Reklama

Geopolityka

Bliski Wschód – postępująca eskalacja przemocy [KOMENTARZ]

Izrael wojna Hamas strefa gazy
Wojna w Strefie Gazy - Żołnierze Sił Obronnych Izraela podczas operacji.
Autor. Israel Defense Forces (@IDF)/X

Ostatnia seria zuchwałych ataków izraelskich na cele w Bejrucie i Teheranie zwiększają regionalne napięcia. Zarówno libański Hezbollah, jak i Iran zapowiedziały zdecydowaną odpowiedź. Powraca ryzyko otwartej wojny, choć nie jest to scenariusz nieunikniony.

Gdy wydawało się, że kryzys wokół Izraela ograniczony jest do Strefy Gazy i zmierzamy raczej w stronę powolnej i wyboistej deeskalacji (wizja rozmów pokojowych, nowy prezydent Iranu itp.) ponownie region jest niebezpiecznie blisko dalszej destabilizacji, która może przerodzić się w otwartą wojnę, a nawet wojny.

Reklama

Zmiana regionalnej (nie)stabilności wynika z niedawnych działań Izraela, który najpierw dokonał uderzenia na południowy Bejrut i zabił jednego z przywódców Hezbollahu Fuada Szukra. Miał on być odpowiedzialny za działania operacyjne i stanowić jednego z zaufanych ludzi Hasana Nasrallaha. Zginęło wówczas również trzech cywilów, a 74 kolejnych osób zostało rannych. Wcześniej Izrael dokonał uderzenia lotniczego na szereg celów w południowym Libanie. Stanowiło to odpowiedź na wcześniejszy atak Hezbollahu na Wzgórza Golan. Życie wówczas straciło 12 osób, w tym dzieci. Rzecznik prasowy izraelskich sił zbrojnych Daniel Hagari stwierdził, że atak na Szukra miał na celu ograniczenie Hezbollahu i tym samym zmniejszenie ryzyka wojny (sic!).

Z kolei w Teheranie dokonano jeszcze bardziej spektakularnego i politycznie groźnego zabójstwa. Oto bowiem nieznani sprawcy  - bez wątpienia Izrael – zabito Ismaila Hanije, przywódcę palestyńskiego Hamasu, który od lat mieszkał w Katarze. Przybył on do Teheranu na inaugurację prezydentury Masuda Pezeszkiana. Co ciekawe, Hanije został zabity, gdy przebywał w rządowym kompleksie, strzeżonym przez Korpus Strażników Rewolucji. Kulisy zamachu nie są znane  - istnieje bowiem kilka wersji.

Bilans zysków i strat

Dokonując uderzeń, Izrael pokazał swoją skuteczność na poziomie taktycznym. Trudno nie zauważyć, że szczególnie atak w Teheranie jest pod względem organizacyjnym niezwykle imponujący i mógłby stanowić materiał na ciekawy film. Jeśli prasowe doniesienia są prawdziwe, to osoby powiązane z izraelskimi służbami specjalnymi podłożyły ładunki wybuchowe wiele tygodni przed wizytą Hanije w Teheranie. Zostały one odpalone zdalnie, gdy zidentyfikowano cel. Chociaż wersja ta jest podważana przez niektórych ekspertów jako mało prawdopodobna, to niezależnie od przebiegu efekt jest piorunujący. Jeden z głównych wrogów Izraela został dosięgnięty w samym centrum stolicy nieprzyjaciela.

Reklama

W ten sposób Izrael osiągnął szereg celów taktycznych: zabito istotnego przywódcę Hamasu, a także ponownie upokorzono Iran. Ten bowiem nie jest w stanie ochronić swoich kluczowych partnerów nawet w tak ściśle chronionym przez Korpus Strażników Rewolucji miejscu. Bez wątpienia musi to zwiększać niepokój zarówno przywódców Iranu – również i oni mogą stać się celem takiego zamachu w przyszłości – jak i sojuszników Teheranu. Sukces taktyczny nie przeradza się jednak w sukces strategiczny, bowiem zabite osoby zostaną zastąpione przez inne, a Izrael nie stał się bezpieczniejszy. Wrogowie tego państwa nadal działają i mają się dobrze.

Atak stanowi realizację izraelskiej doktryny „wściekłego psa” – jakiekolwiek zagrożenie wobec Izraela doprowadzi do zbrojnej i zdecydowanej reakcji, a ten, kto podnosi rękę na Izraelczyków i Żydów poniesie konsekwencje. Izrael nie zawaha się zareagować. Problem polega na tym, że doktryna ta jest skuteczna, jeśli odstrasza nieprzyjaciół i ci nie reagują. Jeśli jednak ci odpowiedzą, to wówczas dochodzi do powstania efektu śnieżnej kuli. To może prowadzić do wybuchu wojny.

