Reklama

Geopolityka

Rosyjsko-azerskie dociskanie Armenii [OPINIA]

Autor. president.az/

Azerbejdżan dokonując nowego ataku na ormiańskie tereny w Górskim Karabachu wykorzystał dogodny dla niego moment jakim jest wojna na Ukrainie. Nie oznacza to jednak, że atak ten nie był uzgodniony z Moskwą. Kreml płaci w ten sposób Baku za przyjazną neutralność Azerbejdżanu wobec wojny na Ukrainie i ponownie wywiera nacisk na Armenię. Z drugiej strony narasta dezinformacja, której celem jest odcięcie Armenii od wolnego świata.

Reklama

W dniach 24-25.03 Azerbejdżan zaatakował siły armeńskie w Arcachu (Górskim Karabachu) zajmując dwie wioski Khramort i Parukh w regionie askerańskim i zabijając trzech ormiańskich żołnierzy. Według armeńskiego deputowanego Eduarda Aghajaniana siły Azerbejdżanu dokonały ataku „zza pleców" rosyjskich „mirotworców" (żołnierzy tzw. „sił pokojowych"), którzy zgodnie z układem z 10.11.2020 r. mieli strzec rozejmu w Arcachu. Rosjanie nie podjęli przy tym żadnych działań, by powstrzymać azerbejdżańską agresję.

Reklama

Dopiero po tym jak Nikol Paszynian zadzwonił do Putina pojawiły się informacje, że Rosja podejmie się negocjacji ze stronami w celu deeskalacji. Azerbejdżan jednak wciąż grozi pełnoskalowym wznowieniem działań wojennych w celu zajęcia całego Arcachu, a wspomniane „negocjacje" wydają się być całkowitą fikcją. Azerbejdżan próbuje również odciąć Stepanakert od gazu dostarczanego gazociągiem z Armenii. Na początku marca Azerowie uszkodzili ten gazociąg na odcinku przebiegającym przez kontrolowane przez nich terytorium, a następnie utrudniali jego naprawę, po czym 21 marca ponownie zablokowali dostawy gazu. Warto przy tym przypomnieć, że rozpoczęta w końcu września 2020 44-dniowa agresja Azerbejdżanu na Arcach kosztowała życie niemal 10 tys. osób.

Kryzys ukraiński - raport specjalny Defence24.pl

Reklama

Wokół konfliktu azersko-armeńskiego narosło wiele nieporozumień. W szczególności chodzi o postrzeganie go jako wojny proxy między Rosją a Turcją, w której Armenia jest jakoby sojusznikiem tej pierwszej, a Azerbejdżan tej drugiej. Tymczasem 44-dniowa wojna w 2020 r. nie tylko nie była wcale starciem proxy Turcji i Rosji, lecz wręcz została uzgodniona między Rosją i Azerbejdżanem. Żeby to zrozumieć trzeba przyjrzeć się naturze relacji armeńsko-rosyjskich w XIX i XX w. Ani imperialna Rosja ani ZSRR nigdy nie wspierały Armenii. Po zwycięskich wojnach z Iranem i Osmańską Turcją w XIX w. Rosja nie tylko nie stworzyła niepodległej Armenii, ale nawet nie stworzono jednolitej jednostki administracyjnej obejmującej wszystkie tereny Armenii przyłączone do Rosji. W szczególności Arcach oraz Zangezur znalazły się w guberni jelizawietpolskiej, a nie erywańskiej. Carska Rosja podejmowała też działania na rzecz rusyfikacji Ormian.

