Reklama

Geopolityka

Wstrzymanie nalotów na IS może zmusić Kurdów do sojuszu z Rosją

W listopadzie i grudniu Francja, Wielka Brytania oraz Niemcy postanowiły rozszerzyć swój dotychczasowy udział w operacjach przeciwko tzw. Państwu Islamskiemu (IS) w Iraku, obejmując działaniami również Syrię. Wywołało to burzliwą dyskusję na ten temat – pisze Witold Repetowicz w swojej analizie dla Defence24.pl.

Znaczenie nalotów w Iraku

 

Pierwsze amerykańskie naloty na pozycje IS w Iraku miały miejsce 8 sierpnia 2014, a ich celem były pozycje jednostek IS, które na początku sierpnia 2014 r. rozpoczęły ofensywę na stolicę Kurdystanu irackiego – Erbil, podchodząc na odległość 20 km od tego miasta. Słabo uzbrojona kurdyjska Peszmerga, która wcześniej, po wycofaniu się stamtąd wojsk irackich, zajęła w dużej mierze chrześcijańskie tereny Równiny Niniwy (w pierwszej kolejności zajęte w sierpniu przez IS) nie miała szans przeciwko oddziałom dżihadystów dysponującym świeżo zdobytym w Mosulu ciężkim sprzętem amerykańskim. Pierwszym krajem, który wówczas pośpieszył z pomocą Kurdom był wprawdzie Iran, który przesłał transport broni lekkiej do Erbilu, jednak zdaniem dowódców Peszmergi, z którymi miałem okazję rozmawiać, miało to wyłącznie znaczenie symboliczne. Nikt natomiast w Kurdystanie irackim nie ma wątpliwości, iż gdyby 8 sierpnia nie rozpoczęły się naloty USA, to IS zdobyłoby Erbil, a wielu Kurdów uważa, że również cały iracki Kurdystan.

 

W ten sposób ok. 8 mln mieszkańców tego regionu, dynamicznie rozwijającego się od czasu pełnego wyzwolenia spod władzy Saddama Husajna w 2003 r., miałoby do wyboru – znaleźć się w zupełnie innym świecie pod rządami IS lub uciekać. W Kurdystanie jest jeszcze zresztą 2 mln uchodźców z Syrii i innych części Iraku, co powoduje, iż razem z ludnością terenów spornych (z Irakiem) zajętych przez Peszmergę i następnie obronionych przed atakami IS, znajduje się tam prawie 10 mln ludzi. Gdyby nie amerykańskie naloty byliby oni obecnie uchodźcami, część zmierzałaby do Europy, część zostałaby wymordowana, a część żyłaby pod terrorem IS. Co więcej, w rękach IS znalazłyby się gigantyczne złoża ropy w Kirkuku i terroryści przejęliby całkowitą kontrolę nad tranzytem ropy irackiej do Turcji. Faktyczne zniszczenie Peszmergi, lub co najmniej zepchnięcie jej na pozycje partyzanckie w górach, wyeliminowałoby Kurdów irackich jako partnera w walce z IS w północnym Iraku, skutecznie odgrywającego rolę sił lądowych. Rozbita wówczas armia iracka, wspierana przez błyskawicznie organizujące się szyickie milicje Hashed Shabi, nie miałaby najmniejszych szans na odbicie terenów północnego Iraku, a obrona Bagdadu mogłaby również stać się wątpliwa bez militarnego wsparcia Iranu.

 

Nie ulega zatem wątpliwości, iż gdyby prezydent Obama nie podjął błyskawicznej decyzji o nalotach na północny Irak to doszłoby do niewyobrażalnej katastrofy, która wymusiłaby wysłanie sił lądowych USA i sojuszników z NATO. W przeciwnym razie IS zdobyłoby nieodwracalną pozycję trwałego elementu bliskowschodniej rzeczywistości i przyśpieszyłoby to tylko proces regresowego ataku na Europę.

