Reklama

Wszystkie błędy Netanjahu. Jak zaprzepaścił szansę na pokonanie Hamasu?

izrael wojna Hamas strefa gazy
Siły Obronne Izraela
Autor. Israel Defense Forces (@IDF)/X

Bez względu na zbrodniczy i terrorystyczny charakter Hamasu, istnienie biura tej islamistycznej organizacji w Dausze – stolicy Kataru respektował także sam Binjamin Netanjahu. To w Katarze można było negocjować z Hamasem rozejm i pokój.

Obecna faza operacji zbrojnej w Strefie Gazy w wykonaniu Sił Zbrojnych Izraela (IDF/Cahal) ma już wyłącznie charakter okupacji palestyńskiej enklawy. Wypowiedzenie przez Binjamina Netanjahu drugiej bitwy o Gazę, z punktu widzenia wojskowego, nie ma sensu, ponieważ miasto Gaza podbito w pierwszej fazie operacji „Żelazne Miecze”. Gaza była pod izraelską kontrolą. Po prostu rząd Netanjahu potrzebował głośnego pretekstu do kontynuowania walk i utrzymania wojennego reżimu mobilizacji w kraju, więc ogłoszono, że w Gazie pozostaje infrastruktura Hamasu. Mało tego, Izrael miał szansę zakończyć wojnę z Hamasem w wielkim stylu, stawiając na polityczny gambit w postaci wywołania wojny domowej wśród mieszkających tam Palestyńczyków.

Reklama

Na początku lipca, aprobowany przez Donalda Trumpa projekt 60-dniowego zawieszenia broni leżał na stole. Wystarczyło go podpisać. W międzyczasie w Strefie Gazy, z uwagi na gangsterski charakter rządów Hamasu oraz kradzież przez tę organizację pomocy humanitarnej, przeciwko islamistom zaczęły występować milicje klanowe. Najsilniejszą frakcją wśród tych zbrojnych oddziałów były tzw. Popular Forces pod dowództwem Jasera Abu Shebaba, który rezydował w Rafah na południu. Sam Netanjahu przyznał wówczas, że IDF uzbraja milicje w Strefie Gazy. Wydawało się więc, że z poparciem USA uda się przezwyciężyć impas w wojnie.

Czytaj też

W lipcu ważyły się losy wojny Hamas-Izrael. Wojna mogła się skończyć, a ciężar walk z Hamasem wzięłyby na siebie palestyńskie oddziały. Zresztą była to ogromna polityczna szansa, by problem Hamasu rozwiązać palestyńskimi rękami, co byłoby najkorzystniejszym scenariuszem. I wtedy wydarzyło się najgorsze.

Kilka tygodni później Binjamin Netanjahu nakazał zbombardować Rafah – bastion antyhamasowskiego oporu. Nie podpisał też rozejmu. Wybrał utrzymanie się u władzy, kosztem zwycięstwa w wojnie. Do tego ogłosił wspomnianą bitwę o Gazę, zablokował dostawę żywności do samego miasta – czyniąc dokładnie to samo, co Hamas, a wczoraj nakazał atak na biura Hamasu w Katarze. Powód jest jeden: obecny rząd Izraela odrzuca jakąkolwiek formę porozumienia z Hamasem, czyli chce kontynuować wojskową okupację Strefy Gazy i zarządzać nią militarnymi środkami. Nie chce wszelako pokonać Hamasu, bo wtedy traci casus belli w wojnie. Gdyby było inaczej, na Gazę maszerowałyby oddziały Popular Forces wspierane przez milicje klanowe.

Reklama

Zauważmy, że gdyby do tego ataku na biuro Hamasu w Katarze doszło na początku izraelskiego odwetu za 7 października 2023, miałoby to uzasadniony sens (z międzynarodowym poparciem). Śmierć Ismaila Haniji, ówczesnego przywódcy Hamasu, także była spóźniona. Potwierdza to tylko, w jakim wielkim chaosie Netanjahu prowadzi wojnę przeciwko Hamasowi i jak często zmienia założenia strategiczne w wojnie. A to fatalnie wróży na przyszłość, zwłaszcza dla cywilów w Strefie Gazy.

Czytaj też

Wojna w Strefie Gazy trwa od 7 października 2023 r., gdy rządzący palestyńską enklawą Hamas napadł na południe Izraela, zabijając około 1200 osób i porywając 251. W odwecie zabito sześćdziesiąt razy więcej ludzi, w tym dzieci i kobiety.

Reklama
WIDEO: Czy wojsko zdało egzamin? Rosyjskie drony nad Polską
Reklama

Komentarze

    Reklama