczesny Prezydent RP Lech Kaczyński podpisał ustawę pozwalającą na uregulowanie stosunku do służby wojskowej  poprzez przeniesienie do rezerwy bez odbywania czynnej służby wojskowej. Obecnie już wiadomo, że decyzja o likwidacji obowiązku odbywania zasadniczej służby wojskowej była nieprzemyślana i spowodowała tak duże szkody, że naprawić je można tylko poprzez powrót do przymusowego poboru. Na jego utrzymanie, w różnych formach, decyduje się wiele innych państw, w tym tak demokratycznych i rozwiniętych jak: Norwegia, Szwecja, Austria, Dania, Grecja i Szwajcaria - komentuje kmdr por. rez. Maksymilian Dura.

Kiedy w 2009 roku likwidowano w Polsce obowiązkową służbę wojskową, niewielu żołnierzy w mundurach miało odwagę, by się głośno temu przeciwstawić, wskazując nie tylko na zalety, ale również wady takiego rozwiązania. I nie chodziło tutaj wcale o wykazanie, że żołnierz z poboru jest lepszy od żołnierza zawodowego, bo to jest niemożliwe, ale o ostrzeżenie, że cały proces uzawodowienia armii musi być odpowiednio przygotowany, rozłożony w czasie i w sposób ciągły kontrolowany.

Wprowadzenie armii zawodowej powinno być bowiem kategorycznie uzależnione od tego, czy zwiększy to potencjał obronny państwa. Likwidacja zasadniczej służby wojskowej (ZSW) w Polsce potencjał ten zmniejszyła, ale przy cichej akceptacji armii, politycy i tak zrobili swoje. Ustawa pozwalająca na uregulowanie stosunku do służby wojskowej poprzez przeniesienie do rezerwy bez odbywania czynnej służby wojskowej została więc uchwalona przez Sejm 9 stycznia 2009 roku i podpisana przez Prezydenta RP 11 lutego 2009 roku.

Jednocześnie rozpoczął się proces, który przez niektórych analityków został określony jako „anihilacja rezerw”. Jak na razie jest to jednak zjawisko, o którym przedstawiciele Sił Zbrojnych RP starają się w ogólne nie mówić, albo określając bardziej precyzyjnie: brak rezerw uzupełniających jednostki operacyjne walczące w pierwszym rzucie nie jest wykazywany jako strategiczny problem.

Dodatkowo nadal twierdzi się, że armia zawodowa jest jedynym i najlepszym rozwiązaniem dla polskich sił zbrojnych. Tymczasem ponad dwanaście lat egzystencji armii zawodowej pokazało, że jest to po prostu nieprawda. Różne formy obowiązkowej służby wojskowej są bowiem pozostawione w wielu innych państwach – w tym tak demokratycznych i rozwiniętych jak: Norwegia, Szwecja, Austria, Dania, Grecja i Szwajcaria. I co ważne, taki stan jest utrzymywany pomimo, że uzawodowienie armii jest teoretycznie związane z:

  • lepszym wyszkoleniem „zwykłych” żołnierzy,
  • mniejszym zużyciem kosztownego sprzętu,
  • ograniczeniem czasu szkolenia podstawowego,
  • oraz usunięciem niedemokratycznego przymusu, jakim podobno jest pobór.

O wiele ważniejsze dla tych państw były jednak wady likwidacji poboru i zasadniczej służby wojskowej. Za główną z nich wskazuje się brak odpowiednich rezerw mobilizacyjnych, które w razie potrzeby pozwoliłyby na uzupełnienie stanu jednostek wojskowych, bez konieczności przeprowadzania szkolenia podstawowego. A przecież krytycy decyzji polskich polityków z 2009 roku (niestety nieliczni) wskazywali głośno, że nie opracowano żadnego, skutecznego sposobu na utrzymywanie odpowiedniej liczby rezerwistów po likwidacji zasadniczej służby wojskowej. Teraz okazuje się, że mieli rację.