Z kolei ZSRR od swojego zarania faworyzował Azerów przeciwko Ormianom i ich interesom. W 1920 r. Lenin i Stalin zawarli układ z Ataturkiem oddając Turcji armeński Kars oraz Igdir (który nie należał wcześniej do Imperium Osmańskiego, lecz do Persji). Sowieckie władze dokonały też rozbioru Armenii oddając Azerbejdżanowi Nachiczewan oraz Arcach i planując oddać również Zangezur (do czego nie doszło tylko dzięki zbrojnemu oporowi Ormian). Następnie władze sowieckie sprzyjały azeryzacji Nachiczewanu, Gandżi i innych historycznych ziem Armenii oddanych Azerbejdżanowi. Tuż przed upadkiem ZSRR tj. na początku 1991 r. władze sowieckie z Gorbaczowem i gen. Dmitrijem Jazowem na czele podjęły decyzję o przeprowadzeniu operacji Kalco, która miała być swego rodzaju „ostatecznym rozwiązaniem" kwestii karabaskiej. Chodziło o przymusowe wysiedlenie Ormian z Karabachu do Armenii. Nie udało się to jednak bo Ormianie chwycili za broń, a ZSRR wkrótce potem padł. Rozpoczęty wówczas konflikt trwa jednak do dziś.

W wyniku pierwszej fazy wojny o Arcach, zakończonej rozejmem w maju1994 r., Ormianie zdołali nie tylko utrzymać niezależność Arcachu w granicach sowieckiego obwodu autonomicznego Gorskiego Karabachu, ale rozszerzyć go o sąsiadujące tereny należące wcześniej do Azerbejdżańskiej SRR. Zwrot tych terenów uzgodniony został jeszcze za czasów prorosyjskiego prezydenta Armenii Roberta Koczariana, rządzącego w latach 1998 – 2008.  Nie zostało to jednak zrealizowane z obawy przed reakcją ormiańskiej opinii publicznej. Warto też dodać, że to Ormianie w 1994 r. powstrzymali zapędy Rosji by wprowadzić do Arcachu tzw. „mirotworców".

Czytaj też

Gdy w 2018 r. władzę w Armenii przejął Nikol Paszynian Armenia zaczęła coraz bardziej balansować swoją politykę zagraniczną między Rosją a Zachodem. Zaczęto również łagodzić napięcia z sąsiednią Gruzją. Te działania musiały niepokoić Kreml, zwłaszcza że z kolei w Azerbejdżanie swoje wpływy umacniała Turcja. Wojna w 2020 r. miała przerwać ten proces i częściowo tak się stało. Tuż przed jej wybuchem doszło w Moskwie do spotkania przewodniczącej azerbejdżańskiego parlamentu z ministrem spraw zagranicznych Rosji Siergiejem Ławrowem i z komunikatów płynących po tych rozmowach można wnioskować, że uzgodniono wówczas implementację uzgodnień dotyczących zwrotu terenów przylegających do dawnego obwodu autonomicznego Górskiego Karabachu, a także oddania Azerom miasta Szuszi. 44-dniowa wojna miała też zdyscyplinować Paszyniana, pokazać Ormianom, że nie mają geopolitycznej alternatywy dla sojuszu z Rosją oraz zmusić obie strony do zaakceptowania wprowadzenia „mirotworców" na teren Arcachu (czyli de facto oddać Rosji kontrolę nad nim). Warto przy tym dodać, że Azerbejdżan akceptując wprowadzenie „mirotworców" na teren Arcachu de facto godził się na oddanie Rosji kontroli nad terytorium, które wciąż uznawał za swoje.

Czytaj też

Czytaj też

Rosyjskiej strategii dociskania Armenii sprzyjała wówczas proturecka postawa Donalda Trumpa. Warto w tym kontekście przypomnieć, że brak reakcji Białego Domu na agresję azerbejdżańską był wówczas ostro krytykowany przez Demokratów, w tym w szczególności przez Joe Bidena. To zaś skłania do refleksji nad tym co w istocie wykorzystuje obecnie Azerbejdżan w związku z wojną na Ukrainie: słabą pozycję Rosji czy też raczej to, że USA skoncentrowane są na Ukrainie i otwarcie „drugiego frontu" byłoby dla Zachodu kłopotliwe, gdyż za Azerbejdżanem z całą pewnością stanie Turcja, wykazująca na razie neutralność wobec wojny na Ukrainie.

