Geopolityka
Tykająca bomba w bałkańskim kotle
Bałkany to strategiczne miejsce na mapie Europy, gdzie od wieków toczona jest walka o wpływy polityczne oraz religijne. Dzisiaj sytuacja polityczna wydaje się być stabilna, a od zakończenia wojny domowej w byłej Jugosławii upłynęło wiele lat. Część państw bałkańskich jest już obecna w strukturach zachodnich instytucji lub do nich aspiruje, dzięki czemu coraz mniejsze wpływy w tej części Europy ma Rosja. Czy Moskwa ma jeszcze możliwość odzyskania dawnych wpływów? Jaki wpływ na bezpieczeństwo w tym regionie ma kryzys uchodźczy? - o tym w najnowszej analizie Marka Połońskiego.
Chorwacja i Słowenia są już pełnoprawnymi członkami Sojuszu Północnoatlantyckiego oraz Unii Europejskiej. Serbia, Bośnia, Kosowo, Macedonia i Albania dążą do członkowstwa w UE, będąc na różnych etapach do akcesji. Serbia dąży do zakończenia rozmów akcesyjnych w 2019r., natomiast Czarnogóra przy szybkiej ratyfikacji postanowienia przez 28 członków, już wiosną 2017 roku może zostać pełnoprawnym członkiem NATO. Pozostałe kraje czeka natomiast długa droga do Unii Europejskiej, bowiem przyjęcie nowych członków wobec aktualnych problemów spadło niżej na liście priorytetów.
Czarnogóra jedną nogą w NATO
Sojusz Północnoatlantycki zobowiązany do prowadzenia polityki „otwartych drzwi”, regularnie realizuje kolejne jej etapy. Czarnogóra, jako członek ONZ czy OBWE, posiadająca status kandydata do Unii Europejskiej, spełniała formalne kryteria wstąpienia do NATO. Będąca demokratycznym krajem z postępem gospodarczym (chociaż powolnym), nie deklaruje żadnych roszczeń terytorialnych wobec sąsiadów. Zakończono spór graniczny z Bośnią i Hercegowiną, schwytano i wydano Chorwatom jednego z serbskich generałów z okresu wojny lat 1991-1995. Rząd w Podgoricy przeprosił również władze w Zagrzebiu za bombardowanie i ostrzeliwanie Dubrownika w trakcie wojny w byłej Jugosławii. Dzięki temu Chorwaci stali się adwokatem Czarnogórców w ich staraniach o członkostwo w NATO.
Zaproszenie Czarnogóry do członkostwa w Sojuszu, którego miałaby stać się dwudziestym dziewiątym członkiem, ma znaczenie sięgające daleko poza granice tego małego, bałkańskiego kraju. Po pierwsze, pomimo kryzysu wewnątrz Europy, w obliczu agresywnej polityki Moskwy członkowie NATO sygnalizują innym potencjalnym kandydatom, że drzwi pozostają dla nich otwarte. Natowski konsens w sprawie Czarnogóry (znacznie łatwiejszy niż w przypadku Ukrainy czy Gruzji) może jednocześnie służyć za przykład spełniania zachodnich obietnic złożonych państwom bałkańskim i być kontynuacją tej polityki po przyjęciu Słowenii, Chorwacji i Albanii. Po drugie, agresywna reakcja Moskwy wykazała niezdarną nieproduktywność, która charakteryzuje politykę europejską pod rządami Władimira Putina.
Dwutysięczne siły zbrojne trudno zakwalifikować jako zagrożenie militarne dla Rosji. Owszem, w kraju tym Rosjanie są właścicielami sporej liczby nieruchomości (40 proc.), ale po przyjęciu Czarnogóry do NATO rezydencje oligarchów będą równie bezpieczne, jak w Londynie. W 2008r. w Czarnogórze zarejestrowanych było 12 tysięcy spółek, których właścicielami byli Rosjanie. W 2013r. posiadali 300 tysięcy hektarów gruntów (1/4 terytorium Czarnogóry). Zainwestowano w tym kraju 2 mld euro, przy czym duża część tych środków miała nielegalne pochodzenie. Teraz z uwagi na kryzys ekonomiczny potęgowany sankcjami ekonomicznymi, Rosjanie pozbywają się majątku nabytego w Czarnogórze.
