Przerzut assadowskich posiłków dla rosyjskiego agresora na Ukrainie nie wpłynie na losy tej wojny. Może jednak spowodować próbę przedostania się do Europy, poprzez polsko-ukraińską granicę, niepożądanych osób, stanowiących zagrożenie dla bezpieczeństwa. Mogą oni zostać również wykorzystani do prowokacji na granicy polsko-ukraińskiej. Z perspektywy Assada jest to również ryzykowny krok, który może wpłynąć na losy wojny w Syrii.
Rosja od początku swojej inwazji na Ukrainę stara się przerzucać na front jak najwięcej żołnierzy o niesłowiańskim pochodzeniu. Związane jest to przy tym nie z jakimiś szczególnymi zdolnościami bojowymi Czeczenów Kadyrowa czy też innych tego typu oddziałów ale ze świadomością, że morale etnicznych Rosjan w walce z Ukraińcami może być wyjątkowo niskie, a gigantyczne transporty gruzu-200 (czyli trumien zabitych żołnierzy) do ich etnicznie rosyjskich matek i ojców może w końcu skłonić ich do pytania o to w jakim celu ich synowie ponieśli haniebną śmierć atakując „bratni" naród. Syryjczycy nie mają emocjonalnego stosunku do Ukrainy a zatem są kolejnym idealnym kandydatem do roli „mięsa armatniego". Pojawiająca się przy tym teza, że syryjscy najemnicy mają jakieś szczególne doświadczenie bojowe w zakresie walk w mieście i dlatego ich przerzucenie na Ukrainę powinno niepokoić, jest zupełnie nieuzasadniona.
Czytaj też
O możliwości wysłania na wojnę na Ukrainie syryjskich żołnierzy mówi się już od pewnego czasu, przy czym pojawiają się czasem dość absurdalne informacje na ten temat. Dotyczy to np. informacji jakoby Assad gotów był wysłać aż 100 tys. żołnierzy na Ukrainę. W rzeczywistości cała syryjska armia liczy ok. 130 tys. żołnierzy oraz 100 tys. niezbyt efektywnych bojowników Narodowych Sił Obrony (NDF). Propaganda rosyjska podawała też, że jakoby 16 tys. ochotników syryjskich miało zgłosić swoją gotowość do walk na Ukrainie. Taką informację przedstawił rosyjski minister obrony Siergiej Szojgu na transmitowanym przez rosyjską telewizję posiedzeniu Narodowej Rady Bezpieczeństwa. Trwająca od 2015 r. interwencja rosyjska w Syrii z całą pewnością spowodowała, że obawiająca się dżihadystów część Syryjczyków uznała Rosjan za swojego protektora. Dotyczy to w szczególności chrześcijańskich mieszkańców Aleppo, którzy nie byli entuzjastami reżimu Assada ale jednostronność postawy Zachodu wobec tego konfliktu (uparte nazywanie dzihadystów „umiarkowanymi rebeliantami") zdeterminowała ich prorosyjskość. Oczywiście Rosja ma prawo również liczyć na wdzięczność ze strony samego Assada i jego zwolenników. Zwłaszcza, że wojna w Syrii wciąż nie jest zakończona, a bez wsparcia rosyjskiego Assad nie ma szans nie tylko odbić Idlibu z rąk wspieranych przez Turcję dżihadystów ale nawet można by powątpiewać w jego zdolność do utrzymania obecnego stanu posiadania. Warto bowiem pamiętać, że interwencja rosyjska w 2015 r. uchroniła Assada przed bardzo wówczas prawdopodobną klęską.
Czytaj też
To wszystko jednak za mało by wzbudzić entuzjazm w zakresie ochotniczego zaciągania się na zupełnie cudzą wojnę i to w sytuacji gdy własna wciąż trwa, a ofensywa na Idlib jest wstrzymana w wyniku układów rosyjsko-tureckich. Można oczywiście założyć, że zaciąganie się „na ochotnika" jest przymusowe i w warunkach totalitarnego reżimu nie byłoby w tym nic dziwnego. Z drugiej strony motywacja może być też finansowa, choć obłożona sankcjami Rosja nie jest najbardziej wiarygodnym „pracodawcą" w tym zakresie. Takie działanie Rosji nie byłoby też niczym precedensowym, gdyż syryjskich najemników (tyle, że z drugiej, dżihadystycznej strony) wykorzystywała już Turcja m.in. w Libii i Arcachu. Warto przy tym dodać, że wartość bojowa tych protureckich najemników była niska i wsławili się oni wyłącznie okrutnymi zbrodniami i grabieżami. Nie ma najmniejszych podstaw by sądzić, aby większość sił assadowskich miała wyższą wartość.
Według informacji podawanych przez ukraińską agencję UNIAN Assad miał obiecać Rosji 40 tys. bojowników. Niektóre media spekulują przy tym, że ma chodzić o doborowe jednostki np. 25. Dywizji Sił Specjalnych czyli tzw. Sił Tygrysich (Quwat al-Nimr). Problem w tym, że siły te liczą ok. 4 tys. żołnierzy, a utrata ich przez Assada w sposób dramatyczny osłabi wartość bojową jego wojska, która i tak nie jest zbyt wysoka. Oznaczać to będzie, że zdolność utrzymania się Assada w Damaszku zależeć będzie od tego czy Rosja utrzyma swoje siły w Syrii czy też przyciśnięta stratami na Ukrainie przerzuci je również na tamtejszy front. Byłby to zresztą pewien paradoks, choć nie pozbawiony logiki, że Syryjczycy w interesie Rosji walczyliby na Ukrainie, a Rosjanie w tym samym czasie chroniliby reżim Assada w Syrii.
