- Komentarz
- Wiadomości
"Gringo" próbowali obalić władze w Wenezueli? [KOMENTARZ]
Przysłowiowy „Gang Olsena” czy może raczej sprawna operacja wenezuelskiej bezpieki - takie pytanie rodzi się z obserwacji nieudanej próby przeniknięcia do Wenezueli grupy najemników, w tym byłych komandosów US Army, a zatrudnionych przez prywatną firmę wojskową z Florydy. Tak czy inaczej władze w Caracas tryumfują medialnie, a największymi poszkodowanymi w wojnie informacyjnej stają się Stany Zjednoczone oraz wenezuelska opozycja polityczna.

Jeśli ktoś myślał, że dramatyczne historie o najemnikach, obalających rządy lub przynajmniej dążących do tego, zakończyły się niejako wraz z symbolicznym zatrzymaniem w 1995 r. francuskiego kondotiera Boba Denarda na Komorach, to znajdował się w wielkim błędzie. Albowiem władze Wenezueli poinformowały, że udało im się rozbić spisek, który miał skutkować usunięciem obecnie rządzących w Caracas. Oficjalnie, a raczej propagandowo, jego tropy wiodły do Stanów Zjednoczonych, Kolumbii, a w epicentrum miały znajdować się amerykańskie służby specjalne, wenezuelska opozycja i finansujący ją miliarderzy oraz jedna, mało znana dotychczas prywatna firma wojskowa (PMC).
Przy czym, jak przystało na standardy XXI w., najwięcej zmagań toczy się obecnie w przestrzeni informacyjnej. Zaś „najemnik-organizator” całego przedsięwzięcia nie stroni od publikacji swoich komentarzy, w których bierze odpowiedzialność za działania. A dziennikarze publikują raz po raz nowe fakty odnośnie przygotowania akcji i jej uczestników. Tym bardziej trzeba zachować należytą ostrożność w ocenie sprawy nieudanego zamachu stanu w Wenezueli i co najwyżej spróbować dostrzec najbardziej prawdopodobne hipotezy, z czym tak naprawdę mieliśmy do czynienia w ostatnich dniach lub raczej tygodniach.
Czytaj też: Jak zatonął wenezuelski patrolowiec?
Wielki majowy "sukces" wojska i policji z Wenezueli - ujęto dywersantów
Wracając do sedna, świat obiegły informacje, że wojsku wenezuelskiemu i jego służbom udało się rozbić spisek, ukierunkowany na obalenie władz. Cała akcja miała odbyć się za pomocą specjalnego komanda liczącego do ok. 300 najemników, zwerbowanych i szkolonych w sąsiedniej Kolumbii. Z czego ok. 60 z nich miało próbować przeniknąć do Wenezueli drogą morską z Karaibów 3-4 maja, używających do tego szybkich łodzi motorowych. Pierwsza bitwa z wojskiem wenezuelskim (oraz formacjami kontrterrorystycznymi FAES należącymi do policji) miała mieć miejsce w niedzielę przed zmrokiem na plaży niedaleko miasta portowego La Guaira. Aresztowanych miało zostać dwóch najemników, a Wenezuelczykom udało się zabić kolejnych ośmiu. Kolejny etap to poniedziałkowe zatrzymania w rejonie wioski Chuao, gdzie pojmano ośmiu najemników, w tym dwóch obywateli Stanów Zjednoczonych.

Ich zadanie w samej Wenezueli miało być proste – wywołanie jak największego chaosu w państwie i dzięki temu osłabienie władz przed ich ostatecznym obaleniem. Strona wenezuelska mówi obecnie o serii ataków terrorystycznych, a także potencjalnych próbach selektywnej eliminacji kluczowych polityków, etc. Przy czym, także nowe wersje planowanych wydarzeń w Wenezueli pojawiają się w ostatnim czasie. Według wywiadu, z jednym z pojmanych Amerykanów, miało dojść również do ataku na największy port lotniczy w kraju, a nawet wykorzystanie go do przerzutu pojmanego prezydenta Maduro do Stanów Zjednoczonych.
