Reklama

Geopolityka

Liban – w cieniu wojny, której nie chce

Spokój na terenie walk przywróciło libańskie wojsko. Fot. lebarmy.gov.lb
Autor. lebarmy.gov.lb

Pogrążony w chaosie wewnętrznym – w tym w finansowej słabości – Liban pozostaje biernym obserwatorem regionalnych wydarzeń, w tym kolejnej odsłony konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Zarówno libańskie władze jak i większość społeczeństwa nie chcą wojny, bowiem zdają sobie sprawę, że byłaby dla ich państwa wyrokiem śmierci. Również i szyicki Hezbollah nie jest skory podpalać izraelsko-libańskiej granicy, ale w pewnym momencie może zostać postawiony przez ścianą – jeśli Izrael dokona pełnoskalowej inwazji lądowej na Strefę Gazy, wielu będzie oczekiwało od Hezbollahu zdecydowanej odpowiedzi zbrojnej.

Reklama

Wewnętrzna i międzynarodowa słabość Libanu to oczywisty problem dla władz tegoż państwa, jak i pozbawionych nadziei na lepsze jutro mieszkańców (łącznie 5,5 miliona osób). Wszyscy oni zdają sobie sprawę, że na regionalnej szachownicy są jedynie pionkiem, a nie graczem. Innymi słowy, jakikolwiek zmasowany atak na Izrael ze strony Libanu nie będzie decyzją Bejrutu, ale innych podmiotów – w tym przede wszystkim Hezbollahu, który jest najsilniejszym aktorem, dysponującym wyraźnym potencjałem wojskowym i politycznym, w tym kraju.

Czytaj też

Nie ma też wątpliwości, że uderzenie Hezbollahu na Izrael byłoby wyrokiem śmierci w pierwszej kolejności na Liban. Jeśli bowiem Hezbollah zacznie masowo wystrzeliwać swoje rakiety na Izrael to ten dokona masowej kontrreakcji. Nic więc dziwnego, że libańscy politycy apelują do Hezbollahu, by ten nie eskalował kryzysu. Liban do tej pory nie był w stanie zlikwidować wszystkich zniszczeń po wojnie 2006 roku, kiedy to Hezbollah ścierał się z armią izraelską w południowej części tegoż kraju. Obecnie Liban jest albo już państwem upadłym – skorumpowanym, bez efektywnej władzy centralnej i bez funkcjonującej gospodarki – albo przynajmniej takim, który szybko zbliża się do tego niechlubnego miana.

Hezbollah gotowy do działania

O Libanie i zagrożeniach w regionie nie można mówić bez jednego, ale kluczowego elementu układanki, który jest bez porównania silniejszy, lepiej wyszkolony i uzbrojony niż Hamas. Ma też bez porównania większe doświadczenie bojowe (zdobyte w Syrii u boku Asada, Rosjan i Irańczyków) i charakteryzuje się dużo większą głębią strategiczną. To wspomniany szyicki Hezbollah (Hizb Allah, a więc Partia Boga) – największa prywatna armia na świecie (sam Hezbollah szczyci się 100 tysiącami bojowników, co na pewno jest liczbą mocno zawyżoną). Ugrupowanie to ma swoje wpływy w szeregu państw Bliskiego Wschodu, ale również w Afryce oraz w Europie.

Czytaj też

Hezbollah posiada rozbudowane arsenały broni przeciwpancernej i przeciwlotniczej – pozyskanej chociażby za pośrednictwem swojego protektora i mecenasa, to jest Iranu – co znacząco zwiększa koszty ewentualnej inwazji lądowej. Na liście sprzętu Hezbollahu są między innymi rosyjskie ppk 9M133 Kornet, które używano już w 2006 roku. Chociaż izraelskie czołgi posiadają system obrony aktywnej Trophy, to operowanie w środowisku nasyconym nowoczesną bronią przeciwpancerną – taką jak Kornet – ograniczałoby swobodę manewru Sił Obronnych Izraela (Cahal) i wymuszało większą ostrożność. Tym bardziej, że Hezbollah mógłby atakować inne pojazdy opancerzone.

Reklama

Arsenał Hezbollahu to również szereg rakiet ziemia-ziemia. Według izraelskiego dziennika „Harec” w ostatnich latach Hezbollah rozbudowywał swoją infrastrukturę oraz wyposażenie i obecnie ma nawet 150 tysięcy rakiet różnego typu. O ile większość cechuje się niewielkim zasięgiem, to jednak nie brak w nich także takich pocisków, które mogłyby razić izraelskie miasta, w tym strategicznie istotny port w Hajfie. W arsenale znajdować się ma również pewna liczba rakiet SCUD, które Hezbollah miał otrzymać z Syrii.