Nawet jeśli rzeczywiście na Ukrainę trafią Siły Tygrysie to odegrają one podobną rolę jak wcześniej siły Kadyrowa, tj. zostaną zmasakrowane przez Ukraińców. Doświadczenie w walkach miejskich na niewiele się przyda, gdyż po pierwsze Ukraina bardzo różni się od Syrii, po drugie doborowość tych sił była względna (tj. w odniesieniu do niskiej wartości bojowej innych grup), a po trzecie Rosjanie mają trudność z wejściem do głównych miast ukraińskich, zatem można założyć, że syryjscy najemnicy zostaliby wystrzelani zanim mogliby pokazać swoje zdolności w walce miejskiej.
Choć pojawiają się informacje, że Rosja nie chce by na Ukrainę zostali skierowani sunniccy rebelianci, którzy w latach 2017-2019 skorzystali z tzw. procesu rekoncyliacji, prowadzonego pod jej auspicjami przechodząc na stronę Assada, to jest bardzo prawdopodobne, że to właśnie ich Assad chce posłać na Ukrainę. Byłoby to logiczne, gdyż w ten sposób pozbywałby się on niepewnego elementu, który już po rekoncyliacji parę razy mu się buntował, w szczególności w rejonie Daraa, w południowej Syrii. Jeżeli rzeczywiście to oni zostaną przerzuceni na Ukrainę to ich wartość bojowa będzie zbliżona do zera.
Czytaj też
Wysłanie syryjskich najemników na Ukrainę może mieć jednak inne negatywne konsekwencje. Warto bowiem w tym kontekście przypomnieć, że już w przypadku najemników z tego kraju wykorzystywanych przez Turcję w Libii dochodziło do rezygnacji z kariery bojownika na rzecz kariery migranta-uchodźcy, płynącego na łódce do Europy. Sprzyjał temu m.in. dysonans poznawczy między spodziewanym i rzeczywistym „ryzykiem" w wykonywanej „pracy", a także związanym z tym wynagrodzeniem, które często pozostawało wyłącznie wynagrodzeniem obiecywanym, choć nie zawsze wypłacanym. W przypadku Ukrainy ten dysonans może być jeszcze większy. Chętnymi do migracji na Zachód mogą się okazać przy tym nie tylko ex-rebelianccy sunnici ale i zwolennicy Assada, w tym nawet żołnierze Sił Tygrysich. Z jednej strony wiąże się to z motywacją ekonomiczną ale nie można też wykluczyć, że niektóre grupy lub jednostki zostaną specjalnie skierowane na granicę z Polską w celu dokonania prowokacji, a nawet przeprowadzenie działań o charakterze terrorystycznym. Warto przy tym pamiętać, że Rosja od początku kryzysu uchodźczego wywołanego jej agresją na Ukrainę próbowała za pomocą dezinformacji wywoływać niepokoje i prowokować zachowania rasistowskie, a także aktywizować antypolską narrację opartą o rzekomą dyskryminację nieukraińskich uchodźców. Dodatkowym elementem, który może w tym kontekście niepokoić, są sygnały dotyczące możliwości pojawienia się dzihadystów z Syrii (w tym Czeczenów) po stronie ukraińskiej. Takie „wsparcie" również nie miałoby dużej wartości bojowej, natomiast może posłużyć propagandzie rosyjskiej do próby zmiany nastrojów części europejskiej opinii publicznej. O domniemanym udziale dżihadystów po stronie ukraińskiej Putin wspominał zresztą już na początku wojny, przy czym fakt, że temat nie uległ rozwinięciu świadczy o tym, że Rosjanie nie mieli najwyraźniej na czym zbudować tu jakiejś bardziej intensywnej narracji. Rosja może jednak próbować wykorzystać domniemaną obecność dżihadystów do przeprowadzenia operacji terrorystycznej na polskiej granicy (albo już na terenie Polski lub innego kraju UE) o charakterze „fałszywej flagi". Służyć by to miało aktywizacji środowisk skrajnie prawicowych i odwrócenia uwagi od zbrodni na Ukrainie w kierunku zagrożenia dzihadystycznego, które zresztą pozostaje cały czas realne, zwłaszcza w takich krajach jak Francja czy Niemcy.
Przerzucanie przez Assada bojowników na Ukrainę powinno być przy tym uznane za oficjalne przystąpienie tego kraju do wojny. NATO powinno w związku z tym ostrzec Assada, że może to rodzić konsekwencje w postaci ataków odwetowych na jego pozycje. Nie mogłoby to być uznane za wypowiedzenie wojny Rosji, zwłaszcza, ze w ograniczonym zakresie miało już miejsce w przeszłości, a poza tym sama Rosja zgadza się by na terytorium kontrolowanym przez jej protegowanego, sąsiedni Izrael bombardował pozycje innego (ponoć) sojusznika Rosji tj. Iranu. Choć wspieranie dżihadystów z Idlibu nie jest dobrym pomysłem w odpowiedzi na ewentualne zaangażowanie Assada w wojnę na Ukrainie, to powinien on mieć świadomość, że będzie to miało swoją cenę. Sytuację taką może też próbować wykorzystać Turcja i to zarówno atakując Assada w Idlibie jak i uzyskując od Rosji zielone światło na atak na sprzymierzonych z USA Kurdów w Syrii Północno-Wschodniej. Ta ostatnia opcja byłaby bardzo niepożądana.
"Będzie walka, będą ranni" wymagające ćwiczenia w warszawskiej brygadzie