Reklama

Geopolityka

Zawieszenie broni w Libanie - płonne nadzieje stabilizacji

Autor. Israel Defense Forces/ Facebook

Zawieszenie broni w Libanie to dobra wiadomość zarówno dla Libańczyków jak i Izraelczyków. Implementacja warunków porozumienia, w szczególności wdrożenie rezolucji 1701, służyłaby obu krajom. Ale nadzieja, że to się uda jest niewielka, o ile nie zostanie rozwiązana kwestia palestyńska, a w Libanie zażegnany kryzys polityczny.

Wbrew oczekiwaniom optymistów, którzy po zdziesiątkowaniu kierownictwa Hezbollahu, a w szczególności zabiciu jego lidera Hasana Nasrallaha, wieszczyli rychły upadek tej organizacji, Hezbollah nie został pokonany, a to samo w sobie stanowi pretekst do ogłoszenia przez niego zwycięstwa. Należy przy tym podkreślić, że o ile Hezbollah i jego zwolennicy już przystąpili do świętowania zwycięstwa, to dla reszty Libanu jest rzeczą oczywistą, że ich kraj jest największym przegranym. Ponieważ nie to było celem Izraela więc trudno też mówić o jego zwycięstwie. Przynajmniej na tym etapie.

Czytaj też

Warto przypomnieć, że po rozpoczęciu przez Izrael działań zbrojnych w Strefie Gazy Hezbollah (podobnie jak inne podmioty proirańskiej „osi oporu”) przyłączył się do ataków na Izrael ale w bardzo ograniczonym zakresie. Celem było zademonstrowanie solidarności, gdyż bezczynność w takiej sytuacji odebrana byłaby na Bliskim Wschodzie jako dowód słabości Hezbollahu. Ponadto Hezbollah nie tyle chciał powodować znaczące straty w ludziach po stronie izraelskiej (wiedział bowiem, że będzie to równoznaczne z przejściem Izraela na wyższy poziom eskalacji) co dążył do destabilizacji północnego Izraela i uderzenia w izraelska gospodarkę. Ta taktyka okazała się skuteczna: prawie 100 tys. Izraelczyków musiano ewakuować z północnej Galilei, wzrost PKB spadł niemal do zera, a koszty uruchamiania Żelaznej Kopuły były znacznie większe niż koszt rakiet i dronów wystrzeliwanych przez Hezbollah. Hezbollah zyskał jeszcze jedno – poprawę swojego wizerunku w świecie sunnickim, który jeszcze kilka lat temu był fatalny po tym jak Hezbollah pomógł Assadowi stłumić islamistyczną rebelię w Syrii.

Reklama

Przedłużająca się wojna spowodowała jednak kolejne kryzysy eskalacyjne, a ponadto, wobec patowej sytuacji w Strefie Gazy, Netanjahu potrzebował odwrócenia uwagi od swojej porażki (nie osiągnięcia ani zniszczenia Hamasu, ani uwolnienia zakładników, przy rosnącej krytyce ze strony międzynarodowej opinii publicznej), z czym związane były protesty rodzin zakładników oraz nieustająca presja, by powstała komisja do zbadania zaniedbań, które doprowadziły do katastrofy z 7.10.2023. Tymczasem Izrael był znacznie lepiej przygotowany planistycznie do konfrontacji z Hezbollahem niż z Hamasem. Rzeczywiście, umieszczenie ładunków wybuchowych w pagerach, a także eliminacja kolejno Fuada Szukra w lipcu, Ibrahima Aqila 20 września. Hassana Nasrallaha 27 września i Haszema Safieddina 3 października, dowodziły głębokiego rozpoznania wewnętrznego Hezbollahu przez izraelski wywiad. Dziesiątkowaniu przywództwa Hezbollahu na przełomie września i października towarzyszyło intensywne bombardowanie Libanu, które stanowiło preludium do inwazji lądowej. Gdy ta nastąpiła, pojawiły się głosy wieszczące rychły koniec Hezbollahu, co było przejawem całkowitego niezrozumienia sytuacji, a w szczególności roli Hezbollahu w Libanie.

Autor. Israel Defense Forces / Facebook

Przede wszystkimHezbollah, choć nie reprezentuje interesów libańskiego państwa (a w dużym stopniu jego aktywność uderza w te interesy destabilizując państwo), to nie jest tez ciałem obcym. Co więcej, nie było żadnej alternatywy politycznej dla Hezbollahu w społeczności szyickiej. Nie chodzi o to, że taka alternatywa nie mogłaby powstać z powodu braku poparcia dla niej wśród szyitów, czego dowodzi zamordowanie przez Hezbollah Lokmana Slima w lutym 2021. Chodzi o to, że Hezbollah miał zdolności do zablokowania powstania takiej alternatywy (Amal od lat nie jest bytem samodzielnym i w najbliższym czasie się nim nie stanie). Ci, którzy sądzili, że atak Izraela na tyle osłabi Hezbollah, że powstaną warunki do zbudowania takiej alternatywy wykazywali się skrajną naiwnością. Czas zweryfikował już negatywnie te płonne nadzieje. I jest tak w szczególności dlatego, że celem Izraela nigdy nie było uwolnienie Libanu od Hezbollahu.

