Geopolityka
„Teheran pokazał, że ma środki, by uderzyć”. Ekspert dla Defence24.pl o strategii i perspektywie zmian w Iranie

Teheran pokazał, że ma środki, by celnie i boleśnie uderzyć – na przykład w amerykańskie centrum dowodzenia w Katarze – podkreśla w rozmowie z Defence24.pl Vali Nasr, ekspert ds. Bliskiego Wschodu z Johns Hopkins University w Waszyngtonie. Ekspert mówi o strategii Iranu, a także perspektywach zmian w tym kraju.
Dr Robert Czulda: Jednym, z pytań, na które od dawna starają się znaleźć odpowiedź eksperci jest to, czy irańska polityka jest defensywna, czy ekspansjonistyczna. Jakie jest Pana zdanie na ten temat?
Vali Nasr, ekspert ds. Bliskiego Wschodu z Johns Hopkins University w Waszyngtonie: Pomiędzy obroną i atakiem istnieje jedynie bardzo cienka linia. Iran patrzy na swoją politykę nie jako na ekspansję, lecz jako obronę. Takie podejście można oczywiście krytykować i podważać, ale nie sposób nie dostrzec, że Teheran ma pewien zamysł strategiczny – nie jest to po prostu eksport rewolucji. W irańskiej koncepcji strategicznej można jednocześnie zauważyć efekt domina, występujący chociażby w brytyjskiej strategii wobec Indii. Upraszczając, Londyn wychodził z założenia, że kontrola nad Indiami wymaga kontroli nad Egiptem i Kanałem Sueskim. By jednak zabezpieczyć ten obszar należy kontrolować Palestynę.
Na czym polega zbieżność z myśleniem Teheranu?
Dla nich Hezbollah jest kluczowy, bowiem z perspektywy Teheranu to broń niezbędna do odstraszania Izraela. Zdaniem Irańczyków bez Hezbollahu Izrael atakowałby ich regularnie. By jednak chronić Hezbollah potrzebują Asada w Syrii, a by chronić jego potrzeba obecności w Iraku. To państwo jest szczególnie istotne z powodu pamięci o wojnie w latach osiemdziesiątych. Działania Teheranu są w tym państwie nastawione na uniemożliwienie odrodzenia się podobnego zagrożenia. Można więc powiedzieć, że irańscy generałowie myślą tak jak generałowie w innych państwach. Co więcej, Iran nie może pozwolić sobie na utratę jakiegokolwiek terytorium na Bliskim Wschodzie z powodu reakcji, jakie by to wywołało w świecie arabskim i Stanach Zjednoczonych.
Jak to należy rozumieć?
Gdy w Darze wybuchło powstanie, klasa polityczna w Waszyngtonie uznała to za dobrą nowinę. Odczytano to jako szansę na obalenie Asada i osłabienie Iranu, a w konsekwencji także Hezbollahu. Taka sama logika odnosi się do Libanu i Iraku. Dlatego też Irańczycy uważają, że nie mogą się cofnąć – jeśli upadnie Damaszek to z czasem upadnie Bagdad, a później także Bejrut. Iran nie chce okazać żadnej słabości, bo wychodzi z założenia, że wówczas Amerykanie zwielokrotnią swoją presję. Jednocześnie Irańczycy uznają, że lepiej aby Amerykanie byli zaangażowani w Syrii i Iraku niż na irańskiej granicy. Bez wątpienia irańska polityka regionalna stała się mocno zsekurytyzowana – nie opiera się na ona relacjach gospodarczych – może do pewnego stopnia z wyłączeniem Iraku – lecz wynika z obaw teherańskiego reżimu co do swojego przetrwania. To główna motywacja.
Jeżeli mówimy o zagrożeniach to nie sposób nie odnieść się do obecnej sytuacji w Iraku. Jak obecne protesty w tym kraju wyglądają z perspektywy Teheranu?