Jak podaje „Harec” izraelskie siły zbrojne prognozują, że w razie wybuchu wojny Hezbollah mógłby skierować na Izrael kilka tysięcy rakiet w ciągu pierwszych kilku dni, a następnie około 1,5 tysiąca dziennie. Dla porównania, w czasie wojny 2006 roku było to 200 rakiet dziennie. Do tego doliczyć należy broń, której w 2006 roku nie wykorzystywano – bezzałogowce, których Hezbollah ma mieć co najmniej 2 tysiące.

Reklama

Co istotne, Hezbollah posiada również rakiety przeciwokrętowe, o czym Izrael boleśnie przekonał się w 2006 roku, a więc podczas poprzedniej wojny w południowym Libanie. Wtedy to pocisk C-701 trafił izraelską korwetę INS „Hanit”, która patrolowała wody na wysokości Bejrutu. Czterech marynarzy straciło życie. Uderzenie było wówczas dla Izraelczyków całkowitym zaskoczeniem.

Czytaj też

Jeśli wierzyć słowom Saleha Al-Arouriego, to jest zastępcy szefa politycznego skrzydła Hamasu, organizacja pozostaje w stałym kontakcie i koordynuje działania z Hezbollahem. Według jego słów obie organizacje „toczą jedną bitwę, a ich przeznaczeniem jest droga ku Jerozolimie”. To bardzo prawdopodobne, bowiem jak zauważył „Al Monitor”, już 9 października siły zarówno Hamasu jak i Islamskiego Dżihadu zaatakowały izraelskie siły z terytorium Libanu.

Z kolei Associated Press podał informację o naradzie w tym tygodniu w Bejrucie przedstawicieli Hamasu oraz Islamskiego Dżihadu z władzami Hezbollahu. Wydano wspólne oświadczenie, w którym stwierdzono, że celem wszystkich trzech organizacji jest „prawdziwe zwycięstwo sił oporu w Gazie i Palestynie”, a także zatrzymanie „zdradzieckiej i krwawej agresji” Izraela.

Walki już trwają

Sytuacja na tak zwanym froncie północnym pozostaje napięta, bowiem walki pomiędzy Izraelem a Hezbollahem – choć (póki co) na ograniczoną skalę – już trwają co najmniej od 8 października, kiedy to na Izrael spadły rakiety, podczas gdy Hezbollah został zaatakowany przez izraelskie bezzałogowce. Kilka dni później Izrael miał tam stracić gąsienicowy transporter M113. Hezbollah pochwalił się nawet skutecznym porażeniem dwóch przygranicznych, izraelskich instalacji wywiadu sygnałowego, ale doniesienia te nie znajdują póki co wiarygodnego potwierdzenia. Izrael nie pozostaje dłużny, atakując południowy Liban z powietrzna. Straty osobowe zanotowano po obu stronach.

Czytaj też

Pytanie więc nie o sam wybuch walk – skoro te już trwają – lecz o możliwą eskalację i to na dużą skalę. Póki co obie strony przestrzegają pewnych reguł. Izrael uderza jedynie w pasie przygranicznym – nie głębiej niż kilka kilometrów od swojego terytorium. Podobnie postępuje Hezbollah, który dodatkowo ogranicza się do ataków na cele wojskowe. Dzięki temu „dżentelmeńskiemu” porozumieniu następuje co prawda wymiana ciosów, ale konflikt pozostaje pod kontrolą.

Po swojej stronie Izrael zmobilizował już siły gotowe nie tylko do odparcia ewentualnych rajdów lądowych Hezbollahu, ale również do wkroczenia na teren Libanu. Izraelczycy mają już doświadczenie – dość przypomnieć ich inwazje na południowy Liban w 1978 roku aż do rzeki Litani i następnie w 1982 roku, co doprowadziło do 15-letniej (1985 – 2000) okupacji tej części kraju. Podczas tego konfliktu, to jest w 1982 roku, izraelskie wojska rozpoczęły nawet oblężenie Bejrutu, czym zmuszono Organizację Wyzwolenia Palestyny do opuszczenia stolicy.