Kolejny problem z rozumieniem konfrontacji między Izraelem i Hezbollahem związany jest z uproszczeniami. Libańczycy negatywnie oceniający rolę Hezbollahu wcale nie darzą Izraela sympatią i nie widzieli w nim „wyzwoliciela”. Przede wszystkim w przeszłości wszystkie próby zbliżenia między częścią maronitów a Izraelem przeciwko muzułmanom libańskim i Palestyńczykom, kończyły się katastrofą dla tych Libańczyków, którzy podejmowali się współpracy z Izraelem. Ponadto, również Izraelczycy obarczali Liban odpowiedzialnością za aktywność Hezbollahu (choć powstanie tej organizacji było efektem I wojny libańskiej, więc to Izrael ponosi za to odpowiedzialność), a po rozpoczęciu inwazji ucierpiały nie tylko tereny kontrolowane przez Hezbollah (zdarzały się nawet akty profanowania kościołów przez żołnierzy IDF). To z całą pewnością nie przysparzało sympatii wobec Izraela w żadnej z grup konfesyjnych w Libanie, nawet jeśli jednocześnie rosła w niektórych z nich wściekłość na Hezbollah za doprowadzenie kraju do ruiny.

Reklama

Podstawowym problemem było jednak to, że Izrael był przygotowany do wojny na poziomie operacyjnym ale nie strategicznym. Oficjalnie cele operacji Izraela w Libanie miały być ograniczone do zlikwidowania zdolności operacyjnych Hezbollahu w południowym Libanie, co miało umożliwić powrót do domu osobom wysiedlonym stamtąd. Mogłoby to sugerować, że cele zostały osiągnięte. Tyle, że nie jest to wcale oczywiste, a ponadto taki poziom celów oznacza, że sugestie, iż efektem tej wojny będzie podważenie pozycji politycznej Hezbollahu w Libanie, od samego początku były nieporozumieniem. Problem polega jednak na tym, że utrzymanie tej pozycji przez Hezbollah oznacza, że implementacja warunków zawieszenia broni zależy od jego woli, a próba narzucenia jej siłą przez państwo (które wciąż nie ma niezbędnych do tego organów), prowadzić będzie do oporu Hezbollahu, a co za tym idzie – wojny domowej. Przy czym warto podkreślić, że do końca Hezbollah utrzymał zdolności operacyjne do atakowania Izraela (a więc tym bardziej konfrontacji wewnętrznej). Z perspektywy Izraela wojna domowa w Libanie byłaby korzystnym scenariuszem (z perspektywy Europy – fatalnym) ale nie widać żadnych oznak gotowości sił przeciwnych Hezbollahowi do siłowej konfrontacji z nim.

Autor. Israel Defense Forces / Facebook

Porozumienie przewiduje, że dojdzie do implementacji rezolucji 1701 tj. wycofania się Hezbollahu za rzekę Litani oraz dyslokacji armii libańskiej w południowym Libanie, która (przy wsparciu UNIFIL) ma doprowadzić do likwidacji na tych terenach wszelkich niepaństwowych instalacji wojskowych. Jednocześnie siły Izraela mają się wycofać z Libanu, a Hezbollah, co również wynika z rezolucji 1701, ma się rozbroić. Armia libańska ma również przejąć kontrole nad wszelkimi transportami broni do Libanu, w tym nad transportami lotniczymi. Nadzór nad wykonaniem porozumienia ma sprawować międzynarodowy zespół złożony z UNIFIL, USA i Francji. Jednakże będzie to nadzór wyłącznie polityczny, gdyż żadne międzynarodowe siły wojskowe poza UNIFIL nie zostaną dyslokowane w Libanie (musiałaby to być wówczas misja bojowa, a nie pokojowa, co w obecnych warunkach jest wykluczone), a UNIFIL ma jedynie zapewniać wsparcie armii libańskiej i nie jest jego zadaniem wchodzenie w konfrontację z Hezbollahem (i nigdy nie było to częścią jego mandatu).

Reklama

Izrael zgadzając się na te warunki zastrzegł, że w przypadku złamania jego postanowień przez Hezbollah, Izrael odpowie wznowieniem ataków. Tymczasem Hezbollah nie jest stroną porozumienia (jest nią Liban) i jego postawa jest dość ambiwalentna. Choć przerwał działania zbrojne to nic nie wskazuje na to by był gotów do rozbrojenia. Być może armia libańska rzeczywiście przejmie pozycje w południowym Libanie ale Hezbollah ma zdolności rażenia Izraela z innych części Libanu, w szczególności Doliny Bekaa i południowego Bejrutu. Ponadto powrót uciekinierów z południowego Libanu do swoich domów oznaczać będzie w sposób naturalny obecność Hezbollahu na tych terenach – członkostwo w Hezbollahu nie jest bowiem czymś formalnym, a osoby aktywne w jego strukturach są mieszkańcami tych terenów. I nie wydaje się by armia libańska miała i siłę i wolę konfrontowania się z siatką Hezbollahu, która błyskawicznie zostanie odtworzona, bo to żołnierze będą nie na swoim terenie.