Dostrzegam tutaj dwa zasadnicze poziomy. Pierwszy to percepcja w Waszyngtonie i Rijadzie. Według tych państw irański projekt na Bliskim Wschodzie rozpada się. Nie zgadzam się. Obecny Irak i jego system polityczny – w którym odpowiednie stanowiska z mocy prawa przypadają sunnicie, szyicie lub Kurdowi – został stworzony nie przez Iran, lecz przez Paula Bremera i generała Petraeusa. Co więcej, obecny premier Iraku Adil Abd al-Mahdi był faworytem Waszyngtonu, a nie Teheranu. Porażka rządu al-Mahdiego to w dużym stopniu porażka Amerykanów.
Irańczycy natomiast wychodzą z założenia, że najwyżej odbędą się wybory, w których wygrać może ktoś taki jak Hadi al-Amiri. Oczywiście nie można pominąć faktu, że w Iraku płoną irańskie flagi. Irańczycy jednak uważają – najwyższy przywódca Iranu napisał to otwarcie na Twitterze – że odpowiadają za to obce siły, to znaczy Stany Zjednoczone, Arabia Saudyjska, Zjednoczone Emiraty Arabskie oraz Izrael. Sądzę, że jeśli sytuacja nie ulegnie poprawie to Irańczycy będą optować za wyborami, po których będzie można na nowo tworzyć polityczne scenariusze. Bez wątpienia Iran nie będzie chciał opuścić Iraku i te protesty do tego nie doprowadzą.
Jak Iran stara się zbudować swoje bezpieczeństwo?
Irańska koncepcja bezpieczeństwa jest mocno zmilitaryzowana. To głównie takie instrumenty jak Hezbollah, czy też milicje w Iraku i Syrii. Ważnym celem polityki bezpieczeństwa Iranu jest zapobieżenie powstaniu przy swojej granicy jakiejś dużej, arabskiej siły wojskowej. Dlatego też strategicznym celem jest kontrola nad Irakiem, aby uniemożliwić restaurację sunnickiej potęgi w tym kraju. To „czerwona linia” irańskiej strategii. Co więcej, dla Teheranu strategicznym zagrożeniem jest amerykańska obecność u swoich granic. Teheran chciałby, aby Amerykanie porozumieli się z talibami i wycofali się z Afganistanu. Wówczas Stany Zjednoczone miałyby mniejszą zdolność wywierania presji na Iran, podczas gdy takie państwa jak Izrael czy Arabia Saudyjskie byłyby skupione na działaniach w innych państwach, jak chociażby – w przypadku Rijadu – w Jemenie. Celem strategicznym jest również pogłębienie relacji z Rosją. To jedyne państwo, które zdaniem Irańczyków może dostarczyć im potrzebną broń.
Jakie są z perspektywy Teheranu największe wyzwania i zagrożenia?
Dla Republiki Islamskiej zagrożenia wewnętrzne i zewnętrzne są ze sobą połączone. Władze w Teheranie patrzą na sytuację w Syrii i doskonale rozumieją, że wydarzenia lokalne, jak powstanie w Darze, mogą otrzymać wsparcie Stanów Zjednoczonych, Arabii Saudyjskiej, Kataru czy Turcji. Słabością teherańskiego reżimu są wydarzenia takie jak w 2009 roku, kiedy to Irańczycy protestowali po prezydenckich wyborach. To daje argument Korpusowi Strażników Rewolucji, który przekonuje, że musi nie tylko bronić Iranu na granicach, ale także mieć władzę nad wszystkimi służbami specjalnymi w kraju, a także że musi kontrolować kluczowe gałęzie gospodarki, takie jak telekomunikację i lotniska.