W 2007 roku proponowano kilka rozwiązań, z których jednak żadne nie zostało sprawdzone przed ostatecznymi decyzjami. Z tych badań zrezygnowano nie bez powodu. Wiedziano bowiem, że są to propozycje nieskuteczne i nie niwelujące strat wynikających z pełnego uzawodowienia polskiej armii. Nie sprawdziła się np. koncepcja uzupełniania rezerw poprzez służbę niezawodową, pełnioną ochotniczo. Ktoś optymistycznie założył, że znajdzie się dwadzieścia tysięcy ochotników rocznie, którzy zgłoszą się na krótkoterminową (do trzech miesięcy) służbę ochotniczą za uposażenie równe minimalnemu wynagrodzeniu krajowemu netto.

Nie niwelowałoby to wszystkich strat, ponieważ wcześniej poborowi stanowili około 40 proc. liczebności wojska, jednak gwarantowałoby to wystarczającą liczbę wyszkolonych podstawowo żołnierzy, z których w razie konieczności można by w przyszłości korzystać. Koncepcja ta nie została urzeczywistniona, podobnie jak nie sprawdziła się idea stworzenia sił rezerwowych, czyli ludzi żyjących i pracujących w cywilu, będących jednocześnie w pełnej dyspozycyjności dla armii.

Pomijając już skuteczność działania obywatelskiej ochotniczej służby wojskowa w ramach Narodowych Sił Rezerwowych należy podkreślić, że nie zapewnia ona systematycznego wprowadzania każdego roku kilkunastu tysięcy żołnierzy. A tyle ich potrzeba, by uzupełnić braki wynikające z likwidacji zasadniczej służby wojskowej. Według oficjalnych danych z 2018 roku Narodowe Siły Rezerwowe liczyły dwanaście tysięcy żołnierzy. By uzupełnić braki w liczbie dostępnych rezerwistów trzeba by było ich wszystkich zwolnić i w następnym roku przyjąć co najmniej dwanaście tysięcy innych osób. A tego nie zrobiono.

Dodatkowo w międzyczasie pojawiły się Wojska Obrony Terytorialnej, które wchłonęły większość pasjonatów munduru, a więc ewentualnych chętnych do NSR i które w żadnym wypadku nie mogą być traktowane jako źródło rezerw dla np. Wojsk Lądowych, bo nie po to były tworzone.

To zaniedbanie z 2009 roku powoduje, że z roku na rok liczba przeszkolonych i dostępnych rezerwistów, których wcześniej dostarczał pobór, jest coraz mniejsza. Co gorsza zwiększa się dodatkowo średnia ich wieku, przez co ich faktyczna wartość bojowa w czasie działań staje się problematyczna. Można by to oczywiście sprawdzić, ale jak na razie nikt w polskich Siłach Zbrojnych nie planuje przeprowadzić wśród rezerwistów egzaminów sprawnościowych dla danej grupy wiekowej. Wtedy bowiem wykazano by, że sytuacja jest jeszcze gorsza.

Problem uzupełniania rezerw okazał się zresztą nie jedynym, jaki przemilczano w czasie pełnego uzawodowienia polskiej armii. Nieprawdziwe okazało się najprawdopodobniej również twierdzenie, że likwidacja zasadniczej służby wojskowej zmniejszy koszty utrzymania sił zbrojnych. I znowu brak jest w tej dziedzinie oficjalnych obliczeń. Jednak jeżeli weźmie się pod uwagę fakt, jaka jest różnica między pensją żołnierza zawodowego, a poborowego to widać, że te koszty wcale nie musiały się zmniejszyć.