Żołnierze izraelscy podczas interwencji wojskowej w Libanie, 1982 rok. W tle transporter opancerzony M113.
Żołnierze izraelscy podczas interwencji wojskowej w Libanie, 1982 rok. W tle transporter opancerzony M113.
Autor. Biuro Rzecznika Sił Obronnych Izraela / Wikimedia Commons

Kalkulacje zysków i strat

Istnieje obawa, że obie strony mogą zdecydować się na zmasowane uderzenie. Co do Izraela to pojawiły się komentarze, że Izrael dąży do eskalacji, by w ten sposób wciągnąć Stany Zjednoczone do wojny i przy okazji rozwiązać problem Iranu. Może to być także sprawa ambicjonalna zarówno dla Izraela jak i premiera Netanjahu. Atak Hamasu, jego skala i zuchwałość, była wszak dla nich blamażem. W przypadku Hezbollahu, za którym stoi Iran (ale nie kontroluje, bowiem Hezbollah to byt samodzielny), może dać o sobie znać pokusa, by wykorzystać gniew arabskiej ulicy do zwiększenia swojej wiarygodności i popularności.

Z drugiej jednak strony nie sposób zauważyć argumentów przeciwko. Izrael nie za bardzo radzi sobie ze zniszczeniem Hamasu – co przecież deklarował premier Netanjahu – więc wejście w otwarty konflikt z dużo silniejszym i mającym możliwość operowania na dużym obszarze Hezbollahem wydaje się być bardzo ryzykowne. To nie tylko widmo wojny na dwa fronty, ale również realny scenariusz masowych ataków rakietowych na izraelskie miasta – ataków, których izraelska obrona przeciwrakietowa nie zatrzyma.

Hezbollah również ma powody, by nie eskalować napięcia aż do poziomu otwartej konfrontacji zbrojnej. Ugrupowanie ciągle leczy rany po krwawej i męczącej dla siebie operacji w Syrii. Liczba zabitych w niej członków Hezbollahu to nawet 2 tysiące osób z łącznie około 8 tysięcy zaangażowanych bojowników. Pozostaje zgadywać, ilu kolejnych zostało rannych. Po co więc Hezbollah miałby kierować na siebie gniew rozwścieczonego Izraela, który nie ograniczałby się w swoich działaniach? Lepiej mieć bowiem pewien potencjał i używać dziesiątków tysięcy rakiet w roli asa w rękawie jako środek odstraszania i presji niż wyzbyć się tych atutów i być zmuszonym do ponownej odbudowy swoich sił i środków.

Czytaj też

Racjonalne kalkulacje mogą jednak nie być dominujące, a wizja wciągnięcia Izraela w regionalną wojnę na kilku frontach, może okazać się zbyt kusząca – tym bardziej, że lepsza okazja raczej się szybko nie powtórzy. Innymi słowy, dla muzułmańskich sił antyizraelskich to moment z kategorii „teraz albo nigdy”. Sytuacja skomplikuje się jeśli Izrael dokona inwazji na Gazę – zwiększy to presję na Hezbollah i Iran, by odpowiedzieli zbrojnie.

Z innej jednak strony Hezbollah jest świadom finansowej zapaści Libanu, na którym żeruje, ale przecież nie chce tego państwa zniszczyć. Kolejna wojna mogłaby być końcem Libanu, jaki znamy, co byłoby wyzwaniem także dla samego Hezbollahu. Nie należy zapominać, że Hezbollah to coś więcej niż grupa paramilitarna. To przede wszystkim partia polityczna, a także organizacja społeczna. Poparcie społeczne jest Hezbollahowi niezbędne. W razie kolejnej wojny gniew spadłby właśnie na Hezbollah, od którego potem oczekiwano by znalezienia pieniędzy na odbudowę kraju.

Co dalej?

Chociaż sytuacja pozostaje napięta a walki trwają to wydaje się, że obecnie bardziej prawdopodobnym scenariuszem jest ten, który zakłada brak rozpoczęcia otwartej, pełnoskalowej wojny. Ostatnią rzeczą, o jakiej marzy Hezbollah, jest dewastacja Libanu i zniszczenie struktur własnej organizacji w imię walki o sprawę Palestyny. Gdyby Hezbollah był zainteresowany eskalacją to już dawno mógł rozpocząć zmasowany ostrzał – zanim Izraelczycy zmobilizują swoje siły na północy. Póki co Hezbollah przeprowadza ataki będące co najwyżej demonstracją siły i gotowości – zarówno wobec Izraela jak i świata arabskiego.

W kontekście Libanu pojawiła się ciekawa informacja, której nie sposób oczywiście zweryfikować. Jak wynika z arabskich doniesień, podczas kierowanych przez Katarczyków negocjacji pojawiła się koncepcja ewakuacji przywództwa Hamasu ze Strefy Gazy do Libanu właśnie. Miałoby ono trafić do Ain al-Hilweh, a więc największego obozu uchodźców palestyńskich w tym kraju. Od dawna znajdują się tam palestyńskie grupy zbrojne o charakterze religijnym, które uznają Izrael za wroga (w lipcu tego roku doszło tam do starć, w których między innymi zastrzelono dowódcę świeckiego, palestyńskiego Fatahu).