 

Znaczenie nalotów w Syrii

 

Podobna sytuacja miała miejsce w północnej Syrii w październiku 2014 r. , gdy po zaciętych walkach IS zdobyło prawie całe Kobane (zarówno miasto jak i ponad 400 wsi kantonu). Zmusiło to ponad 500 tys. osób do ucieczki do Turcji. Wprawdzie wcześniej (od 27 września) zdarzały się sporadyczne i niezbyt intensywne naloty USA i arabskich koalicjantów to dopiero naloty w dniach 13-15.10.2014 r. odwróciły bieg bitwy. W tym czasie większość miasta była już w rękach IS, a obrońcy, zepchnięci do zachodniej części miasta zaciekle bronili dostępu do granicy z Turcją. IS czterokrotnie dokonywał szturmu tych pozycji, a w przypadku sukcesu, sytuacja obrońców stałaby się beznadziejna. W nocy 13.10 doszło do 21 amerykańskich nalotów, a w ciągu kolejnych 2 dni – następnych 18 nalotów, co zatrzymało ofensywę IS. Po 2 tygodniach, dzięki utrzymaniu intensywności nalotów przez siły amerykańskie, Kurdowie przeszli do kontrofensywy, która do końca stycznia pozwoliła na całkowite wyparcie IS z miasta Kobane, a w ciągu następnego 1,5 miesiąca na odzyskanie kontroli nad całym kantonem.

 

Kontrowersje związane z nalotami

 

Gdy w grudniu 2014 r. rozmawiałem z Kurdami w Qamiszlo (Syria) i Erbilu (Irak) to ich podejście do nalotów mocno się różniło. O ile ci drudzy byli w pełni zadowoleni ze współpracy z Amerykanami i nie ukrywali, iż bez ich pomocy nie byliby w stanie powstrzymać (a tym bardziej pokonać) IS, to ci pierwsi narzekali na zbyt małą intensywność nalotów. Choć to właśnie naloty, a nie walki lądowe stanowiły główną przyczynę niemal całkowitego zniszczenia miasta to ciężko by było znaleźć wśród mieszkańców kogoś kto krytykowałby USA za bombardowanie miasta. To sami mieszkańcy zresztą, obserwując walki ze wzgórz na granicy tureckiej, przekazywali zarówno obrońcom jak i Amerykanom dane o pozycjach IS (była to zorganizowana akcja koordynowana przez władze kantonu Kobane), choć wiedzieli że w ten sposób narażają swoje domy na zniszczenie.  Faktem jest też to, iż gdyby intensywne naloty zaczęły się przed wejściem IS do miasta w końcu września to miasto nie zostałoby zrujnowane, a pół miliona uchodźców nie musiałoby przekraczać granicy tureckiej, a następnie nie próbowałoby się dostać do Europy. 

 

Ścisła synchronizacja działań Przeszmergi z nalotami sił koalicji

 

W 2015 r. ocena współpracy z USA ze strony oddziałów Kurdów syryjskich YPG/YPJ (a obecnie koalicji Syryjskich Sił Demokratycznych – SDF) uległa jednak ewolucji, dzięki jej zintensyfikowaniu. Gdy w listopadzie br. rozmawiałem z dowódcami SDF w Hasace to podkreślali oni, iż współpraca z USA jest bardzo dobra, a naloty mają kluczowe znaczenie dla powodzenia ich operacji. W trakcie ofensywy na Al Hawl liczba nalotów amerykańskich wynosiła średnio 30-40 tygodniowo, choć czasem osiągała aż 20 nalotów dziennie. To właśnie pozwoliło na błyskawiczne (niespełna miesiąc) opanowanie niemal 100 wiosek, farm i  kolonii, a także pól naftowych w tym rejonie i to przy minimalnych stratach własnych. O ile w czasie walk o Kobane zginęło ponad 500 obrońców, a kolejnych kilkaset zostało rannych, to w czasie ofensywy na Al Hawl liczba zabitych i rannych nie przekroczyła 30 osób.