Należy być ostrożnym szczególnie z tym drugim scenariuszem, gdyż tego rodzaju operacja jest już ewidentnie raczej konstruktem propagandowym, niż czymś realnym do realizacji. Wymagałoby ono bowiem znacznej i szeroko zakrojonej penetracji najbliższego środowiska oraz ochrony prezydenta Maduro. A wspomniana najpierw seria ataków jest najbardziej prawdopodobna, gdyż jest zbliżona do rzeczywistości spotykanej w innych tego rodzaju operacjach. Gdzie, wewnętrzna destabilizacja sytuacji w kraju, wywołana stymulowanymi napięciami społecznymi i przemocą może przerodzić się w proces obalenia władz.
Ex-"Zielone Berety" w rękach wenezuelskich wojskowych
Co najważniejsze, w skład rozbitego komanda mieli, tak jak zostało już wspomniane, wchodzić obywatele Stanów Zjednoczonych. Żeby było jeszcze bardziej dramatycznie mają to być byli komandosi elitarnych Sił Operacji Specjalnych (SOF). Doprecyzowując, mowa jest o byłych operatorach jednostek tzw. Zielonych Beretów, tj. US Army Special Forces. Jest to kluczowa informacja, gdyż ma łączyć bezpośrednio spiskowców ze Stanami Zjednoczonymi, szczególnie w kontekście poszukiwania finansowania przedsięwzięcia. Jak również wkomponowuje się w specyfikę szkolenia Zielonych Beretów w zakresie asystowania siłom lokalnym, działań na zapleczu przeciwnika oraz dywersji i sabotażu. Oba czynniki – tj. państwowy, odnoszący się do narodowości i konkretnej formacji SOF, z której wywodzili się zatrzymani Amerykanie, trzeba uznać za wręcz idealnie komponujący się z potrzebami narracji rządu wenezuelskiego w Caracas.
Według opisu przygotowania operacji, opublikowanego przez „The Washington Post” (6 maja 2020, Faiola, DeYoung, Herrero) w epicentrum operacji pojawia się prywatna firma zarządzająca ryzykiem, ale należąca do szeroko pojmowanej kategorii prywatnych firm wojskowych/bezpieczeństwa (PMC/PSC). Podawana jest nawet nazwa, założonej w 2018 r., wywodzącej się z amerykańskiej Florydy firmy Silvercorp USA. Jako ciekawostkę, można przy niej potraktować fakt, że w zamieszczonym na oficjalnej stronie internetowej filmie prezentującym możliwości działania, w pierwszych sekundach Silvercorp USA pokazuje przebitki właśnie z zamieszek w Wenezueli.
Koszt obalenia władz w Caracas był negocjowany
Co do oferowanych kwot, to są one różne, choć według źródeł wspomnianych dziennikarzy amerykańskiego pisma pierwsza wpłata obejmowała ok. 50 tys. dolarów, później miała ona być zwiększona do 1,5 mln dolarów. Ostatecznie, w sumie zakończona sukcesem operacja najemników miała kosztować od 212,9 do 500 milionów dolarów. Kontaktem z najemnikami miał być wenezuelski działacz opozycyjny J.J. Rendón, który odpowiadał za przekazywanie informacji, jak również negocjowanie z przedstawicielami prywatnej firmy wojskowej. Co więcej, pierwotnie oferta firmy zakładała, aż 800 gotowych do działania najemników lecz ich liczba potem mała.

W tym kontekście, przede wszystkim medialnie, kluczowa staje się w tym wszystkim postać właściciela Silvercorp USA Jordana Goudreau. Urodzonego w Kanadzie (miał tam służyć m.in. w siłach zbrojnych), a obecnie już obywatela Stanów Zjednoczonych, gdzie zaciągnął się i służył, jako operator w US Special Forces (najpewniej 10th Special Forces Group w Niemczech). To właśnie on miał wziąć odpowiedzialność za operację w Wenezueli, a także wskazać, że zatrzymane osoby należały do zadaniowanego przez niego komanda.
Jak zaznaczył ich celem miało stać się wyzwolenie Wenezueli spod obecnego reżimu w ramach ambitnych działań. Jednocześnie, zaznaczając, że obecna akcja zakończona niepowodzeniem nie będzie kontynuowana, a celem numer jeden stało się obecnie uwolnienie zatrzymanych przez wenezuelskie służby podwładnych. W filmiku udostępnionym na mediach społecznościowych J. Goudreau miał wystąpić także wspólnie z Javierem Nieto Quintero, reprezentującym „wenezuelskich bojowników”. Aczkolwiek, ten ostatni zaznaczył przy tym, że jego walka jest kontynuowana.