Czytaj też

Co więcej, atak na Hanije w Teheranie znacząco osłabia i tak niezbyt silnego prezydenta Iranu Masuda Pezeszkiana. Uchodzi on za irańskiego reformistę, który chciałby szukać jakiegoś porozumienia z Zachodem. Zamach w Teheranie daje jednak mocny argument związanym z obozem najwyższego przywódcy „jastrzębiom”, którzy kontrolują resorty siłowe. Mogą chcieć oni zareagować zdecydowanie, a wówczas sytuacja może wymknąć się spod kontroli. Co więcej, to kolejny argument dla tych decydentów, którzy uważają, że Iran powinien wejść w posiadanie broni jądrowej.

Zapewne taki był częściowy cel Izraela, a przede wszystkim premiera Netanjahu. Ataki sprawiają, że scenariusz pewnego ocieplenia Zachodu z Iranem – przynajmniej do czasu ewentualnego zwycięstwa wyborczego Donalda Trumpa – staje się mniej prawdopodobny. Zabicie jednego z szefów Hamasu torpeduje i tak iluzoryczne rozmowy pokojowe, na których Netanjahu nie zależy. To chaos w regionie pozwala mu dalej rządzić. To taktyka dla niego skuteczna, ale z perspektywy bezpieczeństwa regionu bardzo ryzykowna.

Reklama

Ryzyko wojny

Największa obawa dotyczy możliwej eskalacji i wybuchu wojen (liczba mnoga). Pierwsza to ponownie dyskutowana w mediach wizja wojny Izraela z Iranem. Teheran jej bez wątpienia nie chce. Zaangażowanie w konflikt zbrojny byłoby dla Republiki Islamskiej skrajnie niekorzystnym scenariuszem. Niemniej jednak po ataku na Hanije Iran musi jakoś zareagować, by przynajmniej częściowo odzyskać twarz. Może to być ponowne uderzenie na Izrael. Tak uczyniono w kwietniu 2024 roku, kiedy to wysłano szereg środków napadu powietrznego w odpowiedzi na izraelskie zbombardowanie ambasady Iranu w Damaszku. Iran raz jeszcze będzie starał się zbrojnie odpowiedzieć tak, aby nie doprowadzić do wojny.

Czytaj też

Drugi scenariusz zakłada wybuch wojny w Libanie, który jest państwem w dużym stopniu upadłym. Ten polityczny i gospodarczy trup pozostaje w rękach Hezbollahu, który od lat osiemdziesiątych jest bliskim sojusznikiem Iranu. Hezbollah również nie chce pełnoskalowej wojny, bowiem byłaby ona dla tej organizacji bardzo bolesna. Oczekiwania obu stron wydają się rozsądne. Hezbollah chce, aby Izrael zaprzestał atakowania Libanu i wycofał się ze spornych obszarów. Liczy również na powrót do zniszczonych przez izraelskie wojsko posterunków przygranicznych. Izrael oczekuje natomiast od Hezbollahu wstrzymania uderzeń na terytorium Izraela oraz wycofania ciężkiej broni ze strefy przygranicznej.

Niemniej jednak również i Hezbollah nie może pozostać bierny w obliczu działań Izraela. Każdy kolejny atak stanowi odpowiedź na wcześniejsze działania drugiej strony. Nikt nie chce ustąpić, bowiem byłoby to pokazanie swojej słabości. To jednak nakręca spiralę przemocy i chociaż logika podpowiada, że wojna byłaby niszczycielska, to z przyczyn psychologicznych i politycznych nie można jej wykluczyć. Hezbollah już zapowiedział dokonanie odpowiedzi za zabicie Szukra, ale nie będzie to pełnoskalowe uderzenie. Niemniej jednak zawsze w takiej sytuacji istnieje ryzyko nieprzewidzianych konsekwencji i błędnych kalkulacji, po których dojść może do niekontrolowanego wybuchu.

Czytaj też

Niepokojące są słowa byłego ministra spraw zagranicznych i emerytowanego już generała Izraela Bennego Ganca, który stwierdził, że Izrael mógłby w ciągu zaledwie kilku dni zniszczyć Hezbollah. Chociaż to oczywiście przesada – wszak nie zniszczono Hamasu na dużo mniejszym obszarze – to nie można wykluczyć, że tego rodzaju myślenie faktycznie dominuje wśród izraelskich dowódców i polityków. Na wojnę naciskać mogą również mieszkańcy północnego Izraela, a tym samym wywodzący się z tego obszaru politycy. Dziesiątki tysięcy Izraelczyków uciekło z północy i oczekują oni od Netanjahu rychłego przywrócenia bezpieczeństwa.

Pokusa eskalacji i zarządzania napięciem może dotyczyć szczególnie premiera Netanjahu, który przekroczył już swój Rubikon. Pójście w stronę wojny to dla niego niewielki koszt. Wszak ani on, ani Izrael, nie mogą już być bardziej nielubiani na świecie. Netanjahu nie ma wiele do stracenia, a może zyskać, bowiem dalsze trwanie wojny i napięcia przedłuża jego rządy. Zawarcie pokoju rozpoczęłoby czas rozliczeń, a te byłyby dla niego bardzo niekorzystne.