Republika Islamska jest niezwykle osamotniona i zagrożona jeśli chodzi o wymiar międzynarodowy. Oczywiście, nie jest tak wyizolowana jak Korea Północna. Iran ma bliskie relacje chociażby z Rosją i Chinami, ma wielu partnerów gospodarczych. Ani te państwa, ani Unia Europejska, nie były jednak w stanie ochronić Iranu przed Stanami Zjednoczonymi. Co gorsza dla Iranu, państwo to musi funkcjonować we wrogim środowisku międzynarodowym. Po pierwsze, głównymi rozgrywającymi są w nim takie państwa jak Izrael, Arabia Saudyjskie czy Zjednoczone Emiraty Arabskie – wszystkie są Teheranowi wrogie. Po drugie, w regionie są państwa upadające, jak Irak, Syria czy Afganistan. Wszystkie one „produkują” sunnickich radykałów. Do tego dochodzi kurdyjski nacjonalizm, który co prawda nie w takiej skali jak w Turcji, ale również jest zagrożeniem. Tym samym powiedziałbym, że Iran to państwo o niskim poziomie bezpieczeństwa.
Czy Iran ma możliwość wyjść z tej pułapki?
Wiele z elementów tworzących tę sytuację łatwo nie znikną. Fundamentalnym elementem są animozje pomiędzy Iranem a Stanami Zjednoczonymi. Prezydent Obama zapoczątkował odprężenie, podczas gdy prezydent Trump odwrócił ten proces. Problemem dla Teheranu jest to, że celem Waszyngtonu jest zmiana reżimu. Mówił o tym prezydent Ahmadineżad – jeśli ustąpimy Amerykanom w jednej kwestii to następnego dnia będą chcieli ustępstw w czymś innym. Ich żądania nie ustąpią aż Republika Islamska nie zniknie – uważają decydenci w Teheranie. Do istotnych przetasowań mogłoby dojść dopiero po zmianach w samym Iranie. Mam tu na myśli zmianę w strukturze władzy, tak jak swego czasu w Rosji, Chinach czy Mjanmie. To jednak szybko nie nastąpi – nie ma wyraźnych symptomów, by uznać, że tak miałoby się stać.
Iran czekają dwie nieuchronne zmiany. Pierwszą są nadchodzące wybory prezydenckie, w których wybrany zostanie następca Hasana Rouhaniego. Druga wiąże się z osobą najwyższego przywódcy, który ma obecnie 80 lat.
Druga zmiana jest ważniejsza. Przetasowania na stanowisku najwyższego przywódcy są kluczowe. Po pierwsze trzeba mieć na uwadze, że Chamenei to dziecko lat sześćdziesiątych. Osobiście nie dostrzegam w nim muzułmańskiego ideologa, lecz rewolucjonistę w stylu Castro lub Che Guevary. To produkt lat sześćdziesiątych. Myślę, że Chamenei znalazłby wiele wspólnych tematów do rozmów z Berniem Sandersem. Innymi słowy, wizja świata Chameneiego to antyimperializm rodem z tamtego okresu. Być może to ostatni antyimperialistyczny przywódca na świecie. Istnieje prawdopodobieństwo, że po nim na stanowisku najwyższego przywódcy nie będziemy mieć już tak silnego ideologa. Może to zapewnić więcej miejsca do politycznych manewrów, także w łonie Korpusu Strażników Rewolucji – jego dowódcy być może będą mogli wówczas podjąć szereg pragmatycznych decyzji, które teraz są zablokowane.
Po drugie, każdy nowy najwyższy przywódca – niezależnie, czy będzie lewicowy, prawicowy, czy centrowy – będzie potrzebował czasu na skonsolidowanie swojej władzy. W tym okresie może pojawić się faza otwarcia, czas na odważne decyzje. Po trzecie, istnieje możliwość, że po śmierci najwyższego przywódcy więcej władzy przejmie Korpus Strażników Rewolucji. Nie mam tutaj na myśli przewrotu wojskowego, ale sytuację zbliżoną do Egiptu czy Pakistanu. Innymi słowy, wojsko skonsoliduje władzę i to ono będzie podejmować kluczowe decyzje. Wówczas proces decyzyjny w zakresie bezpieczeństwa przesunie się z Najwyższej Rady Bezpieczeństwa Narodowego do dowództwa Korpusu Strażników Rewolucji.