Aresztowania, aresztowania i jeszcze raz aresztowania
Jeśli chodzi o wspomnianych zatrzymanych w Wenezueli podwładnych Goudreau, to oficjalnie, w przestrzeni medialnej, pojawiają się przede wszystkim dwa nazwiska – tj. Denman Luke oraz Berry Airan. Reszta, oceniana na grupę 13 osób, została pojmana i pokazana w wenezuelskiej telewizji. Zaś, generalnie władze wenezuelskie pochwaliły się zatrzymaniem 114 osób, które miały mieć coś wspólnego z całą operacją. Lecz zapewniają, że szukają kolejnych ponad 90 i zapewne nie będzie to koniec. Zaś ostatecznie, śledczy "powiążą" sprawę z szeregiem politycznych oponentów Maduro. W końcu nic tak nie sprzyja czystkom prowadzonym przez władze, jak nieudany zamach stanu.

Trzeba przy tym zauważyć, że rodzina jednego z Amerykanów, dokładniej brat L. Denmana, Mark, miał wystąpić do administracji prezydenta Donalda Trumpa o uratowanie ich. Albowiem niebezpieczeństwo jest w ich przypadku spore, szczególnie, że domniemana próba obalenia władzy Nicolása Maduro zapewne będzie wiązała się z wyciągnięciem przez stronę wenezuelską najmocniejszych konsekwencji prawnych wobec oskarżonych. Sygnalizując efekt zastraszenia innych. Szczególnie, mając przede wszystkim na uwadze jej obecny, globalny wydźwięk medialny i całość działań propagandowych, które pojawiły się wewnątrz Wenezueli. Na razie przedstawiciele władz w Caracas podkreślają, że zatrzymanym nic się nie dzieje i są dobrze traktowani. Władze w Caracas zaznaczyły również, że będą wnioskować o wydanie im Jordana Goudreau w związku z całą sprawą.
Sieć zależności regionalnych
Jak można było przypuszczać, oficjele wenezuelscy od razu podkreślili, iż najemnicy wykonywali rozkazy płynące z Waszyngtonu, Bogoty i wspieranej przez nich opozycji. Zaś cała operacja miała mieć kryptonim Gedeón (lub enfrentamiento en El Junquito). Łącząc się z aktywnością chociażby gen. Clivera Alcalá, który według władz Wenezueli ma trenować bojówki w Kolumbii. Sam generał, był związany z władzami w Caracas, ale ostatecznie uciekł i obecnie szykuje się do wkroczenia do Wenezueli. Jednakże, DEA uważa, że jego polityczna krucjata w tajnych bazach na terytorium Kolumbii może wiązać się z bardziej przyziemnym handlem narkotykami.

Trzeba zaznaczyć, że administracja Donalda Trumpa już teraz miała stanowczo zaprzeczyć, że Stany Zjednoczone były odpowiedzialne za takie działania dywersyjno-sabotażowe względem Wenezueli. Co więcej, zauważa się, że również amerykańskie władze, a raczej śledczy z agencji federalnych, mieli podjąć się wyjaśnienia wszystkich wątków aktywności Silvercorp USA, zarówno w kontekście Wenezueli, jak i Kolumbii. Chodzić ma nie tylko o przedsięwzięcie militarne bez zgody ze strony Departamentu Stanu, kluczowej w przypadku podobnych akcji PMC (wspomnianych prywatnych firm wojskowych) operujących z amerykańskiego terytorium, ale również o przemyt broni i wyposażenia wojskowego. Gdzieś w tym wszystkim, co typowe dla regionu, istnieją również wątki narkotykowe m.in. w kontekście wspomnianego wenezuelskiego zbuntowanego generała Alcalá.
Obecne wydarzenia w Wenezueli wpisują się oczywiście w obecną spiralę polityczno-dyplomatycznej rywalizacji obu państw. Eskalującej wraz z zaostrzeniem kursu strony amerykańskiej w okresie prezydentury Donalda Trumpa. Czego symbolem było wskazanie przez Amerykanów decydentów wenezuelskich, jako przedstawicieli wprost kartelu narkotykowego. Zaś za głowę samego prezydenta N. Maduro wyznaczono przecież nagrodę w wysokości 15 milionów dolarów, a sam wenezuelski polityk ozdobił przy tym amerykański „list gończy”.
