Reklama

Geopolityka

Wojna handlowa Trumpa. Cła uderzą w polskie zbrojenia? [WYWIAD]

Fabryka F-35 w Fort Worth. Widoczny wycinek hali jest tylko jej niewielką częścią
Fabryka F-35 w Fort Worth. Widoczny wycinek hali jest tylko jej niewielką częścią
Autor. Lockheed Martin

„Cła i taryfy wydają się narzędziem do wyrównania nierówności w relacjach, ale również bezpośredniego związania krajów sojuszniczych z USA. Długoterminowo staną one przed wyborem tego czy chcą integracji z Waszyngtonem, czy Pekinem. To rodzaj dyplomatycznego testu” - powiedział w rozmowie z Defence24.pl amerykanista Rafał Michalski.

Rozpoczęła się zapowiadana od pewnego czasu polityka nakładania ceł przez prezydenta Donalda Trumpa. Powstaje pytanie o to, jak obecna sytuacja wpłynie na wojskową współpracę z sojusznikami. Czy decyzje amerykańskiego prezydenta będą mogły uderzyć w polskie kontrakty zbrojeniowe? Zapraszamy do lektury wywiadu red. Jakuba Palowskiego i red. Michała Górskiego z amerykanistą, Rafałem Michalskim.

Reklama

Prezydent Trump formalnie uznał cła nakładane na Meksyk (po przeprowadzeniu wywiadu cła zawieszono - red) i Kanadę za spowodowane napływem fentanylu, ale sam pisze w mediach społecznościowych, że cła są bardzo dobrym narzędziem, na zasadach z XIX i pierwszych lat XX wieku, powinny zastępować podatek dochodowy. Jakie mogą być dalsze kroki Donalda Trumpa?

Rafał Michalski, amerykanista: Do 1913 roku to taryfy celne były głównym źródłem dochodów rządu. Protekcjonistyczna polityka handlowa w zamyśle miała wspierać rozwijające się szybko gałęzie przemysłu - amerykańskie firmy chronione przed zagraniczną konkurencją same mogły dyktować ceny na rynku, gromadzić majątek, i w zamyśle polityków rozwijać się, tworząc kolejne miejsca pracy. Skutkiem ubocznym tej polityki były rosnące nierówności społeczne - i naturalnie elity ruchu progresywnego wezwały do głębokiej reformy podatkowej.

Musimy jednak pamiętać o kluczowej rzeczy - dopiero w 1909 roku pojawia się 16. poprawka do Konstytucji USA, która pozwala Kongresowi na nałożenie federalnego podatku dochodowego. Dlatego administracja prezydenta Tafta zdecyduje się na prawniczy manewr i wprowadzi dwa podatki: dochodowy od osób fizycznych (na mocy poprawki konstytucyjnej), i drugi na zyski korporacyjne. Pomysł był taki, że podatek od osób prawnych będzie środkiem tymczasowym, gdyby stawka dla osób fizycznych nie znalazła poparcia wśród polityków lub sądu. Rzecz w tym, że oba te podatki pozostały do dzisiaj, i wiele luk z których korzystają przedsiębiorcy polega na takim manipulowaniu stawkami, by móc zapłacić w jednym lub drugim systemie.

Co proponuje Donald Trump?

Donald Trump proponując wycofanie się z federalnego podatku dochodowego, wraca do pomysłu uproszczenia systemu podatkowego poprzez usunięcie jednej z dwóch gałęzi. Czy ma to szanse w Kongresie? Obecnie toczy się bardzo duża dyskusja dotycząca odliczenia SALT: podatnicy w Stanach Zjednoczonych mogą odliczyć część zapłaconych podatków lokalnych i stanowych od federalnych podatków dochodowych. Zamysł jest taki, by unikać podwójnego opodatkowania danej osoby.

To system, z którego częściej korzystają bogatsi Amerykanie, ponieważ pozwala im to zaoszczędzić zdecydowanie więcej środków. Problem tyczy się tego, jaki górny limit tego odliczenia zaproponować - ustawa podatkowa z 2017 roku przewidywała 10 000 dolarów, część Republikanów z bogatszych okręgów chciałaby podwyższenia nawet do ponad 20 000 dolarów. Jednak to doprowadziłoby do uszczuplenia budżetu federalnego. A jedną ze sztandarowych obietnic partii Republikańskiej są oszczędności, ale również bardziej odpowiedzialna polityka budżetowa. Jeśli w przypadku odliczenia nie potrafią oni znaleźć większości, trudno mówić o całkowitym wycofaniu się z podatku dochodowego. Szczególnie, że potrzebowaliby w Senacie 60 głosów do przełamania fillibustera (czyli potrzebują pomocy Demokratów).