Po wojnie 44-dniowej wpływy Rosji w Azerbejdżanie uległy zwiększeniu. Było to efektem przejęcia przez Rosję kontroli nad korytarzami transportowymi, w tym połączeniami z Nachiczewanu do Azerbejdżanu i drogi dostępowej do Szuszi. W tym ostatnim przypadku, mimo buńczucznych deklaracji Azerbejdżanu, iż alternatywna droga zostanie szybko wybudowana, nie istnieje ona do dziś. Natomiast już po wybuchu wojny na Ukrainie azerbejdżański dyktator Ilham Alijew przybył do Moskwy, gdzie podpisał deklarację o „podniesieniu relacji rosyjsko-azerbejdżańskich do rangi sojuszu". W  tym czasie rosyjskie rakiety spadały już na Kijów. Mimo to Alijew okazywał ogromne zadowolenie ze spotkania z Putinem i na każdym kroku wymieniał z nim serdeczne uściski i uśmiechy. Kontrastowało to z „długim stołem", przy którym Putin rozmawiał z innymi osobami. Warto też podkreślić, że od 24 lutego, gdy zaczęła się wojna, Alijew był jednym z zaledwie dwóch liderów państw (obok Naftali Bennetta), którzy spotkali się z Putinem. Tyle, że Bennett, przynajmniej oficjalnie, przyleciał w sprawie mediacji w związku z wojną na Ukrainie i jego wizyta nie miała oprawy medialnej.

Na efekty nowego sojuszu azerbejdżańsko-rosyjskiego nie trzeba było długo czekać. Azerbejdżan nie przyłączył się do żadnych sankcji przeciwko Rosji i nie uczestniczył w głosowaniu w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ nad potępieniem Rosji za agresję na Ukrainę. Było to stanowisko równoznaczne z wstrzymaniem się do głosu i dość znamienne jest to, że w komentarzach do głosowania było to ignorowane, a cała uwaga koncentrowała się na liście krajów, które wstrzymały się od głosu.

Wśród wstrzymujących się była oczywiście Armenia i jej stanowisko wobec wojny na Ukrainie nie różni się praktycznie niczym od stanowiska Azerbejdżanu, mimo całkowicie odmiennych warunków w przypadku obu tych państw. Po pierwsze chodzi o to, że Ukraina sympatyzowała z Azerbejdżanem w czasie wojny 44-dniowej i wielu Ormian to pamięta. To stanowisko Ukrainy było z kolei spowodowane brakiem potępienia przez Armenią aneksji Krymu i rozpowszechnianą przez lobby protureckie (silne na Ukrainie) narracji zrównującej kwestię Arcachu z Donbasem. Tymczasem obie sytuacje są całkowicie nieporównywalne, a tworzenie analogii między nimi to kompletny absurd. Po drugie, Azerbejdżan, w przeciwieństwie do Armenii, nie ma noża na gardle. Co więcej, to właśnie Azerbejdżan jest tym nożem na gardle Armenii przystawionym przez Rosję. I Rosja tego noża użyła, gdyż jest niezadowolona z postawy Armenii. Oczekiwała bowiem poparcia tego kraju dla swojej wojny.

Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne
Autor. MoD of the Republic of Armenia

Kompletnym nieporozumieniem jest też twierdzenie, że atak Azerbejdżanu na Armenię byłby uderzeniem proxy Turcji na Rosję, a także, ze wykluczałby ewentualne zaangażowanie Armenii w wojnę przeciwko Ukrainie, gdyż zmusiłby ją do koncentracji na własnej obronie. Jeżeli chodzi o pierwszy aspekt to warto zwrócić uwagę na to, ze Turcja nie tylko nie przyłączyła się do żadnych sankcji przeciwko Rosji, ale podjęła działania osłabiające ich działanie otwierając się na ucieczkę majątku i kapitału proputinowskich oligarchów. Ponadto gdyby Turcja rzeczywiście chciała wykorzystać osłabienie Rosji do uderzenia na innym teatrze wojny to zrobiłaby to w syryjskim Idlibie, gdzie od dawna odgrywa rolę patrona syryjskich dżihadystów walczących z Assadem. Byłoby to tym bardziej logiczne, że Rosja twierdzi, że Assad zamierza przesłać jej posiłki.