Dodatkowo należy pamiętać, że żołnierz służby zasadniczej otrzymywał tylko część przywilejów, jakie posiada kadra zawodowa – w tym nie obciążał budżetu MON na wiele lat poprzez konieczność zapewnienia mu i rodzinie stałego zakwaterowania, jak również płacenia po odejściu „do cywila” nawet przez kilkadziesiąt lat niemałej, wojskowej emerytury. Mniejsza jest nawet liczba wykorzystywanych sortów mundurowych, które zresztą po zakończeniu służby mogłyby być przekazywane rezerwistom na stałe, by w czasie powoływania na krótkotrwałe ćwiczenia nie musieli pobierać nowych mundurów, lub co gorsza używanych albo podniszczonych (co się zdarzało).

Nie w pełni sprawdził się też argument, że armia zawodowa jest lepiej wyszkolona od armii poborowej. Należy mieć bowiem świadomość, że poborowi przed likwidacją zasadniczej służby wojskowej byli tylko częścią polskiej armii. Wszędzie tam, gdzie konieczne było bardziej skomplikowane szkolenie, stanowiska były „zawodowe” lub przydzielane służącym dłużej żołnierzom kontraktowym. Poborowi wykonywali więc tylko te zadania, na które wystarczało kilku, lub kilkunastomiesięczne szkolenie. I to ciągłe szkolenie, powtarzane najczęściej dwa razy w roku (przy pojawianiu się rekrutów) jest tym, czego obecnie brakuje w polskich siłach zbrojnych.

Wcześniej kadra jednostek liniowych  musiała za każdym razem potarzać te same procedury, ćwicząc z nowymi żołnierzami „do znudzenia” musztrę, strzelanie, ucząc regulaminów i prowadząc wiele innych zajęć specjalistycznych. Trzeba więc teraz sobie uczciwie odpowiedzieć, co ta kadra robi obecnie, gdy tak częstych i powtarzalnych szkoleń nie ma. A przecież umiejętność tworzenia z rekrutów gotowego do działań wojska to była trudna sztuka, która kształtowała nie tylko poborowych.

To właśnie w ten sposób u przełożonych wykształcało się zdecydowanie, odpowiedzialność za ludzi jak również umiejętność kierowania zupełnie różnymi żołnierzami (pod względem wykształcenia, wiedzy, kultury, siły, odporności, itd.). Twórcy decyzji o pełnym uzawodowieniu polskich sił zbrojnych zapomnieli również o pewnych czynnikach, których nie da się przeliczyć na złotówki. Całkowicie zignorowali to, co próbowali im wytłumaczyć wojskowi przeciwni szybkiemu likwidowaniu ZSW.

Warto więc przypomnieć te argumenty, które zresztą opublikowała „Polska Zbrojna” w 2007 roku. Wskazywano wtedy, jak ważna dla społeczeństwa i wojska była zasadnicza służba wojskowa, patrząc z perspektywy dalszego życia odchodzących do rezerwy żołnierzy. Jak przydatna na co dzień była ich lepsza kondycja fizyczna, odporność psychiczna, zdyscyplinowanie, umiejętność działania w zespole i umiejętność kierowania ludźmi. Z tych cech rezerwistów korzystano na co dzień, nie zdając sobie przy tym sprawy, skąd one pochodzą. Zignorowano fakt, że to właśnie wojsko mogło nauczyć młodych ludzi działania w sytuacji kryzysowej, podczas wypadków lub katastrof, że uczyło też obowiązkowości.

Nie powinno się uznawać za slogan, że „służba wojskowa powinna być zaszczytnym obowiązkiem każdego obywatela”, ponieważ to ona po raz pierwszy powinna wymusić na młodym człowieku oddanie czegoś od siebie dla kraju. Bardzo często zarówno szkoła, jak i rodzice nie mają argumentów i narzędzi, którymi mogliby pokazać swoim dzieciom, co to znaczy obowiązek i dyscyplina. Teraz należy się zastanowić, czy argumenty wytaczane w „Polsce Zbrojnej” w 2007 roku nie były słuszne?