Czy wówczas Iran stanie się bardziej pragmatyczny?
Nie można tego wykluczyć. Obecnie jakiekolwiek istotne zmiany w polityce są trudne do zrealizowania, bo proces decyzyjny jest niezwykle skomplikowany i kompleksowy. Na decyzje wpływają duchowni, sądownictwo, parlament, Korpus Strażników Rewolucji i inne podmioty. Nikt nie może osiągnąć dominującej pozycji. Przypomina to sytuację w Arabii Saudyjskiej sprzed ery Muhammada ibn Salmana. Można go cenić lub nie, ale należy zauważyć, że król zmienił proces decyzyjny w tym kraju. To on stał się podmiotem decydującym. Rządy jednego człowieka mają swoje wady, ale z drugiej strony zwiększają łatwość podejmowania decyzji. Niemniej jednak sama natura irańskiego systemu oraz zagrożenie, w którym znajduje się Iran, nie zachęcają do eksperymentów i szczerej debaty. Uważam, że zmiana nadejdzie dopiero, gdy system nie będzie obawiał się amerykańskiego zagrożenia. Obecnie to właśnie ten czynnik jest dla irańskich decydentów ważniejszy niż cokolwiek innego.
Z perspektywy Republiki Islamskiej zarówno brak inwestycji jest zagrożeniem jak i ich napływ. W tym pierwszym scenariuszu dojdzie do załamania się gospodarczego – już teraz świat odjeżdża Iranowi. Wystarczy porównać Teheran do Dubaju, Dohy czy chociażby Baku. Z drugiej jednak strony napływ inwestycji oznacza pojawienie się obcokrajowców z ich zachodnimi zwyczajami, a to przecież o zagrożeniach kulturowych, a nie militarnych, mówią irańscy decydenci.
Oczywiście, zgadzam się. Od zawsze powtarzam, że jeśli ktoś chce zmienić reżim to powinien doprowadzić do jego otwarcia. Przykładowo, umowa na zakup przez Iran samolotów od Boeinga oznacza, że należy wysłać do Iranu kilkuset amerykańskich inżynierów. Trzeba dać im wizy, zapewnić bezpieczeństwo. Wymusza to na systemie pewną otwartość. Nie można inwestować w Iranie jeśli nie zmieni się prawa i nie wprowadzi się regulacji według światowych standardów. To wymusza zmiany i odejście od skostniałego systemu.
Czy możliwe jest, aby Irańczycy znaleźli z Amerykanami nić porozumienia?
To jak najbardziej możliwe – wszak były już takie sytuacje. Dość wymienić wspólne wybieranie wszystkich kolejnych premierów Iraku. W tym państwie wojska generała Solejmaniego walczyły przy wsparciu amerykańskiego lotnictwa. Ani Solejmani, ani Amerykanie, tego oficjalnie nie przyznają, ale tak było. Minister spraw zagranicznych Iranu raz powiedział, że wsparcie irańskich wojskom lądowym w Syrii zapewniają samoloty rosyjskie, a w Iraku amerykańskie. Oczywiście istnieje bardzo wysoki poziom nieufności. Nie wiemy w jakim kierunku poszłyby wzajemne relacje, gdyby nie decyzja prezydenta Trumpa o wycofaniu się z porozumienia nuklearnego.
A Izrael? Porozumienie to scenariusz political-fiction?
To kwestia dużo bardziej skomplikowana. Irańczycy już nawet nie pamiętają, dlaczego tak mocno nienawidzą Izraela. To jednak do pewnego stopnia kalkulacja polityczna. Przed 1979 rokiem szach nie chciał mieć nic wspólnego z Arabami. Nie był zaangażowany w sprawy arabskie, a to oznaczało, że mógł mieć normalne relacje z Izraelem – nawet wbrew opinii publicznej. Gdy jednak chcesz być włączony w działania świata arabskiego, a samemu nie jesteś Arabem, to musisz być na pierwszej linii walki z Izraelem. Widać to po Erdoganie, który chce być aktywniejszy w świecie arabskim i dlatego przyjął mocno antyizraelskie stanowisko.