Chociaż pomysł ten może wydawać się czymś niedorzecznym, to historia jak najbardziej pokazuje, że jest to możliwe. W 1969 roku doszło w Kairze do zawarcia porozumienia pomiędzy palestyńskimi siłami Arafata a armią Libanu. Na jego mocy Liban zgodził się tolerować na swoim terytorium palestyńskie grup zbrojne, podczas gdy dowództwo Organizacji Wyzwolenia Palestyny przeniosło się z Jordanii do Libanu właśnie.

Czytaj też

Trudno jednak uznać, aby takie rozwiązanie było na rękę samego Libanu – kairska umowa była jednym z powodów, dla których w krótkim czasie wybuchła trwająca piętnaście lat brutalna wojna domowa. Z drugiej jednak strony słaby Liban może nie mieć wyboru. Taki scenariusz byłby jednak dla Libanu katastrofą, chociaż dla Izraela byłoby to korzystne rozwiązanie, bowiem zmniejszyłoby to zagrożenie ze strony Strefy Gazy, kumulując je na froncie północnym. W obliczu ryzyka zniszczenia Hamasu plan taki poprzeć może Iran. Pomysł ten należy jednak traktować jako wstępne sondowanie stron negocjacji, a nie konkretny, czy tym bardziej realizowany, projekt.

Nawet i bez tak kryzysogennego dla Libanu scenariusza sytuacja w kraju jest fatalna. Nastroje ludności miejscowej, od lat dotkniętej gigantycznym kryzysem gospodarczym, uległy dalszemu pogorszeniu po uderzeniu Izraela na Gazę, a także po informacji o zniszczeniu miejscowego szpitala (niezależnie od faktycznych sprawców tego ataku tak zwana „arabska ulica” ma swoje zdanie na ten temat). W Bejrucie doszło do protestów pod ambasadą Stanów Zjednoczonych. Niezależnie czy wojna wybuchnie czy też nie, przyszłość Libanu rysuje się w ciemnych barwach.

Reklama

"Będzie walka, będą ranni" wymagające ćwiczenia w warszawskiej brygadzie

Komentarze (5)

  1. Hmmm.

    A jak się tam trzyma nasz kontyngent wojskowy? Żeby tylko nie stali się obiektem prowokacji.

    1. Davien3

      Kontyngent ONZ otrzymał polecenie siedzenia cicho i nie wychylania się Wiec raczej na prowokacje Hezbollahu nie zareagują

  2. TIGER

    Akcja przez którą Izrael będzie źle widziany na arenie międzynarodowej to zdecydowany atak na Hamas i Hezbollah no ale wtedy Izrael pozbędzie się wrogów i może tam ustawić jakiś "debilów" więc to plus dla Izraela

    1. Davien3

      TIGER jakby chcieli okupowac Gazę i Liban to wystarczy by nie wychodzili z nich a jakos to zrobili( Z Libanu 2x)

  3. wojghan

    Liban powinien się dogadać z Erdoganem i wpuścić z pół miliona tureckich żołnierzy. Izrael od razu zmieniłby zdanie co do Gazy.

    1. Rusmongol

      Hahaha. I chcesz żeby te 500 tys Turków dostało kopa od usa i Izraela? A grecy pewno z chęcią by też im wtedy dołożył swoje 🤣

    2. Hmmm.

      Turcja nie ma broni jądrowej, więc w pewnym momencie wysiądzie na drabinie eskalacyjnej. Dodatkowo, ani Stany ani NATO nie są gotowi na wyjście/ wyrzucenie Turcji ze struktur sojuszu.

    3. Davien3

      Wojghan Turcy dostali w dupe od Kurdów wiec Izrael by ich zmasakrował Aha Turcy i Hezbollah t wrogowie więc skończ te fantazje ruska z Kremla.

  4. Reo

    Guzik mnie obchodzi Izrael i Palestyna. Niech się trochę pobawią to będzie spokój przez jakiś czas. Martwi mnie tylko polski kontyngent w Libanie, mam nadzieję że wszyscy wrócą cali i zdrowi do domu.

  5. Dr. Pavl Kopetzky

    Ale islam, muslim, koran, tak jak homo sovieticus, KGB, red Rosja zawsze chcą wojny, walki, zabijania, gwałtu, destrukcji... etc. To sens życia. Ich. Real Life of Politik and War

Reklama