Podgoricę i Moskwę łączą historyczne sentymenty. Dwie córki króla Czarnogóry Nikoli I wżeniły się w rodzinę Romanowów. Było to jednak dawno, a Czarnogórcy od odzyskania niepodległości coraz wyraźniej zwracają się na Zachód. Od kiedy Czarnogóra ogłosiła swoją chęć do wstąpienia w szeregi Sojuszu, Moskwa czyni co może, aby storpedować wysiłki Podgoricy. Trzy lata temu Rosja zwróciła się o pozwolenie na budowę bazy wojskowej w porcie Bar, ale premier Czarnogóry Milo Dunanović odmówił.
2 grudnia 2015r. po oficjalnym zaproszeniu Czarnogóry do NATO, rosyjskie MSZ nazwało decyzję o zaproszeniu do Sojuszu krokiem jawnie konfrontacyjnym. Zdaniem Siergieja Ławrowa ten nowy przejaw ekspansji NATO narusza interesy Rosji i zmuszą ją do odpowiedniej reakcji. Według doniesień medialnych, dyplomaci kilku krajów członkowskich dostali listy z Moskwy przestrzegające przed podjęciem takiej decyzji. Członkowie NATO jednak nie przestraszyli się, ignorując pogróżki Moskwy. Są bowiem przekonani, że Czarnogóra nie jest dla Rosji aż tak ważna, a jej akcesja nie będzie stanowiła żadnego przybliżenia Sojuszu do granic Rosji.
Kiedy przyjęcie Czarnogóry jest już przesądzone, Rosja będzie próbowała destabilizować sytuację polityczną w tym kraju, aby udowodnić Zachodowi, że decyzja o rozszerzeniu była błędem. Moskwa stara się rozwijać kontakty z czarnogórską opozycją, szczególnie z ugrupowaniami miejscowych Serbów oraz ruchami o charakterze pacyfistycznym, przez które promuje ideę neutralności. Na Czarnogórę stara się wpływać także poprzez kościół prawosławny, ale bezskutecznie, bowiem miejscowa Cerkiew od kilku lat prowadzi działania zmierzające do uniezależnienia się od kościoła serbskiego i rosyjskiego.
W wyborach parlamentarnych 16 października b.r. przy frekwencji 71 proc. wygrała rządząca od 1991r. Demokratyczna Partia Socjalistów (DPS) premiera Milo Djukanovicia. Podobnie, jak miało to miejsce w innych krajach (w tym również w USA), Rosjanie próbowali wpływać na wybory, organizując protesty przeciwko wstąpieniu do NATO. Głównym argumentem przeciwników były bombardowania NATO w 1999r. Na protestach powiewały rosyjskie flagi i wznoszone były portrety Władimira Putina. Nawoływano także do politycznego zbliżenia z Serbią. W nocy przed wyborami czarnogórska policja zatrzymała dwudziestu obywateli Serbii pod zarzutem planowania aktów terrorystycznych i organizacji puczu. Niewykluczone, że Serbowie planowali działania obliczone na wywoływanie niepokojów społecznych w związku z wyborami, bowiem ich lider jest powiązany z radykalnie nacjonalistycznym i prorosyjskim ruchem Zavetnici. W prasie międzynarodowej pojawiły się nawet sygnały, że akcja była sfinansowana przez Moskwę.
Czarnogórskie służby wykazały się jednak działaniem operacyjnym, poddając pod obserwacje ruchy nacjonalistyczne, dzięki czemu niezwłocznie po zatrzymaniu były w stanie podać personalia członków grupy. Aresztowania skrytykował premier Serbii Aleksandar Vučić. Obecnie pojawiła się obawa, że konsekwencją nieuznania wyników przez prorosyjskie ugrupowania parlamentarne będzie kryzys polityczny, który skomplikuje akcesję do NATO. Celem opozycji jest bowiem umiędzynarodowienie sporu i doprowadzenie do przedterminowych wyborów. W związku z akcją policji cztery ugrupowania opozycji nie uznały wyników wyborów, w przeciwieństwie do przedstawicieli Unii Europejskiej i NATO. Dzięki zachodniemu poparciu dla władz w Podgoricy, opozycja pozostanie na straconej pozycji.