Tłumaczono wtedy politykom, że: „służba wojskowa powinna być traktowana jako obowiązkowy element nauki dla młodych ludzi, podobnie jak szkoła podstawowa i średnia. Uczy ona bowiem dyscypliny, koleżeństwa, solidarności, współdziałania i co najważniejsze świadomej odpowiedzialności wobec prawa za swoje działania. I pomimo medialnej histerii o niemoralności przymusu, służba wojskowa stanowi bardzo ważny element w procesie wychowania młodego pokolenia”.

W 2007 roku próbowano także wytłumaczyć: „że rotacja żołnierzy związana z zasadniczą służbą wojskową pomimo swoich wad ma również tą zalety, że zwiększa liczbę ludzi, którzy w jakiś sposób utożsamiają się z wojskiem i są mu przychylni. A sukces armii zależy w dużej mierze od nastawienia do niej społeczeństwa. Obecnie coraz mniej ludzi pamięta w Polsce, czym jest wojna i dlatego, by Polacy nie byli przeciwni przeznaczaniu pieniędzy na armię, muszą mieć świadomość, że prędzej czy później sami będą w niej służyli, a jeżeli nie oni - to ich dzieci”.

Zwolennikom uzawodowienia armii nie przemawiał również argument, że „Wojsko to doskonała szkoła patriotyzmu, tradycji i historii. To tam wymusza się oddawanie honorów nie tylko starszym stopniem, ale przede wszystkim fladze narodowej, banderze i hymnowi. Te nawyki i umiejętność zachowania się, pozostają później do końca życia”.

Jakże trafne były ostrzeżenie, że „troska o bezpieczeństwo Polski przestała być jakimkolwiek argumentem, gdy większość młodych ludzi marzy tylko o wyjechaniu za granicę i pozostaniu tam na stałe. I kiedy po skończeniu matury nasze dzieci wkraczają w dorosłe życie, zaczynając naprawdę kształtować się jako obywatele, coraz częściej robią to poza granicami kraju. Czy więc można się dziwić, że ich więzy z Polską stają się coraz luźniejsze”.

Pomimo tych apeli i ostrzeżeń, politycy zrobili swoje i dowództwo temu przyklasnęło. W podobny sposób zresztą działo się:

  • gdy bez zastanowienia i wcześniejszych symulacji zmniejszano liczebność armii – likwidując głównie jednostki bojowe;
  • gdy wprowadzono tzw. pragmatyczną ustawę o zawodowej służbie wojskowej, która zakończyła się kompletnym fiaskiem w końcu pozbawiając żołnierzy prawa do jakiejkolwiek obrony przed niesprawiedliwymi decyzjami przełożonych i kadrowców;
  • gdy likwidowano dowództwa Rodzajów Sił Zbrojnych twierdząc niezgodnie z prawdą, że w ten sposób będzie więcej „Indian niż wodzów”;
  • gdy punkt po punkcie opóźniano lub zawieszano poszczególne programy modernizacji polskich Sił Zbrojnych.

Trudno jest więc przypuszczać, by ze względu na potrzeby obronne ponownie zdecydowano się na wprowadzenie ZSW. Narzucenie takiego obowiązku młodym Polakom wymagałoby bowiem ogólnonarodowej zgody, a w obecnej Polsce na taką zgodę ponad podziałami trudno jest liczyć.

Zupełnie inaczej jest w innych krajach, gdzie zdolność obronna państwa jest traktowana równie na serio jak słupki w statystykach poparcia. I tam obowiązek służby wojskowej jest traktowany bardzo poważnie. Rozwiązań jest wiele – w tym dla osób, które nie chcą z różnych powodów nosić broni. Przykładami mogą być Szwajcaria i Austria, gdzie istnieje Zivildienst – czyli obowiązkowa służba społeczna, lub Finlandia z Siviilipalvelus - czyli alternatywną służbą cywilną. Istnieje też możliwość rekrutacji do innych niż wojsko  służb mundurowych (np. Straży Granicznej) czy nawet do służb ratowniczych (co okazałoby się szczególnie przydatne podczas pandemii).