Na animozjach ze Stanami Zjednoczonymi Iran i naród irański tracą jednak bardzo wiele, czyż nie?
To prawda, ale nikt w Teheranie nie wie jak odmienić ten stan. Są zakładnikami ideologii Chomejniego i swojej własnej polityki. Jakakolwiek zmiana w relacjach irańsko-izraelskich to pieśń odległej przyszłości. Pierwszym krokiem musi być jakaś normalizacja w kontaktach ze Stanami Zjednoczonymi.
Media co jakiś czas grożą wojną. Czy to realny scenariusz?
Nie sądzę. Oczywiście zawsze istnieje ryzyko incydentu, ale Trump nie chce wojny. Nie ma żadnych sygnałów do uznania, że Amerykanie przygotowują się do zbrojnego starcia. Z kolei Irańczycy, gdy zestrzelili amerykańskiego drona, wykazali dwie rzeczy. Po pierwsze, że są gotowi do wojny – chcieli pokazać Amerykanom, że są szalonymi ryzykantami. Decydenci w Teheranie nie chcą, aby Waszyngton myślał, że są racjonalni.
Po drugie, zademonstrowano swoje możliwości. Uwierz mi, w tym mieście nie brakowało osób, które uważały, że wojna z Iranem będzie powtórką operacji z 1987 roku – szybką i sprawną operacją, po której irańskie wojsko przestanie istnieć. Teheran pokazał, że ma środki, by celnie i boleśnie uderzyć – na przykład w amerykańskie centrum dowodzenia w Katarze. Atak na rafinerię był bardzo wyraźnym komunikatem, skierowanym do Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich – jeśli my będziemy cierpieć to wy również. Teheran mówi – rakiety nadlecą nad Abu Dhabi i zniszczą wasze drapacze chmur. Działanie to opłaciło się, bowiem ani Arabia Saudyjska, ani Zjednoczone Emiraty Arabskie nie chcą wojny z Iranem.
Republika Islamska uznała, że jeśli Amerykanie odczytają irańską pasywność za przejaw słabości to będą zwiększać nacisk, a to nieuchronnie doprowadzi do wojny. Chcąc uniknąć takiego scenariusza chcieli więc, aby postrzegać ich jako szaleńców z faktycznymi zdolnościami. To koncepcja odstraszania, która moim zdaniem się sprawdza. Tym bardziej, że większość Amerykanów nie chce wojny – dotyczy to zarówno Demokratów jak i Republikanów.
W ostatnim czasie sporo mówi się o licznych aresztowaniach obcokrajowców w Iranie. Dość wymienić dwóch francuskich naukowców – socjologa oraz antropologa – trójki Australijczyków (dwóch turystów i wykładowcy). Szczególnie znamienne jest aresztowanie rosyjskiej dziennikarki, którą zaproszono do Iranu.
Po pierwsze władze nie chcą, aby do Iranu przyjeżdżali obcokrajowcy.
Ale to przecież odstrasza inwestorów.
Pieniądze i tak nie napływają do Iranu więc straty są niewielkie. Ile pieniędzy płynie z Francji? Zero. Po drugie, to element gry pomiędzy wywiadem, Korpusem Strażników Rewolucji a prezydentem Rouhanim. Aresztowania obcokrajowców wzmagają się za każdym razem, gdy Rouhani ma przyjechać do Nowego Jorku. Czasem są powody zatrzymań, jak chociażby współpraca z opozycją lub deklarowana walka z korupcją. Nie należy też zapominać, że w Iranie swego czasu zabijano naukowców z programu nuklearnego – zamachowcy jakoś dostali się do Iranu i od kogoś uzyskali niezbędną pomoc. W 2016 roku władze Iranu bardzo szybko wykonały egzekucję na naukowcu Szahramie Amirim. To także przykład mieszkającego w Szwecji lekarza Ahmadrezy Ddżalaliego, którego skazano na śmierć. Władze w Teheranie nawet nie próbowały negocjować ze szwedzkim rządem jego wykupienia. Wyrok zapadł w ciągu kilku miesięcy. Możemy tylko domyślać się, jaka jest prawda.