Waszyngton poszedł jeszcze dalej i wspólnie, w ramach grupy ponad 50 państw, uznaje właśnie lidera opozycji wenezuelskiej – Juana Guaido – za prawdziwego przywódcę, tego południowoamerykańskiego państwa. Trzeba również pamiętać, że Stany Zjednoczone prowadzą szeroko zakrojoną operację anty-narkotykową w regionie (z użyciem okrętów i samolotów US Navy, statków powietrznych US Air Force oraz jednostek US Coast Guard). Nie zmienia to jednak faktu, że wątpliwym jest, iż Stany Zjednoczone podjęłyby się współpracy przy obecnie omawianej operacji. Patrząc przez pryzmat jej słabego zaplecza technicznego, liczebności formacji, braków w rozpoznaniu SIGINT, ..., itd. Ewidentnie, nie wysyła się okrętów wojennych i sił powietrznych w rejon, gdzie później za obalenie władz ma odpowiadać grupka najemników. Nawet jeśli porówna się to z katastrofalną operacją CIA w Zatoce Świń w 1961 r.
Wezmę każdą pracę - czyli rynek prywatnych firm wojskowych po 9/11
Efektem zamachów z 9/11 i późniejszej globalnej wojny z terrorem stało się wyszkolenie licznych grup komandosów, paramilitarnych formacji służb specjalnych oraz żyjących z nimi w pewnej symbiozie prywatnych firm wojskowych (szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę przechodzenie byłych operatorów i funkcjonariuszy do sektora prywatnego). Lecz te ostatnie, prezentują oczywiście wysoce zróżnicowany poziom w zakresie świadczonych usług, a przede wszystkim profesjonalizmu. Obławiając się przez lata na kontraktach opartych na obecności w różnych strefach konfliktów zbrojnych - Irak, Afganistan, etc. Przy czym coraz częściej muszą już szukać nowych źródeł finansowania, rywalizując ze sobą na otwartym rynku.

Dlatego trudno przypuszczać, że amerykański wywiad (CIA) lub Pentagon, Biały Dom, etc. podjęłyby decyzję o użyciu w tak newralgicznym miejscu, jakim jest obecnie Wenezuela, niesprawdzonej do końca PMC. Oferta obalenia władz zapewne istniałaby, ale jej koszt i przede wszystkim zakres byłby zdefiniowany o wiele bardziej profesjonalnie. Mając przy tym na uwadze olbrzymie doświadczenia z operacji paramilitarnych (udanych i nieudanych) z okresu zimnej wojny oraz okresu post-zimnowojennego strony amerykańskiej. Dlatego, należy znacząco sceptycznie podchodzić do pomysłu organizacji przez oficjalne czynniki amerykańskie.
Czytaj też: Kontrwywiadowczy wyścig w rejonie Azji i Pacyfiku - co możemy z niego wynieść [KOMENTARZ]
Trzeba też spojrzeć, że na swojej stronie internetowej Silvercorp USA oferował nader zróżnicowaną gamę usług, od ochrony VIP, ochrony wydarzeń masowych, zapobiegania strzelaninom w obiektach szkolnych, po doradztwo w rejonach kryzysów. Pytanie na ile, taki rozstrzał był zbieżny z możliwościami logistycznymi, a na ile był wyrazem chęci znalezienia jakiegokolwiek zadania.
Dwa podejścia do ... "katastrofy"
Co więcej, Silvercorp USA był zapewne technicznie i operacyjnie nieprzygotowany do skomplikowanej operacji dywersyjnej w Wenezueli. Według amerykańskich dziennikarzy, pomiędzy szefem kontraktorów a opozycjonistami, finansującymi operację, dochodzić miało do sporów co do finalnej wielkości sił zebranych przez firmę. Miało być planowo nawet 800 najemników-dywersantów, a jak wspomniano później ta liczba była redukowana. Przy czym, pamiętajmy, że część potentatów rynku PMC pewnie nie widziałaby żadnego problemu ze zgromadzeniem odpowiednich sił, transportu morskiego, a nawet wsparcia ogniowego z powietrza. Ich brak, oznaczać może, że amatorskie podejście było odczuwalne od samego początku i pytaniem otwartym pozostaje, komu zależało na kontynuowaniu całego przedsięwzięcia do obecnego finału.