Ponadto wbrew pozorom chętnych do odbycia ZSW nie musi wcale brakować, przy odpowiednim systemie wsparcia. Przykładem może być Litwa. W tym ponad dziesięciokrotnie mniejszym i mniej licznym państwie niż Polska, w ramach poboru w 2019 roku dziewięciomiesięczną służbę zasadniczą rozpoczęło 3696 poborowych, z czego 48% wyraziło wolę służenia, a tylko 10% powołano z przymusu. Nastawienie młodych ludzi do wojska więc się zmienia i o przywróceniu przymusowego poboru myślą obecnie: Serbia, Włochy, Rumunia, Niemcy i Francja. Na ile te plany się spełnią, jak na razie nie wiadomo.

Jednak alternatywnego źródła rezerwistów, przynajmniej w Polsce, do dzisiaj nie znaleziono. A wszystko to dzieje się u granic Rosji, gdzie problem uzupełniania jednostek w rezerwistów praktycznie nie istnieje.

Reklama

Komentarze (10)

  1. Polak Patriota101

    Dzisiaj najgłośniej krzyczą za przymusowym poborem ci, którzy w przeszłości unikali poborowego woja jak diabeł święconej wody, albo robili wszystko żeby ich synowie z przymusu w kamasze nie trafili. Dzisiaj byłoby dokładnie to samo, społeczeństwo momentalnie podzieli się na tych którzy takiego wojska unikną przez znajomości i układy i na tych biednych którzy będą musieli odbębnić pańszczyznę. To już było i w końcu skończyło się totalną katastrofą. Agonia poborowego woja zaczęła się w latach90-tych a następne lata pogłębiły tylko tamtą patologię. To była zbyt duża patologia a ludzie zbyt dobrze to jeszcze pamiętają.

  2. Kris

    Chwileczkę, momencik. Dzisiaj po służbie przygotowawczej ludzie miesiącami nie są przyjmowani do wojska bo nie ma dla nich ponoć etatów w wojsku i jednostkach, jeżeli nie ma miejsca dla zmotywowanych ochotników pasjonatów wojska to w takim razie po co armii poborowi brani na siłę w kamasze, chyba tylko do robienia rejonów, stania na wartach i remontów za darmo bo tak to się skończy i rzeczywiście czegoś takiego w żaden sposób jakimkolwiek przymusem nie można narzucić dzisiaj młodym Polakom.

  3. Andy

    Zdecydowana wiekszość poborowych u nas w kraju zwłascza po roku 1989 to byli sami niewykształceni chłopcy ze wsi, bo reszta to albo jakieś studia albo potrafili się od wojska z poboru skutecznie wymigać. Dobrze pamiętam tamte czasy i szczerze wątpię że dzisiaj byłoby z tym inaczej, wręcz byłoby z tym jeszcze gorzej.

  4. Rezerwa97

    Kilka miesięcy temu rozśmieszył mnie widok trzech żołnierzy porucznika, chorążego i chyba sierżanta jak zawiniali przy odśnieżaniu drogi do jednostki obok której mieszkam, teraz rozumiem dlaczego jest znowu taki lament o poborowych i do czego ich tak naprawdę potrzebuje wojo....

  5. Adam

    Realnie to nie ma żadnych szans na takie rozwiązanie, stara ZSW przypominała raczej burdy i bijatyki kiboli, z patriotyzmem, dyscypliną i innymi takimi zaletami które są wymienione w artykule zetka nie miała nic wspólnego. To było doskonale widać w ostatnich latach trwania poboru do woja, na dworcach cały czas interweniowała policja jak poborowi jechali na przepustki albo wychodzili do cywila. Proszę się nie porównywać do cywilizowanych krajów zachodu i Skandynawii, tam nie ma takich zaszłości i patologii jakie były u nas, jest obrona terytorialna gdzie obywatel odbywa ćwiczenia blisko swojego domu i rodziny i poza krótkimi okresami w ogóle nie jest skoszarowany. U nas poborowi wychodzili z tamtego wojska jeszcze bardziej zdemoralizowani i wrogo nastawieni do kraju i ojczyzny, między kadrą czyli trepami i szwejkami czyli poborowymi panowała powszechna nienawiść i pogarda, co było naprawdę chore.