Faktycznie jednak Turcja nie zamierza naruszać swoich układów z Rosją. Natomiast jeśli chodzi o rzekomą sprzeczność między wymuszeniem wsparcia przez Armenię wojny na Ukrainie i koniecznością obrony własnego terytorium przed Azerbejdżanem to znów jest to oparte na nieporozumieniu. Po pierwsze, wbrew antyarmeńskiej propagandzie, Armenia nie poparła rosyjskiej inwazji na Ukrainę, a dla Rosji ciosem było to, że w Zgromadzeniu Ogólnym tylko cztery państwa, uznawane powszechnie za pariasów międzynarodowych, ją poparły. Rosji zależy na tym, by pokazać, że jej działania nie spotykają się z powszechną dezaprobatą i to nawet ze strony państw członkowskich Organizacji Układu Bezpieczeństwa Zbiorowego (ODKB) oraz Wspólnoty Niepodległych Państw (WNP). I dlatego w pierwszej kolejności chce zmusić Armenię do zmiany stanowiska. Byłoby to tym bardziej cenne dla Rosji, gdyż nastawiłoby międzynarodową opinię publiczną wolnego świata przeciwko Armenii i jeszcze bardziej docisnęłoby Armenię jako zakładnika Rosji. Ponadto Rosja ma cały czas instrumenty nacisku na Azerbejdżan (choćby zablokowanie dostępu do Szuszi) i to, że ich nie wykorzystuje nie wynika z tego, że nie jest w stanie tego zrobić, lecz z tego, że po prostu nie chce tego robić, bo azerbejdżańska presja na Armenię jest w interesie Moskwy. Gdyby Armenia wysłała swoje wojsko przeciwko Ukrainie, co oznaczałoby zerwanie więzi łączących Armenię z wolnym światem, to Rosja nie miałaby problemu z powstrzymaniem Azerbejdżanu przed dalszą eskalacją.

Próba zmuszenia Armenii do wsparcia Rosji nie wynika przy tym z tego, że będzie to jakieś bardzo istotne wzmocnienie militarne. Podobnie zresztą sytuacja wygląda z wysyłaniem na Ukrainę Czeczeńców Kadyrowa, czy też zapowiedziami udziału Syryjczyków Assada. Chodzi natomiast o to, że Putin obawia się, że transporty i trumien z etnicznie rosyjskimi żołnierzami w końcu wpłyną na rosyjską opinię publiczną. Stąd próba skierowania na front obcych, niesłowiańskich sił. Ponadto im więcej żołnierzy Armenia straci. tym lepiej dla Rosji, gdyż będzie ona jeszcze słabsza, a zatem jeszcze bardziej zależna od Rosji. Warto w tym kontekście też zwrócić uwagę na rosyjską tradycję wynaradawiania Ormian poprzez proces asymilacji.

Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne
Autor. mil.am

Dodatkową korzyścią Rosji ze zmuszenia Armenii do udziału w wojnie na Ukrainie byłoby to, zrujnowanie relacji Armenii z wolnym światem. W tym kontekście trzeba pamiętać o tym, że doktryna Bidena zakłada dychotomiczny podział na wolny świat czyli dobro i autorytarne, agresywne reżimy czyli zło. Doktryna ta została potwierdzona w czasie wizyty Bidena w Warszawie, ale została sformułowana jeszcze w 2020 r. w ważnym artykule opublikowanym w Foreign Affairs. Jej konsekwencją był też szczyt państw demokratycznych, który odbył się w grudniu ub. r., a w którym wzięła udział również Armenia. Ani Azerbejdżan, ani Rosja, ani Turcja nie zostały na niego- oczywiście - zaproszone. Według najnowszego rankingu wolności Instytutu Foreign Affairs Armenia w stupunktowej skali (gdzie 1 oznacza całkowity brak wolności, a 100 pełną wolność) ma 55 punktów co jest wynikiem zbliżonym do Gruzji (58), Ukrainy (61), Mołdawii (62) oraz nienależących do UE państw bałkańskich. Odbiega to rażąco od ocen innych państw ODKB czy WNP, gdzie najwyższy rating ma Kirgizja z zaledwie 27 punktami. Sama Rosja ma 19 punktów, a Białoruś – 8. Natomiast Azerbejdżan ma 9 punktów, a Turcja zaledwie 32. Oznacza to, że miejsce Armenii jest w wolnym świecie i z całą pewnością nie podoba się to ani Rosji, ani Turcji i Azerbejdżanowi.

Czytaj też

Dlatego nie może dziwić coraz bardziej intensywna kampania dezinformacyjna uderzająca w Armenię. Jednym z jej elementów było opublikowanie fałszywej informacji jakoby Rada Najwyższa Ukrainy poparła ostatni atak Azerbejdżanu na Armenię. Celem tego fejka było pogłębienie niesnasek między Ukrainą a Armenią i skłonienie tej ostatniej do poparcia Rosji, a także nastawienie międzynarodowej opinii publicznej wolnego świata, sympatyzującej jednoznacznie z Ukrainą, przeciwko Armenii. Fejk został zdemaskowany, a osoba odpowiedzialna za jego publikację zwolniona z pracy. Wkrótce potem pojawił się jednak kolejny fejk o tym, że rzekomo Armenia przekazała Rosji kilka samolotów w celu ich użycia na Ukrainie. W jednej z wersji mowa była również o ormiańskich załogach. Nawiasem mówiąc, gdyby to była prawda, to stanowiłoby to całkowite zaprzeczenie tezy jakoby presja Azerbejdżanu na Armenię nie sprzyjała interesowi Rosji dociskania Armenii w celu skłonienia jej do wsparcia inwazji na Ukrainę. Nie dziwi też to, że źródłem tego fejka były tureckie służby specjalne (MIT). Krążą też fejki o rzekomym przerzucaniu syryjskich najemników Rosji do walki na Ukrainie przez Armenię. Wszystkie te fejki nie mają żadnych podstaw, niemniej służą wspólnemu interesowi Rosji, Turcji i Azerbejdżanu i mają one niestety częściową skuteczność.

Reklama

"Będzie walka, będą ranni" wymagające ćwiczenia w warszawskiej brygadzie

Komentarze (5)

  1. DominikW

    W takiej sytuacji Armenia powinno się zbliżyć do Iranu - szczególnie jeżeli uda się wynegocjować następną umowę anty-nuklearną z tymże państwem, doprowadzającą do ocieplenia stosunków irańsko-zachodnich. Cóż z tego że Ormianie trzymają z Amerykanami jeżeli Ameryka nie ma w tym rejonie żadnych wpływów.

  2. Semen

    Szkoda Ormian. Siła złego na jednego i znikąd pomocy.

  3. Remus

    U nas na rynku Ormianie normalnie handlują i nikt się na żadną wojnę nie wybiera.

  4. wert

    dopóki Armenia nie pozbędzie się sowieckiego "parasola" będzie bita z każdej strony. Jeśli chcą zmian pozostaje im tylko droga UKR. Krwawa droga. Tak wyglądają skutki złych wyborów. Zamiast Końca Historii upadek na goły beton

  5. papa lebel

    Kolejne potwierdzenie, że moskiewskiej ordzie - pomimo tytułowania się Trzecim Rzymem - bliżej mentalnie do islamu niż chrześcijaństwa.

Reklama