 

Możliwe jest to dzięki stosowanej taktyce mimo, iż nadal panuje ogromna dysproporcja w uzbrojeniu na korzyść IS. Taktyka ta oparta jest na ścisłej współpracy z lotnictwem USA, któremu specjalny komitet koordynacyjny SDF (wcześniej YPG) przekazuje koordynaty do nalotów. Po ataku z powietrza, na osłabione w ten sposób jednostki IS błyskawicznie uderzają siły lądowe YPG (SDF) i rozbijają siły wroga, opanowując kolejne tereny. Faktem jest, iż to działa. W Kurdystanie irackim (w szczególności na linii frontu w prowincji Niniwa) stosowana jest podobna taktyka, z tym, że tam, pomijając niedawną operację szengalską, front ma charakter stabilny. Naloty uniemożliwiły natomiast szereg prób przełamania tej linii, podejmowane zarówno w rejonie Gwer-Makhmour, Teleskof i innych. W takich wypadkach scenariusz jest podobny do stosowanego w Rożawie (chodzi o Kurdystan syryjski). Peszmerga dysponuje nasłuchem komunikacji wewnętrznej IS oraz dysponuje współpracownikami na terenach zajętych przez IS, którzy przekazują informacje dotyczące ruchów IS. Po uderzeniu z powietrza następuje błyskawiczny atak lądowy co maksymalizuje straty wroga i minimalizuje straty Peszmergi. Ataki lotnicze dokonywane są nie tylko w przypadku prób ofensyw IS, ale również regularnie, w przypadku ruchów ich sił, co paraliżuje IS, osłabia morale i niszczy potencjał sprzętowy.

 

Fot. Armée de l’air

 

Wstrzymanie nalotów grozi kontrofensywą dżihadystów

 

Mimo poważnego osłabienia IS nalotami, w przypadku ich wstrzymania, Erbil i inne miasta północnej części Kurdystanu irackiego, wciąż mogłyby być zagrożone. Tak uważa wielu Kurdów, w tym sami Peszmergowie. Wynika to też z wciąż słabego uzbrojenia Kurdów irackich, nie dysponujących w zasadzie ciężkim uzbrojeniem (poza starymi, sowieckimi czołgami zdobytymi w 2003 r.), a kluczowe znaczenie w walkach mają pociski przeciwpancerne MILAN dostarczane przez Bundeswehrę. YPG (SDF) jest jeszcze gorzej uzbrojone - dominują zwykłe kałasznikowy (czasem M16), RPG, DShK, granatniki i transportery opancerzone własnej produkcji. W przeciwieństwie do Peszmergi YPG nie dostaje uzbrojenia z innych krajów (poza paroma zrzutami w czasie oblężenia Kobane i zrzutem w czasie ofensywy na Al Hawl).

 

Szyicka krytyka nalotów

 

Inaczej jednak kwestia nalotów oceniana jest w rejonie operacji armii irackiej i Hashed Shabi, czyli na terenach prowincji Anbar oraz Salahaddin, choć to iracki rząd poprosił USA o to wsparcie powietrzne. Szyickie milicje w Salahaddin (w czasie bitwy o Tikrit w marcu br.) groziły wycofaniem się z walk jeśli będzie w nich uczestniczyć lotnictwo amerykańskie. To właśnie ten brak koordynacji, a także oskarżenia ze strony niektórych dowódców Hashed Shabi oraz polityków irackich pod adresem USA, iż celem nalotów nie jest IS, ale ludność cywilna oraz milicje szyickie, spowodowały czasowe wydłużenie zarówno ofensywy w Anbarze jak i w Salahaddin. Jednak nie tylko szyici wyrażają swój sceptycyzm wobec nalotów. Również Kurdowie z południowej, zdominowanej przez Patriotyczną Unię Kurdystanu (i jej Peszmergę), części Kurdystanu irackiego, twierdzą, iż w tym rejonie (chodzi głównie o linię frontu w prowincji Kirkuk) naloty amerykańskie nie odgrywają takiej roli jak w rejonie działań Peszmergi związanej z  Partią Demokratyczną Kurdystanu.