Moskwa mogłaby się pokusić o sankcje ekonomiczne wobec Czarnogóry, ale miałyby one niewielki wpływ na gospodarkę. Eksport do Rosji stanowi bowiem zaledwie 0,8 proc., a import 0,2 proc. czarnogórskiego handlu zagranicznego. Po przystąpieniu Podgoricy do unijnych sankcji wobec Rosji, Moskwa już wprowadziła restrykcje dotyczące wwozu żywności z Czarnogóry. Jedynym problemem dla czarnogórskiej gospodarki mógłby być spadek liczby rosyjskich turystów czy ograniczenie rosyjskich inwestycji. Ale tę lukę bez problemu wypełnią turyści z państw zachodnich, a atrakcyjne położenie tego kraju na pewno przyciągnie zagranicznych inwestorów. Czarnogóra nie jest połączona żadnym gazociągiem, nie jest więc uzależniona od dostaw. W tym zakresie Moskwa również nie ma więc możliwości wpływania na ten mały kraj.
Z perspektywy Kremla sytuacja na Bałkanach nie wygląda najlepiej. Strategiczna Zatoka Kotorska była niegdyś pod kontrolą jugosłowiańskiej marynarki wojennej. Po przyjęciu w 2004r. Słowenii, a w 2009 roku Albanii i Chorwacji do NATO, kolejna luka na mapie zostanie wypełniona. Przystępując do NATO, Czarnogóra opuści grono czterech państw usytuowanych pomiędzy członkami Sojuszu Północnoatlantyckiego. I nic nie wskazuje na to, aby w najbliższym czasie kolejne państwa miały możliwość otrzymania podobnego zaproszenia. Ambicje Macedonii do członkostwa zostały zablokowane wobec odwiecznego sporu z Grecją co do nazwy tego kraju. Bośnia jest napiętnowana przez podziały wewnętrzne, a ponadto funkcjonuje tylko dzięki poparciu Unii Europejskiej. Kosowo oficjalnie nie ma armii, a od 1999 roku jego bezpieczeństwo zostało zagwarantowane przez wojska NATO.
Przeciąganie liny w Serbii
Krajem, który wciąż pozostaje w zasięgu Moskwy, jest Serbia. W ciągu ostatnich dwóch lat można zaobserwować ożywienie dwustronnych relacji politycznych i militarnych. Oficjalnie Serbia pozostaje neutralna, ale 19 lutego br. serbski prezydent Tomislav Nikolić, podpisał porozumienie z NATO, dzięki któremu wojska Sojuszu uzyskują specjalny immunitet dyplomatyczny i wolność przemieszczania się na terenie Serbii oraz dostęp do serbskich placówek wojskowych. Umowa wywołała kontrowersje i falę protestów prawicy w całym kraju. Przeciwnicy zarzucają, że jest niezgodna z konstytucją, a środowiska nacjonalistyczne i konserwatywne już następnego dnia wyszły z demonstracjami na ulice. Aleksandar Vucić, który w przeszłości sam był nacjonalistą i ministrem w rządzie Slobodana Milosevicia, zaznaczył, że Serbia zachowa pełną suwerenność, ale chce współpracować zarówno z NATO, jak i Rosją. Podobnie wypowiedział się prorosyjski prezydent Tomislav Nikolić. Stwierdził, że umowa jest zwykłym porozumieniem w sprawie praktycznej współpracy i umożliwia serbskim żołnierzom swobodniejsze operowanie poza granicami kraju w czasie międzynarodowych misji.
Trwałym wektorem jest na pewno dążenie Serbii do integracji z Unią Europejską. W 2009 roku ówczesny prezydent, Boris Tadić złożył wniosek o członkostwo Serbii w Unii Europejskiej, a trzy lata później Rada Europy przyznała Serbii status kandydata. Negocjacje z Belgradem nie będą łatwe z uwagi na liczne trudności - nieuregulowaną kwestię Kosowa, mało aktywną współpracę z Międzynarodowym Trybunałem Karnym dla byłej Jugosławii czy bliskie stosunki z Rosją. Kłopotliwa może okazać się również kwestia rosyjsko-serbskiego centrum humanitarnego w Nisz, położonego 100 km od granicy z Kosowem. Centrum ma być pomocne w razie wystąpienia klęsk żywiołowych i bierze udział w rozminowaniu. Ale wielu specjalistów od bezpieczeństwa kontrwywiadowczego sugeruje, że ta placówka jest przykrywką dla wojskowej bazy i szpiegowania poczynań NATO w Europie. Bez względu na jej realne zadania, faktem jest, że w żadnym z państw Unii Europejskiej rosyjska obecność nie jest tak wyraźna. W kwestii przyjęcia Serbii do NATO trzeba być więc już bardzo ostrożnym.
