Reklama
  • Analiza
  • Opinia
  • Wiadomości

Turecka inwazja na Syrię będzie oznaczać konfrontację z USA [OPINIA]

USA zapewniły, że nie dopuszczą by ktokolwiek, w tym w szczególności Turcja, zaatakował ich syryjskich sojuszników z SDF. Do Syrii Północno-Wschodniej zostały wysłane również nowe konwoje ze sprzętem wojskowym. Oficjalnie w celu kontynuowania walki z Państwem Islamskim. USA wciąż twierdzą jednak, że wierzą w to, iż osiągną z Turcją porozumienie w sprawie „strefy bezpieczeństwa”.

Żołnierze SDF  Fot. Sgt. Arjenis Nunez (U.S. Army)
Żołnierze SDF Fot. Sgt. Arjenis Nunez (U.S. Army)

Ambasador James Jeffrey, specjalny wysłannik USA ds. Syrii i Globalnej Koalicji przeciwko IS, podkreślił na czwartkowym briefingu w Waszyngtonie, że USA traktują niedopuszczenie do jakiegokolwiek ataku na Syrię Północno-Wschodnią (NES) i Syryjskie Siły Demokratyczne (SDF) za swój obowiązek. Ten najważniejszy obecnie amerykański dyplomata na Bliskim Wschodzie dodał, że stanowisko prezydenta Trumpa jest w tej sprawie jasne i że odnosi się również do zagrożenia ze strony Turcji.

Tak jednoznaczna deklaracja Jeffreya, uważanego za raczej protureckiego, nastąpiła po jego intensywnych, trwających trzy dni, rozmowach z tureckimi władzami w Ankarze (21-23.07). W tym samym czasie szef Centralnego Dowództwa Sił Zbrojnych USA (CENTCOM) gen. Kenneth McKenzie odwiedził Syrię Północno-Wschodnią gdzie spotkał się z głównodowodzącym SDF Mazlumem Abdim (22.07). Natomiast 29 lipca doszło do rozmowy telefonicznej amerykańskiej Sekretarza Obrony Marka Espera z tureckim ministrem obrony Hulusi Akarem.

Kluczowym tematem rozmów Jeffreya w Ankarze była kwestia tzw. „strefy bezpieczeństwa”. O ile zarówno Turcja, jak i USA oraz SDF zgadzają się co do utworzenia takiej strefy po stronie syryjskiej przy granicy z Turcją, to rozumieją ją zupełnie inaczej. Po spotkaniu z Jeffreyem turecki minister obrony gen. Hulusi Akar stwierdził, że Turcja domaga się stworzenia w północnej Syrii, przy granicy z Turcją na wschód od Eufratu, „strefy bezpieczeństwa” o szerokości 30-40 km (w głąb Syrii) i długości ok. 440 km, która kontrolowana byłaby przez armię turecką, przy wsparciu protureckich rebeliantów syryjskich. Ponadto Turcy chcą również zająć znajdujący się na zachód od Eufratu region Manbidż.

Taka strefa miałaby powierzchnię ok. 13 tys. km2 i stanowiłaby de facto powiększenie terytorium okupowanego przez Turcję w Syrii, którego powierzchnia wynosi dziś 3,5 tys. km2 (nie licząc prowincji Idlib gdzie również znajdują się posterunki tureckie). SDF wyklucza możliwość zgodzenia się na taką strefę deklarując, że jakakolwiek próba jej stworzenia przez Turcję oznaczać będzie nową wojnę w Syrii.

