Reklama

Geopolityka

Świat czeka na rozwój wydarzeń w Syrii pomimo nowych niepokojących raportów

Barack Obama nie jest zwolennikiem zbrojnej interwencji w Syrii, zwłaszcza w trakcie kampanii wyborczej - fot. Biały Dom.
Barack Obama nie jest zwolennikiem zbrojnej interwencji w Syrii, zwłaszcza w trakcie kampanii wyborczej - fot. Biały Dom.

Pomimo nowych niepokojących doniesień z Syrii, nieudanych dyplomatycznych prób rozwiązania konfliktu, świat zachodni przyjął postawę wyczekującą. W obecnej sytuacji, może to być jednak najlepsza z dostępnych opcji.



Zbrojna opozycja w Syrii obecnie stara się utrzymać swoje pozycje w Aleppo, Hamie, Idlib, Homs. Usiłuje również w miarę możliwości rozszerzać zasięg operacji w Damaszku, zbliżając się do jego centrum. Udało im się ostatnio opanować przejście graniczne na granicy z Turcją w Tel Abyad po udanym szturmie na posterunek kontrolowany przez siły rządowe - to kolejne przejście zajęte przez opozycję, ale pierwsze w północnej prowincji Raqqa. Na pewno poprawi to ich sytuację zaopatrzeniową.

Armia rządowa odpowiada bombardowaniami, jak donosi raport Amnesty International, z wykorzystaniem niekierowanych, starych bomb radzieckiej produkcji, co powoduje ogromne straty wśród cywilów. Oprócz tego w użyciu pozostaje niezmiennie artyleria, czołgi i pociski rakietowe odpalane ze śmigłowców (opozycja poinformowała w tym tygodniu o zestrzeleniu kolejnej maszyny na przedmieściach Damaszku) i samolotów.

Szczególnie niepokojące doniesienia pojawiły się 18 września na łamach dziennika The Times. Zbiegły syryjski generał Adnan Sillu udzielił dla gazety wywiadu, w którym powiedział, że w syryjskim sztabie w obecności prezydenta al-Asada poważnie rozważano użycie broni chemicznej przeciwko opozycji, jako ostateczny środek - np. gdyby zajęli Aleppo, ważne miasto przemysłowe.

Inny raport, niemieckiego Der Spiegel stwierdził, że syryjska armia testuje środki przenoszenia broni chemicznej na pustyni niedaleko ośrodka Safira, na wschód od Aleppo. W testach mieli brać udział także doradcy z irańskiego Korpusu Strażników Rewolucji.

Iran ze swojej strony, ustami dowódcy Korpusu SR, przyznał publicznie, że jego elitarny oddział Quds operuje w Syrii, jednak w charakterze doradców. Następnego dnia tę wypowiedź zdementowało irańskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych.

Iran oskarżany o bezpośrednią pomoc dla reżimu syryjskiego, w postaci zbrojnych jednostek  i sprzętu wojskowego, podtrzymuje jednak, że nie jego pomoc ma charakter wyłącznie niemilitarny (zob. też sprawa irańskich pielgrzymów, którzy okazali się "emerytowanymi" członkami Korpusu SR).

W tym kontekście narasta kryzys dyplomatyczny między Stanami Zjednoczonymi i Irakiem. Według raportu zachodnich służb wywiadowczych, który został dostarczony agencji Reuters przez źródło w ONZ, Irakijczycy udostępniają swoją przestrzeń powietrzną dla irańskich samolotów dostarczających sprzęt i uzbrojenie dla syryjskich wojsk i prorządowych milicji. Skala tego zjawiska może być dużo większa niż pierwotnie zakładano - według raportu loty  odbywają się niemal codziennie, z kilkudziesięcioma tonami sprzętu wojskowego na pokładzie samolotów. Raport wskazuje też na fakt, że duża część dostaw odbywa się drogą lądową przez terytorium Iraku. Informacje te potwierdził również były wiceprezydent Iraku, zbiegły do Kurdystanu, obecnie przebywający w Turcji Tarek al-Haszimi.

Z tego powodu, senator John Kerry zaproponował nawet zatrzymanie amerykańskiej pomocy dla Iraku. Również amerykański Departament Skarbu zareagował na te doniesienia, nakładając nowe sankcje na irańskich przewoźników Iran Air, Mahan Air i Yas Air, jak również na Biuro Zaopatrzenia Armii Syryjskiej i państwowe białoruskie przedsiębiorstwo  Belvneshpromservice (BVPS)​ za dostarczanie zapalników do bomb używanych przez syryjską armię. Dokument Departamentu Skarbu nie wymienił jednak z nazwy Iraku.

Tymczasem Turcja zyskała mocny argument w negocjacjach z partnerami z NATO do podjęcia zdecydowanych działań przeciwko Syrii. Otóż jak podają media Tureckie Siły Zbrojne przedstawiły 19 września oficjalny raport co do przyczyn katastrofy tureckiego samolotu odrzutowego RF-4E Phantom, który rozbił się nad Morzem Śródziemnym 22 czerwca. Raport jednoznacznie stwierdza, że został on zestrzelony przez syryjski pocisk rakietowy, który eksplodował tuż przy maszynie. Eksplozja spowodowała utratę kontroli nad samolotem przez załogę i w konsekwencji rozbicie się. Turecka prokuratura wojskowa na poparcie swych twierdzeń podała, że na kadłubie znaleziono ślady chloranu potasu, głównej substancji stosowanej w głowicach bojowych a analiza zapisu radaru pokładowego pokazała, że wykrył on zagrożenie ze strony pocisku przeciwlotniczego.

Podsumowując, pojawia się coraz więcej danych świadczących przeciwko Syrii, a także Iranowi i Irakowi, mogących stanowić przyczynek do interwencji humanitarnej ze strony NATO. Do tego potrzeba jednak woli politycznej, najlepiej potwierdzonej mandatem ONZ, na co na pewno nie zgodzi się, ani Rosja, ani Chiny. Nie zgodzi się na to najprawdopodobniej również Barack Obama, który musi się zmagać ze skutkami interwencji w Libii - islamski ekstremizm w rejonie Benghazi, problemami w Afganistanie i innych krajach objętych protestami. Nic nie wskazuje na zmianę polityki Obamy wobec Syrii, która polega na dozbrajaniu syryjskiej partyzantki, zwłaszcza w ogniu kampanii wyborczej.

Należy także pamiętać, że ujawnione dziennikarzom fakty musiały być wcześniej znane decydentom NATO, którzy nie chcą mimo wszystko ryzykować interwencji na pełną skalę. Również opinia publiczna państw członkowskich nie jest w stanie wywierać na swoje rządy takiej presji, aby te zdecydowały się na najprawdopodobniej długą i kosztowną kampanię w Syrii.

Świat przyjął postawę wyczekującą. Z jednej strony prowadzi umożliwia to postępy zbrojnej opozycji wewnątrz Syrii, pozwala uniknąć ryzyka i wydatków związanych z ewentualną interwencją przez Zachód. Z drugiej doprowadza do eskalacji napięć etnicznych i wyznaniowych, radykalizacji obu walczących stron, grozi użyciem broni chemicznej i stawia pod znakiem zapytania przyszłość tego kraju. W czasie gdy dyplomatyczne rozwiązanie nie jest możliwe wydaje się to obecnie słuszną strategią, gdyż otwarta konfrontacja pociągnęła by zapewne dużo poważniejsze, negatywne skutki.

Marcin M. Toboła
Reklama

Komentarze

    Reklama