Serbia jest jedynym państwem, które stoi na drodze NATO do konsolidacji sił w regionie. Porzucenie prorosyjskiej neutralności pod wpływem nacisku Sojuszu sprawiłoby, że Rosja straci ostatni bastion poparcia w tej części Europy. Dlatego chcąc utrzymać Serbię w gronie swoich bliskich sojuszników, Rosja będzie się uciekała do finansowania prorosyjskich nacjonalistów, dzięki którym będzie mogła tworzyć wyłom w społeczeństwie. Z pewnością będą przypominać Serbom o nalotach samolotów NATO w 1999 r. W dzisiejszej sytuacji geopolitycznej najważniejsza jest więc jasna deklaracja społeczeństwa. Jeśli Serbowie opowiedzą się po stronie NATO, to Rosja, przy swoich problemach wewnętrznych, straci wpływy w Serbii na rzecz państw zachodnich.
Podobnie, jak w krajach Europy Wschodniej, Moskwa będzie także próbowała wiązać Serbów wszelkiego rodzaju kontraktami ekonomicznymi i zbrojeniowymi. Serbska armia jest praktycznie w całości uzbrojona w broń rosyjską. Trzeba również pamiętać o rosyjskich projektach energetycznych w Serbii i eksporcie żywności do Rosji. Straty ekonomiczne, jakie poniosłaby Serbia, byłyby znaczne.
Odwilż na linii Zagrzeb - Belgrad
Moskwa liczyła na zaostrzenie kursu Zagrzebia wobec Belgradu. 8 kwietnia 2016r. Chorwacja zablokowała rozpatrzenie kwestii otwarcia kolejnego rozdziału w negocjacjach akcesyjnych Serbii z UE. Nie przedstawiając swojego stanowiska, Chorwaci doprowadzili do zdjęcia tej kwestii z agendy posiedzenia Grupy Roboczej UE wykorzystując to, że decyzje w zakresie otwarcia rozdziału wymaga jednomyślności wszystkich państw członkowskich. Zagrzeb chciał w ten sposób wymusić na Belgradzie zmianę polityki w trzech obszarach: przestrzegania praw mniejszości narodowych, zniesienia regulacji umożliwiających serbskiemu wymiarowi sprawiedliwości ściganie zbrodni wojennych popełnionych także w Chorwacji czy Bośni i Hercegowinie oraz poprawy współpracy z Międzynarodowym Trybunałem Karnym dla byłej Jugosławii.
Podniesienie kwestii spornych podczas wczesnego etapu negocjacji akcesyjnych wskazuje, że Chorwacja będzie wykorzystywać politykę rozszerzania UE do wymuszania ustępstw na swoich sąsiadach. Dotyczy to bowiem nie tylko Serbii, ale również Bośni i Hercegowiny, z którą Chorwacja ma liczne spory dotyczące przebiegu granic czy podziału majątku po byłej Jugosławii. Polityka Zagrzebia może utrudnić proces dalszej integracji europejskiej. Dowodem tego może być bezkompromisowe stanowisko Chorwatów, które w styczniu 2016r. doprowadziło do zablokowania unijnych preferencji handlowych dla Bośni i Hercegowiny.
W Brukseli ucieszono się z wyników przyspieszonych wyborów, które miały miejsce w Chorwacji. 19 października br. wotum zaufania uzyskał rząd centroprawicowej koalicji Chorwackiej Wspólnoty Demokratycznej i partii Most Niezależnych. Głównym partnerem w UE pozostaną Niemcy, zarazem nowe władze zapowiedziały zacieśnienie współpracy z USA, które traktuje jako przeciwwagę dla wpływów Rosji na obszarze byłej Jugosławii. Uzupełnieniem bliskich stosunków z najbardziej wpływowymi państwami UE i NATO ma być zacieśnienie stosunków z państwami Grupy Wyszehradzkiej.
