Technologie
Pancerniki metodą na pokonanie Chin? [ANALIZA]
Najnowsze plany marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych, mające doprowadzić do zwiększenia liczby jej okrętów nawet do ponad 500 i oparcia się na okrętach zupełnie nowych klas, w tym bezzałogowych okrętów nawodnych i podwodnych, skłaniają do wielu pytań i spekulacji. Także na temat historycznej już dzisiaj klasy okrętu jakim jest pancernik, choć w zupełnie nowej, XXI-wiecznej odsłonie.
Nie chodzi przy tym wyłącznie o zamiłowanie do tych pięknych potężnych okrętów, które to właśnie Amerykanie doprowadzili na szczyt ich drabiny ewolucyjnej w postaci pancerników typu Iowa, używanych incydentalnie do projekcji siły do początku lat 90. ubiegłego stulecia (operacja Pustynna Burza). To raczej rozważania na temat stworzenia zupełnie nowej klasy jednostki, która jednak wypełniałaby podobne role co okręty liniowe w czasie drugiej wojny światowej. Byłaby wiec potężnym okrętem zdolnym do samodzielnego wywalczenia zwycięstwa w bitwie morskiej, albo stanowiła trzon ugrupowania floty, a także posiadałaby zdolność do niszczenia celów naziemnych w tym systemów antydostępowych nieprzyjaciela.
Koncepcja budowy takich jednostek nie wzięła się z powietrza, ale jest wynikiem potrzeby jaka zaistniała w ostatnich latach. Chodzi o potrzebę stworzenia jednostek, w oparciu, o które będzie można operować wewnątrz wewnętrznego łańcucha wysp wokół Chińskiej Republiki Ludowej, a zatem w zasięgu jej balistycznych, manewrujących oraz hipersonicznych pocisków przeciwokrętowych.
Czytaj też: Chiński bombowiec z pociskiem hipersonicznym
Uzbrojenie takie wprost nazywane jest „zabójcami lotniskowców” i uważa się, że nawet jedno trafienie w superlotniskowiec typu Nimitz czy Ford będzie oznaczało koniec tej potężnej, wypierające ponad 100 tys. ton jednostki. Z tego powodu występuje obawa, że w przypadku ewentualnego konfliktu te pływające bazy lotnicze będą musiały operować w dużym oddaleniu od głównego teatru działań. Już teraz U.S. Navy otwarcie domaga się samolotów bojowych o coraz większym promieniu operacyjnym. Obecnie mówi się w tym kontekście o 1800 kilometrach (1000 mil) jednak wyścig między zasięgiem samolotów i ich uzbrojenia pokładowego, a zasięgiem chińskich pocisków (i ich nośników, ostatnio zaobserwowano bombowiec H-6N z podwieszonym pociskiem hipersonicznym lub jego makietą), niekoniecznie musi się zakończyć zwycięstwem amerykańskim.
Nowy „pancernik” jest pomysłem na innego rodzaju obejście tego problemu. Rozwiązaniem miałoby być po prostu wprowadzenie okrętu w strefę zasięgu chińskich pocisków i stoczenie z nimi bitwy zgodnie z podstawową zasadą pancernika, że się „nie boi”, tylko jest gotowy na przyjmowanie ciosów. Nie bez przyczyny część tych jednostek nazywano drednotami, od nazwy zwodowanego w 1906 roku pancernika nowej rewolucyjnej klasy HMS Dreadnaught.
Pomysł nie jest oderwany od rzeczywistości. Już teraz widać tendencję budowy coraz większych jednostek nawodnych do wywalczania przewagi na morzu, uzbrojonych w coraz potężniejszy arsenał ofensywny i defensywny. W Chinach trwa budowa serii ośmiu niszczycieli Type 055 o wyporności 12-13 tys. ton z głównym uzbrojeniem w postaci 112 pionowych uniwersalnych wyrzutni pocisków. Wprowadzone w ograniczonym zakresie przez USA niszczyciele Zumwalt wypierają 15.700 ton i mają 80 takich wyrzutni, a kolejne generacje pozostałych niszczycieli rakietowych rosną z około 8 do około 10 tys. ton wyporności. Z kolei Rosjanie nie rezygnują z krążowników rakietowych typu Kirow, o wyporności standardowej ponad 24 tys. ton. Uzbrojenie Admirała Nachmowa, nad którym nadal trwają prace modernizacyjne ma składać się z… 174 pionowych wyrzutni zróżnicowanych na 80 do walki z celami nawodnymi i 94 przeciwlotnicze.