SDF przedstawiło własną propozycję strefy bezpieczeństwa, która, jak poinformował Mazlum Abdi, została dostarczona Turkom za pośrednictwem Jamesa Jeffreya. Zakłada ona, że strefa będzie miała szerokość 5 km, a nie 30-40 km. Ze strefy zostałyby wycofane kurdyjskie oddziały YPG, które Turcja uznaje za „filię PKK” (przy czym ani Amerykanie ani Francja czy Wielka Brytania, które również wspierają SDF na  miejscu, nie podzielają takiej percepcji). Zostałyby one zastąpione przez „siły lokalne” wsparte przez siły międzynarodowe, jednakże z wykluczeniem ewentualnej obecności Turcji w ich składzie, ze względu na to że Turcja jest stroną konfliktu. Abdi dodał, że SDF może się zgodzić na obecność Turków w składzie takich sił międzynarodowych tylko pod warunkiem, że jednocześnie Turcja zgodzi się na powrót do domu mieszkańców okupowanego przez nią w Syrii kurdyjskiego regionu Afrin i opuszczenie ich przez protureckich rebeliantów syryjskich i osadników z innych części Syrii. Proces ten miałby być nadzorowany przez lokalne władze cywilne Afrin, przy międzynarodowych gwarancjach. Abdi zadeklarował też gotowość wycofania wszelkiego ciężkiego sprzętu wojskowego ze strefy bezpieczeństwa jeśli Turcja zobowiąże się do nieagresji. SDF wyklucza też możliwość obecności w strefie protureckich rebeliantów, którzy w Afrin wsławili się grabieżami i porwaniami dla okupu.

Obie koncepcje strefy bezpieczeństwa (SDF-u i Turcji) są nie do pogodzenia, gdyż przyświeca im zupełnie inna idea. Motywacja SDF jest klarowna: wprowadzenie sił międzynarodowych w strefie bezpieczeństwa oznaczałoby bezstronną kontrolę uniemożliwiającą ataki i prowokacje z obu stron granicy. Turcja twierdzi, że stworzenie takiej strefy jest niezbędne dla jej bezpieczeństwa ze względu na rzekome zagrożenie ze strony PKK, która miałaby ją atakować ze strony syryjskiej. Dotychczas jednak do żadnych takich ataków nie dochodziło (pomijając oczywiste prowokacje tureckie takie jak wystrzelenie pocisku w kierunku Turcji z terytorium NES w trakcie wizyty McKenziego – sprawcy tej prowokacji zostali zresztą natychmiast aresztowani przez SDF). Wręcz przeciwnie, to tureccy żołnierze regularnie ostrzeliwują tereny NES (w ostatnim takim incydencie 31 lipca od kuli tureckiego snajpera zginął 14letni Kurd). Agenci tureccy dokonują również zamachów na terenie NES. I dlatego taka strefa byłaby przede wszystkim w interesie SDF gdyż nie tylko wytrąciłaby z rąk Turcji argumenty o rzekomym zagrożeniu ale również chroniłaby mieszkańców NES przed tureckimi prowokacjami.

Odrzucenie tej propozycji przez Turcję pokazuje natomiast, że Turcji nie chodzi o ochronę przed rzekomym zagrożeniem ataków terrorystycznych z terytorium Syrii. W istocie Turcja dąży do aneksji Syrii Płn. po to by z terenów tych wygnać miejscową ludność (zwłaszcza kurdyjską) i osiedlić na niej przebywających w Turcji syryjskich uchodźców z innych części Syrii (uchodźcy z terenów kontrolowanych przez SDF nie mają żadnych problemów jeśli chcą wrócić i większość z nich dawno to zrobiła). Taki scenariusz na mniejszą skalę został już zrealizowany w Afrin. Ponadto w całej tureckiej strefie okupacyjnej następuje systematyczne wprowadzanie tureckiej administracji i turkifikacja szkolnictwa. „Strefa bezpieczeństwa” według tureckiej koncepcji ma zatem przede wszystkim oddzielić tereny zamieszkane przez Kurdów w Syrii i Turcji przez stworzenie arabskiego pasa buforowego. Ludność w tym buforze zależna byłaby bardzo mocno od Turcji, a jej naturalnym wrogiem byliby Kurdowie (których mieszkania i ziemię zajęliby przecież właśnie ci nowi mieszkańcy). Podlegałaby też stopniowej turkifikacji, która mogłaby stanowić wstęp do formalnej aneksji (tak jak miało to miejsce w 1939 r. z sandżakiem Aleksandrietty). Jednocześnie pozbycie się Syryjczyków z terytorium Turcji byłoby spełnieniem oczekiwań znacznej części tureckiej opinii publicznej.