Chorwacki rząd zapowiada, że nadal będzie zabiegać o integrację państw Bałkanów Zachodnich z UE i NATO. Wbrew oczekiwaniom Moskwy oraz w przeciwieństwie do poprzedniego rządu, gabinet Plenkovicia zamierza odstąpić od akcentowania polityki historycznej, czego efektem była polaryzacja społeczeństwa i napięcia w stosunkach z Serbią. W stosunkach Zagrzeb-Belgrad należy się więc spodziewać odprężenia, bowiem zabraknie w nowym chorwackim rządzie osób kojarzonych z konfrontacyjną retoryką. Wsparcia oczekują bośniaccy Chorwaci, dążący do utworzenia własnego podmiotu w ramach Bośni i Hercegowiny.
We wrześniu br. w Republice Serbskiej – części Bośni i Hercegowiny, odbyło się referendum w sprawie obchodów Dnia Republiki Serbskiej 9 stycznia. Blisko 100 proc. uczestniczących w plebiscycie opowiedziało się za utrzymaniem święta, które Sąd Konstytucyjny Bośni i Hercegowiny uznał za niezgodne z ustawą zasadniczą. Głosowanie skrytykowały UE, USA oraz Chorwacja i Serbia, natomiast jego organizację poparła Rosja. Plebiscyt nie jest równoznaczny z początkiem secesji Republiki Serbskiej z Bośnią i Hercegowiną. Celem bośniackich Serbów pozostaje bowiem utrzymanie status quo ustalonego w pokojowym porozumieniu w Dayton z 1995 roku, które daje im dużą niezależność od władz w Sarajewie. Na secesję nie zgodzą się także UE, USA czy Rosja, która będzie chciała wykorzystywać konflikt w Bośni i Hercegowinie do umacniania swojej pozycji w regionie. A to może przekładać się na wzrost napięć w Bałkanach Zachodnich.
Konflikt o losy terenów Bośni i Hercegowiny zamieszkanych przez Serbów stał się jedną z przyczyn wybuchu wojny w latach 1992-1995. Dlatego państwa zachodnie sprzeciwiały się przeprowadzeniu referendum. O jego odwołanie zwróciły się wszystkie, poza Rosją, państwa członkowskie Rady Wprowadzenia Pokoju (Peace Implementation Council), która odpowiadała za wdrażania postanowień z Dayton. W trakcie kampanii Rada Unii Europejskiej zaakceptowała prośbę o członkostwo Bośni i Hercegowiny w UE i skierowała ją do Komisji Europejskiej. Przeprowadzenie referendum jest więc porażką państw zachodnich, co zostało umiejętnie wykorzystane przez Moskwę. Trzy dni przed głosowaniem Dodik spotkał się z Putinem, który poparł plebiscyt.
Jednocześnie prezydent Rosji dał wyraźnie do zrozumienia, że Rosja opowiada się za stabilizacją Bałkanów Zachodnich, Bośni i Hercegowiny oraz Republiki Serbskiej. W ten sposób Moskwa kreuje się na protektora interesów bośniackich Serbów, poprzez których chce umocnić swoją pozycję w regionie. Korzysta też ze słabnących wpływów USA i Unii Europejskiej. Póki co elity Bośniaków i bośniackich Chorwatów mają świadomość, iż współpraca z zachodnimi instytucjami ma kluczowe znaczenie dla stabilności Bośni i Hercegowiny. Współpraca Republiki Serbskiej i Rosji uderza pośrednio w Serbię, której rząd starając się o członkostwo w UE, nie poparł referendum. To z kolei miało negatywny wpływ na nastroje Serbów zamieszkujących Bośnię i Hercegowinę. Po ogłoszeniu wyników plebiscytu Dodik zapowiedział kolejne referenda, w tym w sprawie wstąpienia Bośni i Hercegowiny do NATO, co byłoby zgodne z interesem Moskwy. Wynik byłby niekorzystny dla zwolenników NATO, a Kreml dąży do zahamowania procesu rozszerzania Sojuszu o kolejne państwa bałkańskie.