 

Przeciwnicy nalotów podnoszą szereg argumentów, z których niektóre zasługują na uwagę. Z całą pewnością prawdą jest to, iż samymi nalotami nie da się pokonać IS, a także to, iż nie da się uniknąć istotnych strat po stronie ludności cywilnej. Jeżeli chodzi o pierwszą kwestię to kluczowe znaczenie ma współpraca z wiarygodnymi siłami lądowymi. W Syrii jedyną taką siłą jest jednak SDF, którego trzonem jest YPG. Trudno zatem nie odmówić przynajmniej w części racji Alexowi Salmondowi ze Szkockiej Partii Narodowej, który w czasie debaty w Izbie Gmin zarzucił pewnego rodzaju schizofrenię w walce z IS, polegającą na tym, iż z jednej strony prowadzone są naloty na pozycje IS a z drugiej strony odmawia się dostarczania ciężkiego uzbrojenia Kurdom, ze względu na Turcję oraz nie blokuje się salafickiej propagandy, ze względu na relacje handlowe z Katarem i Arabią Saudyjską. Salmond miał  również rację, gdy zarzucił tym, którzy twierdzą, że możliwe są precyzyjne naloty bez (lub prawie bez) ofiar cywilnych, iż „żyją na innej planecie”. 

 

Fot. mil.ru

 

Ofiary cywilne nalotów

 

Wszelkie informacje dot. liczby ofiar cywilnych w nalotach dokonywanych zarówno przez siły koalicyjne USA jak i Rosję, są nieweryfikowalne, gdyż w tym obszarze brak jest niezależnych mediów.  Rosja, lotnictwo syryjskie, jak i USA i inne siły  nie przyznają się w zasadzie do żadnych ofiar cywilnych, podczas gdy media społecznościowe zalewane są zdjęciami dzieci – domniemanych ofiar takich nalotów. Natomiast w sierpniu br. brytyjski Guardian opublikował informację jakoby przez rok nalotów amerykańskich w Iraku miało zginąć 450 cywilów w tym 100 dzieci. Liczby te są niemożliwe do weryfikacji, trudno jednak uniknąć ofiar cywilnych skoro IS lokuje swoje centra dowodzenia w miejscach gęsto zaludnionych. Na obszarach, na których dotychczas operowali Kurdowie minimalizacji strat cywilnych służyły dwie rzeczy – dobra koordynacja oraz brak dużych miast (z niektórych terenów ludność zdołała się zresztą ewakuować). Raqqa jednak nie jest też wielką metropolią – mieszka tu tylko 250 tys. ludzi, więc strategia nalotów może tam dalej odnosić skutek przy ograniczonej (ale nie śladowej) liczbie ofiar cywilnych. To samo dotyczy północnej części prowincji Aleppo ale już nie Mosulu.

 

Ataki na infrastrukturę naftową

 

Póki co jednak Wielka Brytania ograniczyła się w Syrii do zbombardowania pola naftowego Omar kontrolowanego przez IS. To dość zachowawczy krok, pozwalający w istocie na uniknięcie ofiar cywilnych, lecz z drugiej strony o dość ograniczonej skuteczności, przynajmniej w wymiarze krótkoterminowym. W szerszej perspektywie niszczenie fundamentów ekonomicznych IS jest bardzo ważne ale nie prowadzi do wyzwalania kolejnych terenów.