Decyzja Netanjahu o zaakceptowaniu rozejmu wynika z faktu, że ma on świadomość, iż wojna w Libanie jest pułapką. Dwa miesiące zajęło armii izraelskiej osiągnięcie pierwszych przyczółków na rzece Litani, a morale izraelskich żołnierzy zaczęło się gwałtownie pogarszać. Zasadniczy problem polegał jednak na tym, że nigdy nie zdefiniowano co dalej. Sam Netanjahu osiągnął przynajmniej to, że przyczynił się w ten sposób do przegranej Demokratów w wyborach w USA i liczy obecnie na większe i bezwarunkowe wsparcie nowej ekipy zarówno w kwestii palestyńskiej jak i przeciwko Iranowi (inna rzecz, że dopiero się okaże czy te kalkulacje są prawidłowe). Z drugiej strony izraelscy ekstremiści Ben Gwira i Smotricza byli zdecydowanie przeciwko rozejmowi, gdyż nie ukrywali, iż ich celem jest aneksja południowego Libanu i zasiedlenie go osadnikami żydowskimi w imię budowy Wielkiego Izraela w rzekomych „biblijnych granicach”.

Według sondażu izraelskiej telewizji Kanał 12 tylko 37 % Izraelczyków popiera rozejm, a 32 % jest mu przeciwna. Przy czym w przypadku zwolenników rządzącej koalicji liczba zwolenników rozejmu to zaledwie 20 %. Ponadto z tego samego sondażu wynika, że 20 % Izraelczyków uważa, że wygrał Izrael, a 19 % - Hezbollah (reszta uważa, że nikt nie wygrał lub nie ma zdania). I tylko 24 % wierzy w to, że rozejm będzie trwał dłużej niż kilka miesięcy. Poza tym poparcie dla Netanjahu i jego koalicjantów wciąż nie gwarantuje mu, że wygra kolejne wybory i uniknie odpowiedzialności za doprowadzenie do 7.10.

Liban wychodzi z tej wojny doszczętnie zrujnowany, a niepewność trwałości rozejmu utrudni odbudowę. Poza tym nie widać perspektyw rozwiązania podstawowych problemów Libanu istniejących przed tą wojną. Jeśli bowiem rząd ma odpowiadać za implementację porozumienia to pytanie brzmi jaki rząd. Obecnie dwa z trzech kluczowych stanowisk obsadzone są przez sojusznika Hezbollahu Nabiha Berri (przewodniczący parlamentu) oraz przez nieposiadającego żadnego poparcia Nadżiba Mikati (p.o. premiera). Kluczowe z punktu widzenia obrony suwerenności kraju stanowisko tj. prezydenta pozostaje nieobsadzone i powody tego stanu nie zostały usunięte (blokowanie ze strony Hezbollahu). W takich warunkach trudno spodziewać się, że Berri i Mikati nakażą armii zastosowanie siły wobec Hezbollahu, a samodzielna decyzja dowództwa w tym zakresie (co jest całkowita abstrakcją) oznaczałaby przewrót wojskowy i wojnę domową.

Netanjahu twierdzi, że rozejm powoduje, iż Izrael będzie mógł skoncentrować się na Iranie. Problem w tym, że Iran nie planuje atakować Izraela siłami własnymi, a Trump nie chce wojny z Iranem tylko jego izolacji (co będzie raczej nieskuteczne). Tymczasem w ostatnich dniach wzrosło prawdopodobieństwo izraelskiego uderzenia na Irak, co jest związane z nasileniem się ataków tamtejszej „muqawamy” na Izrael. Póki co USA powstrzymało Izrael przed atakiem na Irak, gdyż byłoby to katastrofalne dla interesów amerykańskich w tym kraju, a rząd Sudaniego stara się przekonać milicje proirańskie do wstrzymania ataków. Tyle, że niektóre milicje odrzucają tę presję. Można się też spodziewać kontynuacji ataków ze strony Hutich zarówno na Morzu Czerwonym jak i przeciwko Izraelowi. Niewiele więc wskazuje, że bez wstrzymania operacji w Strefie Gazy i rozwiązania kwestii palestyńskiej można będzie osiągnąć pokój na Bliskim Wschodzie.

Reklama

Abramsy i K2 w Polsce, ofensywa w Syrii - Defence24Week 101

Komentarze (1)

  1. Ależ

    Tam zawsze będą się bili wszyscy ze wszystkimi bo chrześcijańska idea wybaczenia tam nie przeszła tylko rządzi dalej spirala zemsty jak w starożytności

Reklama