Biorąc to wszystko pod uwagę stworzenie „pancernika” przez USA nie było by więc jakimś szczególnie dziwnym wymysłem a jedynie skokową, ale jednak kontynuacją pewnego trendu. Czym miałby charakteryzować jednak taki okręt i jak przetrwać w strefie silnego oddziaływania przeciwnika?
Obrona
Wydaje się, że nowy okręt powinien być znacznie większy od współczesnych jednostek klasyfikowanych jako niszczyciel czy nawet krążownik i wypierać co najmniej 30-40 tys. ton. Dr. Robert Farley z University of Kentucky, autor analizy na temat tego jak powinien wyglądać nowy „pancernik” zakłada że musiałoby to być „ponad 30 tys. ton”. Wyporność ta zapewniłaby możliwość instalacji najnowszej klasy generatora napędu atomowego. Mógłby to być np. generator analogiczny do tego stworzonego dla lotniskowców typu Ford. A1B generuje 300 MW energii i zapewnia tak duży zapas energii w stosunku do potrzeb, że nawet te potężne jednostki nie są w stanie jej w pełni wykorzystać. Po co jednak taki nadmiar byłby potrzebne „pancernikowi”?
Pierwsza odpowiedzią na to pytanie jest prędkość. Jak przyznała U.S. Navy Chińczycy są dzisiaj w stanie wykryć lotniskowiec i następnie odpalić w niego pociski, ale pomiędzy przekazaniem i przetworzeniem informacji a odpaleniem pocisków i ich dotarciem w rejon celu grupa lotniskowcowa przemieści się o wiele kilometrów. Zdaniem Amerykanów to może być problemem dla skutecznego przeprowadzenia ataku (oczywiście – im dalej od chińskich wyrzutni tym trudniej), szczególnie że lotniskowce typu Nimitz dysponują prędkością maksymalna przekraczającą 30 węzłów. Co najmniej podobną prędkość powinien rozwijać „pancernik”.
Energia będzie potrzebna także do zasilania systemów samoobrony, którą już w niedalekiej przyszłości mogą stać się w U.S. Navy lasery i broń mikrofalowa. Takie uzbrojenie defensywne nie wymaga przechowywania amunicji, co zmniejsza potrzeby jeżeli chodzi o wyporność ale także ryzyko wewnętrznej eksplozji. Jest także tanie w utrzymaniu i – przy zastosowaniu reaktora atomowego – nie istnieje ryzyko wyczerpania się amunicji. U.S. Navy od lat testuje już 150 kilowatowy laser, także na pokładach okrętów. Rozwiązanie to jest już albo w perspektywie kilku lat (a więc zanim pierwszy „pancernik” mógłby zostać ukończony) będzie dostępne.
Czytaj też: Mobilne działa laserowe w linii za dwa lata
Do samoobrony przed małymi jednostkami pływającymi i celów ofensywnych mogłyby zostać też zastosowane np. 155 mm armaty z amunicją programowalną przewidywane dla niszczycieli Zumwalt. Dysponują one dużą częstotliwością prowadzonego ognia i zasięgiem ok. 100 km.
Energia zasilałaby także potężny zestaw sensorów – radiolokacyjnych i optoelektronicznych – który bez większego problemu z uwagi na dużą wyporność mógłby zostać zabudowany na „pancerniku”. Możliwość samodzielnego pozyskiwania informacji mogłaby sprawić, że w przypadku zakłóceń elektromagnetycznych powodowanych przez przeciwnika, okręt pozostawałby zdolny do prowadzania działań a w innych przypadkach dzieliłby się pozyskiwanymi informacjami – z własnymi okrętami eskorty, jeżeli by takie posiadał („Pancernik” mógłby np. stanowić ośrodek dowodzenia dla całej flotylli planowanych okrętów bezzałogowych) i innymi uczestnikami pola walki. Np. samolotami ochraniającymi "pancernik" operującymi z pozostających w większej odległości od przeciwnika lotniskowców.
Wiele tonażu zostałoby zaoszczędzonego na rezygnacji z ciężkiego pancerza właściwego historycznym pancernikom. Bierna ochrona raczej nie powróci do łask ponieważ trafienie pociskiem hipersonicznym i tak wyłączy z walki każdy okręt. Dr. Farley przewiduje tu raczej zastosowanie solidnej stalowej konstrukcji i opancerzenie najbardziej newralgicznych elementów konstrukcji, takich jak wyrzutnie pocisków i reaktor. Mielibyśmy więc tu do czynienia z nową wersją filozofii opancerzania okrętów all-or-nothing, wprowadzonej przez Amerykanów jeszcze przed pierwszą wojną światową i pancerzem co najwyżej na nieco wyższym poziomie niż w obecnie produkowanych okrętach.
Poza systemami samoobrony i prędkością o przetrwaniu okrętu decydować mogłyby także jego właściwości stealth, podobnie jak w eksploatowanych dzisiaj niszczycielach Zumwalt. Okręt mógłby też być bazą dla wspierających do w walce (m.in. z okrętami podwodnymi) bezzałogowców, które mógłby przewozić w stosunkowo dużej liczbie z uwagę na ich mniejsze wymiary i potrzeby względem śmigłowców załogowych. Aparaty te mogłyby tworzyć wokół niego sieć dozoru i być wykorzystywane m.in. do zwalczania okrętów podwodnych.
Atak
O wartości „pancernika” decydowałyby oczywiście jego zdolności do zadawania ciosów, choć możliwość odciągnięcia za jego pomocą ognia od lotniskowców sama w sobie jest wielką wartością. Okręt, który miałby rzucić wyzwanie chińskiej marynarce wojennej i naziemnym systemom antydostępowym powinien mieć dużo uzbrojenia, które nie wyczerpałoby się po oddaniu kilku salw. I tutaj znowu wracamy do kwestii energii zapewnianej przez reaktor atomowy. Mogły by z niej korzystać działa elektromagnetyczne (ang. railgun). Obecne założenia U.S. Navy co do tego rodzaju broni wynoszą ok 360 km zasięgu i zdolność do oddania 6-10 strzałów na minutę. Dla porównania działa artylerii głównej na pancernikach typu Iowa miały donośność do 39 km. Dr. Farley proponuje zabudowanie na okręcie dwóch dział elektromagnetycznych, chociaż tak naprawdę można tutaj dyskutować nad ich niezbędną liczbą. Na pewno z uwagi na redundancję bezpiecznie byłoby przenosić więcej niż jeden z tych kluczowych systemów uzbrojenia. W dzisiejszych czasach zasięg 360 km może wydawać się skromny, kiedy porównamy go z zasięgami pocisków manewrujących, balistycznych, hipersonicznych czy platform lotniczych. Trzeba jednak pamiętać, że tworzyłby on wokół okrętu okrąg o średnicy 720 km, który byłby praktycznie strefą śmierci dla każdej nawodnej jednostki pływającej (i wielu rodzajów celów lądowych) jaka by w nim się znalazła. To w połączeniu z prędkością ponad 30 węzłów byłoby zdolnością nie do pogardzenia. Być może byłoby to właśnie najważniejsze uzbrojenie „pancernika” umożliwiające szachowanie nieprzyjaciela, szczególnie gdyby w rejonie operowało kilka takich jednostek. Działo elektromagnetyczne ma strzelać pociskami w postaci brył masy o dużej gęstości. Znów – zapas takiej amunicji można łatwo i bezpiecznie składować. Można też mieć jej ogromny zapas i nie zwiększa ona ryzyka eksplozji na okręcie.