 

Naloty nie rozwiążą problemu

 

Nie jest natomiast prawdą, że naloty wzmacniają Państwo Islamskie poszerzając społeczną bazę poparcia dla islamskich ekstremistów i skłaniając do ataków odwetowych. Nośnikiem nienawiści do Zachodu i całego, niezgodnego z szariatem stylu życia, w tym demokracji, jest ideologia dżihadyzmu propagowana w meczetach i medresach opanowanych przez salafitów. Rację miał też Hillary Benn, minister obrony w gabinecie cieni brytyjskiej Partii Pracy, gdy porównał IS do faszystów, chcących opanować cały świat. Nie atakowanie dżihadystów spowoduje tylko, iż trudniej będzie ich pokonać w przyszłości.

 

Naloty pozostają jednak półśrodkiem, którego konieczność zastosowania wynika z nie zastosowania innych, znacznie skuteczniejszych środków. Znacznie skuteczniejsze byłoby bowiem przekazanie ciężkiego sprzętu wojskowego faktycznym siłom lądowym koalicji, czyli w Syrii – SDF (w tym głównie YPG). Ten krok, znacznie bardziej niż jakikolwiek inny, prowadziłby do minimalizacji ofiar cywilnych, gdyż pozwoliłby na przeniesienie ciężaru działań zbrojnych na odpowiednio wyposażone siły lądowe. Z drugiej jednak strony wstrzymanie nalotów w obecnej rzeczywistości prowadziłoby do zwycięstwa IS. Taka postawa dziwi więc zwłaszcza w przypadku lewicy niemieckiej (Linke i Zielonych), która deklaruje poparcie dla Kurdów. Niemniej istnieje też pewna prawidłowość, która daje do myślenia. Najbardziej nalotom sprzeciwiają się partie skrajnej lewicy i prawicy (Linke, UKIP, Front Narodowy, SNP), które są równocześnie w większym lub mniejszym stopniu prorosyjskie. I choć ich argumentacja zawiera wiele punktów słusznych, to wnioski (zaprzestanie nalotów) prowadzą do pozostawienia Kurdów zarówno w Iraku jak i Syrii w beznadziejnej sytuacji, która zmusiłaby ich do sojuszu z Rosją. 

Reklama

"Będzie walka, będą ranni" wymagające ćwiczenia w warszawskiej brygadzie

Komentarze (2)

  1. WLODZIMIERZ

    Nie ma i raczej nie bedzie opcji na ciezki sprzet dla syryjskich kurdow ze wzgledu na Turcje. Musza sobie radzic kalachami + naloty miedzynarodowki. Biorac pod uwage interesy Turcji to dosc oczywiste, tez na ich miejscu bym to wetowal. Kurdowie nie tak dawno temu mieli do powiedzenia tyle co tybetanczycy w Chinach, teraz maja duzo wiecej mozliwosci ale nikt nie bedzie za nich sie poswiecal. 10 mln w kurdystanie irackim nie mialoby szans odeprzec kilku tys IS...? To moze nie sa tak zinegrowana caloscia jak niektorzy lubia ich widziec.

  2. cokorwa

    zmusic kurdów? przecież oni mają cichy sojusz z rosją.... prędzej wstrzymanie tureckich nalotów na kurdów może polepszyć sytuację...

    1. fx

      Czytać nie potrafisz Peszmerga i stolica irackiego Kurdystanu Erbil wszystko zawdzięcza USA co widać po amerykańskim uniwersytecie w tym mieście. Z Rosją to tylko mniejszość KOMUNISTÓW kurdyjskich ma po drodze. Rosja zresztą nie ma sił a tym bardziej KA$Y aby tam się babrać. Rosja broni tylko CHEMICZNEGO ASSADA i robi wszystko czytaj bombarduje przede wszystkim Wolną Armię Syrii,Kurdów,Chrześcijan,Turkmenów aby jak najwięcej z nich poszło na EUROPĘ.

    2. Boruta

      Raczej mają cichy pakt o nieagresji.

Reklama