Czasem to prawdziwe zarzuty, czasem zwykła paranoja, czasem polityczny teatr. Czasem chodzi jedynie o pieniądze. Iran nie ukrywa, że chce od Wielkiej Brytanii zwrotu 400 milionów funtów należnego długu. Kartą przetargową jest wolność przebywającej w irańskim więzieniu Nazanin Zaghari-Ratcliffe. Obama raz zgodził się na taki układ, a teraz Iran chce to powtórzyć – Teheran wychodzi z założenia, że to jedyny sposób, by odzyskać pieniądze.
Jak widzi Pan Iran za pięć lub dziesięć lat?
Nie sądzę, aby obecny układ był do utrzymania. Moment przełomu nadchodzi, aczkolwiek nie będzie to wydarzenie równie dostrzegalne co upadek Związku Sowieckiego. Gdyby nie polityka Trumpa to przełom nastąpiłby szybciej. Ten model się wyczerpał, o czym świadczą ogólnonarodowe protesty pod koniec 2017 roku. Około 70% irańskiego społeczeństwa urodziło się po rewolucji 1979 roku. Są bez wątpienia lojalni wobec Iranu i formalnie również w większości wobec Republiki Islamskiej. Nie są jednak chętni poświęcać się dla reżimu – większość nie rozumie, dlaczego ich państwo jest izolowane. Republika Islamska nie oferuje przekonującego wyjaśnienia. Obecna presja ze strony Donalda Trumpa jest dla reżimu bardzo korzystna, bowiem odwraca uwagę opinii publicznej od tego pytania w stronę bezpośredniego zagrożenia.
Nie zmienia to jednak faktu, że młode pokolenie jest gotowe na zmianę. Wydaje się, że w łonie Korpusu Strażników Rewolucji na poważnie rozważa się przyjęcie modelu saudyjskiego, czyli danie ludziom więcej wolności społecznej, ale nie politycznej. Już teraz północny Teheran jest niczym inny kraj – są tam kafejki i sklepy w stylu zachodnim. Tak dzieje się już w Arabii Saudyjskiej – w centrum Rijadu organizuje się koncerty rockowe. Jest to dopuszczalne – pod warunkiem, że nie chce się wolności politycznej. Nie spodziewałbym się przekształcenia Iranu w liberalną demokrację – raczej w państwo podobne do Rosji. Zmiana jest jednak konieczna – Irańczycy to wykształcony naród z poczuciem własnej wartości. Pytanie tylko kiedy do niej dojdzie.
Vali Nasr – amerykański ekspert pochodzenia irańskiego ds. islamu oraz Iranu. W latach 2012-2019 dziekan School of Advanced International Studies (SAIS) przy Johns Hopkins University. Ekspert Brookings Institution oraz Council on Foreign Relations. W latach 2009-2011 doradca specjalnego wysłannika Stanów Zjednoczonych w Afganistanie i Pakistanie Richarda Holbrooke`a.
Jeśli jesteś przedstawicielem wybranych instytucji zajmujących się bezpieczeństwem Państwa przysługuje Ci 100% zniżki!
Aby uzyskać zniżkę załóż darmowe konto w serwisie Defence24.pl używając służbowego adresu e-mail. Po jego potwierdzeniu, jeśli przysługuje Tobie zniżka, uzyskasz dostęp do wszystkich treści na platformie bezpłatnie.