Kryzys uchodźczy zapalnikiem w Bośni
W celu odzyskania wpływów w państwach byłej Jugosławii, Moskwa może wykorzystać wojnę w Syrii i Iraku, które spowodowały kryzys uchodźczy, niezwykle dotykający państwa bałkańskie. Główne szlaki bliskowschodnich imigrantów prowadzą z Turcji do zachodniej Europy z dwóch kierunków. Pierwszy poprzez Grecję, Albanię bądź Macedonię do Kosowa lub Serbii i Bośni Hercegowiny. Drugi wiedzie z Bułgarii do Serbii. Stamtąd dalej udają się do Francji czy Niemiec. Kiedy przywódcy Unii Europejskiej zmuszeni przez społeczeństwo nękane zamachami terrorystycznymi postanowili zatrzymać falę uchodźców, w państwach bałkańskich zaczęło dochodzić do licznych starć wojska i policji z niezadowolonymi imigrantami.
Macedonia stanęła wręcz w obliczu anarchii, bowiem właśnie tam przebywała największa liczba uchodźców, których postanowiono zawrócić z powrotem do Turcji. Państwa bałkańskie, należące do najuboższych państw w Europie, musiały się same zmierzyć z ciężarem przetrzymania imigrantów, bez finansowego wsparcia UE. Takie wsparcie natomiast uzyskała Ankara, która wzmocniła swoje granice. Wraz z uchodźcami do państw bałkańskich napłynęła rzesza radykalnych islamistów, którzy szybko znaleźli pomoc wśród radykałów w Albanii czy Bośni.
W związku z ofensywą państw zachodnich przeciwko Państwu Islamskiemu, istnieje niebezpieczeństwo, że organizacje terrorystyczne będą zmuszone do wyznaczenia nowych celów. Wśród fali imigrantów do Europy powrócili bojownicy Daesh, organizując nowe siatki terrorystyczne. Dowodem tego są zamachy w Paryżu czy Brukseli. Władze państw bałkańskich słusznie są zaniepokojone, bowiem mieszkańcy tej części Europy tłumnie zasilali terrorystyczną siatkę Państwa Islamskiego. Według danych służb zachodnich, tylko pod koniec 2015 roku do Syrii i Iraku mogło wyjechać kilkaset osób. Państwo Islamskie werbowało swoich zwolenników głównie w Kosowie, Bośni i Hercegowinie oraz Albanii, gdzie od lat rośnie liczba zwolenników radykalnego islamu.
Salafizm pielęgnowany jest na Bałkanach przez saudyjskich sponsorów od 1990 roku, kiedy do tego regionu przybywali ochotnicy w celu obrony muzułmanów w Bośni i Kosowie. Teraz ci bojownicy mogą wrócić do domu. Już teraz niedaleko granicy Bośni i Hercegowiny z Chorwacją, w małych miejscowościach w okolicach Sarajewa czy Mostaru, na domach bez przeszkód wieszane są czarne flagi Państwa Islamskiego. W lipcu w internecie pojawił się film propagandowy, który nawoływał islamistów w Albanii, Kosowie i Bośni do utworzenia regionalnego kalifatu, nazywanego przez miejscowych „Kaukaskim Emiratem”. Film zdaniem służb specjalnych został nagrany w Bośni. Jego oryginalne nagranie odnaleziono podczas szerokiej akcji antyterrorystycznej, którą przeprowadzono wobec islamistów planujących zamach w ostatnią sylwestrową noc w Sarajewie. Podobną akcję przeprowadzono również w Macedonii, gdzie w miejscowości Kumanowo zatrzymano 29 osób powiązanych z albańskimi fundamentalistami.
W Macedonii 25 proc. populacji tego kraju stanowią albańscy muzułmanie, natomiast w Bośni i Hercegowinie muzułmanie stanowią blisko połowę mieszkańców. Szczelne zamknięcie granic Europy Zachodniej może doprowadzić do tego, że duża część imigrantów odnajdzie się w tej części Bałkanów. To z kolei może doprowadzić do napięć społecznych z Serbami i Chorwatami, którzy wciąż pamiętają o krwawym konflikcie z Bośniakami, jaki miał miejsce w latach 1992-95. Bałkany już mają swój udział w islamskich atakach w Europie Zachodniej. Właśnie tam pozyskano broń, którą wykorzystano w 2015 roku w listopadowym zamachu w Paryżu, a część napastników wykorzystała tzw. „bałkański szlak” do przyjazdu do Europy, udając bliskowschodnich imigrantów. Rosyjskie służby mają więc możliwość podsycania konfliktu, który mógłby wprowadzić chaos w dużej części Bałkanów. To z pewnością utrudniłoby na wiele lat akcesję pozostałych państw bałkańskich do struktur Unii Europejskiej czy NATO.