    1. Matti Ch

      Zgadzam się z Panem. W 1999r chcieli mnie wziąść w kamasze ale się wymigałem i jestem z tego dumny! Z mojego rocznika większość pobirowych to ostatnie matoły ledwo po szkole podstawowej ew.zawodowej dla których nie było alternatywy w cywilu.

  6. Zebrowski

    Nie dla poboru jaki znamy. Znowu miliony ludzi będą pchały się bez sensu na studia lub wyjeżdżały do UK czy w inne miejsce. Co roku na emerytury / mają koniec kontraktów przechodzą tysiące wojskowych i policjantów. Automatycznie powinni przechodzi ć do rezerwy. Wielu wotowców rezygnuje po jakimś czasie- oni też powinni trafiać do rezerwy. Służba ochotnicza za minimalną krajową i pewne przywileje (drobne) to też nie głupią myśl. Nie potrzebujemy szkolenia ludzi nie chcących walczyć za kraj. Po co, na co tracić czas, pieniądze i potęgować złe rzeczy w kraju

  7. Kamil

    Pan Komandor, jak widać, przewiduje powrót doktryny wojennej armii czerwonej - dużo tanich w utrzymaniu, słabo wyszkolonych i źle wyposażonych nieszczęśników. I bagnety, dużo bagnetów! Taki "miś na miarę naszych możliwości". Z takimi strategami, wrogów nam nie trzeba.

    1. mc.

      Panie Kamil być może w Pana stronach stosuje się doktrynę wojenną armii czerwonej, ale w POLSCE potrzeba wyszkolonych rezerw.

  8. Box123

    Sprawa jest prosta co oznacza, że prawdopodobnie nic z tego nie będzie. 1) Pobór powinien być przywrócony dla minimum 50 tys osób rocznie, co pozwoliło by w 10 lat odbudować rezerwy wysokości 500 tys osób. 2) szkolenie powinno mieć charakter intensywny (coś jak żołnierzy wot) i trwać 3-4 miesiące (mogło by to być 3 miesiące jeśli szkolenie miało by charakter ciągly lub 4 miesiące jeśli było by to np 2x po miesiące przez dwa lata pod rząd np dla studentów) 3) 10% żołnierzy z poboru mogło by być szkolonych na bardziej spacjalistyczny sprzęt jak czołgi czy haubice, żeby w razie takiej potrzeby moc uzupełniać załogi zawodowe - tacy żołnierze mogli by mieć w tedy np dodatkowy miesiąc szkolenia na danym sprzęcie - jeśli nie było by chętnych którzy traktowali by to jako ciekawą przygodę, to za dodatkowy bonus finansowy) 4) szkolenia były by powtarzane co np 5 lat w skróconej formie czyli np 3-4 tygodni jako przypomnienie nabytych umiejętności (a nie jako picie przez ten czas w koszarach)

  9. Tani

    Przymusowe to strata czasu. Ucieknie wam za granicę połowa populacji. Ja byłem ale jestem przeciw. Trzeba właściwych ludzi tych w pobierze nie znajdziecie

  10. brabbit

    Bardzo dobry artykuł, merytoryczny w przeciwieństwie do większości tutaj komentujących. Jeśli będziemy Krajem wielkości naszego potencjalnego przeciwnika, z armią jego wielkości, możemy próbować myśleć że obroni nas tylko armia zawodowa. Dodatkowo, zdziewiczenie męskiej części społeczeństwa osiąga światowe rekordy. Pełnoletnie chłopczyki po dwóch dniach bez mamy zupełnie się rozklejają. Oczywiście na forach najgłośniej krzyczą jacy to wysportowani twardziele z nich.