- Analiza
- Wiadomości
Droga do katastrofy. Plan UE-Turcja sukcesem jednej strony
Przywódcy europejscy wycofali się ze swej początkowej postawy otwartych drzwi dla migrantów. Niestety, akceptacja zasady, iż należy pomagać na miejscu pociągnęła za sobą jedynie działania pozorne i chybione. W szczególności widać to na przykładzie układu Unii Europejskiej z Turcją - pisze Witold Repetowicz.

Koniec roku 2015 pokazał, iż wszystkie argumenty przeciwników polityki „otwartych drzwi” wobec uchodźców i migrantów okazały się słuszne. Według danych Frontexu i UNHCR liczba osób, które przybyły w 2015 r. do Europy wyniosła około 1 miliona i migracja na tym się nie zakończyła. W ciągu dwóch pierwszych miesięcy do Europy napłynęło co najmniej 141 tys. migrantów. Jedynie około 45 % z nich to osoby posiadające paszporty syryjskie, choć nie przesądza to wcale o tym, iż są uchodźcami i Syryjczykami. Potwierdzony został bowiem fakt masowego fałszowania i handlu dokumentami syryjskimi. Ponadto duża część Syryjczyków przybywających do Europy nie pochodzi z terenów objętych wojną – np. z Latakii albo z Rożawy.
Część tych migrantów (dotyczy to zwłaszcza Irakijczyków, którzy stanowią obecnie około 15% migrantów) zaczęła zresztą wracać rozczarowana tym, iż warunki im oferowane są gorsze od tego co mieli u siebie. Jak powiedział mi Abdallah al-Zaidy, dyrektor sekcji Public Relations Najwyższej Rady Islamskiej (jedna z głównych partii szyickich w Iraku) do Europy wyjeżdżają przede wszystkim bogatsi Irakijczycy, których na to stać, podczas gdy ci którzy są biedni i stracili w wyniku wojny swoje domy i mienie zostają w kraju i czekają na pomoc, której nie ma. Zaidy podkreślił, iż Europa jeśli chce pomagać to powinna kierować pomoc bezpośrednio do tych ludzi, ale tego nie robi.
Również teza, iż fala migrantów będzie infiltrowana przez terrorystów Daesh została całkowicie potwierdzona. W lutym br. wywiad niemiecki przyznał, iż wśród uchodźców są terroryści Państwa Islamskiego i nie są to przypadki jednostkowe. Osoby takie brały zresztą udział m.in. w zamachach w Paryżu w 2015 r. Nie ulega wątpliwości, że wraz ze wzrostem niekontrolowanego napływu migrantów zagrożenie to będzie wzrastać. Nie chodzi zresztą wyłącznie o osoby, które przybyły do Europy będąc już zaangażowane w dżihadyzm. Większość z migrantów zamiast dostatniego życia, którego oczekiwała w Europie, znalazła się w obozach, a ich status materialny jest teraz gorszy niż w kraju, z którego wyruszyli. Doświadczenia m.in. z Rosji pokazują iż takie rozczarowanie prowadzi do tego, iż ludzie ci stają się podatni na agitację emisariuszy Daesh. Tymczasem tych jest wielu i działają również w Polsce.
Odnosząc się do Rosji warto zauważyć, iż większość obywateli byłych radzieckich republik środkowoazjatyckich (przede wszystkim Uzbeków i Tadżyków) nie wyjeżdża ze swego kraju ale werbowana jest w Moskwie czy Petersburgu, gdzie pracują oni jako gastarbeiterzy. Potencjalnym zagrożeniem są zresztą nie tylko dżihadyści, gdyż do Europy ruszają też szyiccy bojownicy Powszechnej Mobilizacji (Hashed Shabi). Niektórzy z nich po miesiącach walk w Iraku są rozczarowani, zwłaszcza, że ich rodziny nie dostają od państwa pomocy w przypadku ich śmierci. Ludzie ci przeważnie pochodzą z ubogich i fanatycznie religijnych rodzin i są przekonani, że Daesh jest wspierane przez szeroko rozumiany Zachód. Utwierdza ich w tym również ignorowanie przez USA i Europę zbrodni na szyitach, zwłaszcza dokonywanych przez Arabię Saudyjską w Jemenie. Bardzo łatwo można zatem sobie wyobrazić, iż jeśli będą również rozczarowani przyjęciem w Europie, brakiem oczekiwanego dostatku, to postanowią zemścić się na tych, których winią za destrukcję ich kraju (nie chodzi o interwencję w 2003, tylko o sytuację obecną).
Deklaracje Niemiec, a w szczególności kanclerz Merkel, iż Niemcy gotowe są do przyjęcia praktycznie nieograniczonej liczby migrantów, nie były oparte na przesłankach humanitarnych. Chodziło, oczywiście, o zatkanie dziur na rynku pracy, co wiązało się zresztą z drenowaniem krajów poszkodowanych przez wojnę (choćby Syrię czy Irak) ze specjalistów, potrzebnych tam do rozwoju i odbudowy swojego kraju. Niemcy nie przewidziały jednak skali zjawiska oraz ingerencji tureckich służb specjalnych napędzających tę falę migracji. Destrukcyjna rola Turcji w stymulowaniu kryzysu migracyjnego po wielu miesiącach została pośrednio przyznana przez niektórych liderów UE w tym przez Donalda Tuska. Niestety, nie wyciągnięto z tego żadnych wniosków.
Niemcy, które ponoszą największą odpowiedzialność za spowodowanie kryzysu migracyjnego, próbowały zrzucić ja na te kraje, które jak np. Węgry, starały się bronić granic UE i implementować w tym zakresie prawo UE. Mimo to kraje te zostały oskarżone o łamanie solidarności europejskiej, gdyż nie chciały przyjmować migrantów, którzy przyszli do Europy częściowo motywowani niemiecką zachętą. Gdyby państwa te, w tym Polska, uległy presji niemieckiej, to Niemcy nie zmieniłyby swojego stanowiska lub zmieniłyby je znacznie później. To bowiem dopiero problemy wewnętrzne Niemiec, wygenerowane przez niezdolność do poradzenia sobie z tak dużym napływem migrantów, doprowadziły do zmiany polityki Niemiec. Niemniej państwo to odmówiło przyjęcia na siebie odpowiedzialności za swoją wcześniejszą, krótkowzroczną politykę.
Jednym z problemów jakie pojawiły się w Niemczech (i nie tylko), które skłoniły to państwo do zmiany polityki, jest wzrost nastrojów skrajnie prawicowych. To również był argument przeciwników polityki „otwartych drzwi”. Zwolennicy hasła „refugee welcome” twierdzą, iż jeśli się nie będzie się mówić o problemach związanych z kryzysem migracyjnym, tj. między innymi o infiltracji uchodźców przez terrorystów, a także incydentach kryminalnych, trudnościach z integracją, wreszcie motywacji ekonomicznej a nie uchodźczej (ucieczka przed zagrożeniem dla życia), to problemy te nie będą istnieć.
Jest to oczywiście absurd, wynikający z narzucanej polityki politycznej poprawności. Stygmatyzowanie wszystkich osób dostrzegających i mówiących o tych problemach, przypinaniem im łatek rasistów i ksenofobów jedynie napędza frustrację Europejczyków, prowadząc do wzrostu agresji wobec prawdziwych uchodźców i cudzoziemców, którzy przybyli do Europy w ramach migracji naturalnej (w związku ze studiami, małżeństwem czy inwestycjami). Ponadto faktem jest również wzrost poparcia dla skrajnie prawicowych ugrupowań politycznych. Dotyczy to m.in. Alternative fur Deutschland w Niemczech. Wynika to właśnie z faktu, iż w krajach gdzie te partie zyskują na popularności, jedynie one odpowiadają na problemy ludzi związane z napływem migrantów, podczas gdy inne ugrupowania polityczne uznają wszystkich mówiących o problemach za rasistów, którymi powinna zająć się prokuratura.
Tę obserwację potwierdza fakt, iż tylko tam gdzie rządzą partie prezentujące konsekwentne stanowisko przeciwko niekontrolowanemu napływowi migrantów, lecz nie odwołujące się do retoryki ksenofobicznej (np. Węgry czy Polska), partie skrajnej prawicy nie zyskują istotnie na popularności, a wzrost nastrojów ksenofobicznych jest umiarkowany.
Podtrzymywaniem kryzysu migracyjnego w Europie jest zainteresowana również Rosja. W przeciwieństwie do Turcji nie ma ona jednak (póki co) mechanizmów do bezpośredniej stymulacji napływu migrantów do Europy. Jej rola sprowadza się zatem do tego, iż propaganda rosyjska nagłaśnia (prawdziwe, ale często także fałszywe) incydenty z udziałem migrantów, podsycając konflikt w Europie i pomagając w zyskiwaniu popularności przez partie skrajnie prawicowe, które przeważnie są jednocześnie prorosyjskie (np. Front Narodowy we Francji). Propagandzie tej sprzyja fakt, iż media głównego nurtu przeważnie ignorują te incydenty oraz nadużywają oskarżeń o rasizm, przez co tracą wiarygodność, a jednocześnie uwiarygadniają takie media jak Russia Today (piszące o tym jako jedne z nielicznych).
Krajem, który bezpośrednio odpowiada za wywołanie w Europie kryzysu migracyjnego, jest jednak Turcja. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, iż tureckie służby specjalne pomagają w transportowaniu migrantów na granicę z UE i współpracują z mafią przemytników. Z oficjalnych danych wynika, iż co najmniej 500 tys. osób, które przybyły do Europy z Turcji to nie Syryjczycy. Zatem tak wielka liczba osób zdołała nielegalnie przekroczyć wschodnie granice Turcji i nie niepokojona przez nikogo (w państwie głęboko policyjnym) przedostać się na jej zachodnie granice. Jest to oczywisty absurd.
Rola Turcji jest jednak przez większość mediów i polityków UE całkowicie i konsekwentnie zakłamywana. Media informują, że Turcja ponosi ogromny ciężar pomocy uchodźcom, gdyż w jej granicach przebywa aż 2,7 miliona takich osób, nie przedstawiając jednak dodatkowych okoliczności. Po pierwsze, Turcja pomaga jedynie wyselekcjonowanym uchodźcom (wśród których nie ma na przykład Kurdów syryjskich) i jest ich tylko około 300 tys. (a nie 2,7 mln) – tyle bowiem przebywa w tureckich obozach, pozostali co do zasady nie otrzymują wsparcia od władz. Po drugie, znaczna część uchodźców syryjskich znajdujących się w Turcji musiała opuścić swoje domy przez turecka politykę zagraniczną tj. wspieranie ugrupowań dżihadystycznych w Syrii oraz ekonomiczną blokadę Rożawy (czyli Kurdystanu syryjskiego).
Do listopada 2014 r. w Turcji przebywał milion uchodźców, po czym w grudniu nastąpił największy, skokowy przyrost o ponad 500 tys. osób. Związane to było z atakiem Daesh na kurdyjskie Kobane. Turcja nie chciała przyjąć mieszkańców tego miasta, ale wymusili to Kurdowie tureccy. Jedyna pomoc w Turcji, jaką otrzymali uchodźcy z tej fali, pochodziła z kurdyjskich samorządów lokalnych, których członkowie są celem systematycznych prześladowań w Turcji. Rząd Erdogana nie ukrywał również, iż liczy na klęskę kurdyjskich obrońców Kobane, co uniemożliwiłoby powrót tych uchodźców. Stało się jednak inaczej i Kobane zostało obronione, a ofensywa Daesh uległa załamaniu.
Analiza danych przyrostu liczby uchodźców Turcji w roku 2015 jest zaskakująca. Warto dodać, iż w tym czasie w żadnym z innych krajów przyjmujących syryjskich uchodźców (w szczególności Jordanii i Libanie) nie doszło do znaczącego przyrostu ich liczby. W pierwszym półroczu 2015 r. liczba uchodźców syryjskich w Turcji nie wzrosła znacząco (o 200 tys.), natomiast w drugim półroczu wzrosła aż o 750 tys. osób. Należy dodać, iż do połowy 2015 r. kurdyjskie oddziały YPG w Syrii opanowały większość granicy turecko-syryjskiej, a także wyparły terrorystów na tyle daleko od głównych miast północnej Syrii (Rożawy), iż możliwy był powrót uchodźców z tych terenów (chodzi o co najmniej 800 tys. osób, które opuściły Rożawę). Niestety, Turcja prowadzi blokadę ekonomiczną Rożawy utrudniając odbudowę domów tamtejszych mieszkańców i komplikując im życie (np. brak prądu, który mógłby być dostarczany z Turcji), przez co zniechęca ich do powrotu do stron ojczystych. Tymczasem znaczną część migrujących do Europy Syryjczyków stanowili właśnie Kurdowie. Europa również nie zrobiła w 2015 r. nic, by pomóc mieszkańcom Rożawy i ułatwić powrót uchodźców stamtąd - m.in. nie przekazała żadnych pieniędzy na odbudowę Kobane, choć minął ponad rok od wyzwolenia tego miasta.
Mimo to do Rożawy w 2015 r. wróciło co najmniej 200 tys. uchodźców. W tym czasie nie odnotowano też żadnej dużej fali uchodźców przekraczających granicę syryjsko-turecką, z wyjątkiem czerwca 2015 r., gdy oddziały kurdyjskie wyparły Daesh z Tall Abjad. Tamtejsi mieszkańcy szybko jednak wrócili do domów, a statystyka UNHCR pokazuje, że nastąpił wówczas przyrost uchodźców w Turcji jedynie o 30 tys. osób.
Jeżeli podliczymy wszystkie dane, tj. 200 tys. uchodźców, którzy wrócili do Syrii, 500 tys. którzy przybyli do Europy oraz 750 tys., o które wzrosła ich liczba w Turcji, to wychodzi, iż granicę turecko-syryjską w ciągu sześciu miesięcy drugiego półrocza 2015 r. musiało przekroczyć co najmniej 1,5 mln osób. Oznacza to, że w tym czasie granicę tę musiałoby przekraczać 60 tys. osób tygodniowo. Tymczasem gdy w czasie wspieranej przez Rosję ofensywy armii syryjskiej, a następnie związanych z Kurdami Syryjskich Sił Demokratycznych na Azaz, pod granicę turecką przybyło w ciągu tygodnia 30 tys. uchodźców, to media na całym świecie alarmowały, iż jest to mała katastrofa humanitarna. Jak to się zatem stało, iż wcześniej nie zauważono 60 tys. Syryjczyków, przekraczających granicę co tydzień?
Wiele wskazuje na to, że dane mogły zostać zafałszowane przez Turcję, by podbijać ich stawkę negocjacyjną w rozmowach z UE. Chodzi również o turecką inżynierię demograficzną. Warto przypomnieć, iż w 2015 r. ujawniony został skandal, jakim było wydawanie przez ambasadę Turcji w Tajlandii fałszywych tureckich paszportów Ujgurom (tureckojęzycznej, muzułmańskiej mniejszości z Chin), przesiedlanym następnie do Turcji i północnej Syrii. Wobec udowodnionego faktu fałszowania syryjskich paszportów i polityki UE dającej zielone światło na wejście do Europy jedynie Syryjczykom, można założyć, iż dochodzi obecnie do masowego wydawania niesyryjskim migrantom syryjskich dokumentów.
Turecka inżynieria demograficzna to aspekt zupełnie pomijany w analizach kryzysu migracyjnego. Tymczasem Turcja chce zmienić kształt etniczny zarówno południowo-wschodniej Turcji (Kurdystanu tureckiego), jak i północnej Syrii (Rożawy). W Turcji działania wojska tureckiego w Kurdystanie tureckim doprowadziły już do opuszczenia domów przez kilkaset tysięcy osób (nikt nie prowadzi badań czy rejestracji tych osób, nie udziela się im też pomocy, ale można założyć że chodzi o minimum pół miliona). Tymczasem porozumienie UE z Turcją zakłada zniesienie wiz w czerwcu dla obywateli tureckich. Uchodźcy ci ruszą zatem wówczas do Europy, czym władze tureckie są zainteresowane. Turcja chce również wypchnąć ze swojego kraju Kurdów syryjskich, ale nie z powrotem do domu, lecz do Europy, zmieniając w ten sposób kształt etniczny północnej Syrii i przygotowując grunt pod jej okupację lub aneksję.
Porozumienie z UE sprzyja również tym zamierzeniom Turcji, gdyż zakłada stworzenie w północnej Syrii „stref bezpieczeństwa”. Problem w tym, że prawie cała północna Syria kontrolowana jest przez Kurdów, z którymi nikt nie prowadził rozmów na ten temat. Reszta północnych terytoriów tego kraju jest kontrolowana przez Daesh i (w mniejszym stopniu) innych dżihadystów oraz syryjski rząd. Umowa ta może zatem być pretekstem dla Turcji do inwazji na teren Syrii (konkretnie na Rożawę). Taki przebieg wydarzeń tylko zwiększy liczbę uchodźców syryjskich (Kurdów) uciekających przed armią turecką. Turcja, pod osłoną tworzenia „stref bezpieczeństwa”, będzie natomiast mogła rozpocząć kolonizację północnej Syrii.
Kolejnym aspektem tureckiej inżynierii demograficznej jest ściąganie do Turcji sunnitów syryjskich. Według informacji uzyskanych przeze mnie w czasie mojej ostatniej wizyty w Turcji jesienią 2015 r., chodzi o sprowadzenie kilku milionów Syryjczyków (islamistów) i danie im obywatelstwa tureckiego. Osoby te ponad wszelką wątpliwość będą w następnych wyborach głosować na Erdogana i jego partię AKP. Tymczasem wybory w 2015 r. pokazały, iż bez takiego „wsparcia” AKP może mieć problemy z utrzymaniem się u władzy.
Porozumienie Unii Europejskiej z Turcją w sprawie kryzysu migracyjnego jest zatem absurdalne i jedynie pogorszy sytuację. Jego elementem jest przekazanie Turcji 6 mld Euro. Ma to być teoretycznie pomoc dla uchodźców, lecz nikt nie będzie miał żadnej kontroli nad wydatkowaniem tych pieniędzy. Turcja zaś potrzebuje ich na stworzenie miejsc pracy i danie mieszkań tym imigrantom z Syrii, którym chce dać obywatelstwo. Najprawdopodobniej nie trafią też one do 2,4 mln (z 2,7 mln – zakładając iż ta liczba jest prawdziwa) uchodźców syryjskich, którzy w większości dotąd nie uzyskiwali żadnej pomocy od władz Turcji. Kwota ta ma się nijak do niezwykle skromnej pomocy kierowanej do Iraku, w którym znajduje się obecnie 4,5 miliona uchodźców (w tym wewnętrznych). Liczba ta obejmuje również pogrążony w kryzysie finansowym Kurdystan iracki, gdzie pomoc wprawdzie dociera, ale w nieporównywalnie mniejszej wysokości, podczas gdy jest tu około 2 mln uchodźców (na 8 mln mieszkańców). Do Rożawy (syryjskiego Kurdystanu) nie dociera zaś żadna pomoc międzynarodowa.
Głównym punktem planu UE i Turcji ma być zawracanie wszystkich migrantów, przy czym za jednego zwróconego Syryjczyka Turcja ma przesyłać jednego uchodźcę syryjskiego z obozów. Jest to uzgodnienie absurdalne. Po pierwsze, zwiększy proceder fabrykowania syryjskich dowodów tożsamości. Po drugie, może spowodować, iż Turcja będzie dokonywać selekcji Syryjczyków ekspediowanych do Europy. Zważywszy na to, że to Turcja stymuluje ten kryzys, to takie rozwiązanie wspierać będzie jedynie turecką inżynierię demograficzną – Turcja będzie mogła się pozbywać niechcianego elementu etnicznego w zamian uzyskując środki finansowe na swój plan kolonizacyjny.
Jest też bardzo prawdopodobne, iż Turcja nie zacznie realizować swoich zobowiązań zanim nie otrzyma pieniędzy. Natomiast po ich przekazaniu plan ten szybko przestanie funkcjonować, gdyż zawiera elementy niemożliwe do spełnienia. Chodzi, między innymi, o przyśpieszenie integracji Turcji z UE, a także o stworzenie „stref bezpieczeństwa” w Syrii (Turcja będzie mogła żądać wsparcia militarnego UE w swoich inwazyjnych planach na Rożawę, obawiając się kontruderzenia rosyjskiego). Wobec nie spełnienia tych warunków Erdogan może uznać, iż Europa złamała porozumienie i przestanie przyjmować migrantów niesyryjskich.
Europę czeka katastrofa jeśli nie zrozumie, że porozumienia z Turcją nie prowadzą do rozwiązania kryzysu migracyjnego. Turcja prowadzi wobec Europy działania zdecydowanie pogarszające jej położenie i odpowiedzią nie mogą być ustępstwa, lecz sankcje wobec Turcji. Ponadto Europa powinna oprzeć rozwiązanie kryzysu migracyjnego na dwóch punktach. Po pierwsze - pomocy dla uchodźców na miejscu, ale nie poprzez przekazywanie pieniędzy rządom, lecz finansowanie pomocy bezpośrednio, przez międzynarodowe organizacje pomocowe podlegające ścisłej kontroli wydatkowanych pieniędzy. Przy tym priorytetem powinno być umożliwienie uchodźcom powrotu do domów (poprzez np. odbudowywanie ich – w Kobane, Szengalu czy irackim Anbarze). Po drugie – bezwzględnej ochronie granic UE. Tymczasem wciąż nie zawraca się łodzi płynących z Turcji do Grecji.
Witold Repetowicz
WIDEO: Rakietowe strzelania w Ustce. Patriot, HOMAR, HIMARS