    Tutaj nakłada się na to jeszcze jeden problem - Amerykańska gospodarka w ostatnich 40 lat została poddana wstrząsowi trzykrotnie: kryzys farmerski w latach 80., wejście do NAFTA oraz krach finansowy roku 2007. Stany Zjednoczone to kraj podwójnego federalizmu - nie tylko na poziomie rozdzielenia rządu centralnego i władz stanowych; ale również rządów stanowych i bardzo silnych samorządów. W wielu regionach za utrzymanie podstawowej infrastruktury krytycznej odpowiadają okręgi lokalne, utrzymywane przez hrabstwa w ich granicach.

    Reklama

    Co to oznacza dla gospodarek i budżetów w poszczególnych stanach?

    Gdy USA wchodzą do NAFTA, przykładowo: Arizona zostaje zalana meksykańskimi produktami rolnymi, co powoduje spadek dochodów lokalnego rynku i wywołuje kryzys w finansowaniu opieki zdrowotnej czy okręgów szkolnych. Donald Trump tak dużo mówi o cłach, bo - w myśl XIX-wiecznych zwolenników protekcjonizmu - mają one chronić Amerykański rynek, a co za tym idzie, pomóc wyjść z kryzysu samorządowego. Rzecz w tym, że krach finansowy oraz kryzys post-COVIDowy i tak uszczuplił budżetu wielu stanów, i tym bardziej uzależnione są one od eksportu i importu zagranicznego. Szczególnie stany Nowej Anglii, ale też Michigan.

    Donald Trump zapewne będzie próbował zrekompensować (jak zakłada) początkowe straty wywołane przez barierę taryfową poprzez obniżenie należności podatkowych. Spodziewamy się rozszerzenia ustawy podatkowej z 2017 roku, ale również licznych zachęt dla firm zagranicznych by inwestowały one w produkcję bezpośrednio na terenie USA. Osobną kwestią są cła jako narzędzie polityki zagranicznej: presji potrzebnej do wymuszenia decyzji przez rządy państw trzecich, ale również odrzucenie obecnie istniejących umów handlowych (które - jak twierdzi prezydent - są niesprawiedliwe). Tutaj należy przygotować się na eskalację napięć i gróźb - szczególnie w stronę Unii Europejskiej, która mogłaby próbować nakładać kary lub regulacje na firmy amerykańskie.

    Czy Kongres będzie chciał i mógł się skutecznie przeciwstawić polityce celnej prezydenta?

    Po pierwsze, na mocy Konstytucji Artykułu 1. Sekcji 8 to Kongres ma prawdo do nakładania i pobierania podatków oraz cła. Prezydent wykorzystał tutaj wyjątek od stanu nadzwyczajnego: w przypadku zagrożenia bezpieczeństwa US lub w ramach odwetu za działania szkodliwe dla handlu US, może on wprowadzić on odpowiednie środki zaradcze - w tym taryfy. Podstawowy problem z tym systemem jest taki, że ustawodawca projektując przepisy nie mówił o wprowadzaniu „regulacji” (w zamyśle: długoterminowych, te nakłada Kongres), a tylko środków odwetowych (które mają wyeliminować zagrożenie czy nierówność). Na gruncie prawa jest podstawa do pozwania Białego Domu za podjęte działania, i taka sprawa skończyłaby się w sądzie. Tak samo Kongres mógłby zareagować, i odpowiednią ustawą ograniczyć władzę prezydenta.

    Tylko do rozwiązania ustawowego potrzebna byłaby pomoc kilkunastu Republikanów w Waszyngtonie, a na etapie pierwszych miesięcy urzędowania nowego prezydenta politycy zawsze starają się unikać napięć z nową administracją.

    Spodziewałbym się presji ze strony władz stanowych - tak jak było to w 2019 roku, gdy przedstawiciele stanu Vermont negocjowali z Departamentem Handlu utworzenie wolnych stref handlu. Być może pojawi się również pozew ze strony stanowego prokuratora generalnego lub gubernatora (jeśli w dłuższej perspektywie wątpliwie prawne działanie władzy wykonawczej doprowadzi do szkody na budżecie).

    Reklama

    W jakim stopniu tego rodzaju działania mogą wpłynąć na politykę bezpieczeństwa, w tym współpracę z NATO?

    Donald Trump bardzo wyraźnie oddziela sferę rywalizacji ekonomicznej oraz kwestie bezpieczeństwa. Nałożenie taryf na kraj sojuszniczy nie powinno być w jego przypadku postrzegane jako zapowiedź osłabienia współpracy militarnej. Jednak, gdy wsłuchać się w argumentację prezydenta, ale również sekretarza obrony Hegsetha czy stanu Rubio - powraca wątek nierówności w relacjach. Stany Zjednoczone dużo więcej inwestują w sojusze, niż mogą na nich zyskać (wpisuje się to w walkę z deficytami budżetowymi).