Przed I wojną światową Rosja również była zainteresowana uzyskaniem jak największych wpływów na Bałkanach, dlatego była przychylna zamętowi, jaki Serbia mogła tam wywołać, powodując jednocześnie napięcie w całym regionie. Podobnie było po rozpadzie Jugosławii, kiedy Serbowie byli głównym zapalnikiem konfliktu z Chorwatami i Bośniakami. Każdy większy kryzys bałkański nieuchronnie stawał się kryzysem europejskiego systemu państwowego. Jeden z tych kryzysów był przyczynkiem do I wojny światowej. Upadek Jugosławii w 1990 roku wywołał dziesięcioletni kryzys ogólnoeuropejski. Stabilność Bałkanów powinna być więc dla europejskich elit politycznych równie ważna, jak stabilność strefy euro. W 1993 roku zniszczony został przez chorwackie oddziały słynny most w Mostarze, który jest symbolem pojednania wschodu z zachodem, islamu z chrześcijaństwem. Potrzeba było ogromnego wysiłku, by ten most odbudować, dzięki czemu dzisiaj muzułmanie i chrześcijanie robią sobie na nim wspólne „selfie” i piją miejscowe wino, oglądając skoki do Neretwy. Jeśli ten most zostanie ponownie zburzony, znacznie trudniej będzie go odbudować, tak jak udało się to w 2004 roku. Jeśli będzie to w ogóle możliwe.
Marek Połoński
rozczochrany
Zastanawia mnie dlaczego na siłę chcą wciągać poszczególne kraje do UE. Nawet te które tego nie chcą, jak Serbia. Dochodzę do wniosku ze gdyby Polska jednak odmówiła wejścia do UE to zorganizowano by tu przewrót, a jak by się nie udał to doszło by do zbrojnej interwencji. Interesy światowej finansjery, wiadomo.
#chmod
Widzisz sam sobie odpowiedziałeś to jest sposob na tworzenie nowych rynkow zbytu oraz zmuszanie biednych małych krajow do przyjęcia euro , ponieważ nie posiadają one silnej gospodarki która mogła by konkurować z niemieckim hegemonem .Dzieki bogu polska ani Czech nie zrobiły tego błędu i nie przyjęły juryny(€) i slizgamy się na tym dobrze.
Kosmit
Nikt nikogo do UE nie wciąga. Serbowie chcą do Unii, a nie chcą do NATO - wiem, że przy aż dwóch różnych organizacjach można stracić orientację, ale bez przesady. Do Unii sami chcą wstąpić, a o Serbii w NATO nikt nawet na poważnie nie myśli. W kwestii "wciągania na siłę" polecam przykład Norwegii - dwa razy zrobili referendum, dwa razy Norwegowie stwierdzili, że nie chcą, i Norwegia jakoś sobie żyje poza Unią i to żyje całkiem dobrze. Nie było żadnego przewrotu, zbrojnej interwencji, ani nawet najazdu cyklistów i masonów. A co do Polski, to nas też nikt nie wciągał. Nie wiem, czy kolega za młody, żeby pamiętać, czy przez całe lata 90-te jakoś temat mu umknął, więc przypomnę - wstąpienie do NATO i UE było dla nas strategicznym celem od początku lat 90-tych. I to my dobijaliśmy się do ich drzwi, a nie oni do naszych. Tezę o "wciąganiu" Polski, Czech i reszty do NATO forsują Ruscy z wiadomych względów. Oraz "mundrole" z Zachodu, dla których Polska to taka kraina z białymi misiami na ulicy, a o realiach Europy Środkowej wiedzą mniej, niż Bono o nacjonalizmie.
znafca
Przyjmowanie nowych członków NATO będzie niebezpieczne dla sojuszu i Europy tak jak otwarte granice i przyjmowanie najeźdźców zwanych "uchodźcami"
Kosmit
W jaki sposób przyjęcie kraju już otoczonego członkami sojuszu (Chorwacja, Albania), oraz strategicznie położonego, ma ten sojusz osłabić, zwłaszcza w kontekście kryzysu "uchodźczego"?