W tym miejscu pojawia się ponownie wątek Libanu. Hezbollah powiązał bowiem swoje wstrzymanie działań przeciwko Izraelowi zakończeniem przemocy Izraela wobec Strefy Gazy. Tego jednak nie chce Netanjahu (zabicie Hanije o tym świadczy). Skoro tym samym walki z Palestyńczykami będą trwały, to Hezbollah będzie atakował Izrael. Ten natomiast będzie uderzał na Hezbollah, co będzie zwiększać krąg napięcia, jednocześnie generując sytuacje mogące prowadzić do nieprzewidzianej eskalacji.

Humanitarna katastrofa

Trudno wyobrazić sobie skalę możliwych konsekwencji, bowiem zależałyby one od wielu czynników, w tym długości trwania operacji w Libanie oraz jej charakteru. Gdy w październiku 2023 roku doszło do wybuchu wojny pomiędzy Izraelczykami a Palestyńczykami, Hezbollah w akcie solidarności z Hamasem wystrzelił serię rakiet. Izrael przeprowadził wówczas ostrzały artyleryjskie i lotnicze. Według dostępnych danych zabito wtedy 349 bojowników Hezbollahu, ale również 50 cywilów. Około 60 tysięcy Libańczyków musiało uciekać.

Jeśli dojdzie do inwazji lądowej, to konsekwencje będą dużo poważniejsze, bowiem regionalny obszar destabilizacji będzie wówczas obejmować już nie tylko Syrię, ale również i Liban. W strefie zagrożenia znalazłaby się prozachodnia Jordania, która stara się pozostać na uboczu. Potężna wojna byłaby czynnikiem radykalizującym młodych i sfrustrowanych Jordańczyków. Należy przy tym mieć na uwadze, że ewentualna wojna Izraela z Hezbollahem nie trwałaby kilka dni, ale wiele miesięcy, a nawet lat. Niezależnie od skali ewentualnej wojny Hezbollah nie zostanie zniszczony, lecz co najwyżej tymczasowo osłabiony. Wojna stworzy jedynie nowe pokolenie nienawidzących Izraela bojowników. Ani izraelska operacja wojskowa z lat osiemdziesiątych, ani wojna z 2006 roku, nie dała Izraelowi w Libanie tego, czego chciał i co zakładał. Wręcz przeciwnie – z każdą wojną Hezbollah stawał się coraz silniejszy.

Czytaj też

Szacuje się, że obecnie Hezbollah ma około 150 tysięcy pocisków różnego typu. Wiele z nich to artyleria rodziny Grad, a więc o niewielkim zasięgu. Nie brak jednak w arsenale tej szyickiej grupy rakiet o większym zasięgu, które mogłyby nękać całe terytorium Izraela. Co więcej, wówczas zapewne doszłoby do dalszej aktywizacji szyickiej grupy Al-Hutich w Jemenie, którzy od miesięcy atakują statki w rejonie Morza Czerwonego. Konflikt w Libanie mógłby również włączyć do działań bojówki z Syrii oraz Iraku.

Pełnoskalowa inwazja Izraela na Liban jest mało prawdopodobna. Izraelska armia byłaby wówczas zbyt rozciągnięta i obciążona, ponieważ wojna w Strefie Gazy jeszcze trwa. Brakuje rezerw osobowych. Nie bez znaczenia jest również fakt, iż Hezbollah byłby dużo bardziej wymagającym nieprzyjacielem niż zamknięty na małej przestrzeni Hamas. Również i długotrwała kampania powietrzna i artyleryjska jest problematyczna, bowiem izraelska prasa donosi o narastających problemach z amunicją. W razie wojny doszłoby do znaczącego uszczuplenia izraelskich zapasów przeciwrakietowych. Informacje o malejących zapasach izraelskich niewątpliwie dotarły zarówno do Bejrutu, jak i Teheranu. Dlatego też niektórzy uważają, że Hezbollah – z inspiracji Iranu – może próbować wciągnąć Izrael w długoletnią wojnę na wyczerpanie. Oznacza to stałe utrzymywanie napięcia i ataki o niskiej intensywności działań.

Pozostaje mieć nadzieję, że obie strony – pomimo swojej wojowniczej retoryki – wybiorą scenariusz najkorzystniejszy, a więc będą działać tak, jak do tej pory.  Siłą Hezbollahu są jego rakiety, podczas gdy duży atak pozbawiłby tej organizacji tego atutu. Jednocześnie Nasrallah musi wiedzieć, że rozpoczęcie wojny z Izraelem oznaczałoby jego śmierć. Hezbollah zostałby osłabiony (przynajmniej czasowo), a Liban jeszcze bardziej zniszczony, a przecież Hezbollah nie chce takiego scenariusza – potrzebuje on Libanu do dalszej egzystencji. Z kolei Izrael musi brać pod uwagę stanowisko Stanów Zjednoczonych, a Białemu Domowi absolutnie nie zależy na kolejnej, regionalnej wojnie w przededniu wyborów prezydenckich.

Reklama

Komentarze

    Reklama