Czytaj też: Chińskie działo elektromagnetyczne na morzu
Przewiduje się użycie na „pancerniku” także uzbrojenia używanego teraz, tzn. pocisków rakietowych w pionowych wyrzutniach uniwersalnych. Dr. Farley proponuje tutaj 300-400 wyrzutni. To zdecydowanie więcej niż w przypadku rosyjskiego krążownika Admirał Nachimow, ponieważ w amerykańskiej każdej wyrzutni uniwersalnej można pomieścić do czterech pocisków ziemia-powietrze. Pionowe wyrzutnie są bronią niezwykle elastyczną z uwagi na możliwość instalowania w nich różnego typu pocisków, w konfiguracji, która akurat jest potrzebna – pociski przeciwokrętowe, manewrujące, przeciwlotnicze różnych klas czy rakietotorpedy do zwalczania okrętów podwodnych. Jednocześnie wprowadzanie nowych generacji pocisków nie będzie wymagało wielkich prac przez „pancernikach” albo nie będą wymagały ich wcale, a mimo to będą w przyszłości zwiększały ich zdolności. Dzięki różnemu doborowi pocisków „pancernika” będzie można użyć w różnych wyspecjalizowanych rolach, np. jako okrętu obrony powietrznej, jednostki do wywalczania zwycięstwa na morzu czy to niszczenia celów naziemnych w dużej odległości od brzegu. Możliwa będzie także ich uniwersalna konfiguracja.
Pieniądze
Oczywiście wszystko co napisano powyżej może zostać odebrane jako lista pobożnych życzeń. O ile wiele opisywanych rozwiązań już istnieje bądź są na różnych etapach prac i nie są to jedynie odległe wizje, to problemem mogą się okazać środki jakie musiałyby zostać przeznaczone na program takich okrętów. Biorąc jednak pod uwagę cenę budowanych obecnie lotniskowców typu Ford, koszt „pancernika” wydaje się wcale nie tak oderwany od rzeczywistości. Jak wylicza dr. Farley cena pojedynczego lotniskowca to około 10 mld USD, a jego grupa lotnicza to mniej więcej 6 mld USD. Co więcej koszt życia lotniskowca to wymiana w czasie jego cyklu życiowego niemal wszystkich typów pokładowej grupy lotniczej, nie wspominając o kosztach eksploatacji statków powietrznych (kłania się tutaj cena godziny lotu myśliwca). „Pancernik” jako jednostka znacznie mniejsza kosztowałby prawdopodobnie nieco mniej a koszt jego lotnictwa pokładowego (drony) byłby kilkudziesięciokrotnie mniejszy. Znacznie tańsza byłaby też zapewne jego eksploatacja. Szczególnie, że pełna załoga superlotniskowca wraz z personelem grupy lotniczej to około 4300 ludzi, a załoga wielkiego niszczyciela Zumwalt to dzięki automatyzacji zaledwie 147 plus 28 osób personelu lotniczego. Załoga "pancernika" liczyłaby zapewne co najwyżej 2-3 razy więcej ludzi. A koszty osobowe w dzisiejszych czasach to także duża część kosztów pozostawania okrętu w służbie.
W zamian uzyskano by pewną liczbę (zapewne niedużą 4-6 krętów by wystarczyło) jednostek, które mogłyby stać się „otwieraczem” do chińskich systemów antydostępowych na Morzu Południowo- i Wschodniochińskim. Po ich częściowej bądź całkowitej neutralizacji w rejonie mogłyby się pojawić także lotniskowce, przechodząc do ofensywy. Wcześniej pozostawałyby one w oddaleniu, a ich samoloty zajmowałyby się w dużej mierze ochroną toczących pierwszą walną bitwę „pancerników”. Już samo pojawienie się "pancerników" mogłoby postawić pod znakiem zapytania zasadność dotychczasowych chińskich i rosyjskich inwestycji w marynarkę wojenną i zmusić geopolitycznych przeciwników do badań i inwestycji zupełnie nowych co samo w sobie przyczyniłoby się do ich osłabienia i to bez rozpoczynania wojny.