    Cła i taryfy wydają się narzędziem do wyrównania tych nierówności, ale również bezpośredniego związania krajów sojuszniczych z USA (które będą musiały wybrać długoterminowo, czy chcą integracji z Waszyngtonem, czy Pekinem. To rodzaj dyplomatycznego testu). Członkowie NATO już usłyszeli, że muszą wydawać większy procent PKB na zbrojenia (przejmując tym samym część odpowiedzialności obronnej), a być może pojawi się postulat bezpośredniego związania Artykułu 5 z umowami handlowymi (bezpośrednio lub pośrednio, powiedzmy: dodatkowe opłaty a obecność wojsk).

    Musimy pamiętać, że neokonserwatyzmu - budującego politykę bezpieczeństwa na wspólnej idei „wolności” - już nie ma. Współcześni konserwatyści uważają, że kierunek ten zawiódł pozwalając na rozwój Chin czy agresję rosyjską. Nowa prawica proponuje podejście pragmatyczne, oparte na wykorzystaniu dających przewagę globalną Stanom Zjednoczonych zasobów gospodarczych czy surowcowych. Może to na przykład oznaczać zaostrzenie relacji z krajami Europy, które będą próbować budowania relacji z Moskwą po zakończeniu wojny na Ukrainie.

    Czy cła nakładane przez Stany Zjednoczone mogą uderzyć w polskie kontrakty zbrojeniowe?

    Jeśli wprowadzenie ceł doprowadzi do wzrostu kosztów, uderzy to w cały amerykański program obronny. Nawet jeśli mowa o materiałach ze źródeł w USA, zwiększenie popytu doprowadzi do zmniejszenia podaży, a co za tym idzie: zwiększenia cen. Dotychczas było tak, że w wielu sytuacjach kontrakty obronne wymagały pozyskiwania materiałów ze Stanów Zjednoczonych, ale polityka America First Trade Policy wymusi to również na pozostałe firmy. Pytanie, w jakim zakresie Pentagon poniesie część tych dodatkowych kosztów - czy zareaguje Kongres czy dojdzie do przesunięcia środków z innych programów.

    Defense Production Act pozwala rządowi federalnemu na inwestycję w krajową bazę przemysłową w celu zwiększania zdolności produkcyjnych niezbędnych do obrony narodowej. Trudno nam jeszcze powiedzieć, jak wpłynie to na kontrakty obronne dla Polski.

    Warto jednak obserwować jeszcze jedną rzecz. Być może administracja spróbuje dokonać zmian w systemie kontraktowym Pentagonu. Ten jest krytykowany za ogromną biurokrację, objawiającą się chociażby bardzo długim i wieloetapowym procesem sprawdzania każdej zawartej umowy. W latach 60-tych (gdy obecny układ był wprowadzany w życie) dużo mówiło się o cywilnej kontroli kluczowych dla działania państwa obszarów - chociażby dlatego wprowadzona zostaje doktryna zysku (wpływająca na dozwolone marże). Pojawiają się głosy wśród ekspertów, że w ramach ogólnego odchudzenia rządu warto by było dokonać uproszczeń i tutaj.

    Ccła nakładane na Kanadę i Meksyk (wyższe niż w przypadku Chin) oraz polityka względem Panamy, Hondurasu czy Kolumbii może sprawić, że państwa te zdecydują się na intensyfikację relacji z Pekinem?

    Kwestię odpowiedzi tych państw na politykę handlową USA pozostawię ekspertom zajmującym się tymi konkretnymi regionami. Celem Białego Domu jest przebudowanie od podstaw pozycji globalnej Stanów Zjednoczonych, tym razem opierając ją na przewadze gospodarczej. Po działaniach względem władz Panamy widzimy, że chcą oni ograniczyć obecność Chin w regionie Ameryki Środkowej czy Europy. Donald Trump bardzo indywidualnie traktuje politykę celną, w kontekście każdego kraju ma ona nieco inne znaczenie: Kanada i Meksyk to próba odwrócenia niekorzystnego trendu po wejściu w strukturę NAFTA; groźby wobec Grenlandii i Panamy mają za cel oddanie kontroli politycznej czy handlowej. To są dwa nieco inne podejścia.

      To, co możemy napisać, to to, że władze każdego kraju zostaną postawione przed prostym wyborem: albo intensyfikacja relacji z Waszyngtonem, albo nie. Nazwę to „polityką lojalności”, z silnym aspektem wymiany korzyści. Partner jest tym bardziej atrakcyjny, tym więcej ma do zaoferowania. A tym groźniejszy, jeśli spróbuje podważyć pozycję USA.

      Dziękuję za rozmowę.

      WIDEO: Abramsologia stosowana, czyli wszystko o M1 | Czołgiem!

      Reklama

      Komentarze

        Reklama