Tymczasem Amerykanie, przynajmniej w swej retoryce, zdają się bagatelizować tę niekompatybilność, powtarzając też, że „rozumieją tureckie obawy w sprawie PKK”. Jeffrey stwierdził, że głównym problemem jest głębokość strefy, dodając że USA uważają, że powinna ona mieć 5-14 km. Problem w tym, że wszystkie największe kurdyjskie miasta w Syrii znajdują się w odległości nie większej niż 5 km od granicy z Turcją, zatem istota tego czy będzie to strefa bezpieczeństwa czy okupacji oparta jest na tym kto ją będzie kontrolował. Jeffrey nazwał natomiast to „jak USA i Turcja będzie działać” w tej strefie „sprawą drugorzędną”.

Sprawa „strefy bezpieczeństwa” jest jednak również powiązana z problemem sankcji, które USA powinny wprowadzić na Turcję w związku z dostarczeniem do tego kraju rosyjskiego systemu S-400. Wyłączenie Turcji z programu F-35 nie stanowi wypełnienia obowiązku jaki na administrację USA w tym zakresie nakłada ustawa CAATSA. Wiadomo, że Trump zwleka z nakładaniem tych sankcji mimo nacisku Kongresu i nie ulega wątpliwości, że jest to również karta, którą amerykański prezydent gra pragnąc skłonić Erdogana do ustąpienia w sprawie Syrii.

Atak Turcji na Syrię Północno-Wschodnią i wojna Turcji z SDF w trakcie kampanii wyborczej, w której Trump ubiegać się będzie o reelekcję, byłby ogromnym ciosem dla amerykańskiego prezydenta. Nie chodzi przy tym o jakąś szczególną sympatię USA do Kurdów ale o to, że zajecie tych terenów przez Turcję całkowicie przekreśliłoby efekty kilkuletniej polityki USA na tym terenie, oznaczałoby utratę wpływów przez USA w Syrii i nadwyrężyłoby reputację Ameryki jako wiarygodnego sojusznika.

Dlatego USA stosują taktykę prewencyjnego odstraszania Turków, dając im do zrozumienia, że atak na SDF spotka się z odpowiedzią ze strony USA. Turcja raczej nie jest gotowa na takie ryzyko. Ponadto według relacji świadków w ostatnich dniach do Syrii wjechało kilka dużych amerykańskich konwojów z bronią i ciężkim sprzętem.

USA twierdzą przy tym, że ich wsparcie dla SDF związane jest wciąż z zagrożeniem ze strony Państwa Islamskiego a nie ze strony Turcji. Chodzi o „ukryte komórki” IS, które wciąż zachowało zdolność do dokonywania ataków terrorystycznych, a w sprzyjających okoliczności (takich jak wybuch wojny SDF-Turcja) również do odbijania utraconego terytorium. Taki konflikt zbrojny postawiłby też pod znakiem zapytania zdolność i wolę SDF do dalszego pilnowania zagranicznych terrorystów pragnących powrócić do Europy. Tymczasem Mazlum Abdi zapowiedział, że wojna po tej stronie Eufratu byłaby znacznie bardziej intensywna od tej do której doszło po tureckiej inwazji na Afrin. Dowódca SDF wyjaśnił bowiem, że w Afrin podjęto strategiczną decyzję o wycofaniu się po to by wojna nie rozprzestrzeniła się poza to terytorium. SDF nigdy nie miało też gwarancji USA w odniesieniu do Afrin. Natomiast w odniesieniu do terenów na wschód od Eufratu, jak podkreślił Mazlum Abdi, próba zajęcia któregokolwiek miasta oznaczać będzie otwarcie frontu „od Manbidż do Derik” (ok. 500 km). Nie można też wykluczyć, że SDF przeniosłoby wówczas wojnę również na terytorium Turcji.

WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS
Reklama
Reklama