Co więcej, wiele z wypływających w sprawie wątków operacyjnych budzi wręcz śmieszność. Szczególnie, że potencjalna próba infiltracji Wenezueli z Karaibów miała być podjęta już wcześniej, na początku tego roku (marzec). Ale wówczas miało dojść do awarii jednostki pływającej. A przed nią, w Kolumbii doszło również do zajęcia jednego ze składów uzbrojenia, który potencjalnie miał być powiązany z przedsięwzięciem. Ówczesne wpadki nie zatrzymały jednak operacji, a przecież śmiało można domniemywać, że wenezuelskie służby śledzą podobne incydenty i są w stanie wyciągnąć z nich odpowiednie wnioski.
W dodatku, da się usłyszeć, że szef zaangażowanej PMC raczej nie utrzymywał reżimu kontrwywiadowczego. Kluczowego (obok zaplecza wywiadowczego, logistycznego i ludzkiego), gdy chodzi o infiltrację państwa takiego, jak współczesna Wenezuela. Przecieki o próbach obalenia władz w Caracas miały trafiać od szefa firmy do jego kolegów. Dziś wspominają oni o tym fakcie na łamach prasy i wskazują, że wówczas nie chcieli mieć z tym nic wspólnego.
W dodatku, według „The Washington Post”, odbywały się także liczne spotkania z opozycjonistami, zapewne później omawiane w szerszym gronie. Wprost sprzyjającym ulokowaniu w kręgu konspiratorów osobowego źródła wenezuelskich służb (np. SEBIN - Servicio Bolivariano de Inteligencia). Trzeba pamiętać, że akurat wenezuelskie służby muszą być od dłuższego czasu postawione w stan najwyższej gotowości i przede wszystkim naturalnym jest dla nich wieloletnie infiltrowanie środowisk opozycyjnych. Podobnie czyniły, i to z wielkimi sukcesami operacyjnymi, chociażby służby kubańskie (DGI) w okresie zimnej wojny. A przecież od pewnego czasu Kubańczycy, Rosjanie, być może również Chińczycy szkolą samych Wenezuelczyków. Nie wspominając już, o jakże prawdopodobnej „bratniej pomocy” wywiadowczej, od zaprzyjaźnionych z Wenezuelą państw w rodzaju Rosji (HUMINT czy też SIGINT).
Celowa głupota i nieprzygotowanie?
Oczywiście można uznać, że całe przedsięwzięcie było podyktowane fantazją członków komanda, a także idealistycznemu podejściu do świata części opozycji wenezuelskiej i biznesmenów widzących zyski z wenezuelskiej ropy. I tylko zbiegiem okoliczności zakończyło się niczym kolejna część z serii duńskich komedii z „Gangiem Olsena” w roli głównej.
Lecz zdecydowanie bardziej rysuje się obraz sprawnie poprowadzonej kombinacji operacyjnej wenezuelskich służb, zapewne wspieranych przez zagranicznych doradców. Wybór małej firmy z olbrzymiego rynku PMC, medialność zatrzymania i wręcz gotowy scenariusz oskarżeń wobec Stanów Zjednoczonych, Kolumbii i lidera opozycji wenezuelskiej Juana Guaido to tropy mogące świadczyć, że cała operacja była rozpisana już wcześniej na poszczególne akty.
Co więcej, jest wręcz idealnym elementem dla propagandy władz w Caracas względem własnych obywateli („nieudolni Gringo chcieli wywołać chaos”), jak i wspólnoty międzynarodowej. Oczywiście, osłabiając przy tym inne, zdecydowanie bardziej lub wprost profesjonalne działania wywiadowcze na kierunku Wenezueli. Obecny chaos można bowiem wykorzystać do aresztowań przez służby kontrwywiadowcze, zarówno powiązanych ze spiskiem, jak i jedynie niejako przypiętych do niego (o czym już świadczą wspomniane komunikaty o setkach zatrzymań).
Przypominając wszystkim również o katastrofie operacji CIA w kubańskiej Zatoce Świń z 1961 r., będącej gigantycznym obciążeniem wizerunkowym dla amerykańskich służb nie tylko w regionie. Nie można również zapomnieć o pewnych wręcz targach wokół dwóch byłych komandosów, które będą elementem relacji z Waszyngtonem. Najwięcej zyskał więc reżim Maduro i to niskim kosztem. Chciałoby się zaryzykować stwierdzenie "is fecit, cui prodest" (ten uczynił, czyja korzyść).
WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS