Nowy zawód: dealer rekrutów. Niewolnicy trafią na front?

W Rosji obowiązuje oficjalny cennik pozyskania rekruta na wojenną służbę kontraktową. Kwitnie biznes w pośrednictwie potencjalnych żołnierzy, którzy podpisują kontrakty i lądują w ukraińskich okopach.
To nie jest żadna przysłowiowa tajemnica poliszynela, ani podziemny proceder – w Rosji oficjalnie płaci się za pozyskanie innej osoby, która podpisuje kontrakt wojskowy, a następnie jedzie na wojnę. Władze Riazania poinformowały, że za rekrutację mieszkańca obwodu pośrednicy otrzymają 57,5 tys. rubli, za mieszkańca innego regionu Rosji – 344,8 tys. rubli, a za cudzoziemca – 80,5 tys. rubli.
Płatności będą naliczane z budżetu regionalnego, o ile umowa z rosyjskim wojskiem zostanie zawarta do końca 2025 roku. Tym samym Riazań dołączył do Kraju Zabajkalskiego, gdzie płaci się 50 tys. rubli od zrekrutowanego żołnierza, Tatarstanu – 150 tys. oraz obwodu samarskiego – 100 tys. rubli.
Czytaj też
Czym skończył się ten oficjalny cennik? Prowadzący „antyspołeczny styl życia” Rosjanie znikają. Po wioskach jeżdżą grupy w policyjnych mundurach, ale bez oznaczeń i porywają mężczyzn niechodzących do pracy. Okazuje się, że następnie podpisują oni kontrakty na tzw. Specjalną Operację Wojskową. Część z nich nie dostaje nawet pieniędzy za kontrakt, bo wszystko biorą pośrednicy.
W Rosji znowelizowano kodeks karny. Odtąd wszyscy zatrzymani w wieku między 18, a 65 lat mają prawo do „nieoskarżenia” i w zamian mogą zostać żołnierzami. Policyjne oddziały także zamieniły się w grupy rekrutujące. Jak raportuje „Verstka”, od 10 do 100 tysięcy rubli premii otrzymuje rosyjski funkcjonariusz policji, który przekona zatrzymanego do podpisania umowy z Ministerstwem Obrony. Prawie 12 proc. podejrzanych idzie na wojnę jeszcze przed procesem i śledztwem.
Doszło więc do sytuacji, w której z ulic zaczęli znikać bezrobotni, alkoholicy i narkomani. Obwód Iwanowski to jednostka administracyjna Federacji Rosyjskiej w Centralnym Okręgu Federalnym. Chociaż leży na zachodnich terenach między Wołgą a Klaźmą i w tej zamożniejszej części Rosji, to boryka się z podobnymi patologiami jak głęboka rosyjska prowincja, czyli „głubinka”. Alkoholizm i bezrobocie dotykają także ten region. W Iwanowie zaczęli znikać ludzie.
Czytaj też
Sprawie przyjrzał się serwis dziennikarzy śledczych „Verstka”. „Scenariusz zaginięć ludzi jest podobny: mężczyźni (…) znikają (…) nieznani ludzie przychodzą do nich i gdzieś zabierają. Według krewnych większość porwanych nie miała stałej pracy, często pili. Niektórzy nie mieli nawet własnego telefonu (…). W tym samym czasie, jak mówią krewni zaginionych mężczyzn, podpisują umowy z Ministerstwem Obrony Rosji” – raportuje serwis.
Zaginieni mężczyźni mają za sobą podobną historię. Pracowali wyłącznie sezonowo albo tymczasowo, czasem w ogóle nie pracowali, nadużywali alkoholu, są w średnim wieku. Nagle do drzwi ich mieszkań, czy raczej chat, albo w drodze do tymczasowej pracy, spotykali grupę funkcjonariuszy pozbawionych oznaczeń, którzy porywają ich oraz zmuszają do podpisania kontraktu na udział w tzw. Specjalnej Operacji Wojskowej, czyli okupacji Ukrainy.
Nie do końca wiadomo, czy grupy łapaczy są „państwowe” czy „mafijne”, albo – jedne i drugie, ponieważ w sąsiednim regionie podobny proceder przypomina pożyczki na słupa. Bezrobotny alkoholik w średnim wieku jest zmuszany do stawienia się w wojenkomacie. Aby otrzymać dodatek za podpisanie kontraktu wcześniej „funkcjonariusze” pomagają mu założyć konto w banku, do którego mają dostęp. Pieniądze wyparowują, a „ochotnik” niedługo później siedzi w okopie.
Część rodzin zgłasza sprawę na policję, ale ta odsyła ich, aby „szli do wojska”, ponieważ kontraktowi żołnierze podlegają pod wojskową jurysdykcję. Część krewnych uważa, że stoją za tym państwowe służby. „Bo skąd mają listę kogo porywać?” – pyta retorycznie krewny jednego z zaginionych. W grę może wchodzić także zazdrość o pieniądze za podpisany kontrakt, ponieważ w Rosji jest wiele przypadków, iż z przyczyn finansowych sami krewni wysyłają swoich bliskich na wojnę.
Choć benefity za śmierć bliskiej osoby bardzo często mają wymiar wyłącznie prezentu w postaci sprzętu kuchennego, a czasem taniego jedzenia, a nie pieniędzy, to mimo wszystko w rosyjskich mediach wiele jest historii, gdzie to rodzina przymuszała krewnego do zaciągania się na wojnę. Szansa, że akurat oni dostaną pieniądze zapisane w kontrakcie powoduje, że to same rodziny wypychają bliskich na wojnę. Są też odmienne historie.
W Rosji znany jest także inny rodzaj fortelu rekrutacji wojennej. Jak wspomina na łamach „Verstki” jedna z żon, których bliski zaginął, do ich wioski przyjechał biznesmen „czerwonym samochodem”. Proponował lokalnym mężczyznom intratną pracę w Biełgorodzie.
Mąż Mariny się zgłosił i słuch po nim zaginął. Zaczęła zgłaszać tę sprawę, gdzie się dało. Policja przyszła do jej domu i stwierdziła, że mąż nie zaginął, bo jest żołnierzem na Ukrainie. Zastraszono ją, by nie poruszała tego tematu. Bardziej zdeterminowana była córka innego mężczyzny z podobną historią. Jej udało się nawet wymusić na dowództwie, by dostała kopię umowy wojskowej swego ojca. Córka sugeruje, że pieniądze trafiły na konto innej osoby. Jeden z mężczyzn opisał proceder jako „porwanie” i przyznał, że był torturowany, by podpisywał dokumenty, które mu wręczono. Materiały wideo dotyczące powyższych historii „na wniosek Prokuratury Generalnej” były usuwane z platformy VKontakte – jednej z infiltrowanych przez FSB rosyjskich platform mediów społecznościowych.
WIDEO: Defence24 Days 2024 - Podsumowanie największego forum o bezpieczeństwie