Afgan
Kolejny papierowy sojusznik. Po co nam w NATO Czarnogóra, która ma 2 tys żołnierzy i tylko lekkie uzbrojenie? Czy nie "wdepnęliśmy" wystarczająco przyjmując bezbronne państwa bałtyckie, które są w tej chwili nie do obronienia w przypadku agresji? Jest wielce prawdopodobne, że w przypadku Czarnogóry może być podobnie. To tak zwany "piesek zaczepno-obronny", on zaczepia a NATO musi bronić. Nie sądzę, aby sensowne było przyjmowanie takiego słabego i niestabilnego sojusznika, gdyż pociągnie to za sobą więcej problemów niż korzyści. Już teraz wielu polityków mówi otwarcie, że błędem było przyjmowanie Litwy, Łowy i Estonii, bo w przypadku wjechania tam Rosjan (któremu NATO nie jest w stanie przeciwdziałać), sojusz zostaje postawiony w fatalnym położeniu, a teraz ten błąd powtarzamy ponownie.
Wania
Spójrz na mapę, a zobaczysz plusy takiego sojusznika. Czasami nie siła armii decyduje o sile partnera.
ja
a po co nam Islandia, która w ogóle nie ma wojska? No pomyśl.....Popatrz na globus uwzględniający kulistość ziemi. Przyjęcie Krajów Bałtyckich było dobrym ruchem dzięki, któremu Rosja ma dziś tylko jeden całoroczny niezamarzający port na Bałtyku (Kaliningrad).
Kosmit
Po pierwsze, taka na przykład Islandia nie ma armii w ogóle, a w NATO jest. A to z powodu jej strategicznego położenia w "Przesmyku GIUK". Czarnogóra nie będzie żadnym "pieskiem zaczepno-obronnym", bo i kogo mieliby zaczepiać? Czarnogórski wielkomocarstwowy imperializm nie dał jeszcze o sobie znać. Ważna jest nie z powodu tych 2 tys. wojska, ale z powodu lokalizacji. Na jej terenie znajduje się Zatoka Kotorska, najlepszy naturalny port na zachodnim wybrzeżu Bałkanów. Ponadto, jej przyjęcie do NATO będzie jak wetknięcie korka w butelkę, przez którą Rosja miała dostęp do Serbii i Kreml o tym wie, między innymi stąd raban. Po drugie - jak sobie wyobrażasz "wjechanie Rosjan" do Czarnogóry? No, wyłączając masowy najazd rosyjskich oligarchów, którzy w obronie taniejących willi w tym kraju wyciągną z szaf kałasze i inne pozostałości po czasach, gdy zaczynali życie "biznesmenów"?
Jadwiga B.
Może ktoś wymyśli tańszy od ropy napęd ? O co te państwa by się wtedy kłóciły ?! Niezgoda - rujnuje ,zgoda - buduje ...
wza
"stara się rozwijać kontakty z ... opozycją, szczególnie z .... oraz ruchami o charakterze pacyfistycznym" Brzmi znajomo.
NAVY
Tu nie chodzi o te dwa tysiące wojska tylko o politykę i strategię !
Troll i to wredny
Teza że państwo będące w NATO, oraz UE jest poza zasięgiem silnych wpływów Rosji jest mocno naciągana - patrz Polska i wpływy komunistycznego aparatu przymusu...
V
Nasi sojusznicy wcale nie byli lepsi. Szczególnie w 1939 roku. Zapewne teraz zaistniałaby identyczna sytuacja.
M
Serbowie mają w pamięci bardzo stanowcze noty protestacyjne którymi Rosja odpowiadała na bomby NATO. Taki sojusznik to skarb.
xawer
I co te "bardzo stanowcze noty protestacyjne" zmieniły? Ten "skarb" dba o interesy Serbii czy swoje? Pomaga Serbii w unormowaniu stosunków z Zachodem "kumanie" się z Rosją?
jarek
Rosja nie ma sojuszników. Są tylko kraje, które dają się z głupoty wykorzystywać przez Rosję do realizacji jej celów. Kraje, które usiłują się z "sojuszu" wycofać, narażają się na agresję - gospodarczą lub nawet militarną.